Niechciana wizyta (I) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Niechciana wizyta (I)
A A A
Kiedy zwolniłem przed ogrodzeniem i kołem motocykla pchnąłem furtkę, bo brama była zamknięta, Dorota silnie ścisnęła moją talię, a drugą ręką pokazała mi kierunek naszego poprzedniego ogniska. Spojrzałem tam i zamarłem. Chodził tam jakiś człowiek, który najwyraźniej zbierał opał. Bez namysłu podjechałem dalej, mijając ganek i dojechałem niemal do końca skarpy przed jeziorem. Miałem teraz pełny przegląd sytuacji.
Na wodzie, tuż przy brzegu, kołysały się dwa dwuosobowe wodne rowery, a przy plaży tkwiła łódka, z dziobem wbitym troszeczkę w piasek. Dwóch małolatów wyciągało z niej na brzeg jakieś zawiniątko, pewnie zwinięty namiot. Obok wody leżały też inne tobołki, stanowiące ich dobytek. Czyli niedawno tutaj przypłynęli. A tuż obok miejsca, gdzie się zatrzymałem, siedziała na trawie po turecku młoda dziewczyna. Na pierwszy rzut oka dałem jej dwadzieścia lat. Wyglądała niezbyt elegancko, żeby nie powiedzieć niechlujnie. Paliła papierosa i trzymała w ręce otwartą puszkę z piwem. Nie podniosła się, kiedy wyłączyłem silnik i zdjąłem z głowy kask. Jednak nie schodziłem z motocykla, a Dorota siedziała spokojnie za mną.
- Proszę państwa – powiedziałem. – To jest teren prywatny i nikomu nie pozwalam tutaj na obozowanie. Proszę zabrać swoje rzeczy i odpłynąć.
- A co ty, dziadku, tutaj się mądrzysz – dziewczyna wyjęła papierosa z ust, ale nawet nie raczyła wstać. – Nie zjemy cię, a jutro odpłyniemy. Dzisiaj jest już za późno.
Zdenerwowała mnie. Nawet nie jej słowa, ale ta poza, totalnie lekceważąca i nie przyjmująca do wiadomości odmiennego zdania. Gdyby próbowali ze mną negocjować, to prawdopodobnie zgodziłbym się na ich pobyt.
- Nie życzę sobie tutaj waszego pobytu i zaraz spuszczę psa, po czym wezwę policję – zagroziłem. – Powtarzam, brzeg jest własnością prywatną i to ja decyduję kto tutaj może przebywać. Proszę opuścić ten teren!
Z sauny wyszła para, której wcześniej nie widziałem. Młodzi, drobni ludzie, dziewczyna z chłopakiem. Kiedy się zbliżyli, zorientowałem się, że są młodsi niż moja rozmówczyni. Dopiero dorastali, do dorosłości chyba się dopiero zbliżali.
- O co chodzi? – zapytał chłopak, zbliżając się do nas.
- Proszę opuścić to miejsce. To jest teren prywatny! W przeciwnym razie wzywam policję.

Ten, który przy naszym ognisku zbierał jakieś drewna, porzucił wszystko i też zbliżał się do nas. Wyglądał na najstarszego. Sytuacja stawała się nieciekawa. Ci dwaj na dole przy łódce, nieruchomo obserwowali naszą rozmowę. Nie wiedzieli co robić. Dwóch następnych miałem po bokach, po jednym z przeciwnych stron. Ale domyśliłem się, że ich przywódcą jest pijąca piwo, moja rozmówczyni.
- Jeszcze raz proszę o opuszczenie tego terenu. Ja państwa tutaj nie zapraszałem. Albo odpływacie, albo wzywam policję.
Zauważyłem, że ten zbierający drewno przy ognisku, jednak ma w rękach jakiegoś grubszego kija. To już zaczynało być niebezpieczne. Za mną miałem przecież Dorotę. Ale nieoczekiwanie pomoc przyszła od tego z drugiej strony, który wyszedł z sauny.
- Marzena, odpływamy, skoro nas tutaj nie chcą.
- I gdzie, ty głupku, znajdziesz teraz miejsce pod namioty? – zdenerwowała się nazwana Marzeną, moja rozmówczyni. – Zamknij się!
- Marzena przestań! – poparł tamtego jeden z tych od łodki. – Nawojowałaś się już dość. Niech się pan nie złości, zaraz odpłyniemy – oznajmili i zaczęli z powrotem ładować bagaże do ich wodnych pojazdów.
Ten z lewego boku, od ogniska, słyszał całą rozmowę, ale nie wypuścił z dłoni solidnego kołka, jednak ominął mnie małym łukiem i zszedł na dół, do wody.
- Co jest? – zapytał ostrym tonem tych dwóch, którzy zabierali rzeczy z brzegu.
- Pieprz się – rzucił mu któryś z nich, nie przerywając załadunku. Tamten postał jeszcze chwilę, po czym odrzucił ze złością kij do jeziora i zawołał:
- Chodź Marzena, odpływamy.
Dziewczyna podniosła się z trawy, popatrzyła na mnie nienawistnie i powiedziała:
- Poczekaj, ty stary dziadu, już ja ciebie załatwię!
Wzruszyłem tylko ramionami, bo jednak serce tłukło mi się pod żebrami cały czas. Nie byłem pewny zwycięstwa w tej potyczce. Ba! Gdyby mnie zaatakowali, to raczej nie miałbym szans. Byli młodzi, ale ich było czterech. Wprawdzie Honda uruchamiała się błyskawicznie po naciśnięciu przycisku i cały czas miałem nadzieję, że jakby co, to zdążę uciec, ale umiejętnie rzucony w koło kij mógłby mi pokrzyżować te plany. A ta Horpyna, siedząc w trawie, mogła ich też na mnie napuścić. Na nasze szczęście wyglądało to tak, że jej wpływy na grupę osłabły. I to mnie, a raczej nas, uratowało.

Trwaliśmy przy brzegu niczym posąg i w milczeniu obserwowaliśmy jak odpływają. Dobrze pamiętali jak się tutaj znaleźli, bo od razu skierowali się w stronę przesmyku. Tyle, że zapadała coraz większa ciemność. I nie dało się stwierdzić, czy odpłynęli naprawdę. Mogli przyczaić się gdzieś przy brzegu, kiedy drzewa ich zakryły i wrócić tu niedługo, pałając żądzą zemsty.
Dorota podzielała moje obawy. Zaproponowała całonocne czuwanie i przygotowanie się na wszystko. Dlatego szeroko otwarłem bramę, a Hondę zaparkowałem w pewnej odległości od jeziora, aby w razie konieczności ewakuować się ucieczką. Natomiast nad brzegiem ustanowiliśmy posterunek i wszelkie czynności przygotowawcze robiliśmy oddzielnie, żeby nie dać się zaskoczyć
Najpierw przygotowałem nam solidne pałki, co nie było trudne, gdyż dokładnie pamiętałem gdzie i co znajduje się przy budynkach gospodarczych. Potem wyskoczyłem do domu ubrać się odpowiednio bo noce były już dość chłodne, przyniosłem też materac, koce i śpiwór. Wymościliśmy sobie pod klonem placówkę obronną, a Dorota przyniosła suchy prowiant na kolację. Mieliśmy też latarki, których jednak staraliśmy się nie używać, aby nie sygnalizować swojej obecności.

Minuty płynęły nam powoli, zupełnie nie tak, gdy kochaliśmy się w sypialni. Jednak nastrój tej nocy był fantastyczny, jeśli pominąć zagrożenie. Wokół trwała cisza, przerywana nielicznymi odgłosami przyrody, a my wiedzieliśmy doskonale, że dźwięki i pluski zdradzą powrót naszych gnębicieli. Dlatego spokojnie pieściliśmy się na materacu, dbając też, żeby chłód nocy nie osłabił związanych z tym doznań. Dorocie to wszystko zaczynało się nawet podobać i w końcu powiedziała otwarcie, że pomijając oczywiście lekki strach, to o takiej romantycznej nocy nigdy nawet nie marzyła. Oglądaliśmy niebo, wspominaliśmy po cichutku nasze dziecięce spostrzeżenia i marzenia o gwiazdach, o podróżach w kosmos i spotkaniach obcych cywilizacji…
Po kilku godzinach jednak sen zaczął upominać się o swoje. Dorota wykazała się wtedy ogromną determinacją i poświęceniem, decydując się na wynurzenie z naszego cieplutkiego kokonu i przyniosła kawę w termosie, co pozwoliło nam nadal czuwać na posterunku.
A kiedy pooglądaliśmy sobie wschodzącą Wenus, kiedy niebo zaróżowiło się na wschodzie, zwiastując nadejście nowego dnia, ujrzeliśmy znowu pustą taflę jeziora i już wiedzieliśmy, że nasi prześladowcy nie wrócą. Że odpłynęli i zrezygnowali z zemsty. I wtedy, już spokojni, oddaliśmy się obserwacjom natury. Jakie to było przepiękne!

Czułem się jak pierwszy człowiek na ziemi, w objęciach pierwszej kobiety. I tylko dla nas wstało wtedy słońce, poprzedzone nielicznymi już odgłosami ptaków, tylko dla nas lekko zmarszczona tafla jeziora zabłysła tysiącem roziskrzonych fajerwerków, tylko nam poranny zefirek obiecywał ochłodę w południowy skwar. Siedziałem oparty o pień klonu, a Dorota opierała się o mnie plecami. Moje dłonie wśliznęły się pod jej sweter i obejmowały te cudowne piersi, bawiąc się ich sutkami, a ona odchylała do tyłu swoją głowę pozwalając, abym całował wszystko to, co tylko znalazło się w zasięgu moich ust.
I nic dziwnego, że byliśmy z siebie tacy dumni i zadowoleni. Wszak obroniliśmy przed wrogami naszą siedzibę, nasze gniazdo! Rozpierała nas radość i nawet senność przestała już tak bardzo dokuczać.
Zaproponowałem wtedy, żeby kontynuować obserwację z naszego posterunku, ale Dorota miała odmienne zdanie. Bo teraz to my staliśmy się widoczni z każdego miejsca na jeziorze. Dlatego pozbieraliśmy nasze manatki i wróciliśmy do domu, wierząc, że rankiem nic się już nie będzie działo. Wrogów widać nie było, pewnie odpłynęli w inne rejony. Należało się przespać.

Tym razem o zachowaniu porannego rozkładu dnia nie można było nawet marzyć, bo obudziliśmy się grubo po dziesiątej, a właściwie to Dorota mnie obudziła. I chociaż nikt nas nie atakował, szybko wskoczyłem w spodenki i wybiegłem nad jezioro aby zorientować się w sytuacji. Ale tutaj było cicho i pusto, więc uspokojony, wróciłem do domu, zająć się toaletą i spóźnionym śniadaniem.
Dzisiaj nawet nie biegaliśmy. Nie planowaliśmy też żadnego wyjazdu, bo Dorota nie chciała się nigdzie ruszać. Dzień zapowiadał się nudnawy i leniwy, dlatego bez sprzeciwu zgodziłem się na propozycję małego remanentu naszych ubiorów, zrobienia większego prania i wspólnego ugotowania obiadu. Dorota chciała też znaleźć czas na dokładniejsza pielęgnację i malowanie swoich paznokci, na trochę eksperymentów z makijażem i w ogóle cały dzień mieliśmy poświęcić na tego typu zabiegi i przeglądy. Oczywiście, to wszystko przeplatane kąpielami w jeziorze i tańcami wieczorem. Tak miało być.
Ale tak nie było.

Niecodzienny kurz na drodze zauważyła Dorota, przypadkowo spoglądając w kuchenne okno. Kiedy zaalarmowany, że coś się dzieje, również ja spojrzałem na drogę, zobaczyłem samochód Lidki na czele, a zaraz za nim policyjny radiowóz. Nie wyglądało na to żeby Lidka przed nim uciekała, ale sytuacja była niecodzienna. Czego oni tutaj chcieli?
Dorota od razu zapowiedziała, że woli się z nimi nie spotykać i poszła do sypialni, ja zaś pobiegłem w stronę bramy, aby ją otworzyć.
I tu zaraz była pierwsza niespodzianka. Stałem przy skrzydle otwartej bramy i Lidka wjechała na podwórko, ale nie skierowała się pod ganek, jak zawsze, tylko zjechała z drogi i zatrzymała się obok mnie. Od razu wysiadła i rzuciła w moją stronę:
- Tomek, masz jakieś kłopoty. Co się stało?
Popatrzyłem na nią zdumiony i wzruszyłem ramionami. – Nic o niczym nie wiem! A skąd taka wiedza?
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo radiowóz wjechał tuż za bramę i też się zatrzymał, blokując wyjazd. Wysiadł z niego gość ubrany po cywilnemu, natomiast za kierownicą siedział w mundurze znajomy policjant, który niedawno uratował mnie przed mandatem. On również wysiadł z wozu.
- Dzień dobry! – zwrócił się do mnie cywil. Odpowiedziałem mu tak samo. – Czy pan Tomasz Barycki? – zapytał pewnym siebie głosem. Przytaknąłem.
- Jestem podkomisarz Paweł Dedejko z miejscowej policji – przedstawił się. I zaraz przeszedł do ataku. – Chciałem pana zapytać, czy wczoraj wieczorem kierował pan motocyklem marki „Honda” stanowiącym własność obecnej tu pani Lidii Segdy? – spojrzał na mgnienie oka w jej kierunku, ale zaraz jego wzrok powrócił do lustrowania mojej twarzy. Lidka milczała, a mnie ciarki przeszły po plecach. Jeśli policjant w taki sposób wymienia nazwisko, to sprawa jest poważna i oficjalna. Ale o co chodziło?
- Owszem – potwierdziłem spokojnie. – A stało się coś? Ja nie uczestniczyłem w żadnym wypadku! – rozłożyłem ręce w geście bezradności. To był znak bardziej dla Lidki, żeby nie bała się o Dorotę.
- Wszystkiego się pan dowie w swoim czasie – beznamiętnie i trochę niegrzecznie mnie zgasił. – Chciałbym obejrzeć motocykl. Rozumiem, że dokumenty pojazdu są u pana?
- Tak.
- Poproszę więc o dowód rejestracyjny, ubezpieczenie oraz pana dowód osobisty i prawo jazdy.
- Ale ja nie mam tego przy sobie.
- Ale gdzieś pan ma, prawda?
- Oczywiście. W domu, pewnie w kuchni – przypomniałem sobie, że bluzę z dokumentami w kieszeni pozostawiłem na oparciu krzesła. Miała być pod ręką, gdybyśmy musieli salwować się ucieczką przed rozbestwioną bandą.
- To proszę prowadzić! – wskazał ręką w kierunku domu, a ja posłusznie poszedłem za jego wskazaniem. Jednak przed gankiem stał przecież motocykl.
- Czy to ten pojazd? – zapytał. Potwierdziłem, zatrzymując się.
- To pani własność? – zapytał Lidkę. Lidka również przytaknęła. – Proszę chwileczkę zaczekać – powiedział, po czym obszedł motocykl dokoła, uważnie mu się przyglądając.
- Co ty, wjechałeś w kogoś? – Lidka zapytała mnie cicho.
- A skądże! – odparłem z naciskiem. Na dalsze wyjaśnienia nie było czasu, bo podkomisarz najwyraźniej zakończył oględziny.
- No dobrze, poproszę o te dokumenty. Proszę prowadzić – powiedział do mnie.
Przepuściłem Lidkę przed sobą, po czym całą czwórką weszliśmy do kuchni. Wziąłem bluzę do ręki, wyjąłem wszystko z kieszeni i podałem cywilowi.
- Może poproszę panów do salonu? – zaproponowałem.
- Nie ma takiej potrzeby, nie będziemy się rozsiadać, chociaż możecie państwo usiąść tutaj.
Pooglądał pobieżnie wszystkie kartoniki, zostawił sobie dowód rejestracyjny motocykla, a resztę podał mundurowemu, który jak dotąd nie zabierał głosu.
- Czyli pani potwierdza, że jest pani właścicielką tego motocykla – zwrócił się do Lidki, wymieniając numer rejestracyjny.
- Tak, potwierdzam – powiedziała. – Zresztą, tam chyba to pisze.
- I pan Tomasz Barycki użytkuje ten pojazd za pani wiedzą i zgodą – kontynuował, udając że nie zauważył zaczepki .
- Tak.
- I wczoraj to nie pani była kierowcą motocykla, bo przebywała pani w Warszawie?
- Tak.
- Dziękuję, nie mam więcej pytań do pani.
Lidka wstała i chciała wyjść z kuchni, ale wtedy zapytałem.
- Ja nie mam tajemnic przed tą panią, czy może tutaj pozostać?
Cywil popatrzył na mnie, jakby nieco zdziwiony. – Jak państwo chcecie, to już pana decyzja – odezwał się obojętnie. – I pani też – dodał.
- Mam zostać? – zapytała patrząc na mnie. Skinąłem głową, bo nagle zrobiło mi się sucho w gardle. – Daj mi wody – poprosiłem.
Lidka zakrzątnęła się i podała mi szklaneczkę mineralnej. Cywil w tym czasie oddał dowód rejestracyjny mundurowemu, który wyciągnął jakiś kajet i teraz pracowicie spisywał w nim dane z dokumentów. Cywil natomiast uważnie nas obserwował.
- A może zaparzę panom kawy? – zapytała Lidka.
Cywil od razu przeciął dyskusję. – Nie, dziękujemy.
Od razu też przeniósł wzrok na mnie. – Proszę mi opowiedzieć, gdzie pan był wczoraj wieczorem i co pan robił.
Wzruszyłem ramionami. Czyżby motocykliści ze zlotu coś nabroili? I to teraz miało pójść na moje konto? A wyglądali na takich grzecznych…
- Byłem na wycieczce, nazwijmy ją krajoznawczej, gdzieś w okolicy. Nie bardzo potrafię panu podać nazw mijanych miejscowości, ale jeśli będzie potrzeba, to spróbuję to jakoś odtworzyć. Tyle, że nic charakterystycznego nie działo się po drodze więc będę miał z tym niejakie trudności. Nikogo też nie rozjechałem, nawet marnej kury, więc i niczego szczególnie nie zapamiętałem. Gdybym wiedział o co mnie pan oskarża, to łatwiej byłoby mi odpowiadać.

cdn.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 29.11.2011 08:51 · Czytań: 699 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 3
Komentarze
natalia_1308 dnia 29.11.2011 13:07
Ciekawe czy to ci młodzi wnieśli skargę...
Ależ mnie to opowiadanie zainteresowało :)
Miranda dnia 29.11.2011 15:06 Ocena: Świetne!
Ależ mnie wciągnęło. Czytałam na wdechu. Bardzo dobre, trzyma w napięciu i zaostrza apetytna cd. Groźba Marzeny się ziściła? Nie patrzyłam na błędy, bo chyba nawet nie ma, a jeśli są, to ktoś inny wypatrzy. Pozdrawiam i czekam na więcej.:)
wykrot dnia 05.12.2011 20:02
Dzięki za komentarze. Nie było mnie, więc dopiero teraz dam cd.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty