Viola and Cello - mariamagdalena
Proza » Długie Opowiadania » Viola and Cello
A A A
/Altówka i wiolonczela/

z cyklu: Krople (powieść), Rubin (apokryf), Biel (apokryf), Mischa (retro), Perła (Marguerita retro), Annunciation (Gabriel retro), Rainy Mood (Ariel retro), Insomnia in London, Viola and Cello, Lithia


jako tło, utwory występujące w treści:
Mondscheinsonate mov.3
Appasionata mov.3
Der Sturm mov.3


I
Bryan odetchnął głośno i otworzył drzwi białego salonu. Lydia stukała Duvernoy'a z całą determinacją chorego, szalonego dziecka, jak również z całą pasją demona. Przez chwilę stał w progu i patrzył na nią, po raz kolejny nie mogąc uwierzyć, że ta pół-eteryczna, pół-dzika istotka rzeczywiście jest jego córką. Przez moment, gdy zamyślenie wyciszyło dźwięki fortepianu, a cień przyciemnił barwę miodowych włosów, zdało mu się, że to nie Lydia, a Jacqui, jego słodka Jaqueline, środkowa córka, tak dawno utracona. Albo nawet matka... Te wszystkie kobiety przy fortepianach, które umierały z ostatnimi akordami muzyki...
- Lydio - powiedział cicho, mając nadzieję, że przerwie.
Dziewczynka nawet nie obejrzała się.
- Lydio, kochanie... - podniósł lekko głos, podchodząc do niej.
Lothos wyskoczył zza progu o parę kroków za nim.
- Próbowaliśmy - szepnął żałośliwie wskazując na swój srebrny flet. - Być może należy wyrwać jej trochę włosów i wkręcić w smyczek, to zaboli jeżeli zagrasz... - zasugerował, ale Bryan puścił to mimo uszu.
Jutro będzie dobrze. Lub za dwa dni. Zapomni o wszystkim i znów będzie małą, nieopętaną dziewczynką. Czy raczej pyskatym, niekochanym podlotkiem, bo przecież to już trzynasty rok.
Podszedł do niej przysiadł się na stołeczku przy instrumencie. Lothos kucnął po jej drugiej stronie przechylając złocistą głowę, by spojrzeć jej w oczy i tak znalazła się między dwoma demonami, ciemnym i jasnym, z których żaden nie był dobry ani zły, a chcieli przekonać ją do tej samej rzeczy.
- Lydio - zaczął Bryan po raz trzeci, bez większego skutku.
- Panno Michaelo Eleonoro... - zaryzykował Lothos, jak zwykle chcąc wskrzesić umarłych.
Spojrzeli na siebie i po pełnym takcie zgodnie spuścili jej pokrywę na dłonie. Było to brutalne, ale skutkowało. Wysoki przeciągły pisk po raz drugi dał się słyszeć w tym domu.
Lydia zareagowała z wściekłością i furią, ale też z płaczem małej histeryczki, jakby jej organizm nie mógł zdecydować się na jednoznaczną reakcję. Zaryła pazurami w drewno fortepianu, za wszelką cenę chcąc go otworzyć. Na jednego mogłaby się rzucić, co wypróbował wcześniej Lothos, na dwóch nie miała siły. Bryan otoczył ją ramionami, dostatecznie silnie, by się nie wyrwała, drugi demon z właściwym sobie wdziękiem usiadł na białym fortepianie, opierając dodatkowo dłonie o zakryte klawisze. Chwila szamotaniny i Lydia zajęła się pochlipywaniem w objęciach ojca. Wyglądał raczej na jej brata, na zawsze zachowawszy świeżość młodości, jednak ostry wyraz twarzy dodawał mu powagi. Tak, w takich chwilach czuł się nieplanowanym ojcem tej pannicy i był za nią odpowiedzialny dla jej własnego dobra.
- Gwiazdko...? - szepnął w jej włosy i odpowiedziało mu ciche siąknięcie.
Słuchała. Usłyszała. Atak skończył się lub choćby zelżał. Czy to może jego obecność była tak kojąca dla jej udręczonej główki? Uzdrawiająca aura, to mogłoby być...
Mocne trzepnięcie w tył głowy przerwało mu rozmyślanie. Lothos przechylił się z fortepianu z miną wyraźnie naglącą.
- Na drugi raz cię kopnę.
Bryan zanurzył twarz we włosach Lydii, szukając myślą jej emocji i uczuć. Empatia zestrajała go z córką, pozwalając by mógł ją samą zestroić ze sobą, ze swoim spokojem i ciszą.
- Gwiazdko, nie będziesz tyle grać na fortepianie. Absolutnie. Dla twojego dobra, dla twojego zdrowia... fizycznego i psychicznego... Nie robisz nic poza tym, nie śpisz, nie odżywiasz się. Wprawiasz w rozdrażnienie Ravena, choć jesteś tu na jego zasadach, bądź chociaż rozsądna, skoro nie umiesz być...
- Mam go dość! - przerwała mu krzykiem w koszulę. - Nie cieszy mnie żaden z jego prezentów, ja nie chcę, nie chcę, nie chcę...! - rozpłakała się mocząc jedwab.
Czerwone perełki spływały po jej policzkach i jego ubraniu. Musiała wyglądać jak upiorna figurka Madonny, z alabastrowobiałą twarzyczką.
- Nic mi nie będzie od fortepianu, co może mi się stać... - był to żaden argument, akurat na poziomie Lydii.
Lothos zanucił kilka akordów, wystukując je dodatkowo na ramie fortepianu. I zabrzmiało to złowieszczo, "Dzwony" Rachmaninowa, preludium cis-moll. Melodia śmierci Jacqui. To dziecko i ten piekielny instrument tworzyły upiorną parę, klawisze zmieniały się w dziwaczną tabliczkę ouija, przywołująca duchy Amabel, Jacqueline czy Marguerity. Nie będąc nigdy kobietą, stawała się każdą z nich, inkarnacją każdej, która wciąż żyła we wspomnieniach.
- Fortepian może być śmiertelnie niebezpieczny... - zasyczał Lothos śpiewnym głosem, znów wychyliwszy się ruchem dziwnie wężowym. - Niech Bryan ci opowie, niech opowie historię o płomienistym krzewie, który spłonął, bo był najpiękniejszy...
Bryan zagryzł usta.
-Chcę historii! - powiedziała Lydia trzeźwo, odsuwając się w jego ramionach.
Tego mógł się spodziewać. Kochała te historie, kochała jego rany. Nie miała własnych.
Lothos złożył głowę na ramieniu Bryana, nie wiedząc dlaczego i po co.
Takim sposobem, we dwoje, zmusili go do opowieści.

II
Była najpiękniejsza z nich wszystkich. Nie tak smukła i giętka jak wizjonerka Cassie o czarnych włosach i zielonych oczach, nie tak błyskotliwa jak Chryzantema, nie tak pewna siebie jak Amabel. Choć ją przypominała najbardziej, mocno zbudowana, o pełnej figurze, po ojcu Angielka, po matce Niemka, z krwią równie zmieszaną jak moja, z mojego własnego miasta.
Co więcej, z mojego własnego domu. Poznaliśmy się tak trywialnie, tak nienaturalnie zwyczajnie. Była wiosna, jedna z tych przedwojennych wiosen, lekkich i pachnących bzami. Breslau kwitł, przynajmniej jak na to miasto, i był całkiem znośny. Dla mnie jak zawsze piękny, Arcyksięciu z uwagi na mnie nic nie przeszkadzało szczególnie mocno. Cassie umarła dawno, przynajmniej według mojej rachuby. Tak już miało być. Nikt więcej w moim życiu. Byłem wdowcem po mojej najstarszej córce, na zawsze zatopionym w jej przeszłości, jak ona w proroczych wizjach, które w końcu sprowadziły śmierć. Żywe lustro martwej dziewczyny.
Nie wiem co tknęło mnie, by odwiedzić ten dom. Częściej bywałem w domu po Amabel, dom rodzinny wydawał mi się zbyt bolesny, bym jeszcze kiedyś chciał go oglądać. Nogi zaniosły mnie same, melodia niepostrzeżenie wiodła mnie cicho i śpiesznie. Znajomy instrument, nie do pomylenia z żadnym innym. A więc przetrwał. Rozstrojony na amen, z klawiszami, których dotykała jeszcze moja gruźlicza matka.
Zatrzymaliśmy się pod oknem, słuchając wprawnych palców artystki, wyraźnie męczących się moim starym rzęchem. Chciałem wyobrazić sobie dom, ale kto tam umiał grać tak jak ta dziewczyna. Przecież nie ja, nie wtedy, i na pewno nie matka.
- Wrócimy tu jutro - szepnął mi Raven do ucha, delikatnie odciągając mnie sprzed jej-mojego domu. Była w tym jakaś racja, bo resztę nocy mógłbym stać tam, zasłuchany w tę pół-wspomnieniową, pół-sentymentalną muzykę.
Po drodze zaczepił nas jakiś chłopaczek, jeden z tych dziesięcioletnich łapserdaków, którzy mieli czelność pętać się po mieście tak grubo po północy. Zamiast dać mu jakieś grosze, lub spławić jak na wielkiego pana przystało, Anioł-Kruk zechciał wziąć go z nami, by raz jeden chłopak wyspał się i najadł. Mógł go później wypuścić, zabić, zabrać do naszego pałacu, był raczej nieprzewidywalny w tym względzie, kierował się kaprysami.
I rzeczywiście, wróciliśmy następnego wieczora. Chłopak został u nas, zbyt przestraszony i zmęczony, by próbować uciekać czy coś kraść. Ładny był, ciemne włosy, fiołkowe oczy.
Dziewczyna grała dalej, jednak byliśmy pewni, że niedługo rozwali to pianino, w jej muzyce był gniew, wściekłość, strach. Dziś wydała mi się prawdziwa, tak jakby wczoraj ćwiczyła tylko jakieś marne, zadane ćwiczenie. Empatia ponosiła mnie i wydałem z siebie cichutkie "Ach!". Muzyka urwała się i po kilku krokach dziewczyna wyjrzała przez okno.
W pierwszej chwili chciała zacząć od zwymyślania nas za stanie pod jej oknem, ale zwodzicielsko pulsująca aura Anioła-Kruka, złagodziła tę reakcję, pozostawiając ją w nienaturalnym oczarowaniu, którego nie umiała zrozumieć.
- Pięknie grasz - powiedział cicho Raven, ale musiała to usłyszeć. Być może nawet szepnął jej to wprost do ucha. Dwa demony pod jej oknem, co za romantyczna wizja.
- Wpuścisz nas? - zaproponował, wiedząc, że się zgodzi. Zrobił to dla mnie, bo ja sam o tym nie pomyślałem.
Oczywiście, wpuściła nas, zbiegła od razu po schodach, z pośpiechem jakby to co najmniej burmistrz lub radca zawitał w jej progi. Książę uśmiechnął się i delikatnie popchnął mnie ku drzwiom. Otworzyły się nagle, gwałtownie i stanęliśmy oko w oko, twarzą w twarz, po raz pierwszy ja i Jacqui, zaskoczeni sobą nie wiadomo dlaczego. Uderzyła mnie fioletowość jej oczu, pierwsza rzecz którą zobaczyłem.
- Fiolet godny zachowania - szepnął do mnie Kruk, ale zupełnie go nie słuchałem.
Staliśmy jak wryci, patrząc się na siebie. Otrząsnęła się pierwsza, zapraszając nas do środka gestem dość roztargnionym, jakby wciąż nie wiedząc dlaczego to robi. Wyczuwała być może, że jest pod urokiem demona, jednak nie dopuszczała takiej myśli, nie mówiąc o próbie przeciwstawienia się. Wszedłem, kierując się od razu do salonu, nie wydawała się zdziwiona, ze znam rozkład pokoi, nie była zdziwiona niczym. Raven został z tyłu, ujmując ją za rękę i zabawiając błahą rozmową, łagodząc tym samym moje niedżentelmeńskie zachowanie. Kiedy rozmawiali dochodząc powoli do mnie, dotykałem już drewna, z którym łączyło mnie tyle wspomnień.
- Ach, gdzież mogliśmy cie znaleźć... - zamruczał Anioł, a mnie zalała masa wspomnień. Spojrzałem na niego i przez moment rozmawialiśmy w myślach cytatami z naszego pierwszego spotkania, jeszcze raz przeżywałem wszystko, on jedynie mi na to pozwalał. Choć patrzył mi w oczy, cały czas ujmował Jacqueline pod rękę, gładząc leciutko białymi palcami wierzch jej dłoni.
Dlaczego tu mieszkała? Miała moją karnację i mój odcień włosów, nic więcej, ale przecież mogłaby być moją córką, gdyby... kto odziedziczył ten dom, czy został sprzedany, czy on mogła być moją kuzynką, cioteczna wnuczką, kimkolwiek? Ostatni członek mojej rodziny, którego mogłem spotkać w tym umarłym mieście. Chciałem się łudzić. Chciałem jej. I wiedziałem już jak jej chcę, jako demon, chciałem zmieszać dusze, by została moim dzieckiem.
Spojrzenie księcia przybrało na ostrości, bez wątpienia wiedział o czym myślę i bardziej niż Aniołem z mojej młodości był teraz chłodnym, demonicznym Arcyksięciem.
Nie powiedział nic, ale puścił dłoń dziewczyny i dopuścił ją do klawiatury, odsuwając mnie lekko. Usiadła i patrząc na nas zaczęła grać jakieś minorowe legato, arpeggio, podobne do tego majestatycznego "Largo" Haendla, które kochała Serafina.
- Co cię trapi, dziewczynko? - spytał Raven czule i mesmerycznie, przenosząc rozmowę na inny poziom. Opierał się o instrument, utrzymując z nią kontakt wzrokowy. I nie wiem jak tak długo znieść mogła to niebieskie spojrzenie. Grała, nie odrywając od niego wzroku.
- Ja sama. Nawet nie wiesz jak złą jestem osobą. Ile mam w sobie bólu, złości, rozgoryczenia. Jestem ciemnością i nie ma we mnie krztyny światła. Moja rodzina umarła, mój brat ode mnie uciekł i tylko ja jedna żyję, bo nie chcą mnie nawet w piekle...
Pochyliła się przy mocniejszym akordzie. Interludium kilku taktów. Wyglądało jakby śpiewali.
- Weltschmerz - odpowiedział jej demon, korzystając z tego, że mówiliśmy po niemiecku. Blaski świec kładły cienie na jego ciemnoszkarłatnych włosach, i sam wydawał się utkany z płomieni. Jak w Fauście, pletli coś do siebie, Angst, Weltschmerz i tak dalej. To były moje uczucia i moja epoka, o których nie mieli pojęcia, a jednak to ja właśnie wyłączony byłem z tej szeptanej śpiewnej rozmowy istot ciemnych, mistrza i uczennicy, mogąc tylko patrzeć, jak przelewają się w siebie dwie osoby, które kochałem, których pragnąłem, i których nie obchodziłem.

III
Zakończyła kodą, zamierającą w niższych dźwiękach. Demon zastukał dłonią o instrument, w geście aprobaty.
- Bardzo pięknie. Nie możesz na tym grać, nie sądzisz?
- Gram jeszcze na wiolonczeli - zaczęła się usprawiedliwiać
Brawo. Wiolonczela, idealna kompania dla altowiolisty. Chciałem jej coraz bardziej.
- Nie o to mi chodzi - cmoknął Raven z niezadowoleniem. - Chodzi mi o to stare pudło, dawno już nie nadające się do użytku. Zresztą całe jest rozstrojone.
Zalała mnie fala gniewu - ja tu grałem, i on, i moja matka, a teraz śmie...
Nawet gdybym się odezwał, zignorowaliby mnie. Milczałem wściekle. Książę rzucił mi spojrzenie, sugerujące, że widzi mnie i moje emocje. Znów spojrzał na nią.
- Kupię ci fortepian, co ty na to? - zaproponował z obłędnym uśmiechem
Aura pulsowała, wypełniając pokój zapachem róż, ambry i kadzidła. Zgódź się.
- Pod jakim warunkiem? - zapytała mądra dziewczyna. Byłem z niej dumny.
Zaśmiał się, nie wiem czy z niej czy ze mnie.
- Kupiłbym ci za nic, ale skoro chcesz się targować... Zagrasz dla mnie trzy utwory.
A ja kupię ci nowiutki fortepian, lepszy niż ten, jaki zechcesz: Pleyela, Bechsteina, Blüthnera, Kerntopfa albo nawet "Imperial", siedem i pół oktawy, choć nie wiem gdzie mogłabyś go zmieścić. I kupię ci wiolonczelę, bo pewnie na nią też cię nie stać.
Oczy zaświeciły jej się na serie nazwisk, które on rzucał lekko i bez namysłu, a które dla niej były podobne imionom antycznych bóstw. Pokiwała głową z przekonaniem i położyła dłonie na klawiszach. Anioł spojrzał na mnie i uśmiechnął się.
- Zaczniemy od Sonaty Księżycowej...

IV
Z pewnym siebie prychnięciem, zaczęła grać, jakby zadał jej utwór zbyt prosty dla tych wirtuozerskich palców. Odegrała całą pierwszą część i spojrzała na niego wyczekująco.
Opierał głowę na wyciągniętych palcach, niby to zasłuchany w jej muzykę. Przesunął na nią wzrok, nie poruszając się. Czekała. Chwila ciszy.
- Sonata ma trzy części, o ile wiem. Prosiłem cię o sonatę, a nie o jedną trzecią - miał głos zimny, ironiczny, jednak nie na tyle, żeby ją przestraszyć. To było wyzwanie.
- Nie mam nut - stwierdziła trzeźwo.
- I co z tego, z nut potrafi każdy - stwierdził, co było dalece, dalece na wyrost. - Przecież grałaś już tę sonatę, musisz ją pamiętać, jeśli nie ty sama, to przynajmniej twoje palce. Nie proszę cię o nic niemożliwego.
W tym momencie zgodziłaby się ze wszystkim i jestem gotów uwierzyć, że rzeczywiście jej to wmówił. Ale nie sądzę, by wtedy tylko się nią bawił. Chciał kupić jej ten fortepian i wiedziałem, że robi to dla mnie, bo w jego emocjach nie było nic poza błahą sympatią do tej młodej kobiety.
Grała w skupieniu, przymykając oczy, próbując jakby przywołać czasy, gdy naprawdę umiała ten utwór. I rzeczywiście, nie żądał od niej rzeczy niemożliwej, była do tego zdolna, choć w części trzeciej, emocjonalnej i ekspresyjnej, nie wiedziała już czy ma się poddać swoim wzburzonym uczuciom czy próbować zadowolić go każdą nutką wykonaną zgodnie z niewidocznym zapisem. Wyglądała, jakby walczyła o swoje życie, a nie tylko instrumenty.
Skończyła zmęczona wykonaniem.
- Cudownie - powiedział i rzeczywiście tak było. - Appasionata.
Jacqueline wciągnęła powietrze i wypuściła je z głębokim świstem.
- Jesteś szalony, panie - prychnęła, a słowo "panie" zadźwięczało jakby nie na miejscu.
- Pleyel - syknął łagodnie. - Bösendorfer...
Zaczęła grać, choć on dopiero zaczął upojną wyliczankę.
Appasionata. Namiętna. Trzy części bez słowa skargi. Śródnocny koncert. Zapomniała o swoich nieszczęściach, o rodzinie, o bracie, który spał w naszym domu, bo kto inny mógł mieć tak fiołkowe oczy... Tylko jej złość i ciemność, nadawały jej pasji, namiętność Beethovena.
- Trzecia? - spytała, patrząc na niego wzrokiem raczej mętnym.
- Domyśl się.
Tego się nie spodziewała. Co miała wybrać spośród trzydziestu dwóch, trzydziestu pozostałych sonat Beethovena. Bo chyba do niego miała się ograniczyć.
Jak miała odgadnąć myśli szkarłatnego demona, co chciał, żeby zagrała teraz...
Patrzył na nią z łagodnym uśmiechem, anioł albo bóstwo, rzymskie i marmurowe, nieodgadnione. Obaj wierzyliśmy, że domyśli się tych kilku nut.
Zagrała na próbę nieśmiały c-moll i Anioł-Kruk pokiwał głowa z aprobatą.
Sonata c-moll, z sześciu najbardziej znanych i kochanych ostatnia sonata molowa.
Wyraźnie uspokojona swoim wyborem, zagrała delikatne dźwięki "Patetycznej", pewnie zmierzając do zwycięstwa. Zamknęła oczy z ostatnim akordem, uśmiechając się triumfalnie.
Książę również uśmiechał się i ja dołączyłem do tej malej enklawy radości i pokoju.
- Co chcesz? - spytał, a ona otworzyła rozgwieżdżone oczy.
- Imperial - szepnęła. - Ogromny czarny imperial...
- Dobrze. Pamiętaj, że jest ode mnie. Myśl o mnie, gdy będziesz na nim grała.
Spojrzałem na niego. Chyba nie chciał tak tego skończyć. Przysłać jej fortepian i zostawić ją w tym mieście. Ja chciałem jej, ja, nie mógł pozostać na to obojętny.
- Nie chciałabyś do tego czasu towarzyszyć nam? - spytał wdzięcznie, narzucając jej potwierdzenie. Pokiwała głową.
- Z przyjemnością, jeśli tylko będę mogła grać.
- Oczywiście. Jeśli to jest twoje jedyne zmartwienie, wyjedź z nami do Londynu. I nie martw się niczym więcej.
Brzmiało to kusząco, dla niej i dla mnie. Ale wiedziałem już kogo, a raczej "co" chciał z niej uczynić. Czekałaby mnie powtórka z Charlotty. Musiałem uratować od tego moją Jacqueline, moją córkę Jacqueline. Nią właśnie musiała się stać.
Podszedłem do niej z tyłu, przysiadłem się do fortepianu. Nie zwracała na mnie uwagi, pewnie nawet zapomniała o mojej obecności. A ja odebrałem jej życie, zimno i dokładnie, jak na demona przystało, przepychając ją w nasz świat duszny i nieludzki. Dusza w duszę, życie w życie, vitae w vitae. Nie wiedziała co się dzieje, nie musiała nawet wiedzieć. Patrzyła na Ravena, który nieporuszenie opierał się o instrument, złowrogo nieruchomy, spoglądający na to wszystko spod szkarłatnych rzęs. Mógł interweniować, ale nie zrobił tego, pozwolił mi działać. Szukała w nim chyba ratunku - przed śmiercią, przed rzeczywistym zapadnięciem się w ciemności, których nie mogła zdusić, umniejszyć do rangi bólu serca. Widział przez cały czas jej oczy i zazdroszczę mu tego spojrzenia. Wyczerpana, otumaniona, osunęła się w moje ręce, młodziutki demon, już pierwszym opętaniem ściągnięty w otchłanie światów, wciąż jeszcze ciepły od życia i ludzkiego ciała. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem na łóżko, już jej, nie moje własne, odnajdując siebie w roli księcia, który był przy mnie w tym pokoju te lata temu. Z zamkniętymi oczami, blado-czekoladowa figurka... Wyciągnęła ramiona w kierunku fortepianu, żebym jej od niego nie zabierał, żebym nie odbierał jej chociaż muzyki, skoro zdecydowany byłem zabrać jej wszystko. Położyłem się przy niej, żeby nie czuła się sama, ale to chyba było bez znaczenia.
Anioł-Kruk usiadł na stołeczku i cichutko kołysał ją kaskadami dźwięków.
- Teraz ja ci zagram - szepnął, zaczynając niby początkiem trzeciej części beethovenowskiej "Burzy", by po chwili zmienić ton - zagram ci tak, jak potrafią tylko demony, moją własną melodię, preludium twojego życia... Słuchaj i dziw się mojej prędkości, dokładności, płynności - przeciągnął palcami po klawiaturze, dla podkreślenia swoich słów - I ty też będziesz to potrafić, może nie od razu... - zwolnił na moment, ciche nuty płynęły jakby obłoczkami, kropelkami perliły się w ogromne i delikatne akordy - ale to więcej niż mogłabyś kiedykolwiek sobie wymarzyć.
Rozwinął motyw, wciąż przebiegając klawiaturę w delikatnym rubato.
- Bryan, po co to zrobiłeś? - szepnął do mnie cichutko, tak by nie usłyszała tego przez dźwięki fortepianu. - Mogliśmy uczynić ją wspaniałą pianistką, cudowną wiolonczelistką. Miałbyś kogoś, by spędzać z nim noce na triach i kwartetach. Lothos by ją pokochał...
Wy przeklęci muzycy, szaleni i empaci, czy moglibyście pozwolić żyć swoim instrumentom?
- zawiesił głos w dziwny sposób, wahając akordy o półton, niepokojąco.
Jacqui jęknęła cicho koło mnie. Rozwiązał współbrzmienie i trochę jej ulżyło.
- Zrobiłbyś z niej kolejną zabawkę. Zabiłaby się pod twoja presją, a jeśli nawet nie, sam zrobiłbyś to w chwili nudy. Teraz jest moja, jest moją inkarnacją, w tym domu, w którym sam mnie znalazłeś...
Uderzył wysoki akord, nie zgadzając się ze mną zupełnie. Grał jak demon, bez wątpienia. Kochałem to.
- A teraz zabije ją sumienie. Ja mogłeś potępić to dwudziestoletnie dziecko, które obwiniało się o wszystko bardziej niż ty w jej wieku? Ona rzeczywiście wierzy w ciemność swojej duszy, co będzie teraz, gdy zobaczy prawdziwy mrok?
- Chcesz jej to pokazać? Chcesz ją wrzucić na głęboką wodę?
Przeszedł na niższe tony. Miałem ochotę zabrać mu, wyrwać fortepian. Grał na moich emocjach, wirtuozersko, a przecież tylko one i uczucia pozostawały we mnie autonomiczne.
- Nie, chcę pozwolić jej żyć. Czy raczej umierać w tym wcieleniu.
- Nie zrobisz nic przeciw niej? - musiałem to na nim wymusić
Dźwięki spadały coraz niżej.
-Będę ją kochał do ostatniego akordu.
F.
Ciężki molowy akord opadł kończąc melodię. Arpeggio perliło się przez chwilę i ucichło.
Jacqui westchnęła.

V
Lothos stuknął Bryana butem w dół pleców.
- To miało mieć morał, romantyku. Fortepian jest niewygodny, chyba, że leżysz na skrzydle.
- Ach tak - powiedział Bryan, wyraźnie wytrącony z równowagi - Morał.
Lydia pokiwała głową z przejęciem.
- Przywieźliśmy ją do Londynu. Jej brata zresztą też. Mamy po nim Fanuela chyba, i jakieś inne dzieci - zabrzmiało to groteskowo. - Nie wytrzymała bycia demonem, przytłoczyło ją to psychicznie...
- Jak ciebie - wtrącił rozbrajająco Lothos.
- Dziękuję za pomoc - fuknął Bryan, szaleństwo Lothosa też było jego winą. - W pewnym momencie nie mogła oderwać się od fortepianu, zupełnie jak ty teraz tego nie potrafisz. Grała coraz cięższe utwory, posępne nokturny i larga, transponowane requiem, marsze pogrzebowe, Liszta, Rachmaninowa... Ty masz sonatiny, ale to zmierza w tym samym kierunku...
- Jak się to skończyło?
Bryan zrobił pauzę nie wiedząc jak zacząć.
- Podpaliła pokój w przypływie depresji. Fortepian zwabił ją i nie mogła już wstać... Gdy masz władzę nad ogniem on nie ma władzy nad tobą, ale ona jeszcze...
- Była za młoda - uciął Lothos beztrosko. - Ale starsza od ciebie.
- Rozumiem - powiedziała Lydia nieokreślonym tonem.
Atak już dawno minął i jej piwne oczy patrzyły teraz nad wiek rozważnie.
- Nie będę więcej grać, jeżeli mam sprawić ci tym kłopot - wyrecytowała zimno i wstała, by wyjść z białego salonu. Jej drobne kroki baleriny dały się słyszeć jeszcze przez moment, gdy zbiegała po schodach korytarza. Musiała płakać.
Bryan chciał pozbyć się empatii. To dla jej dobra. Dla jej dobra musiał kolejno odcinać ją od wszystkiego, co w tej złotej klatce mogło dawać jej radość.
- Leć ptaszku do nieba! - krzyknął Lothos zeskakując wyciągniętym łukiem z fortepianu.
Tak, tego właśnie Bryan się obawiał.
Przed kominkiem gabinetu książę uśmiechnął się znad kryształowego kieliszka. Patrzył w ogień, który wydał mu się nadzwyczajnie piękny i malowniczy. Niemal jak Neron, choć bez wątpienia był lepszym artystą. Oto dowiedziała się w tak trudny sposób, jak rozwiązać swoje problemy, co może ją spotka w jej przyszłym krótkim życiu.
- Swietlano, punkt dla mnie - wyszeptał książę w płomień, unosząc kieliszek do góry.
Wiele kilometrów dalej Lady Marion, zwana dawniej Swietlaną, uśmiechnęła się również, unosząc swój kieliszek.
- Czyżbyś rzeczywiście tak myślał? - księżna wypiła łyk ciemnego napoju - Przecież właśnie został ostrzeżona. Zrobi dokładnie to co Bryan i jego destrukcyjna matka...
- Nie ma dość siły na coś takiego. To wymaga działania - zaoponował książę. - Przecież nawet Apollo podjął ten krok z trudnością. Nie wymagaj tego od dziecka.
- Apollodoros, carissime - zamruczała, bawiąc się słowami, jednym z jego dawnych imion. - Ona nie należy do naszej rozsądnej linii krwi. Twoje dziecko nigdy by tak nie postąpiło, możesz być tego pewien. - przeszła parę kroków, odstawiając kieliszek i wygładzając ostre kanty spodni - Spójrz tylko na mojego biednego Lothosa, męczy się już ćwierć millenium i nawet mu do głowy nie przyszło, żeby coś z tym zrobić.
- Zrobiłaś się macierzyńska? - spytał z przekąsem demon.
- Nie - fuknęła ze śmiechem, wyciągając się swobodnie na sofie, w pozie kobiety wyzwolonej. - Ten ton to beztroskie oczekiwanie, Lucjuszu.
- Myślałem, że z nas dwojga to ja wiecznie oczekuję. Ubi ego Lucius, ibi tu Lucia... - zaśmiał się również, klasyczną restytutą. - Czy mam cię porwać jak Helenę, by znów cię zobaczyć?
Swietlana klasnęła w dłonie. Uwielbiała te słowne utarczki, sięgające jeszcze ich młodości.
- Lepiej nie, podaruj Lydii jeszcze trochę czasu. Jestem przecież światłością wiekuistą...
Piłeczka została odbita.

***
- Napisz, że kocham być demonem - szepnął konfidencjonalnie.
- Przecież nikogo nie kochasz. Nawet nie wiesz co to znaczy - fuknęłam. - Nie mówię, że ja wiem - zastrzegłam, zanim zdążył się odezwać.
Uśmiechnął się wypuszczając cicho powietrze.
- Napisz. Lubię to słowo, niezależnie co o nim myślisz.
Wstał i założył ręce na piersiach. Musiałam patrzeć na niego w górę.
- Mam nadzieję, że Bryan by ci zaprzeczył. Jest w mieście - zaproponował między wierszami.
- Uwierz, są chwile, kiedy tylko by mi przytaknął.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mariamagdalena · dnia 05.11.2011 09:53 · Czytań: 545 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Komentarze
julanda dnia 05.11.2011 23:55
Autorko, :) jestem pod wrażeniem światów i klimatu, które pokazujesz, a jeszcze jest więcej, trzeba myśleć! Zostaje trzymać kciuki, za całość Twoich opowieści. Pozdrawiam! :)
mariamagdalena dnia 06.11.2011 00:22
dzięki julanda, nie wiem czy przy obecnej frekwencji komentujących tendencja do wrzucania się utrzyma ;)
stąd mam jeszcze do wrzucenia Lithię, Mischę i Annunciation oraz fragment z arielowego Deszczu i kawałek z Kropli z rozdziału VI - to planowane :)
ale - jak nie ma komu czytać i komentować, to nie będzie na razie i komu wrzucać :)
Figiel dnia 10.11.2011 23:25
Nie wiem jak to zrobiłaś, ale nawet bez tła ten tekst rozbrzmiewa muzyką, wręcz słyszalną. Wiem natomiast, że wolę Twoje demony niż anioły. Demony mają pasję -w zachowaniach, uczuciach , pragnieniach i tak naprawdę chyba są bliżej nas, ludzi. Może dlatego, że mają możliwość wyboru czynienia zła lub nie - zła, czyli obojętności i nie są zdeterminowane koniecznością dążenia do ideału. Przy całej głębi uczuć, naznaczonej jednak monotematycznością natury, anioły wypadają przy nich nieco mniej barwnie. A to ciekawe, bo przecież są - mówiąc kolokwialnie - awersem i rewersem tej samej monety.
mariamagdalena dnia 11.11.2011 00:08
dzięki Figiel. :) coś ładnego Ci wyślę do tego tekstu :)
dokładnie tak, demony są bardziej ludzkie, bardziej wyraziste.
anioły to raczej głębia skupienia, nieludzkości, filozofii, rozmycia w świetle - tylko biel. sama po sobie wiem, że są trudniejsze w odbiorze. za to demony, ech kuszą kuszą stubarwnością wrażeń...
pisane są w zupełnie innym stanie skupienia, również z inną muzyką dodaną czytelnikowi w tle. :)
o tym ideale jak wspomniałaś to dokładnie coś takiego pada w książce - gdy książę odżegnuje się od swoich przejawów dobra, nazywając je chwilową wypadkową kaprysów - Twój odbiór jest więc jak najzupełniej zgodny z założeniami uniwersum, co jako autorkę cieszy mnie bardzo bardzo.

a jak dodałam muzykalności?
to wyłączna zasługa księcia - ma doskonały dar opowiadania ^^
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
mike17
26/04/2024 19:28
Violu, jak zwykle poruszyłaś serca mego bicie :) Słońce… »
Kazjuno
26/04/2024 14:06
Brawo Jaago! Bardzo mi się podobało. Znakomite poczucie… »
Jacek Londyn
26/04/2024 12:43
Dzień dobry, Jaago. Anna nie wie gdzie mam majtki...… »
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:63
Najnowszy:Janusz Rosek