Autor: Mariusz Wieteska
Kategoria: Literatura piękna
Gatunek: literatura współczesna polska
Rok pierwszego wydania: 2011
Po najnowszą książkę Mariusza Wieteski, autora „Zielonej Wyspy” i „Ołowianego Żołnierzyka”, sięgnęłem jak po pewnik. Znając poprzednie pozycje wydane przez pisarza, liczyłam na kilka godzin dobrej lektury. Zaczęłam czytać późnym wieczorem, obiecując sobie rozłożenie przyjemności na kilka dni. Skończyłam w środku nocy, bez poczucia godzin, które minęły, z kubkiem niewypitej, zimnej już herbaty. Zaczytałam się bez reszty.
„Pewnego dnia przyszedł do mnie…” to historia, którą pozornie zna każdy. Wystarczy wymienić imiona bohaterów: Marię, Józefa, Christiana, Jezusa, Magdalenę, aby domyślić się, że autor wprowadzi nas w krainę biblijnych przypowieści. Jednak nie przygotowujcie się na coś oczywistego, bo nawet to, co dobrze znane, ukazane w innym świetle, może zaskoczyć.
Autor zabiera czytelników do dwóch światów. Ci sami bohaterowie, te same wydarzenia jedynie miejsce i czas akcji odmienny
.
W XX- wiecznej Barcelonie poznajemy Marię i jej syna Chrystiana. To historia matki, która poświęciła się szczęściu ciężko chorego dziecka. Nie potrafi zrozumieć ani zaakceptować jego „wygłupów”, wstydzi się za niego, cierpi, a mimo to kocha i ufa bezgranicznie. Jak każda matka.
To również opowieść o chłopcu, który widzi, słyszy i czuje więcej niż inni, który zdaje sobie sprawę ze swojej niezwykłości i ceny, jaką przyjdzie mu za nią zapłacić.
Druga część książki, to podróż do starożytnej Jerozolimy. Na pierwszy rzut oka tu zgadza się wszystko. Jest spis powszechny, narodziny dziecka w szopie, ucieczka i śmierć na krzyżu.
Tyle że historie kreślone przez Mariusza Wieteskę są pozbawione oślepiającego blasku świętości. Autor opowiada o ludziach, którzy byli wytworem czasów w jakich żyli. Obserwujemy ich wybory i rozterki, chwile radości i zwątpienia. Jest tu cały wachlarz uczuć, emocji, pragnień i żądz, bo jeśli wierzymy, że Maria, Józef i Jezus byli ludźmi, musieli być w swoim człowieczeństwie autentyczni, musieli grzeszyć i popełniać błędy.
Autor daje nam możliwość przyjrzenia się poszczególnym wydarzeniom z różnych perspektyw. Każda z postaci zupełnie inaczej odbiera te same zdarzenia.
Brak jednej prawdy, brak niepodważalności tego, co uznaliśmy za pewne i jedyne, może wywołać bunt.
Czy właśnie to było zamiarem autora? Czy dotykając nietykalnego chciał prowokować i szokować?
Być może.
Dla mnie szokujący był przede wszystkim realizm obrazów.
Czytając opowieść o gwałcie, czułam ból kobiety, odartej z kobiecości. Taki sam, bez względu na to, kim był sprawca i kim będzie owoc tego czynu.
Współdzieliłam niepokój Marii szukającej zagubionego w Jerozolimie syna, przyznając jej pełne prawo do złości i pretensji.
Cierpiałam wraz z matką, bezradnie przyglądająca się śmierci dziecka.
Buntowałam się, tak jak ona, tak jak robiłaby to każda inna matka.
„Urodziłam syna, który był dla mnie największa miłością. A ty, Boże, go zabiłeś. I chociaż on wierzył w Ciebie i oddał Ci serce, to nic się nie zmieniło!”.
To krzyk bólu kobiety , która traci dziecko, najnaturalniejszy, instynktowny.
A Maria Magdalena?
„Jest Mesjaszem? Tak. Moim. Choć okazywał złość, pogardę, a nawet wybuchał gniewem, dawał miłość. Przy nim czułam się bezpieczna. On nie tylko słuchał i mówił „Rozumiem” On przede wszystkim kochał.”
Ta krzywdzona kobieta, która doświadczyła w życiu tak niewiele dobra, kochała człowieka, nie Boga.
Jestem pełna szacunku wobec jej podniesionej głowy, nieugiętych kolan i walki o własną godność i godność miliona kobiet. Wbrew wszystkiemu.
„Pewnego razu przyszedł do mnie…” to książka, którą odczuwa się wszelkimi zmysłami. Głębia słów, z jakich została stworzona, maluje trójwymiarowe obrazy. Można wielokrotnie do nich wracać, odnajdując za każdym razem coś, co wcześniej było niedostrzegalne.
Nie jest opowieścią o świętych figurach stojących w kościele, ale o ludziach, takich jak my sami, w których elementy dobra i zła równoważą się. To historia miłości do matki, dziecka, kobiety i mężczyzny, do ludzi. A taka miłość nie powinna nikogo obrażać, taka miłość nie jest kontrowersyjna.
Nie zniechęcajcie się minimalistyczną formą. Książka jest pełna, nie brakuje w niej ani jednego słowa.
Po prostu przeczytajcie.