Każdy zadaje sobie czasami pytanie: „Czy jestem zadowolony ze swojego życia?”. W większości przypadków pytanie to prowadzi do następnego, bardziej sprecyzowanego: „W którym miejscu popełniłem błąd, że przyszło mi być tym kim jestem”. Jednak umysłu Marka Gęgały, nie nawiedzały tego typu ponure myśli. Miał świadomość, że wszystkie podjęte przez niego decyzje były słuszne, gdyż doprowadziły go do stanu w którym się obecnie znajdował. Stanu absolutnego szczęścia. W dzieciństwie od początku miał pod górkę. Ojciec odszedł od niego, nie dając mu nawet możliwości zapamiętania jak wyglądał. Wiele razy chciał porozmawiać z matką, jak i kiedy do tego doszło, ale nie zwykła się do niego odzywać przed opróżnieniem pierwszej butelki wina. Natomiast, gdy już ją skończyła… No cóż, szybko się nauczył, że jest to czas, po którym zbyt łatwo zarobić na porządny cios w twarz, żeby zadawać tak niebezpieczne pytania. Dzięki temu dowiedział się jak ważna na świecie jest dominacja. Jako, że on był przeważnie ofiarą, potrafił doskonale wyczuć jak daleko może się posunąć w wykorzystywaniu innych i kiedy się wycofać, żeby dokończyć dzieła w przyszłości. Podstawówka nie była specjalnie wymagająca pod względem kształcenia się w tym kierunku. Trudności przyszły w liceum, kiedy to postanowił opuścić dom. Wcześnie zaczął swoją przygodę z alkoholem i przesiadywaniem w pubach. Poznał o wiele starszych od siebie ludzi, którzy na zawsze pozostaną jego osobistymi bohaterami. To właśnie od nich przejął priorytety i marzenia. Słuchał opowieści godzinami i starał się podążać ich śladami. Miał się jednak na baczności. Mimo, że wszyscy byli artystami, to jednak w sposób oczywisty niespełnionymi. Do końca liceum mieszkał w pubie u Romy - barmanki i zarazem właścicielki lokalu „m2”. Przygarnęła go, gdy tego najbardziej potrzebował. Z początku myślał, że obudził w niej matczyne instynkty, lecz gdy przyszła do jego pokoju na zapleczu, po tym jak oznajmił, że za kilka dni wyjeżdża z miasta, mówiąc mu jak wiele dla niej znaczy i jak bardzo będzie tęsknić, wiedział dokładnie co powinien zrobić. To jeszcze jedna sprawa, za którą będzie musiał jej podziękować, kiedy w końcu ją odwiedzi. Ten tydzień sprawił, że dodał do swojej listy priorytetów jeszcze jeden, który uplasował się zaskakująco wysoko. Wtedy też poznał słowo kocham i jak niewiele potrafi ono znaczyć. Przez następnych parę lat dość mocno się umocnił w tym przekonaniu.
Dlatego, gdy tego ranka Anka obudziła go słowami:
- Kocham Cię.
Zamiast czułego zdania, zawierającego frazę „ja Ciebie też kocham”, usłyszała w odpowiedzi:
- Och… Kobieto. A czy nie mogłabyś kochać mnie trochę później? Na przykład po południu. Szczerze mówiąc trzynasta byłaby idealna. Wydawało mi się, że właśnie na tę godzinę zamówiłem budzenie. Skoro już nocujemy w hotelu, to nie wiem czemu wchodzisz obsłudze w kompetencje.
- No proszę. Jaki bezczelny – powiedziała z irytacją i gwałtownie wstała z łóżka. – Ty natomiast mógłbyś trochę wydorośleć. Pamiętaj, że nie będę na Ciebie czekać w nieskończoność, a przy takich tekstach jakie masz w zanadrzu, na pewno krócej niż myślisz.
Marek nie patrzył na nią podczas rozmowy. Obrócony na bok, twarzą do ściany, starał się zwracać na nią jak najmniej uwagi. Widok ubierającej się kobiety sprawiał, że zgadzał się na jeszcze więcej absurdalnych rzeczy, niż rozbierającej się. Dodatkowo efekt ten potęgowała jej nieziemska uroda. Ania - studentka medycyny, miała zdecydowanie zbyt wiele cech pasujących do jego typu idealnej piękności, żeby pozwalać sobie na taką nieostrożność. Jedno nieostrożne spojrzenie na jej aksamitne, długie, kasztanowe włosy, które jeszcze wczoraj tak cudownie nim zawładnęły, a teraz spływały jej po drobnych ramionach i malutkich piersiach i momentalnie zmieniłby się z dumnego wilka w uległego psiaka.
- Nie zapomnij o dzisiejszym wieczorze w Dusk’u – rzucił tylko, gdy już wychodziła. – Nie chciałbym spotkać tam miłości swojego życia, podczas gdy Ty będziesz…- przerwał mu trzask drzwi.
„No i kolejny błyskotliwy żart szlag trafił” – pomyślał i udał się do łazienki, zmyć z siebie zapach minionej nocy.
Jazz rozbrzmiewał spokojnie w kameralnych gabarytów pomieszczeniu, które oryginalnie służyło lokalowi jako zaplecze. Jednak dzisiejszej nocy mieściło mnóstwo żarzących się świec oraz jeszcze więcej ludzi z miejscowej bohemy. Marek mógłby nawet w całkowitej ciemności, z powodzeniem się po nim poruszać, więc ostrożnie, nie budząc niczyjej uwagi, zajął swoje ulubione miejsce przy barze.
-Hej słodki – przywitała go barmanka – co podać?
-To zależy. Czy Anka do Ciebie coś pisała?
- Jeżeli się obawiasz, że może przyjść, to niepotrzebnie. Skutecznie ją odstraszyłeś.
-Serio, mówiła o mnie? – spytał z niewinnym uśmieszkiem
- Owszem. I nie spodziewaj się, że były to miłe słowa. – odpowiedziała, również z uśmiechem na ustach.
-Ach… mógłbym wiedzieć jakiego epitetu, w takim razie użyła? Tak, wiesz. Z czystej ciekawości.
- Słuchaj, jestem tu od polewania, a nie od prowadzenia jakichś dennych konwersacji, z równie dennymi typami, którzy mają kompleks boga.- powiedziała bardziej rozbawiona, niż zdenerwowana. - Z czego Ty w ogóle jesteś tak zadowolony?
-Nie mam czym się smucić, to idealny powód do tego, żeby być zadowolonym.
-Dla mnie to brzmi, jak uciekanie od jakiejkolwiek odpowiedzialności, skarbie.- spojrzała na niego wyraźnym politowaniem. Nie dał się jednak wyprowadzić z równowagi.
-Teraz ja jestem za tym, żebyś więcej polewała, a mniej gadała.- odburknął – podaj mi proszę dwie pięćdziesiątki i pamiętaj, że jako stałemu bywalcowi, szef zapewnił mi darmową popitkę.
-Śpisz na pieniądzach, a wyciągasz od nas ile tylko się da – powiedziała, napełniając kieliszki – śmieszny jesteś.
-Śmieszny… Anka na pewno bardziej się przyłożyła do obrażania mnie. Jeszcze to z Ciebie dzisiaj wyciągnę – rzucił szelmowsko, po czym zajął się swoim zamówieniem.
Kilka chwil później był już dostatecznie upity, by w pełni docenić kunszt muzyczny prezentującego się na scenie trio. Łagodne, taneczne wręcz brzmienia oderwały go zupełnie od rzeczywistości, przywołując na myśl błogie lata studiowania. Przypomniał sobie, jak sam tworzył zespół i jak ciężko było zabrać się do grania, kiedy na próbach nikt nie był w stanie stać prosto na nogach. Spojrzał na muzyków, uśmiechając się do siebie z myślą, że najprawdopodobniej nie są mniej pijani od niego. Ukontentowany rozejrzał się po pomieszczeniu. Pub znajdował się w piwnicy w jednej z gotyckich kamieniczek, w które obfitowało miasto. Cieszyło go to bardzo, bo wierzył mocno, że trzeba w ten, czy inny sposób zejść do podziemi, żeby się dobrze bawić. Z rozmyślań wyrwała go jakaś niefortunna nuta. Okazało się, że muzycy diametralnie zmienili styl grania, zapraszając na scenę gitarzystę, który razem ze swoim Gibsonem skutecznie zniszczył klasyczny wyraz zespołu, narzucając niepokojąco psychodeliczne brzmienie. Nagle zrobiło się bardzo chłodno i Marek zapragnął zapalić. Było to co prawda zabronione w środku, ale znalazł miejsce na uboczu za filarem, który chronił go przed spojrzeniami niepowołanych oczu. Gdy tylko zdążył zapalić papierosa, usłyszał dźwięk swojego telefonu. Najpierw pomyślał o Ance, ale ze słuchawki dobiegł go niski, męski głos.
-Czy rozmawiam z Markiem Gęgałą?
-To zależy. Kim pan jest?- odpowiedział przeklinając się w duchu. Zanim odebrał trzeba było wybadać czyj to numer.
-Mówi sierżant Piotr Smoliński z Komendy Miejskiej Policji. W dniu dzisiejszym zdarzył się wypadek. Ela Gęgała, pańska matka , nie żyje. Sądzimy, że popełniła samobójstwo. Proszę przyjąć moje wyrazy współczucia. Prosimy o jak najszybszy kontakt w tej sprawie.
Podłoga zawirowała mu pod stopami, upuścił telefon. Oparł się plecami o filar i powoli osunął się na ziemię. Na chwilę wszystko zniknęło. Został tylko on i kolumna, która wydała mu się jedyną stałą i prawdziwą rzeczą na świecie. Nagle zorientował się, że papieros, którego upuścił, przepalił mu koszulę, zostawiając okropną dziurę, jakby pamiątkę po sobie. Wstał i szybkim krokiem przeszedł koło baru, zmierzając ku wyjściu.
- Marek! - usłyszał za sobą znajomy głos – Chuj!
-Cco?- wydusił z siebie, zupełnie już zdezorientowany i zszokowany.
-Tak właśnie nazwała Cię Anka! Chujem, Marek! – krzyknęła za nim barmanka, po czym straciła go z oczu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Marxxx · dnia 21.11.2011 19:38 · Czytań: 779 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: