warn: Soren/Sator slash
no dobra, żartowałam... ^^
Soren przejrzał się w winie, dopełniając kieliszki złotobiałym trunkiem. Oczywiście, że nic do niego nie dodał, to byłoby dziecinne. Ale w wieku dwudziestu kilku lat zapewne wpadłby na to samo. Wziął tacę w jedną rękę, drugą otworzył i zamknął za sobą drzwi, przechodząc do saloniku.
- Spytasz czym możesz mi służyć? - usłyszał cichy śmiech.
Mag stał tuż przy drzwiach, musiał wejść równo z nim, bo takt nie pozwoliłby siedzieć tu dużo dłużej.
- Powiedziałbym, żebyś czuł się jak u siebie, ale właśnie nie o to mi chodzi - Soren uśmiechnął się również, stawiając tacę na niskiej ławie pomiędzy sofkami. Obszedł stolik i ulokował się między poduszkami tak, by móc obserwować drzwi. Wskazał ręką miejsce naprzeciwko. - Powiem raczej, byś czuł się swobodnie. Sator rozłożył się na długiej sofie, wciąż jednak z wyraźnym napięciem w ametystowych oczach.
- Jak zawsze - powiedział z przekąsem - w twojej obecności.
Poprawił się na poduszce.
- O czym chciałeś mówić? Primogen ozdrowiał?
- Niestety nie - Soren wyraził ubolewanie bez większego przekonania. - A porozmawiać chciałem o dzisiejszej nocy.
Sator mruknął zachęcająco, by archont mówił dalej.
Trójkątne dłonie maga ujęły dwa kieliszki.
- Wina?
Podał je rozmówcy przez stół. Wąskie, ciemnośliwkowe paznokcie Satora zamknęły się na nóżce, ale ograniczył się on tylko do obracania naczynka w palcach.
- Dziękuję.
Nieco rozczarowany, choć bez wyraźniejszego okazywania tego, archont kontynuował.
- Jak zdążyłeś się zorientować, tej nocy mamy w planach pewien rytuał, związany z obroną fortecy. Primogen jest niedysponowany, więc...
Słowa umykały uwadze gościa, jakkolwiek starał się on wyglądać na słuchającego uważnie. Przerzucił swój warkocz przez ramię i zajęty był wysupłaniem z jego końcówki jednego z amuletów, przebitego przez wstążkę na złotym łańcuszku. Spojrzał na moment do góry.
- Słucham cię, nie przeszkadzaj sobie.
Sator zanurzył artefakt w kieliszku, trzymając za koniuszek złotej nitki.
- Co ty...
- Nie myślisz chyba, że wypiję to bez sprawdzenia.
Klejnocik mienił się różnokolorowo. Miało to chyba chwilę potrwać.
- Myślisz, że je zatrułem? - Soren zastukał paznokciami o kieliszek.
- Cóż, ja na twoim miejscu przynajmniej spróbowałbym mnie otruć.
- Dobrze wiedzieć - zaśmiał się archont.
Wielki mistrz Sator przejawiał myślenie na poziomie Merimny. To śmieszyło go najbardziej.
- Chcesz się zamienić na kieliszki? Albo pomieszać twój z moim? - spytał kąśliwie.
- Nie... - odpowiedział Sator przeciągle, zajęty obserwacją swojej błyskotki.
Kryształek amuletu świecił na biało i najwidoczniej był to dobry znak. Mag zaciągnął się zapachem alkoholu i umoczył usta w trunku.
- Tym razem chyba nie trzeba.
Poprawił poduszkę, starając się zachować czujność mimo miękkości posłania, trzaskającego ogniem kominka i dziwnego, gęstego zapachu marnoróży, płynącego z ogromnych, misternych bukietów. Kolejny czynnik, jakim było wino, wcale mu tego nie ułatwiał.
- Częstowałeś jaśnie pana? - spytał, pijąc ostrożnie łyk.
- Nie myślisz chyba, że otrułem własnego primogena?
Soren uśmiechał się niezmiennie, obracając kieliszek w palcach. Sator z ulgą zauważył, że widok wypitego wina nie wywołał na twarzy archonta najmniejszego drgnięcia. Mogło to być mylące albo rzeczywiście zależało mu tylko na dobrym samopoczuciu gościa.
Odgadując jakby myśl, archont wysączył pół własnego kieliszka, odstawiając resztę na niski stolik.
Pytanie pozostało bez odpowiedzi.
- A kto cię tam wie - rzucił wreszcie Sator. - Poprzedni primogen miał dziwny atak serca, a obecny nie chorował już od dawna, aż tu nagle w taką noc...
- Cóż, może teraz przyszedł ten czas - Soren nachylił się nad stołem - właśnie kiedy ty przyjechałeś...
Oczy Satora zwęziły się. Nie powinien kontynuować. W taką opcję Mechaliel mógł uwierzyć.
Odrzucił warkocz do tyłu niedbałym ruchem, na tyle jednak wyraźnie, by rozbić jakby ciąg rozmowy.
- O czym mówiliśmy, zanim ci przerwałem? - spytał.
- O dzisiejszej nocy.
- Cóż, dzieje się.
- Właśnie. I chciałbym, żeby z twojej strony na tym się skończyło, żebyś dzisiaj nie kręcił się po domu. Wojna obciąża mnie tak samo jak ciebie, tylko mój dom jeszcze stoi - i nie chciałbym, żebyś pod moją i Mechaliela nieświadomość wysadził go jak swój własny. Z Kryształami włącznie. Nie chciałbym też, żebyś nas wymordował, jak wyciąłeś obsadę własnej twierdzy, gdy byli zajęci rytuałem. Powiedziałbym wręcz, że mi na tym zależy.
Seledynowe spojrzenie wywierało znaczący nacisk. Nie spuszczając z tonu, Soren kontynuował lekkim tonem.
- Gdybyś zechciał zająć się sobą, najlepiej snem sprawiedliwego - To słowo zadrżało ironią. - Byłbym ci niezwykle wdzięczny.
Słowa "dozgonnie" wolał unikać.
- Raczej nie zechcę. Mógłbym się nudzić sam.
- A zgodziłbyś się, gdybym został z tobą?
Kusząca propozycja. I o niewiadomych skutkach, za to z dość szerokimi możliwościami.
Łyk wina na odwagę - dość duży, by wykończyć trunek.
- To zostań...
Soren wziął swój kieliszek ze stołu. Oczy Satora zwęziły się znów. Czyżby coś jednak dodał do wina?
- A więc za noc - szepnął rudy mag i wychylił wino do dna.
Nie zdarzyło się nic. Żadne wyraźne oznaki trucizny nie były na razie wyczuwalne. Ogień trzaskał. I było to przyjemne.
Archont oparł głowę na dłoni w naturalnym geście odprężenia.
- Mówiłeś, że ściągasz swojego ucznia.
Sator pokiwał głową, przyjmując podobną pozycję.
- Tak chyba będzie najlepiej. Kryształy wyraziły się na tyle jasno, żebym nie protestował. Zresztą może to i dobrze, mieć tu kogoś jeszcze ze starego otoczenia.
Cichy pomruk zachęcił go do mówienia dalej.
- Mam zamiar jeszcze trochę nad nim popracować. Jest nieskończony. Zresztą sam wiesz jak to wciąga.
Archont uśmiechnął się w pełni zrozumienia.
- Ostatni, który przeżył z tamtej fortecy?
"Przeżył". Okropne słowo.
- Ostatni - powiedział Sator. - Resztę po prostu rozesłałem, kiedy wiedziałem już do czego dojdzie. Do czego może dojść - poprawił się..
- Dobrze tak wiedzieć - zauważył archont kąśliwie. - Kiedy przybędzie?
Kolejne nietrafione pytanie.
- Najwcześniej jutro. Ma... długa drogę do przebycia. Musze mu w tym trochę pomóc.
- Tym bardziej powinieneś się wyspać - uwaga Sorena była celna, zwłaszcza z małą salwa skrytego w dłoni śmiechu. - Myślę, że powinienem jednak ci na to pozwolić. Obawiam się, że Mechaliel zostawiony sam sobie może wysadzić ten dom - i swoich uczniów - równie dobrze jak ty.
- Trzeba było nie wykluczać primogena.
Archont teatralnie zasłonił się rękami, w geście protestu.
- Przestań. Zresztą beze mnie ci dwaj raczej sobie nie poradzą. Prędzej się zagryzą, niż dojdą do porozumienia.
Uniósł się z poduszek.
- Ech, widzisz. Przywracasz mi poczucie obowiązku. Powinienem iść, jak na dobrego archonta przystało. Tak będzie najlepiej. Tymczasem dziękuję, że zgodziłeś się zostać. Dobranoc i do jutra. Z przyjemnością poznam twojego wychowanka.
Sator spojrzał na niego z zaskoczeniem. Potok uprzejmych słów, tak, tego jeszcze się spodziewał. Ale czy Soren nie mógł podtrzymać zdania przez pięć minut? Jak ktoś tak zmienny mógł zostać archontem?
Uniósł się na łokcie, by również wstać i poczuł zawroty głowy. A później ból. Mocny, pulsujący, przyduszający jego serce do żeber. Czyżby na taki zawał zmarł poprzedni primogen? Opadł na poduszki i ból zelżał. Wystarczyło się nie podnosić.
Coś musiało być w winie. Coś, czego nie wykrył amulet. To ostatnie brzmiało niemożliwie. Dotąd wykrywał wszystko.Bez wsparcia w magii, Sator poczuł się osaczony. Ten dom miał mu chyba tym dopiec. Od rzucenia archontowi wściekłej wiązanki przekleństw powstrzymał go tylko lekki, jakby przedsenny paraliż, który rozlał się po jego ciele. To było niemożliwe. Sorena nie tknęło, artefakty nie wyczuły. Tej trucizny nie miało prawa być!
Kieliszek błyszczał złowrogo w ciepłym świetle kominka.
Soren przeszedł kilka kroków, szeleszcząc ozdobną szatą. Położył mu dłoń na ramieniu.
- Nie miej żalu. Zrobiłbyś to samo. Myślę, że nawet mnie rozumiesz.
Wściekłe spojrzenie maga odpowiedziało mu wydatnie. Nie miał prawa! Nikt nie mógł tak zwyczajnie go otruć!
- Nie martw się, nikomu nie powiem. Ty raczej też, bo to żadna chwała. Ale uziemienie cię na tę noc było racją stanu.
Bez wątpienia miał rację. Ale racje Sorena wcale Satorowi nie pomagały. Miał teraz całą noc na rozmyślanie co mogło być w winie i czemu nie zadziałało na Sorena.
Archont klepnął go przyjacielsko po ramieniu i wyszedł.
Trzymać wspaniałego bohatera Satora w swoim domu i mieć z nim wspólne interesy. Łączył ich przynajmniej stosunek do Mauritza. Stosunek do Freya również, jak i niemal do całej tej pomotanej wojny, poza drobnymi szczegółami. Bardzo wiele ich łączyło. Inne stosunki. Świece gasły kolejno za Sorenem, który wychodził korytarzem. Niezmiennie lubił tę małą właściwość. Gaszenie płomienia, aby zapadał cień.
---
następny odcinek z Freyem ;)
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mariamagdalena · dnia 01.12.2011 10:34 · Czytań: 589 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: