Pewnego razu w Teksasie cz.2 - Quentin
Proza » Historie z dreszczykiem » Pewnego razu w Teksasie cz.2
A A A
Następnego dnia Rose Newmann zatelefonowała do szeryfa, prosząc o spotkanie, jak sama tłumaczyła w bardzo istotnej sprawie. Earl nie oponował i umówili się oboje popołudniu w kawiarni.
Przybyli niemalże o tej samej porze, co niejako zaskoczyło szeryfa, gdyż przywykł do spóźnialstwa kobiet. Od ostatniego spotkania z niewiastą minęło już parę dobrych lat – nie licząc wczorajszego wieczoru, ale on nie był zaplanowany. Earl pomyślał, że najwyraźniej kobiety uwolniły już mężczyzn od męki czekania na siebie.
Newmann wiedząc jak cenny jest czas policyjnego tropiciela, przeszła od razu do rzeczy. Wyłożyła na stolik kilka papierów.
– To dokumenty z mojego sklepu – powiedziała, podsuwając druki rozmówcy. – Wszystkie dotyczą tej samej osoby, skądinąd dość charakterystycznej. Myślę, że może to mieć znaczenie w śledztwie, które prowadzisz.
Na pierwszy rzut oka były to rzeczywiście zwykłe papierzyska, które jak sam podejrzewał na nic się zdadzą w śledztwie, jednak wertując kartki, dostrzegł znane mu już nazwisko Mancini. Przypomniał sobie starą Elizabeth Ferris z Main Street. To ona rzuciła to nazwisko w trakcie przesłuchania i to kilkakrotnie. Ale kto słuchałby przewrażliwionej staruchy, która zna grzechy swoich sąsiadów lepiej niż ksiądz. Wówczas pozwolił jej się wygadać, ale jednocześnie zignorował wszystko co usłyszał. W tym momencie miało to jakiś sens.
– Ten człowiek wydał mi się od początku dziwny – mówiła dalej Rose. – Sprawiał wrażenie odizolowanego od wszystkiego co go otacza. Widywałam wcześniej takich ludzi, ale nikt nie utkwił mi w pamięci jak on. Musiałbyś to zobaczyć. Patrzył na miecze, jak gdyby był w jakimś transie. Dotykał zbroi i wszystkich samurajskich rzeczy z lubością, a może nawet z rozkoszą. To przerażające.
– Czy ten Mancini przychodzi jeszcze do twojego sklepu? – interesował się McGraw.
– Od dłuższego czasu nie.
– I całe szczęście. Byłabyś w stanie stworzyć jego portret?
– Chyba tak… Myślę, że tak.
McGraw podniósł się z krzesła i zaczął zbierać wszystkie szpargały ze stolika.
– Pozwolisz księżniczko, że wezmę te dokumenty. Mogą się przydać. Jeśli to co myślę potwierdzi się, możemy mieć wreszcie jakiś cholerny trop. Jestem ci wdzięczny ślicznotko. Daję słowo, że gdybym był przyzwoitszy, adoptowałbym cię.
Dziewczyna odpowiedziała swoim czarującym uśmiechem i pożegnali się.

Na posterunek dotarł niecały kwadrans później. Z trudem przebił się przez kordon zapracowanych policjantów, aż doszedł do gabinetu Stone’a.
Henry miał istne urwanie głowy. Pismaki męczyły go o szczegóły śledztwa. Pytali po kilkakroć o nieboszczyka Dorna i przyczynę zgonu. Po pewnym czasie miał już po dziurki w nosie tych skurwysyńskich dziennikarzy i dałby wszystko, gdyby któryś z możnych tego kraju przyjął ustawę, pozwalającą odstrzelić najbardziej natrętnych i wkurwiających reporterów. Marzył o szklance czegoś bardzo mocnego.
– Cieszę się, że wpadłeś – rzekł Henry, rozkładając się wygodnie i z wyraźną ulgą w fotelu. – Sam widzisz, mam tu kurwa istny kocioł. Wszyscy przypierdalają się o konkrety dotyczące śledztwa, a ja nie wiem co mam mówić. Ale nieważne, co cię sprowadza?
– Przynoszę dobrą nowinę – zaczął McGraw. – Mamy postęp. Jest coś, co może doprowadzić nas do autora tego burdelu. – Przerwał i podsunął komendantowi pod nos plik kartek. – To może być trop albo zwyczajne gówno, ale w tej sytuacji nawet zabawa ekskrementami jest lepsza od bezczynności.
Stone przejrzał rachunki powierzchownie, a gdy szeryf podzielił się swoimi spostrzeżeniami i wyjaśnił w telegraficznym skrócie co zamierza zrobić, komendant przemówił znowu:
– Więc trzeba dobrać mu się wreszcie do dupy.
– Nie działaj pochopnie – zalecił Earl. – Nawet jeśli go przyskrzynisz gówno to da. Póki co krył się wzorowo i należy przypuszczać, że i teraz nic nie spieprzy. Nie wydaję mi się, żeby trzymał dowody w domu, dlatego musisz założyć skurwielowi obserwację. Dopiero kiedy wyjdzie z nory, żeby nabruździć, capniemy go i wsadzimy do klatki.
– Mam pełne prawo zatrzymać go jako podejrzanego.
– A później masz pełne prawo puścić na wolność i pozwolić mu spierdolić do Meksyku.
Henry spochmurniał. Sądząc po bladości cery i podkrążonych oczach, można było wnioskować, że jest przemęczony, a może nawet na skraju wyczerpania. Na wadze ubyło mu z pięć kilogramów, choć to aż nader niebyło widoczne. Siedział w milczeniu i przeżywał swoją bezradność.
Ciszę przerwał McGraw:
– Henry, zrób jak mówię. Do tej pory działaliśmy z szybkością portowej dziwki i nic z tego nie wyszło. Na takiego sukinkota nie wystarczy prawo. Weszliśmy w to i musimy grać na jego zasadach.
Minęła dobra minuta nim Stone wreszcie przemówił:
– W porządku Earl. – Zmierzwił rzadkie włosy dłonią. – Zróbmy po twojemu, w końcu to ty jesteś specjalistą.

Dorn został otruty i to było pewne. Sekcja zwłok, a raczej wnioski jakie przyniosła, mogły nasuwać hipotezę, że znany biznesman dołączył do rejestru zdobyczy psychopaty z Dallas, a tym samym stał się powodem do świętowania, przez nienawidzący bogaczy tłum ludzi. Przeciw Parker nie było żadnego dowodu, zwłaszcza, że Richard uchodził za wielkiego amatora dziwek, które sowicie opłacał za błogie chwile zapomnienia.
Dallas mógł wkrótce ogarnąć terror, o jakim nikomu się nie śniło. Ta myśl nie dawała zasnąć Henremu, gdy leżał już w łóżku. Oglądał wiadomości wieczorne, które donosiły o wzroście przestępczości zorganizowanej na terenie całego Teksasu. Gangi korzystały z zamieszania jakie wywołały ostatnie zbrodnie i rabowały znacznie śmielej, ale co ciekawe przeważnie bogate dzielnice dużych miast. Wzbogacali się także handlarze narkotyków. Policja z coraz większym trudem panowała nad spokojem w miastach i na obrzeżach kraju, zwłaszcza, że granica z Meksykiem była od zawsze ciężkim terenem do kontrolowania. Biedny komendant doświadczał znowu bolesnego kłucia bezradności.
W jednej chwili poczuł również gniew i ku własnemu zaskoczeniu ogromną odpowiedzialność. Przeszło mu przez głowę, że jest nie tylko komendantem posterunku, ale przede wszystkim obrońcą. W scenerii komiksowej można by go określić jako spoconego herosa z nadwagą. Umęczone z powodu braku snu ciało, zaczęło nabierać nowej świeżości. Przepełniany stopniowo złością i tą specyficzną energią, podjął szybką decyzję iż musi działać. Działać natychmiast…
***

Popijał gorącą kawę, gdy rozległo się pukanie. McGraw odstawił filiżankę na stolik i poszedł otworzyć. Za drzwiami stał Joe, który wyglądał na zdenerwowanego.
– Cześć Joe – przywitał gościa Earl. – Co jest?
– Zbieraj się, mamy problem.

W drodze na komisariat, Caine wyłożył wszystko bardzo dokładnie. Pół godziny przed wizytą u szeryfa otrzymał anonimowy telefon. Głos w słuchawce oznajmił, że uprowadzono komendanta Stone’a i w ciągu najbliższej doby zostanie pozbawiony życia, w sposób publiczny.
– Co to kurwa może znaczyć w sposób publiczny? – pytał sam siebie Joseph. – Chce go uśmiercić w centrum miasta czy co?
– Powiedział coś więcej? – naciskał McGraw.
– Dodał jeszcze, że jeśli mam ochotę, mogę zawiadomić telewizję i pismaków.
– Mam nadzieję, że nie puściłeś pary z gęby… – Szeryf spojrzał gniewnie na kierującego autem Caine’a.
– Oczywiście, że nie. Najpierw muszę sprawdzić, co tu jest grane. Jeśli to tylko podpucha? Dzwoniłem do Henrego, ale nie odbiera. Myślę, że mogło się coś stać.
– Całe szczęście. Posłuchaj, Joe. Wiadomo ci coś o obserwacji domu Manciniego przy Main Street?
– To ten skąd wypadł przez okno Dorn? – pytał Joseph.
– Ten sam – potwierdził Earl.
– Nic nie wiem o żadnej obserwacji. Jakie to ma znaczenie?
W tej chwili dotarło do szeryfa, w jaki sposób doszło do uprowadzenia.
– Cholerny Henry. – Przerwał na moment. – Wczorajszej nocy musiał odwołać chłopców z śledczego i pójść do tego pieprzonego domu. Stary dureń porwał się z motyką na słońce. Powinienem był go pilnować.
Przyjechali na miejsce. Tak jak się spodziewali, gabinet komendanta był pusty. Dla pewności przetrząsnęli wszystkie istotne dokumenty, w poszukiwaniu jakiejś informacji, ale nic to nie dało.
– Muszę zawiadomić właściwe służby – oświadczył Joe.
– Wtedy mamy pewność, że ten rzeźnik go wypatroszy – poskromił zamiary partnera Earl.
– Do cholery muszę coś zrobić! – Caine nalegał stanowczo. Było widać, że dopada go stres, z którym sobie nie radzi.
– Jesteś zastępcą komendanta, więc sadzaj dupsko za biurkiem i rób to co on – rozkazał szeryf. – Ja w tym czasie spróbuję coś wymyślić. Nie gadaj z dziennikarzami zbyt wiele, ale też ich nie unikaj. Kiedy zapytają o Stone’a, powiedz, że wziął wolne, pojechał do Disneylandu albo wymyśl coś. I na miłość boską, nie panikuj! Z daleka widać, że robisz po siebie.
Nie bez trudu Joe usiłował zapanować nad emocjami. Odkąd pamiętał, zawsze interesowało go stanowisko komendanta. Był ambitny, ale teraz czuł, że to nie tylko próba jego kompetencji. Należało wykazać się sprytem i instynktem iście przestępczym. Komendant Stone był w ogromnym niebezpieczeństwie. Jeśli coś pójdzie nie tak, on – Joseph Stuart Caine – zostanie pociągnięty do odpowiedzialności i uznany za zdrajcę swojego szefa, a niektórzy nazwą go karierową hieną, pnącą się w górę, po szczeblach nieszczęścia i krzywdy. Przecież otrzymał wiadomość od porywacza i wszystko zataił. Powierzył swoją przyszłość i życie Henrego człowiekowi, którego nawet nie lubił. I gdy McGraw wychodził, zastępca komendanta przemówił jeszcze raz:
– Earl, bądź ostrożny i zrób wszystko co się da.
***

Nie przejmował się specjalnie ostrożnością. Czasu, aby podjąć jakieś środki zaradcze pozostawało niewiele, więc nie interesowało go, że zostawia wyraźne ślady włamania. Paradoks zawodu gliniarza – łamiesz prawo po to, aby nie łamali go inni. Zamek rozleciał się na kilka części i drzwi do mieszkania Tommyego Mancini stanęły otworem przed szeryfem z El Paso.
Poszedł tam nie w nadziei, że zdoła uwolnić przetrzymywanego Stone’a, bo żaden porywacz nie byłby na tyle durny, ażeby kryć ofiarę w swoim domu, który miał być obserwowany przez policję, o czym Tommy z pewnością już wiedział. Nie szukał też dowodów zbrodni czy winy, dzięki którym postawienie sprawcy w stan oskarżenia wydawało się realne. Włamał się, bo chciał znaleźć jakiś trop. Trop naprowadzający na szlak, po którym stąpał Mancini. Zbrodniarz musiał działać nieco szybciej niż zwykle i tu należało upatrywać szansy odkrycia czegokolwiek.
W przytulnym mieszkanku, gdzie uwił sobie gniazdko psychopatyczny zabójca, nie było jednak nic godnego uwagi. Ot, zwykłe mieszkanie jakich wiele, tyle, że bez mebli. Wewnątrz, przy ścianie leżał stary materac, a przy nim jakieś cholerstwo, przypominające wypaloną świeczkę. Podszedł bliżej i rozpoznał kadzidełko, jakie widział w sklepie Rose Newmann. Poza tymi przedmiotami pomieszczenie było całkiem puste, choć podłoga nosiła ślady stawianych wcześniej szafek, stolików i łóżka, ale to mogło pozostać po innym lokatorze. Na usta Earla cisnęło się aż wściekłe „kurwa”. Wciąż w głowie tkwiło mu: „w ciągu dwudziestu czterech godzin” i „w sposób publiczny”. Kiedy i gdzie? – pytał sam siebie, chociaż dobrze wiedział, że w tym miejscu nie rozwikła zagadki.
Poprosił o spotkanie Rose. Ta rzecz jasna nie odmówiła. Tym razem umówili się w jej sklepie. McGraw musiał porozmawiać z kimś kompetentnym. Z kimś mieszkającym w Dallas od dawna. Interesowało go owo miejsce „publicznego” stracenia. Centrum miasta – jak wnioskował Caine, odpadało. Ucieczka z centrum była niemalże misją niewykonalną, nawet dla tak cwanego skurwysyna jak Mancini. Z pewnością istniało inne rozwiązanie.
– Nie wiem jak mogę ci pomóc – mówiła z przejęciem Newmann. – Najwięcej osób chodzi na rodeo, ale najbliższe zaplanowano dopiero na najbliższy tydzień.
– Sprawdzałem już wszystko. – McGraw marszczył czoło, które przez lekko uniesiony kapelusz było teraz widoczne. – Nic się nie kroi w ciągu najbliższych godzin. Żadna impreza, festyn country ani nawet pieprzona msza. Pomyśl księżniczko, czy jest w tym przeklętym Dallas jakieś miejsce, którego nie sposób przeoczyć?
Rose usiłowała coś poradzić. Starała się bardzo, ale myślenie na siłę prawie nigdy nie przynosi zamierzonego efektu. Po chwili intensywnego główkowania, była zmuszona ogłosić kapitulację.
– Przykro mi, Earl, nic dobrego nie poradzę. – Przerwała na moment i spostrzegła pod ladą egzemplarz prasowy, którego nie zdążyła jeszcze przeczytać. Doznała uczucia olśnienia i rzucając szeryfowi gazetę pod nos, rzekła: – Bingo, powinnam od razu na to wpaść.
McGraw podniósł gazetę, aby przyjrzeć się z bliska, choć wzrok miał bardzo dobry. Na pierwszej stronie widniało czarno- białe zdjęcie, przedstawiające wielki most drogowy, który aktualnie był w budowie, co obwieszczał nagłówek: „Praca wre…”.
To oczywiście była tylko hipoteza. Równie dobrze można by uznać to miejsce jako golgotę Henrego Stone’a, jak i czysty traf w dedukcji. Niemniej jednak należało to sprawdzić.

Pośród egipskich ciemności dochodziły doń tylko niewyraźne szmery, biegających po podłodze szczurów. Co jakiś czas tłusty gryzoń przebiegał po stopach komendanta.
Henry siedział na krześle spętany, iż nie mógł wykonać żadnego ruchu. Zatęchłe powietrze drażniło nozdrza, a knebel na ustach uniemożliwiał poprawne oddychanie. Tracił rachubę czasu. Nie miał zielonego pojęcia czy jest tu godzinę, dzień, tydzień czy cholera wie ile. Skrajnie wyczerpany, modlił się o rychły koniec. Zrozumiał, że z łowczego zmienił się w zwierzynę i to w sidłach.
Dotarł do niego narastający stukot. Był to odgłos zbliżających się kroków, ponad jego głową. Po chwili kroki przeistoczyły się w dźwięk przekręcania masywnej zasuwy zamka, a potem rozległo się skrzypienie zawiasów i do środka wpadło oślepiające światło. Przez zmrużone powieki, Stone próbował dojrzeć twarz Manciniego, ale mógł jedynie zauważyć niewyraźny zarys postury chłopaka, który rzekł:
– Pora, żeby miał pan swoje pięć minut, komendancie. Będzie pan atrakcją wieczoru. Za chwilę zaczynamy. – Mancini trzasnął włazem do piwnicy i Henrego pochłonął znowu mrok.
Tymczasem młody mężczyzna zabrał się ostro do pracy. Przygotował na stole niewielką torbę. Z szafki kuchennej wyciągnął zwiniętą linę i jednym, gwałtownym szarpnięciem, sprawdził jej wytrzymałość. Następnie umieścił ją w torbie.
Z tej samej szafki dobył również coś przypominającego książkę albo notes. Twarda, czarna okładka nie nosiła żadnych oznaczeń czy też ornamentów. Wygląd wskazywał iż musiała być często eksploatowana.
Poszedł do innego pokoju, biorąc ze sobą książkę. Siadł w starym, zakurzonym fotelu pod oknem i otworzył na pierwszej stronie. Cała kartka była zapisana odręcznie. Charakter pisma może nie powalał swą atrakcyjnością, ale za to był czytelny. Przerzucał następną stronę i następną. Wszystkie notki rozpoczynały się tak samo – datą. Wpisy nie miały zachowanej regularności, ale były dość obszerne. Mancini pochylony nad dziennikiem przewertował wszystkie strony, aż doszedł do nowej, całkiem czystej. Wyciągnął z kieszeni koszuli ołówek i jął dokonywać kolejnego wpisu. Kiedy skończył, zamknął notatnik i złożył go delikatnie do skrzyni, która leżała na tylnym siedzeniu Volkswagena „garbusa”. Obok skrzyni położył torbę. W aucie brakowało przedniego siedzenia dla pasażera. Tam miał już za chwilę spocząć skrępowany Henry Stone. Zapadał zmrok.

Szeryf podjął wszelkie kroki ostrożności. Wszystko co wiedział służyło tylko jemu. Swoim zwyczajem nie zawiadomił nikogo o planowanych posunięciach i akcja odbywała się w całkowitej konspiracji.
McGraw podejrzewał iż przebiegłość Manciniego jest iście niebywała i nie wystarczy dobrze się zaczaić, aby go dorwać. Trzeba wyczuć odpowiedni moment. Przypominało to trochę łapanie ryby, przy pomocy tylko i wyłącznie gołych rąk. Problem polegał na tym, że istniało dodatkowe ryzyko. Ryba mogła w mgnieniu oka pozbawić polującego kończyn i nie tylko. Zbyt bliska obserwacja wiązała się z ewentualną katastrofą, z kolei nagminna bierność była już sama w sobie klęską. Gazety, których nie czytał trąbiły wielkimi nagłówkami z daleka: „przestępca doskonały”. Majestat prawa aż uginał się od wszystkich wpadek i niepowodzeń policji, ale pomimo tego Earl nie wierzył w zbrodnię doskonałą. Zdołał przechytrzyć tylu zwyrodnialców; tak wielu psychopatów nie uniknęło spotkania z nim, teraz jednak należało wspiąć się na wyżyny, aby sprawiedliwości stało się zadość.
Most drogowy, gdzie jak podejrzewał szeryf miało dojść do egzekucji komendanta posterunku dwadzieścia dwa, okazał się wielce nie ukończoną budowlą. Co prawda był już przejezdny, ale tylko w opinii wiecznych optymistów albo samobójców. Imponował wielkością i zdawał się mieć baczenie na całe Dallas. Z pewnością to doskonałe miejsce na morderczy teatrzyk, jaki miał tu za chwilę się wydarzyć. Poustawiane drewniane zapory utrudniały wjazd, choć to i tak nie miało większego znaczenia. Chcąc pozostać niezauważonym, McGraw musiał piechotą udać się do miejsca, skąd dokładnie widział co się dzieje. Tak też zrobił, gdy słońce zaszło za horyzontem.
Czekał ukryty za betonowymi blokami i wypatrywał nadchodzących postaci. Wiedział, że musi być kurewsko ostrożny. W momencie, gdy w jego rękach spoczywał los drugiego człowieka, poczuł jak wiele od niego zależy.
Powietrze pachniało jakoś dziwnie. Widok z mostu był całkiem ciekawy. Esteci z lubością powiedzieliby, że jest piękny i zapiera dech w piersiach. Szeryf pomyślał, że już za chwilę sielankowy krajobraz, może zmienić się w niezłą rąbankę. Wolał tego uniknąć, jednak kompromisy w jego pracy zdarzały się niezwykle rzadko, a i teraz nie zanosiło się na żadną nowość. Ufał swojej wiedzy, polegał na doświadczeniu, analizował możliwe rozwiązania i czekał. Przez umysł przeszło mu, że mógł się pomylić. Przecież ten jebany most wcale nie był wyjątkowym miejscem. Do planu Manciniego pasowało również cokolwiek innego, gdzie przewijało się sporo ludzi. Żeby sprawdzić wszystkie możliwości, potrzeba by kilka miesięcy wnikliwych analiz i studiowania map, tymczasem dwadzieścia cztery godziny wystarczyły na domniemany przykład, który równie dobrze mógł okazać się szczęśliwym trafem, co nieudaną próbą ratowania człowieka. Pierwszy raz w życiu obawiał się konsekwencji swojego czynu. Strach go nie opuszczał do momentu, aż w oddali zamajaczyły dwie nadchodzące osoby.
Mężczyzna przypominający zgarbionego grubasa szedł tuż przed wysokim, dobrze zbudowanym, ale szczupłym chłopakiem. Grubas powłóczył nogami po betonowym podłożu, podczas gdy idący za nim zdawał się płynąć. Poruszał się z iście kocią gracją, rozglądając w około. Był czujny i ostrożny, a jednocześnie szedł z taką pewnością, jakby to miało być grzybobranie, a nie morderstwo funkcjonariusza policji.
Przyczajony McGraw pomyślał, że Stone nie ma najmniejszych szans na ucieczkę. Musiałby się chyba katapultować. W tej chwili nie był nawet zdziwiony, że Mancini tak łatwo zastawił sidła, których ociężały komendant, z właściwą sobie gracją nie ominął. Akcja ratunkowa będzie bardziej skomplikowana niż się wydaje.
– Dokąd pan zmierza, komendancie? – zapytał Tommy, stając przy barierce, okalającej boczną krawędź mostu. – Tu się panu spodoba.
Henry odwrócił się do młodego mężczyzny i zdyszany, ostro odpowiedział:
– Pierdol się makaroniarzu.
– Zastanawiał się pan kiedyś dlaczego ludzie w obliczu śmierci są tak wulgarni? –naciskał Mancini, który wyciągnął linę, schowaną pod kurtką i zaczął wiązać na niej pętlę. – Myślę, że to jedna z nielicznych sytuacji, kiedy są autentyczni. Ukazuje nas prawdziwych. Przecież nie udajemy strachu i bólu, prawda?
– Jesteś szczurem Mancini – przerwał mu komendant. – Wieczna ucieczka, ukrywanie się w śmierdzących norach i nasłuchiwanie u drzwi, czy aby nie idą po ciebie. Właśnie to cię czeka, skurwysynu!
Spokojny jak zawsze Tommy przyglądał się bacznie swojej ofierze. Słuchał z taką uwagą, jakby każde słowo miało głębsze znaczenie. W końcu sam odrzekł:
– Wygadany jesteś. Powinieneś zostać politykiem. Robiłbyś to co do tej pory, tylko za dużo większe pieniądze. Wciskanie ludziom ciemnoty wymaga sporo pracy i charakteru, więc takie umiejętności należy cenić. – Zamilkł. – Chciałbym ci tyle opowiedzieć Henry, ale obawiam się, że na ciebie już pora…
– Nie tak szybko kochasiu! – Zza betonowych kloców wychylił się szeryf, mierząc przed siebie z rewolweru. – Podnieś ręce do góry i poddaj się, zanim ułatwię życie erotyczne twojemu chłopakowi i zrobię ci dodatkową dziurę.
Mancini ani drgnął. Musiał mieć nerwy ze stali. Na widok uzbrojonego Earla nieznacznie się uśmiechnął, ale nie wyglądał na przerażonego.
– Spodziewałem się Caine’a – przyznał chłopak. – A dokładniej rzecz ujmując Caine’a i jego aniołków. Jesteś policjantem czy jakimś samozwańczym bohaterem? Chciałbym się przekonać.
– Za moment poślę ci kulkę, którą będziesz mógł sprawdzić czy pochodzi z policyjnej broni czy nie. Posłuchaj synu, może i jesteś sławniejszy od prezydenta czy papieża, ale ja mam to w dupie. Równie dobrze mógłby tu stać Święty Mikołaj i potraktowałbym go jednakowo. Masz dwa wyjścia: zrobić wszystko po mojemu i uratować dupsko od śmiertelnej dawki ołowiu, albo próbować swoich sztuczek, które obecnie są gówno warte. Reasumując sposoby są dwa: mój albo chuj.
– Załatw go, Earl! – zawołał Henry.
– Stawiasz mnie przed tragicznym wyborem, Earl. – Mancini spojrzał na szeryfa, w sposób jakby był autentycznie rozżalony. – Co ty byś zrobił na moim miejscu?
– Pogodził się z wszechmogącym.
– Ci wasi prorocy… Chciałbym cię doświadczyć, Earl. Powinniśmy zamienić się miejscami, abyś w pełni pojął, czego ode mnie żądasz.
– Synu, najdalej za pół roku dostaniesz w żyłę. Nie zamienię się za nic w świecie. – Zerknął na chwiejącego się na nogach Stone’a i zwrócił się doń bezpośrednio: – Henry chłopie, przesuń się na bok i idź w moją stronę.
Opadający z sił z każdym krokiem mężczyzna, zrobił jak mu nakazano. Szurając butami po drodze, zbliżał się do uzbrojonego szeryfa i kiedy był już parę metrów od celu, Tommy Mancini rzucił zwijaną od dłuższego czasu linę, tak, że jeden koniec sznura poszybował w przestrzeń i zasupłana pętla opadła na głowę Henrego, a następnie zsunęła się od razu na szyję. Wówczas szczupły mężczyzna pociągnął z impetem za drugi koniec, co doprowadziło do upadku komendanta na plecy. Nie czekając na dalszy przebieg wydarzeń, McGraw nacisnął na spust rewolweru. Kula jednak chybiła, gdyż porywacz w porę zdołał uskoczyć w przeciwny bok od balustrady. Ruch był na tyle płynny i przemyślany, że chłopak nawet nie upadł, a dodatkowo zdołał szarpnąć linę tak mocno, że leżący grubas przeturlał się po ziemi, zatrzymując tuż pod nogami Manciniego. Earl chciał strzelić ponownie, jednakże zwinny przestępca zaasekurował się, stając bezpośrednio za Henrym „żywą tarczą” Stone’m.
– Za chwilę przekonamy się kto tu właściwie jest w tarapatach – powiedział Tommy, wychylając się zza cielska swojego zakładnika. – Pomyśl teraz dobrze na czym ci zależy. Chcesz położyć kres nastrojom społecznym, które wywołałem czy może natura bohatera nakazuje ci ratować kumpla? Przekonajmy się. – Gdy to mówił, cofał się jednocześnie ciągnąc za sobą Stone’a. – Zostań tam gdzie stoisz, starcze.
– Earl, rozwal mu łeb – wycharczał z trudem komendant. – Nie przejmuj się mną, strzelaj.
– Twardy jesteś chłopcze – stwierdził McGraw. – Problem w tym, że nie z takimi skubańcami sobie radziłem. Dobijmy targu… – zamierzał mówić dalej, ale przerwał mu oddalający się Mancini:
– Nie słuchasz mnie. Jestem tu po to, aby coś ci uświadomić. Traktujesz mnie jak resztę dzikusów, których ścigasz, podczas gdy ja daję światu lekcję pokory. Nie mówimy tym samym językiem, dlatego będzie lepiej jeśli od razu przejdziemy do sedna sprawy. Na początek kowboju odłożysz broń na ziemię.
Pierwsza taka sytuacja miała miejsce około dwadzieścia lat temu, gdy uzbrojony w małokalibrową broń napastnik, nakazał szeryfowi samoistne rozbrojenie się. Był to ewenement i wówczas Earl przysiągł przed samym sobą, że już nigdy nie pozwoli się tak zaskoczyć. Tym razem musiał jednak skapitulować. Tak jak przed dwudziestu laty odłożył swój rewolwer powoli na ziemię i tak jak przedtem myślał nad rozwiązaniem. Z perspektywy czasu miał już znaczne doświadczenie, jednakże brakowało mu zwinności i wigoru. Zdawał sobie sprawę, że nieuzbrojony jest w stanie skopać jaja chamskiemu gówniarzowi, ale nie wytrwa w boju z wprawnym mordercą.
– W porządku, teraz będzie ci łatwiej podjąć decyzję. – Mancini przesunął się wraz z obezwładnionym komendantem bliżej krawędzi mostu i możliwie szybko zawiązał koniec sznura na barierce.
– Musisz być wyjątkowo popieprzony, jeżeli myślisz, że biedak utrzyma się na tej linie – stwierdzając to, McGraw wskazał na słabnącego z każdą minutą Henrego.
– Do odważnych świat należy, prawda komendancie? – odrzekł Mancini i nie czekając na odpowiedź, pchnął mocno Stone’a w przepaść, tuż za bandą ochronną.
Mężczyzna próbując się ratować, zatrzepotał w powietrzu rękami niczym wielkie ptaszysko i zawisł w przestrzeni między mostem a ziemią. Lina naprężona do granicy wytrzymałości, wydała z siebie przeszywający zgrzyt pękających włókien. Pętla mocno opięła pofałdowaną od tłuszczu szyję.
McGraw odruchowo schylił się, aby dobyć kolta z ziemi, ale Tommy go powstrzymał:
– Nie rób tego kowboju. Tłuścioch nadal żyje, chyba, że pozbawię go punktu oparcia. – Wyciągnął zza pleców połyskujący w ciemności miecz i przyłożył ostrze do węzła na barierce. Groźba podziałała. – Komendantowi pozostało niewiele czasu. – Spojrzał wymownie na opanowanego szeryfa, który krótko powiedział:
– Wypierdalaj.
Młody mężczyzna uśmiechając się, zrobił dwa kroki w tył, nie spuszczając wzroku z Earla, a następnie odwrócił się i zaczął biec w ciemność przed siebie.
Henry poczerwieniały na twarzy, tracił już świadomość, gdy poczuł mocne szarpnięcie na szyi, a kiedy otworzył jeszcze na chwilę oczy, wydawało mu się, że leci w górę. Zaraz potem jego powieki zrobiły się bardzo ciężkie.
Nie bez problemu udało się szeryfowi wciągnąć masywnego faceta, kalecząc sobie przy tym dłonie od wewnątrz. Kiedy wreszcie mógł złapać oddech, usłyszał odgłos, przypominający pisk gwałtownego hamowania, a po nim łoskot uderzenia. Nastała cisza, którą przerwał ryk silnika samochodu i ponowny łoskot uderzenia oraz pisk opon. Spojrzał więc w kierunku, gdzie uciekł Mancini. Ciemności rozświetlały teraz przednie światła samochodu.
***

– Dlaczego księżniczko nie wcisnęłaś gazu do dechy? – spytał McGraw siedzącą naprzeciw Rose.
Dziewczyna wyglądała na nieco zaskoczoną pytaniem i próbowała znaleźć sensowną odpowiedź. Znalazłszy, rzekła:
– Sama nie wiem… Chyba nie mogłabym go zabić. Mimo tych okropności, które wyrządził. – Zamilkła, gdyż wiedziała, że towarzysz cały czas ją obserwuje, pomimo, że wcale na niego nie patrzyła. – Pewnie masz mnie za głupią, ideową dziewuchę. – Powiedziawszy to, spojrzała szeryfowi prosto w oczy.
– Kto wie czy nie uratowałaś bydlaka – odpowiedział z ironią w głosie, co sprawiło, że Rose uśmiechnęła się szeroko. Miała piękny uśmiech. Jak można nie lubić dziewczyny z taką radością w gestach? – Zrobiłaś ślicznotko coś, na co nie każdego stać. Chociaż to prawda, jesteś trochę głupiutka. Mogłaś przecież zginąć na tym cholernym moście.
Kiedy tak siedzieli oboje w ogródku jednej z kawiarenek, Earl pomyślał, że w istocie Rose darowała życie Manciniemu. Ale nie był tym wcale zdziwiony. To istny anioł, a ktoś kto wymagał od niej morderczego odruchu, musiał być co najmniej gnojem. Zabijanie to czynność jak każda inna, ale jest ona przypisana „odpowiednim” ludziom. Uśmiercanie jest charakterystyczne dla kogoś takiego jak McGraw. Dobroduszne istoty pokroju panny Newman miały za zadanie opromieniać świat i nieść radość życia – tak to sobie wyobrażał.
Od wczorajszego wieczoru sporo się wydarzyło. Sprawa Manciniego nie była absolutnie zamknięta i ten fakt nie dawał szeryfowi spokoju. Nawet, gdy spędzał miło czas z piękną kobietą, która mogłaby być jego córką, nieustannie myślał o śledztwie, a ono przecież nadal trwało.

Zaraz po spotkaniu z Rose Newmann, Earl udał się do szpitala, gdzie dochodził do siebie Henry Stone – cudem ocalały poprzedniej nocy, ale bardzo osłabiony.
Nim szeryf wszedł do pokoju, gdzie ów cudem ocalony przebywał, został uprzedzony przez pielęgniarkę, że nie wolno mu denerwować pacjenta ani zbytnio męczyć.
Henry rzeczywiście nie wyglądał najlepiej. Twarz miał dziwnie opuchniętą, co w połączeniu z tuszą wyglądało wręcz komicznie, a szyję owinięto chłodnymi okładami. Przez lekko uchylone powieki patrzył teraz na stojącego nad nim szeryfa. Minęło trochę czasu nim wypowiedział pierwsze słowa:
– Co… z… Mancini…?
– Siedzi w ciupie i czeka, aż coś na niego znajdziemy, poza usiłowaniem zabójstwa. – McGraw wiedział, że to nie jest zbyt wesoła nowina dla komendanta, dlatego też zaraz dodał: – Znaleźliśmy kilka wskazówek i jesteśmy na dobrej drodze. Wszystko się rozjaśni, jak będę mógł w końcu przesłuchać skurwiela.
Stone z trudem wypowiadał każde słowo. Łykał przy tym nieregularnie powietrze, a większość z tego co mówił, brzmiało jak nieludzki charkot.
– Musisz coś zrobić – wymamrotał. – Earl, musisz coś zrobić…
***

Minął dobry tydzień, nim lekarz zezwolił na przesłuchanie Thomasa Tommyego Mancini. Stan zdrowia podejrzanego o czterokrotne morderstwo, był na tyle odpowiedni, że przestał być przeszkodą w śledztwie. Wyglądało więc na to, że szeryf z El Paso wreszcie dobierze się do dupy psychopacie z Dallas. Napotkano jednak trudności…
Tuż po zatrzymaniu Manciniego, zastępujący na stanowisku pierwszego komendanta Joseph Caine od razu zawiadomił wszystkie możliwe organy ścigania o sukcesie. Był to duży błąd. Odzew śledczych z Los Angeles był natychmiastowy. Jako, że jedną z ofiar była popularna aktorka Hollywood, komisarze z miasta aniołów zaraz dopadli komendanta Henrego Stone’a i przyparli do muru. Henry czując się w obowiązku, gdyż Wood zamordowano w Dallas, szybko spławił przybyłych gliniarzy. To co nie udało się ze Stone’m, z łatwością osiągnięto z niezbyt bystrym Caine’m. I tak cały posterunek dwadzieścia dwa opanowała gromada specjalistów do spraw kryminalnych z Los Angeles, z komisarzem Brucem Holdenem na czele.
Holden od początku zakazał komukolwiek z Dallas zbliżania się do podejrzanego. Co się tyczy Earla, to komisarz podziękował mu za wkład w śledztwo i oddelegował tam skąd przybył. Obaj dyskutowali parę minut, aż wreszcie wściekły McGraw nie wytrzymał i wypalił:
– Posłuchaj no krawaciarzu, zaraz kopnę cię tak w dupę, że dolecisz stąd do El Paso…
Jak się okazało pierwsza rozmowa obu mężczyzn okazała się zarazem ostatnią.
Efekt przejęcia śledztwa – jak przewidział Earl – był jednoznaczny. Zespół Holdena nie udowodnił Manciniemu żadnego z popełnionych morderstw. Problem stanowił brak niezbitych dowodów, a w dodatku marna współpraca aresztowanego przyczyniła się do tego, iż sprawa utkwiła jedynie na postawieniu zarzutów, z tytułu usiłowania zabójstwa na komendancie Stone. W najlepszym wypadku podejrzanemu groziło kilkanaście lat pozbawienia wolności.
Tymczasem pod budynkiem komisariatu w Dallas gromadzili się zwolennicy Tommyego, jak i rzecz jasna jego opozycjoniści. Dochodziło nawet do krótkotrwałych burd, które skutecznie powstrzymywała policja, jednak tłum po obu stronach rósł systematycznie w siłę i to niepokoiło Bruce’a Holdena.
Nie czekając ani chwili dłużej podjął decyzję o przewiezieniu aresztanta do innego miasta. Przetransportowanie więźnia miało nastąpić nazajutrz, w całkowitej konspiracji.

Pobyt w Dallas stawał się już mocno wkurwiający. Szeryf zaczynał poważnie nienawidzić tego miasta. Wiedział, że cała Ameryka jest pojebana, ale nie spodziewał się, że jest to możliwe aż w takim stopniu. Gdyby mógł, rzuciłby całe to teksańskie ścierwo bestii na pożarcie.
Ze świadomością braku dowodów winy Manciniego, czuł, że jedyne co trzeba zrobić, to zagrać va bank. Obiecał Henremu, że zrobi to co do niego należy i musiał dotrzymać danego słowa. Ważniejsze jednak od złożonych obietnic wobec kogoś, była przysięga przed samym sobą.
***

Dwaj strażnicy, którzy pełnili obecnie dyżur pod celą podejrzanego, poczuli woń spalenizny, kiedy na zegarze dochodziła północ. Wysoki blondyn zwrócił się do swojego kolegi po fachu:
– Czujesz? Chyba coś się pali…
Drugi policjant, nieco starszy zaczął węszyć w powietrzu , w poszukiwaniu smrodu.
– O kurwa – powiedział zaskoczony. – Wezwij Holdena, ja pójdę po gaśnicę.
Funkcjonariusz z gaśnicą w ręku wszedł do korytarza, gdzie mieściły się pojedyncze cele, dla chwilowo przetrzymywanych bandziorów. Cały hall wypełniały już mleczne obłoki dymu.
– Mancini! – krzyknął gliniarz. – Jeśli to twoja robota, ostrzegam, że cię tu zostawię!
– Wypuść mnie – wycharczał zdyszany Tommy. – Pospiesz się draniu, zaraz tu padnę! – Potem zaczął kaszleć i bić rękami w kraty celi.
– Odsuń się od wejścia! Już po ciebie idę! – wrzasnął ponownie policjant i wlazł w głąb zadymionego korytarza. Gdy znalazł się przed celą, odłożył gaśnicę na podłogę i zakrywając usta jedną dłonią, drugą szukał odpowiedniego klucza.
– Ruszaj się – naciskał więzień.
Wreszcie po chwili nerwowego trzepotania pękiem kluczy, znalazł pasujący do wielkiego zamka i wsunąwszy go do środka, przekręcił dwukrotnie w lewo, Potężna zasuwa puściła. Gliniarz nie zdążył jednak nawet wyciągnąć broni, kiedy ogromne kratowane drzwi celi przywarły do jego twarzy, a raczej odwrotnie, bo to aresztant złapał strażnika za poły kurtki i przyciągnął mocno do siebie, tak, że funkcjonariusz zatrzymał się na kratach i omdlały upadł na podłogę korytarza.
Lekko pokiereszowany od wypadku Mancini, wciągnął nieprzytomnego mężczyznę do celi i zamknął ją, a sam szybko wybiegł z płonącego hallu.
Na zewnątrz, pod posterunek podjechał już czerwony wóz strażacki.
Tommy zszedł piętro niżej, gdy usłyszał na schodach narastające dudnienie kroków. Wyważając drzwi wejściowe do biur na trzecim piętrze, wpadł do środka, gdzie rzecz jasna nie było nikogo z racji późnej pory. Lekko utykając pobiegł ciemnym korytarzem, w poszukiwaniu kryjówki, a jeszcze lepiej wyjścia na zewnątrz. Dobijał się po kolei do wszystkich zamkniętych drzwi. Kilka z nich usiłował nawet sforsować, dopóki nie roztrzaskał sobie barku.
Z klatki schodowej docierały doń odgłosy wbiegających na górę strażaków, a z zewnątrz hałas rozwrzeszczanego tłumu, który na nowo zaczął się gromadzić pod budynkiem płonącego posterunku.
Zbieg stanął teraz przed drzwiami laboratorium, które mieściło się na końcu korytarza. Nacisnął klamkę i ku swojemu zaskoczeniu, drzwi z lekkim skrzypnięciem rozwarły się, ukazując wnętrze dużego pomieszczenia. Zmęczony i obolały wszedł do środka, przekręcając jednocześnie zamek. Czując ulgę i błogie odprężenie, oparł się plecami o ścianę i zsunął na podłogę. Zdając sobie jednak sprawę z zagrożenia, pokuśtykał do okna, szukając drogi ucieczki.
Znajdował się w tylnej części budynku. Od frontu nagromadziło się całe mnóstwo ludzi. Hałas był na tyle donośny, że sąsiednie dzielnice również wstały na nogi. I choć pożar wydawał się opanowany, to sytuacja napierających krzykaczy wciąż niepokoiła. Kordony policjantów robiły co mogły, aby utrzymać swoje pozycje, jednakże liczebność tłumu nie pozostawiała złudzeń.
Uciekinier spojrzał w dół. W oddali dostrzegł nadchodzących ludzi, którzy mieli zamiar otoczyć budynek. Nie wiedział czy to sympatyzujący mu fani, czy może sprawiedliwi obywatele żądni wypatroszenia go na miejscu. Niemniej jednak nie mógł dłużej czekać.
Otworzył okno i wszedł na parapet. Rozbity bark krępował mu dość znacznie ruchy, jednak drugą rękę miał w pełni sprawną. Zamierzał zejść na dół po piorunochronie i już chwytał stalową linkę, gdy nagle poczuł, jak coś przytrzymuje go z tyłu za koszulę. Zaraz potem szarpnęło nim i spadł z parapetu do środka laboratorium. Leżąc na plecach, spostrzegł stojącego nad sobą mężczyznę w kapeluszu. McGraw przyłożył stopę do szyi leżącego i stanowczo dociskając nogą, zmusił Tommyego do grymasu bólu na twarzy.
– Zapomniałeś? Mamy niedokończoną sprawę – odezwał się szeryf. Następnie zdjął nogę z poturbowanego Manciniego i łapiąc go za włosy, zawlókł do obrotowego krzesła przy biurku i nakazał usiąść.
– Więc ten pożar, to twoja robota, kowboju – stwierdził więzień, siadając na krześle.
– Dobra skurwysyński kmiotku, opowiedz mi coś. – Earl wyciągnął spod marynarki sztylet, którym zabito Sharlene Wood. Wymachując ostrzem przed oczami Manciniego, mówił dalej: – Chcesz przyspieszonego procesu? Wystarczy, że powiesz mi coś, czego nie wie ten kutas Holden.
– Próbujesz mnie znęcić dobrami doczesnymi, którymi gardzę.
– Pytam o cenę. Nie chcę grozić takiemu popaprańcowi ja ty. Na samą myśl, że mógłbym pokiereszować twoją buźkę, pewnie staje ci jak latarnia, co?
Tommyego rozbawiła ta uwaga. Pomimo bólu pogruchotanych kości, uśmiechnął się od ucha do ucha i rzekł:
– Bawisz mnie kowboju. Autentycznie sprawiasz, że mam ochotę się śmiać. Ale dobrze, skoro tak ci zależy, proszę bardzo. Powiem ci gdzie masz szukać dowodów mojej winy. W zamian żądam, abyś dostarczył moją katanę.
Tym razem McGraw wyglądał na rozbawionego.
– W porządku, synu – odrzekł szeryf – dostaniesz swój miecz, pod warunkiem, że sam się nim wysterylizujesz. Kiedy zrozumiesz, że na szali jest twoje życie? Spójrz na mnie i powiedz czy wyglądam na przyjemnego faceta? W twoich wyobrażeniach mogę być nawet dobrym wujkiem z zagranicy, ale jeśli mam być szczery, to kawał ze mnie starego chuja, o czym za chwilę się przekonasz.
– Jesteś sprytny Earl – przerwał mu Tommy. – Dobrze to sobie wykombinowałeś z tym pożarem, jednak to za mało. Zastanów się starcze co osiągniesz moją śmiercią. Wyjrzyj na zewnątrz. Tam, w tłumie wszystkich paralityków kroczę nowy ja. Zgraja za oknem świadczy o mojej nieśmiertelności. Stałem się jak Budda. Jedyne czego teraz pragną moi wyznawcy, to być takimi jak ich pan. – Zamilkł na chwilę. – Może i dla ciebie jestem popapranym zboczeńcem, zasługującym na śmierć, ale dla wielu będę mitem i wzorem po wieczność. Zabijając mnie, pozbywasz się ciała, bo uśmiercić mojej legendy nie zdołasz.

Bruce Holden przeżywał prawdziwe piekło na ziemi. Czekał teraz wraz z innymi policjantami u wejścia na komisariat. Każda chwila oczekiwania kosztowała go jeden więcej siwy włos na głowie. Srał ze strachu w gacie, zaklinając, żeby tylko Mancini nie wymknął się niepostrzeżenie z budynku. Kazał natychmiast otoczyć wszystkim policjantom komisariat, co było dość trudne, gdyż większość miała pełne ręce roboty przy poskramianiu pulsującego wrogością tłumu.
„Ja pierdolę, to wygląda jak burzenie bastylii” – pomyślał Holden, gdy na tyłach budynku rozpętała się burza okrzyków, którą poprzedził pojedynczy strzał.

– Świat jest pełen kurew, złodziei, morderców, łotrów i czego tylko chcesz – mówił spokojnym głosem Mancini, stojąc teraz przy oknie. – Błędem większości cholernych pseudoproroków jest to, że usiłują naginać rzeczywistość do swoich chorych ambicji. Zmieniają świat, zamiast ludzkości. Każdy mówi o dobroci, miłości i honorze, ale tylko ja wiem co te pojęcia znaczą dla wiary. – Spochmurniał nieco i nie drażnił już tym swoim ironiczno- tragicznym uśmieszkiem. Poważnym tonem kontynuował: – Jeśli istnieje jakiś sposób, aby udowodnić ludziom grzech, to jedynym wyjściem jest brak współczucia i litości. Trzeba obudzić w nich nienawiść do drugiego człowieka, bo tylko droga wybrukowana krwawą ofiarą prowadzi do celu. W gruncie rzeczy zależy nam na tym samym, jednak ja jestem pozbawiony naiwności.
McGraw o dziwo wsłuchiwał się w ten monolog i nawet nie przeszło mu przez myśl, aby przerwać. Pozwolił dokończyć młodemu mężczyźnie swój wywód, gdyż wiedział już co powinien zrobić. Postąpił kroku naprzód i stanął oko w oko z morderca z Dallas. Twarzą w twarz z człowiekiem wyniesionym na pierwsze strony gazet i czczonym niczym egipski faraon. Trzymając delikatnie za ostrze, wyciągnął rękę i wręczył nóż Tommyemu. Ten przyjął go bez słowa.
– Masz rację chłopcze – powiedział jakby zadumany nad czymś szeryf. – Tłum cię kocha. Jesteś dla nich jak uciśniony ojciec. Bez litości i współczucia, takiego cię pragną.
I wówczas huk wystrzału sprawił, że liczna grupa ludzi na tyłach posterunku spojrzała jak jeden mąż w górę, skąd nadleciała postać młodego mężczyzny ze sztyletem w dłoni. Chłopak spadł wprost na dach zaparkowanego auta, rejestrowanego w Los Angeles. Gromada krzykaczy zawyła salwą okrzyków, które równie dobrze mogły określać radość, jak i bolesny żal.

***

Wyjaśnianie okoliczności śmierci Tommyego Mancini trwało jeszcze kilka dni, nim szeryf McGraw został uznany bohaterem i chciano mu nawet wręczyć medal za odwagę, jednakże odmówił. Oficjalnie Earl miał powiedzieć: „ Dziękuję za wszelkie honory, aczkolwiek zrobiłem tylko to co do mnie należało”. W rzeczywistości komisarz Holden usłyszał prywatnie: „Bruce, kutafonie, wsadź sobie ten medal w dupę i przekręć”.
Przed powrotem do El Paso, McGraw podziękował Henremu za współpracę; nazwał Joe Caine’a sprzedajną dziwką, należącą do alfonsa Holdena i umówił się na kolację z Rose Newmann. Następnie pożegnał Dallas i wyjechał.

Mancini został pochowany na jakimś prowincjonalnym cmentarzu poza Dallas. Pogrzeb odbył się z krótkim obrządkiem, rzecz jasna w zupełnej tajemnicy. O tym gdzie spoczywa psychopatyczny morderca wiedzieli jedynie ksiądz i dwaj grabarze, którym ekstra zapłacono za milczenie. Trumnę złożono w głębszym niż zwykle dole, a całość zalano betonową mazią.
Manifestacje na ulicach trwały nadal, jednak siła i liczebność protestujących była z każdym kolejnym dniem coraz mniejsza. Mit o Tommym Mancini nie przetrwał próby czasu i rok po tragicznych wydarzeniach, psychopata żył już tylko we wspomnieniach nielicznych fanatyków.
***

DURANT – TEKSAS

Michael Springfield był dziesięcioletnim chłopcem, mieszkającym od urodzenia w Durant. Uwielbiał kiedy ukochany ojciec Greg zabierał go na ryby. Ich ulubionym miejscem była spora połać lasu nad rzeką Red River. Tam rozbijali obozowisko i nad wodę mieli ledwie kilka kroków.
Siedzieli obaj nad brzegiem i spoglądali na nieruchome spławiki, gdy Michael zapytał:
– Tato, mogę pobawić się trochę w lesie?
– Dobrze synu – odpowiedział ojciec. – Nie odchodź tylko zbyt daleko.
Mały Springfield pobiegł czym prędzej w głąb leśnego gąszczu, zastępując wędkę długim patykiem, którym wymachiwał jak rycerz mieczem.
Biegł przed siebie, udając, że siecze ostrzem potężne smoki, gdy nagle upadł, potykając się o coś. Owo coś, co sprawiło, że leżał na ziemi to wystający spod liści i piasku, kawałek drewna. Chłopiec odgarnął rękami piasek i spostrzegł, że to z pewnością część skrzyni. Pomyślał, że to skarb, ukryty tu przed wieloma laty. Rył palcami w ziemi, aż jego oczom ukazało się odkryte wieko drewnianego pudła. Otworzył więc je i rozczarowany stwierdził, że wewnątrz nie ma żadnych kosztowności, a kilka owiniętych w materiał rzeczy, które w ogóle nie wyglądały jak drogocenne błyskotki. Odgarnął parę zawiniątek na bok i z dna wyciągnął miecz. Kiedy pociągnął za rękojeść, kabura odsłoniła połyskujące ostrze. Michael zdołał wydobyć z siebie jedynie przeciągłe „wow”. Rozejrzał się dookoła , czy aby nikt go nie obserwuje i sięgnął do kufra ponownie. Chwycił w dłoń coś ciężkiego. Odłożył na chwilę miecz i pomagając sobie drugą wolną ręką wyjął coś, przypominającego połączone w całość hełm i maskę. Zafascynowany odkryciem nałożył hełm na głowę i dobywając ponownie katany, rozciął szybkim ruchem powietrze przed sobą.
– Mike! Synku, chodź już! – rozległ się głos jego ojca.
Michael szybko i niedbale schował wszystko z powrotem do skrzyni i przysypał ją tak jak przedtem. Nie zauważył jednak czarnej książki, która musiała wypaść z kufra i leżała teraz u jego stóp. Wepchnął więc ją za pasek od spodni i pobiegł nad Red River.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Quentin · dnia 28.11.2011 12:03 · Czytań: 627 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
aga63 dnia 17.07.2013 22:51
Cytat:
choć to aż nader nie­by­ło wi­docz­ne

"nie było" piszemy osobno, ale to pewnie wiesz :) Poza tym coś mi nie pasuje w konstrukcji tego zdania

Cytat:
Henry sie­dział na krze­śle spę­ta­ny, iż nie mógł wy­ko­nać żad­ne­go ruchu.

Czegoś brakuje- chyba "tak spętany, iż..."

Cytat:
Wy­gląd wska­zy­wał iż mu­sia­ła być

przed "iż" przecinek

Cytat:
Wszyst­ko co wie­dział słu­ży­ło tylko jemu.

po "wiedział" przecinek, przed "co", wydaje mi się, że też, ale nie jestem pewna

Cytat:
Przy­po­mi­na­ło to tro­chę ła­pa­nie ryby, przy po­mo­cy tylko i wy­łącz­nie go­łych rąk

przed "przy pomocy" niepotrzebny przecinek

Cytat:
Ga­ze­ty, któ­rych nie czy­tał trą­bi­ły wiel­ki­mi na­głów­ka­mi z da­le­ka:

przed "trąbiły" przecinek
Cytat:
Most dro­go­wy, gdzie jak po­dej­rze­wał sze­ryf miało dojść do eg­ze­ku­cji

przed "jak"i po "szeryf" przecinki

Cytat:
oka­zał się wiel­ce nie ukoń­czo­ną bu­dow­lą

nieukończoną razem, bo z tego, co mi się wydaje, wszystkie imiesłowy przymiotnikowe piszemy razem

Cytat:
Akcja ra­tun­ko­wa bę­dzie bar­dziej skom­pli­ko­wa­na niż się wy­da­je.

przed 'niż" przecinek

Cytat:
sta­jąc przy ba­rier­ce, oka­la­ją­cej bocz­ną kra­wędź mostu. – Tu się panu spodo­ba.

po "barierce" niepotrzebny przecinek

Cytat:
którą bę­dziesz mógł spraw­dzić czy po­cho­dzi z po­li­cyj­nej broni czy nie.

przed "czy" przecinki

Cytat:
Re­asu­mu­jąc spo­so­by są dwa: mój albo chuj.

Genialne! :D

Cytat:
Chcesz po­ło­żyć kres na­stro­jom spo­łecz­nym, które wy­wo­ła­łem czy może na­tu­ra bo­ha­te­ra na­ka­zu­je ci ra­to­wać kum­pla?

przed "czy" przecinek

Cytat:
Kto wie czy nie ura­to­wa­łaś by­dla­ka

przed "czy" przecinek

Cytat:
To co nie udało się ze Stone’m,

przed "co" przecinek

Cytat:
iż spra­wa utkwi­ła je­dy­nie na po­sta­wie­niu za­rzu­tów, z ty­tu­łu usi­ło­wa­nia za­bój­stwa na ko­men­dan­cie Stone.

przed "z tytułu" przecinek niepotrzebny

Nie jestem pewna na 100 %, ale z interpunkcji i gramatyki zawsze byłam raczej dobra, więc tak mi się wydaje :) Nie podałam ci wszystkich błędów, bo nie miałam czasu jeszcze dokładniej się skupić, musiałbyś przejrzeć tekst jeszcze raz

Ale ogólnie - jak na "nie mój" typ literatury - nawet całkiem spoko :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty