Zerknął znów na zegar zawieszony na przeciwległej ścianie. Zgasił papierosa, odwrócił swój wzrok z zegara na widok za oknem. Pruszył śnieg, lampy zapalały się leniwie jakby nie cierpiały takiej pogody równie bardzo jak on. Współczuł im głęboko w sercu. Nie, żeby był wyznawcą filozofii, że nawet rzeczy z betonu mają dusze i uczucia. Ot, po prostu taki zwykły ludzki odruch, jakich ostatnio coraz mniej w coraz bardziej zwierzęcym świecie.
Sięgnął do lewej kieszeni swojego niedrogiego garnituru, który mimo swojej niewysokiej ceny był świetną imitacją Armaniego. Wyciągnął z niej paczkę swoich ulubionych papierosów, zważył ją w dłoniach i wyszeptał cicho " Cztery", po czym otworzył ją i wyciągnął jednego z pozostałych mu czterech papierosów. Odpalił go zapałkami z kiosku obok. Popatrzył znów na zegar. Przez sekundę miał wrażenie jakby patrzył na obraz Salvadora Dali. Tego z zegarami, nie pamiętał dokładnie nazwy.
Zegar spływał powoli po ścianie, co chwila zasłaniany dymem wydobywającym się z umęczonych płuc palacza.
Po raz kolejny dzisiejszego wieczoru podszedł do niego kelner. Odczekał chwile, zanim jego potencjalny klient go zauważy. Kiedy jednak stwierdził, że nie nastąpi to zbyt szybko chrząknął na tyle cicho żeby nie usłyszeli go pozostali goście, ale na tyle głośno żeby usłyszał go adresat owego znaczącego chrząknięcia.
- Czy życzy sobie Pan coś zamówić? – spytał, z nadzieją w głosie spoglądając w oczy siedzącego mężczyzny.
- Czekam na kogoś, za chwile powinna przyjść. Wtedy coś zamówię - odparł sam nie wierząc we własne słowa. Nie dlatego, że mówił to już trzeci raz dzisiejszego wieczoru, lecz dlatego że nie chciał w to nie wierzyć.
Kelner, dopiero co zatrudniony w nowej restauracji wzruszył ze zrezygnowaniem ramionami. Widział czujne oczy kierownika sali patrzącego na niego i rejestrującego każdy jego najmniejszy ruch. Zdawał sobie sprawę, że jak tak dalej pójdzie straci tą prace szybciej niż ją dostał. I do tego przez kolesia, którego stać, aby ubierać się w garnitur od Armatniego, a nie mogącego zamówić durnej kawy.
Zbywszy kelnera wrócił do oglądania widoku za oknem. Mimo tego że zima napawała go obrzydzeniem swoim mokrym, zimnym i białym całokształtem, to co zobaczył urzekło go nieokreślonym bliżej czarem. Zapadł już zmrok. Nadal padający śnieg oświetlany był przez wysokie, czarne latarnie, które przypominały te stare, Londyńskie. Były rozmieszczone tak, że między każdą latarnią był pas nieprzeniknionej czerni. Cała alejka prowadziła w stronę małego ryneczku. Po obu stronach chodnika, między jedną latarnią a drugą rósł klon. Im dalej od patrzącego tym drzewa wydawały się bardziej mroczne, złe i zapowiadające jakąś straszną rzecz, która miała się wydarzyć, lecz nie chciała wyjawić owej tajemnicy, co to miało być.
Czuł jak ta szczególna alejka (mimo szeregu identycznych alejek wychodzącej z rynku w każdą stronę świata) woła go, przyciąga. Każe mu wyjść z ciepłej restauracji, nie czekać dłużej na kolejną z szeregu kobietę, która nigdy nie przyjdzie na umówione spotkanie.
Popatrzył po raz ostatni na zegarek, po czym wstał, wziął szary, starty płaszcz, założył podobnego koloru kapelusz z czarnym paskiem naokoło ronda i wyszedł gasząc ostatniego papierosa, jakiego miał tu wypalić.
Po wyjściu przez drzwi zszedł po starych, skrzypiących drewnianych schodach, które miały nadawać restauracji potrzebnego jej stylu. Poprawił kapelusz i ruszył w stronę uliczki.
Ślady, które pozostawił na śniegu zostały kilka uderzeń serca później zasypane przez coraz mocniej padający biały puch. Mężczyzna szedł dalej czując jak zapada się w otaczającym go mroku. Czuł dziwną moc, która przeszywa jego ciało jakby było niewiele więcej tylko nieistniejącym w realnym świecie bytem.
W pewnym momencie owa siła kazała mu zatrzymać się przy jednej z wielu takich samych ławeczek.
Obrócił się w jej stronę i ku jego zaskoczeniu ujrzał mężczyznę. Mógł przysiąc na wszystko, w co wierzył, a nie było tego zbyt wiele, że chwile temu nikogo tam nie było.
- Witam pana - przywitał się ściągając na chwilę kapelusz jak nakazywał tego zwyczaj.
- Witam - odparł owy tajemniczy jegomość. Nie ściągnął kapelusza, wręcz przeciwnie, naciągnął go mocniej na czoło.
W pewnym momencie podniósł wzrok na stojącego przed nim rozmówce.
Pomarszczona, jak kora starego drzewa, twarz zarośnięta była świeżo rosnącym zarostem. Ponure oczy, wyprane z wszelkich uczuć, spojrzały na niego zmrażając go niczym powiem zimnego wiatru w ciepłą noc.
- Skoro sam do mnie przyszedłeś - ciągnął nieznajomy - i nie musze czekać tu jak ten ostatni idiota możemy ruszać.
- Gdzie? – spytał, spoglądając niepewnie. Coś w jego umyśle podpowiadało mu, że najbezpieczniej będzie obrócić się na pięcie i uciec z tego przeklętego miejsca jak najszybciej się da. Jednocześnie jednak cichy szept podpowiadał mu, że to najlepsza rzecz, jaka spotkała go w jego życiu. Jako że w drugim przypadku nie było ich za wiele nie miał zamiaru nigdzie iść, a tym bardziej biec.
- Jak to gdzie? – odparł, pytaniem na pytanie zaskoczony - W twoją ostatnią, najważniejszą drogę w życiu.
- Nie rozumiem - Mimo pewności, jaką miał jeszcze kilka sekund temu nie był teraz do końca pewny słuszności rozmowy z tym dziwnym, najpewniej szalonym człowiekiem.
- Wiem, może nie wyglądam tak, jak mnie opisywali w tych wszystkich książkach… może nie mam przy sobie wielkiej naostrzonej kosy... ani nie jestem kościotrupem, ale jestem Śmiercią. Sam rozumiesz, redukcja etatów, poza tym nadeszły nowe czasy, trzeba się do nich dostosować żeby dzieci nie pokazywały na ciebie palcem i nie pytały rodziców czy to już Halloween.
Bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności sięgnął po papierosa. Odpalił go powoli przyglądając się Śmierci uważnie.
- To przez nie? – spytał, podnosząc znacząco paczkę „Routów”.
- Nie, znaczy, nie zupełnie. Po prostu nadszedł Twój czas. Nie wiń mnie...
- Mój czas nadszedł? A co ja niby takiego zrobiłem w swoim życiu prócz tego, że się urodziłem, co? Zawsze chciałem do czegoś dojść zanim przyjdzie pora umierać. Ot, spłodzić syna na przykład żeby przynajmniej coś po mnie pozostało...
- Jeśli to Cię pocieszy - odpowiedział z promiennym uśmiechem na twarzy - to jesteś już ojcem. Pamiętasz, jak z braku pieniędzy oddałeś nasienie do banku spermy? Takim sposobem dorobiłeś się, no cóż, córki. Zawsze to coś.
- A jak tam jest?
- Czy wy nie macie innych pytań? Zawsze te same... jak tam jest... czy będzie bolało...
Nie wiem, ja tam tylko zabieram ludzi a nie mieszkam. Skąd niby mam wiedzieć. My, Śmierć, mamy swoje lokum tu, na ziemi.
- Ah...a gdzie?
- Główny budynek Zusu w Warszawie. Ot, wszędzie blisko.
- A będzie bolało?
- Jak myślisz? Chyba nie będzie łaskotać....
- To ja nie chce..
- A myślisz, że ktoś chce? No, dobra, są wyjątki, ale to inna bajka. Pomyśl sobie, jak dobrze pójdzie, poznasz wielu ciekawych ludzi... tylko uważaj na Hitlera. Ponoć mimo upływu lat wcale mu nie przeszło...choć wszyscy radzili mu żeby wrócił do malowania, bo coraz lepiej mu to wychodzi.. Dobra, koniec tej gadki. Zamknij oczy, chyba, że bardzo chcesz na to patrzeć.
Chcąc nie chcąc postanowił posłuchać fachowca. Zamknął oczy i czekał na to, co się stanie.
- Chciałbyś ten bajer z krótkim streszczeniem całego swojego życia? – usłyszał, gdzieś po swojej prawej stronie
- Nie, wiesz, wolałbym jednak nie - Nie miał zamiaru oglądać wszystkiego jeszcze raz. A nóż okazałoby się, że jest jeszcze gorzej niż myślał.
Poczuł zimną stal na swojej szyi. Ciarki przeszły mu po plecach.
Wtem usłyszał telefon. Otworzył oczy myślać, że to jego. Wtedy zobaczył Śmierć rozmawiającą przez starą, nieśmiertelną i kultową Nokie. Co chwila zerkał na niego niepewnie, po czym rozłączył się i zapytał.
- Jak ty się właściwie nazywasz?
- Aleksander Varnowicz.
- A nie Warnowicz?
- Nie
- Nosz cholera... Wybacz stary.. błędy w papierach.
Po tych słowach postać znikła, a Aleksander został sam z tlącym się papierosem w otwartych szeroko ustach. Spojrzał na zegarek nie bardzo wiedząc czy mu całkiem nie odbiło. Była dwudziesta druga dwadzieścia dwa. W tamtym momencie postanowił sobie dwie rzeczy. Pierwszą było nie marnowanie więcej czasu, jaki mu pozostał. Drugą omijanie Warszawskiego ZUS-u, jak najszerszym łukiem.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
MrSzaman · dnia 18.11.2011 09:57 · Czytań: 553 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: