Na początku był kurz. Kurz skupił się w jedną całość powstała Ziemia. Na Ziemi było pusto, więc powstałem Ja, czyli człowiek. Po prostu pewnego dnia się obudziłem na twardym podłożu, wstałem otrzepując się z pyłu i ruszyłeś na podbój świata. Sęk w tym, że oprócz kurzu nie było nic. Nawet ja miałem wątpliwości czy istniałem, bo nie odczuwałem żadnych potrzeb, nie znałem uczuć, ani nawet nie miałem imienia, po prostu byłem. Cały czas chodziłem po swoim mikroświecie szukając odpowiedzi na pytanie, „Kim ja tak naprawdę jestem?”. W końcu po kilku godzinach myślenia zaznałem pierwszego uczucia, była nim monotonia. Monotonia przekształciła się w nudę i nie wiem, kiedy zasnąłem. Sen był piękny. Śniło mi się, że nade mną jest niebo, a na jego tle święcąca kula, która co określony czas wschodziła by znowu za jakiś czas zejść z pola widzenia. W moim śnie była też inna, pyłowa planeta, której towarzyszyło bardzo wiele tycich, świecących kul. Po przebudzeniu zacząłem marzyć o tym, by sen stał się jawą. No i znowu zacząłem chodzić dookoła, wzniecając przy tym tumany duszącego kurzu. Między jednym kaszlnięcie, a drugim starałem się uprościć mój sen i nadać sennym obiektom nazwy. No i wymyśliłem, że świecąca kula to jest Słońce, tycie słońca to Gwiazdy, a inna, pyłowa planeta to Księżyc. Nazwałem także czas górowania Słońca nad Ziemią dniem, natomiast noc następowała według mnie wtedy, gdy na niebie pojawiał się Księżyc wraz z Gwiazdami. Po pewnym czasie dumny z siebie przysiadłem na podłożu i znowu zasnąłem. To, co mi się śniło, nie jest zbyt ważne, jednak to, co ujrzałem po przebudzeniu jednocześnie ucieszyło mnie i przestraszyło, bowiem moje mrzonki o niebie, Słońcu, Gwiazdach i Księżycu się spełniły. Jeszcze długo patrzyłem w niebo, myśląc, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem w całej historii świata. Jednak po kilku dniach, w miejscu radości pojawiało się nienasycenie i chęć dalszych marzeń. Pomysł na lądy i oceany znowu przyszedł we śnie. Od tamtego czasu zacząłem sobie wyobrażać wodę w różnych postaciach, jako coś najpiękniejszego. Czasem, jako biały puch, innym razem, jako srebrzyste krople, albo twarde kule, rozpuszczające się w dłoniach. Po jakimś czasie mozolnego marzenia nadszedł upragniony dzień. Najpierw niebo zasnuły gęste chmury, potem zaczął kropić deszcz, aż w końcu na niebie rozbłysły ogniste pioruny. Zaobserwowane zjawisko nazwałem burzą. Jednak deszcz długo nie ustępował i na moich oczach tworzyły się najpierw drobne kałuże, potem jeziora, oraz kręte rzeki, morza, a na końcu także oceany. Woda w nich była przejrzysta i bardzo smaczna, jednak z ulgą odetchnąłem, gdy na niebie zamiast podłużnych kropli pojawiła się tęcza powlekana płomykami słonecznymi. Znudzony jednak długotrwałą monotonią pogodową chciałem by glebę przystroiły wesołe kolory, najlepiej z przewagą różnych odcieni zieleni. Długo wyczekiwałem wpatrzony raz niebo, raz ziemię zanim pojawiły się pierwsze oznaki jakiejkolwiek roślinności. Na początku niepewnie z gleby zaczęły wystawać zalążki, które z dnia na dzień coraz bardziej się rozrastały, gdy ja z dumą obserwowałem jak niegdyś z wymarła Ziemia przeistacza się w piękną krainę życia, różniącą się od Księżyca swoją tętniącą radością barw. Z wody, z zieleni i z moich sennych marzeń powstały także, różnorakie zwierzęta. Gdy już myślałem, że wymarzyłem sobie wszystko, pomyślałem, że w sumie jestem samotny, bo nie ma istoty podobnej do mnie. Ona przyszła we śnie, miała błękitne oczy, malinowe usta, szeroki nos, powabne ciało i długie palce od stóp. Jej wdzięk mnie zachwycił do tego stopnia, że od tego momentu niczego bardziej nie pragnąłem niż jej, przez co stałem się bardzo smutny. Nic mnie nie cieszyło, jedynie całe noce spędzałem w otoczeniu lwów, psów i nietoperzy rozmyślając o tym, jaki jestem nieszczęśliwy i jak bardzo bym chciał zaznać miłości oraz kogoś nią obdarzyć. Za każdym razem, gdy zamykałem oczy czułem jak dotykam jej delikatnej skóry, oraz powiew jej lekkiego oddechu łaskoczący mój kark. W końcu straciłem nadzieję i starałem się pogodzić z losem, jednak cały czas nie mogłem o Niej zapomnieć. No i w końcu się pojawiła. Dokładanie taka, jaką sobie wymarzyłem, ku mojej uciesze była bardziej bezbronna ode mnie, przez co mogłem się nią opiekować i obdarowywać ją najpiękniejszymi uczuciami.
Po wielu tysiącach lat. Mogę śmiało stwierdzić, że pierwsze zdanie tego opowiadania jest fałszywe, ponieważ na początku były marzenia. To one spowodowały, że nie stoimy w miejscu, ale się rozwijamy. Czasem popełniamy błędy, ale i tak się doskonalimy. To dzięki nam ten świat nadal się kształtuje. Doszło do tego, że zieleń zastąpiły betonowe blokowiska, a zwierzęta maszyny, ale to jest materiał na inną historię…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
niewidoczna · dnia 27.11.2011 16:32 · Czytań: 688 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: