Ulka i Ja - DarkNarren
Proza » Humoreska » Ulka i Ja
A A A
DARK NARREN
ULKA I JA


1. WEJŚCIE ULKI

Zakład pracy, do którego z równą niechęcią czołgam się co rano, nie wyróżnia się niczym szczególnym.

Stare mury
W ścianach rury
Szaro z przodu
Nudno z góry

No, może oprócz jednego szczegółu…
W robocie, oprócz siedemdziesięciu facetów, pracuje jedna jedyna dziewczyna – ULKA – laska niesamowita („niesamowita” znaczy, że się jej trochę boję). Ćwiczy karate, zgłębia psychologię, socjologię i pewnie parę innych sztuk walki. Na dodatek nie ma męża, co klasyfikuje ją w rzędzie mitycznych zaginionych gatunków, takich jak syrena, jednorożec czy facet, który spuszcza po sobie wodę w ubikacji…
Niestety, odkąd mnie lepiej poznała, nie mogę się do niej zbliżyć na odległość wyciągniętego kija. Co prawda, wszystkich trzyma na odległość kija, ale gdy mnie widzi, wyciąga najdłuższy i najgrubszy – nie wiem, co chce przez to powiedzieć, bo reakcje kobiet rozumiem równie dobrze, jak mowę żółwi błotnych czy problemy egzystencjonalne flamingów. Podobno kobiety zawsze mówią odwrotnie niż myślą: „nie” to ‘może’, „może” to ‘tak’ (lub ‘chcę popływać, tylko nawet mówiąc, robię błędy ortograficzne’), a „tak” wskazuje, że rozmawiam z przebranym facetem, który chce mnie wykiwać… (Sam występuję w Internecie jako „foczka16” i mam megaubaw, gdy kumple ślinią się do mnie na czacie – zresztą, po obróbce w Photoshopie sam się omal w sobie nie zakochałem, dopóki nie zorientowałem się, na czyją to podobiznę patrzę…).
Wprawdzie Ulka raz powiedziała do mnie „tak”, ale była to odpowiedź na mój idiotyczny żart: „Czy mam już sobie pójść?”. Jako urodzony logik uznałem, że nie miała możliwości błyskawicznej zmiany płci ani podmiany na swego brata bliźniaka (nawet gdyby takowego posiadała), zwłaszcza że gapiłem się cały czas na jej biust i nic nie zmalał. Tak więc skasowałem tę informacje z mózgu jako nieistotną i nagrałem w to miejsce parę szowinistycznych kawałów o blondynkach.
Zdaję sobie sprawę, że Ulka, jako istota o wyższej pozycji na drzewie ewolucji, siedzi dwie gałęzie wyżej niż ja, a ja trzymam się kurczowo pnia ogonem, aby nie zlecieć niżej, drapię się po włochatym tyłku i staram się zajrzeć jej pod sukienkę. Niestety, ulokowała się na tyle wysoko, że nic nie widać, a i szyszką oberwać łatwo.

W pierwszym dniu jej pracy podszedłem do niej i po zwyczajowym przedstawieniu się: „Jestem taki to a taki” zacząłem przyjazną konwersację. Jako że z jej płcią rozmawiam raczej rzadko, zacząłem od neutralnego pytania: „Jak straciłaś cnotę?”. Mogłem zapytać o pogodę, ale to pytanie wydało mi się bardziej niewinne i wśród kumpli świetnie sprawdza się jako rozpoczęcie niezobowiązującej pogawędki. Niestety, nie tym razem. Po serii „eee, ooo, uuu” (po której zacząłem podejrzewać, czy nie demonstruje mi dźwięków, jakie wtedy wydawała), poczerwieniała, odwróciła się na pięcie i odmaszerowała szybkim krokiem, a po minucie usłyszałem trzaśnięcie drzwi. To były zapewne pierwsze, jakie napotkała, bo bez trzaśnięcia drzwiami dramatyczne odejście jest jakieś takie niedorobione. Strach pomyśleć, co by zrobiła po pytaniu o warunki meteorologiczne za oknem!
Z dziewczyną to nawet trudno się przywitać – gdy powiem: „Cześć, Mietek, stary koniu”, to wszystko jest OK, ale gdy się przywitałem: „Cześć, Ulka, stara kobyło”, to zaraz była awantura i skończyłem ze śladem podkowy na czole…
Nie rozumiem kobiet, a jak już się staram, kończy się to ostrym bólem głowy (zaś instrukcja obsługi Ulki prawdopodobnie została zagubiona przed wydrukowaniem) – obawiam się, że czeka mnie dożywotnia migrena.


2. ULKA Z KLASZTORU SHAOLIN

Ulka uszkodziła sobie ostatnio nogę (kobiety w ogóle często się psują – przynajmniej raz w miesiącu). Chłopaki opowiadali, że na widok, jak się zbliżam do pokoju śniadań, wyszła przez okno i przez pół godziny zwisała na rękach, trzymając się z gzymsu. Spadła dopiero, gdy pięć minut przed końcem przerwy przypomniałem sobie, że mam zdjąć kalesony, a wtedy ona zajrzała przez okno, czy droga wolna. Inni mówią, że uczęszczając na karate, poprosiła Senseja, by ten pokazał jej tajny morderczy cios, którym miała zrobić ze mną porządek. Tylko że coś jej nie wyszło, a może waląc w mistrza, wyobraziła sobie mnie zbyt dokładnie. W każdym razie jej trener przebywa na urlopie rehabilitacyjnym i chyba nieprędko wróci. Myślę jednak, że obie te hipotezy to podłe plotki, a prawda leży gdzieś pośrodku. W każdym razie dziewczyna teraz tupta z szybkością i gracją jeża z biegunką, więc dogonienie jej nie stanowi większego wyzwania.
– Cześć, Ulka! – rzuciłem radośnie, zastępując jej drogę podczas jednej z przerw. Wyraz rezygnacji w jej oczach przypominał mi oczy pewnej antylopy z filmu przyrodniczego, której lew żywcem odgryzał kawał zadu. – Mam niewinne pytanie – zacząłem, po czym obydwoje parsknęliśmy śmiechem (znała mnie już jakiś czas) – Gdybym był dżinem i odmłodził wszystkich chłopaków z roboty do wieku, powiedzmy, trzydziestu lat, potem zrobił z nich kawalerów i przyłożył ci pistolet do głowy z kategoryczną groźbą: „Musisz wybrać jednego na męża” – na kogo byś się zdecydowała? Oczywiście, ja się nie liczę, bo zajęty jestem terroryzowaniem ciebie, a poza tym dżiny lecą raczej na lampy…
– Phi – prychnęła Ulka i mogłoby się wydawać, że nawet przez myśl jej nie przeszło, by rozpatrywać moją kandydaturę, ale to chyba niemożliwe… – Ile mam czasu na odpowiedź i czy nie da się wyrwać dżinowi spluwy, żeby wlać mu za kretyńskie konkursy? – zapytała trzeźwo Ulka.
– Dżin zna twój podły charakter i najpierw cię związał, potem dla pewności przykleił do krzesła, a resztę kleju zużył do przymocowania pukawki, abyś mu jej nie wyrwała, podstępna bestio.
Coś w spojrzeniu Ulki mówiło mi, że powzięte przez dżina środki ostrożności byłyby daleko niewystarczające i mógłby skończyć z przyklejonym rewolwerem, wepchniętym po łokieć w miejsce, gdzie nawet dżiny rzadko zaglądają – ale nic nie powiedziała…
– Co do czasu – czekam na odpowiedź na następnej przerwie – powiedziałem i dałem jej pokuśtykać dalej.
Spodziewałem się, że ta następna przerwa może wypaść w przyszłym tygodniu, bo Ula do perfekcji opanowała sztukę niespotykania mnie. Czasem znaczyło to poruszanie się wyłącznie po drabinkach przeciwpożarowych i rynnach, by ostatnie trzysta metrów przejść po oblodzonym o tej porze roku goncie dachowym mającym raptem trzy centymetry szerokości. Ja tam wolałbym jeździć windą, ale kto zrozumie kobietę…
Ku memu zdumieniu, Ulka pojawiła się na kolejnej przerwie.
– Po co ci ta informacja? – zapytała napastliwym głosem i bez żadnej gry wstępnej.
– Zastanawiałem się, jaki zestaw cech jest potrzebny, by zostać wybranym przez kogoś takiego jak ty. Co prawda, i tak mi pewnie odpowiesz, że wybrałaś kogoś, kto ma świetny tyłek (ja bym tak zrobił), ale może mnie zaskoczysz – rzuciłem z powątpiewaniem.
– W takim razie, obrzydliwy, zasmarkany i cuchnący dżinie, wybieram Dominika.
Tu mnie lekko tąpnęło – dużo można by powiedzieć o dupie Dominika – trójkątna, owłosiona, koścista (mamy w robocie prysznic, żebyście sobie nie wyobrażali, że mogę mieć te informacje z innego źródła) – ale nie to, że jest atrakcyjna dla kogoś innego niż głodujący szakal (zdesperowany, głodujący szakal). Podobnie paskudna, jak właściciel owej zakały związku zawodowego dup polskich, była żona Dominika. Brr!!! Żyje z ową paskudą od dwudziestu lat, ma czwórkę dzieci i jak mówi – nigdy jej nie zdradził, a w dodatku potrafi iść po ulicy i trzymać za rękę to plugastwo! Frajer niesamowity – w dodatku nie pije, więc wstyd się z nim gdziekolwiek pokazać, oraz nie pali, więc nie ma od kogo wysępić szluga. Poczciwa czarna owca rodu męskiego.
Kiedy już zdołałem podnieść szczękę z podłogi (potoczyła się pod lodówkę) i odzyskałem mowę, zdołałem wymamrotać:
– Dlaczego!?!?!?!?!?
Ulka podrapała się po głowie, mówiąc:
– Ma ładny nos – po czym sobie odkuśtykała, pozostawiając mnie w stanie poważnie rozstrojonym.
Za następną wypłatę walnę sobie małą operację plastyczną – tylko muszę wmówić Dominikowi, że zanurzenie na dziesięć minut twarzy w misce gipsu (bez oddychania) jest w tej chwili modne, wszyscy prawdziwi faceci tak robią oraz ma zbawienny wpływ na cerę. Oj, czuję, że ciężko będzie…


3. PRZYCZAJONY TYGRYS – UKRYTA ULKA

Pewnego dnia Ulce coś na gwałt wypadło i potrzebowała się zamienić na wolną dniówkę. Zapewne nie planowała żadnych gwałtów (choć z Ulką nigdy nic do końca nie wiadomo). Sprawa była jednak na tyle pilna, że przebiegła po wszystkich, którzy akurat wtedy mieli wolne (oprócz mnie), potem po tych, którzy ewentualnie mogli mieć wolne, gdyby zamienili się z kimś innym (oprócz mnie, oczywiście), a na końcu przepytała wszystkich od początku, czy czasem nie zmienili zdania. Niestety, zostałem tylko ja!
Ha, nieszczęsna! Nie mając innego wyjścia, na drewnianych nogach i przygarbiona, jakby dźwigała na plecach naszego kolegę Henia (on, oprócz naszej zakładowej wagi do ważenia tirów, która się go nie boi – innych przyjaznych mu wag nie posiada, a u wagi lekarskiej powoduje ataki paniki i dożywotnią traumę). To, że Ulka przyszła do mnie sama i się odezwała (co zdarzyło się pierwszy raz w życiu), postanowiłem w przyszłości uczcić, tatuując sobie tę datę w jakimś interesującym miejscu. W związku z tym, że jedyne interesujące miejsce, jakie posiadam, nie za mocno lubi igły, zrezygnowałem z zapamiętania tej daty – podobnie jak daty ślubu, daty urodzin dzieci i żony tudzież kiedy trzeba zaszczepić psa, a czworonóg łazi po mieszkaniu i toczy pianę, więc może by już należało?
Ale zostawmy na boku obciążające klepki w parkiecie mego mózgu – cyfry – i wróćmy do Ulki, która próbowała mi coś powiedzieć. Co prawda, słowo „powiedzieć” użyłem nieco na wyrost – coś zamruczała, chrząknęła, jęknęła, po czym wydała odgłos paszczą jak stepująca owca (no dobra, nie wiem, jak się odzywa pląsająca owca, ale to na bank było coś takiego.)
– Co? – zapytałem inteligentnie i podchwytliwie z dużą domieszką błyskotliwości.
Fala paniki zatrzęsła jej wątłym ciałem (chciałem napisać „wątłą piersią”, ale tego mogła by mi nie darować). Nogi najwyraźniej bardzo się spieszyły na randkę z drugim pokojem albo i szczególnie w tym momencie atrakcyjnym podwórkiem, ale mózg powstrzymał czmychające członki – choć, jak znam wojowniczość członków Ulki, potem mu się za to oberwie… Ulka to jednak twardziel – ustała, zaczerpnęła powietrza, odchrząknęła i rzuciła ochrypłym szeptem:
– Chcę się zamienić na środę.
(Kręcą mnie ochrypłe szepty, ale prawdę mówiąc, kręci mnie większość rzeczy, które robi Ulka, łącznie z dmuchaniem nosa i drapaniem się po czterech literach – i po co ja to pisałem – znów się napaliłem…)
– Załatwione! – rzuciłem wesoło, odwróciłem się na pięcie i chciałem odejść, by zaznaczyć to sobie w kalendarzyku, gdy coś złapało mnie za kołnierz i wrzasnęło mi do ucha – stój, palancie!!!
– Oj – pomyślałem sobie – teraz Ulka wypróbuje w praktyce to, czego nauczyła się na kursie karate, na który zaczęła uczęszczać dwa razy w tygodniu mniej więcej od czasu, kiedy mnie poznała (jest to, oczywiście, zbiegiem okoliczności, a durne komentarze chłopaków, że ma to coś wspólnego z moją skromną osobą, to czysta złośliwość, choć w tym momencie zacząłem traktować tę hipotezę nieco poważniej).
Jako że mój koniec zdawał się bliski, zacząłem się zastanawiać nad przekwalifikowaniem się na masochistę lubiącego być podduszanym. Przynajmniej umrę szczęśliwy! Nagle poczułem, że mogę złapać haust powietrza – ależ było smaczne!
– O co chodzi? – zapytałem cieniutkim głosikiem, gdy tylko górny guzik koszuli pożegnał się z moją szyją, wystrzelił z szybkością kuli karabinowej i utkwił wbity w szafę. Szyja przyjęła ten fakt z niekłamaną ulgą.
– A gdzie druga część tego „załatwione”?! – wrzasnęła Ulka. – Gdzie twoje zboczone warunki, na myśl o których robi mi się niedobrze?!
– Musisz mi kiedyś opowiedzieć, co wymyśliłaś, może mnie zainspiruje – zainteresowałem się odruchowo. Ale jakoś stawianie warunków nie wpadło mi do głowy, kontynuowałem więc:
– Oczywiście, gdybym powiedział, że nie chciałbym się z tobą znaleźć w łóżku, to po pierwsze bym cię obraził, po drugie – skłamał. Zresztą, co ja mówię – poszedł ja bym, pogalopował na czterech łapach i jeszcze pod koniec pobił rekord łóżka w skoku o tyczce!
– Obraził!? – jęknęła – O niczym innym nie marzę, by nigdy w życiu nie znaleźć się z tobą w łóżku, nawet w pobliżu łóżka, w którym śpisz. Staram się nawet omijać dzielnice, w której stoi to łóżko – a ty tu mówisz „obrazisz”?
Nie wiem dokładnie, o co jej chodziło z tym łóżkiem, może woli na dywanie, ale nie drążyłem tematu.
– Posłuchaj, zdradzę ci pewną od tysiącleci ukrywaną przed dziewczynami tajemnicę. Droga Ulu – rozpocząłem mentorskim tonem – jeżeli facet powie o dziewczynie „nigdy bym się z nią nie przespał”, to jest to najgorsza obelga, jaką kiedykolwiek wymyślono dla płci przeciwnej! Nawet jeśli powiem: „Ona jest brzydką, głupią i kłótliwą dziwko-dewotką, z mózgiem jak robaczywy kartofel i cuchnącym oddechem, i świńskim ryjem – ale… bym ją puknął po nałożeniu papierowej torby na głowę… a fuj – i plastikowej dla pewności”, to jest to i tak mniej obraźliwe od: „Nigdy bym jej nie bzyknął” – to znaczy, że z osobnicą jest coś maksymalnie nie tak! Facetowi zapalają się wszystkie możliwe czerwone lampki i światła mijania! Oczywiście, trzeba to usłyszeć od co najmniej trzech facetów (jeden może być nieobiektywny, a drugi może być kumplem tego pierwszego). Istnieje jeszcze „bo”…
– Jakie „bo”? – zainteresowała się lekko skołowana Ulka.
– Nie bzyknę jej, bo… Jest kobietą (to w przypadku pedałów), bo żyje (paru nekrofilów też się znajdzie), bo nie ma ogona i nie beczy (mam takiego kumpla spod Łochowa). No i oczywiście klasyczne: bo ma dopiero szesnaście lat (tu, nie mogąc się powstrzymać, parsknąłem śmiechem) albo: bo to żona mojego najlepszego kumpla (tu chichot był nieco dłuższy) albo: bo ona nie ma ochoty (to mi się udało).
Ulka patrzyła z wytrzeszczonymi oczami, a ja przestałem pluć na nią podczas kolejnych ataków śmiechu i zacząłem czujnie rozglądać się po podłodze. Obawiałem się, że za chwilę linoleum rozstąpi się i wyskoczy na mnie demon Testosteronus, który za zdradzanie odwiecznych sekretów facetów (rymło się mi) urwie mi jaja, wepchnie je w najbliżej usytuowany otwór, a będzie to dopiero gra wstępna brrr… Na szczęście, albo był zajęty żonglerką jądrami poprzednich nieszczęśników, którzy się wygadali, albo po prostu – jak każdy normalny facet – olał sprawę i zajął się pogłębianiem przyjaźni między swym rozwidlonym członkiem a jakąś chętną demonicą (w piekle ponoć wszystkie są chętne, bo oziębłe feministki idą automatycznie do nieba – a tam nudno i od siedzenia na wilgotnej chmurze można wilka złapać – a dobrze im tak!).
Gdy skończyłem oglądać podłogę i rozejrzałem się dookoła, stwierdziłem, że Ula zniknęła! No jasne! Na miejscu demona też bym porwał seksowną laskę, a nie grubawego faceta z pryszczami na włochatym tyłku. Na wszelki wypadek przyjdę za nią w środę do roboty. Ulka ma trudny charakterek i demon może ją zwrócić szybciej, niż by przypuszczał… Sam porwał, niech się teraz sam broni – ja mu współczuł nie będę.



4. ULKA – SZPONY ŚMIERCI

Hu, hu, ha
Hu, hu, ha
Nasza Ulka zła
Kopie w nosy
Wali w uszy
Ciosem z biodra
Kości kruszy
Niech nauczkę ma
Brudna męska wsza!

Ulka przeżyła w robocie już prawie rok, miała wszystkie kończyny i nie próbowała gryźć zwierzchnika, gdy ten kazał jej coś zrobić (taktyka gryzienia była zresztą całkiem skuteczna – jak dotąd nikt nie odważył się wręczyć Maćkowi wypowiedzenia – szkoda palców, a że się zabarykadował w pokoju i nigdy go nie opuszczał – nie było podstaw do zwolnienia ze względu na absencję; wszyscy po cichu liczyli, że w końcu zdechnie z głodu). Kierownictwo postanowiło zatem rozważyć przyjęcie kolejnych kobiet, by wsparły Ulkę własną piersią na pierwszej linii wroga (czyli nas, słabych, subtelnych i romantycznych chłopaków – jakby ktoś nie zauważył). A w związku z tym (choć ja żadnego związku nie dostrzegam) szefostwo postanowiło urządzić nam szkolenie na temat molestowania seksualnego (za cholerę nie wiem po co – bo jak dotąd żadna mnie, ku memu żalowi, nie molestowała – no, może prócz kierowniczki, która ustawicznie nas molestuje słowami: „Dlaczego robota jeszcze nie skończona?” – ale to się chyba nie liczy.)
Z początku podeszliśmy do szkolenia z entuzjazmem. Niestety, nie było slajdów, a na moje profesjonalne pytania, typu: „Jakie są najlepsze techniki molestowania?” i „Jak trzymać molestowaną, by nie dała dyla?” – nie otrzymałem odpowiedzi („Siadaj, zboczeńcu” to nie odpowiedź). Zająłem się więc z chłopakami tym samym, co na innych szkoleniach z BHP czy pierwszej pomocy – samorozwojem. Najpierw czytałem „Wyborczą”, a po przeczytaniu zająłem się rozwijającą intelektualnie grą towarzyską polegającą na waleniu zrolowaną gazetą sąsiada z przodu i udawaniu, że to nie ja, gdy się obróci. Ubaw po pachy – niestety, siedzący przede mną Endrju zamiast „Wyborczej” miał grubego „Playboya” i tą morderczą bronią stawiał czynny opór. Wobec przeważającej siły wroga porzuciłem zabawę, udając, że jest niegodna mojej wybitnej inteligencji, i zająłem się próbą przejęcia „Playboya” w celach poznawczych (a na drugi raz zabieram na szkolenie książkę telefoniczną). Tymczasem Butowski siedzący w ławce obok wyglądał tak, jakby miał zamiar się onanizować – niestety, co spojrzał na prowadzącą wykład, to mu przechodziło (a facet naprawdę wiele nie potrzebuje). Cierpiał więc biedaczek okrutne katusze, póki nie ulitował się nad nim Endrju i nie pożyczył mu czasopisma. (Frajer, znów będzie miał problem z otworzeniem sklejonych stron i dziurami w rozkładówce, ale trzeba mu przyznać, że dobra z niego dusza.)
Z całego wykładu zapamiętałem najlepiej, jak rzucony z dalszych rzędów samolocik utkwił prowadzącej w trwałej (co przyjęła ze stoickim spokojem – musiała już wcześniej prowadzić kilka szkoleń) i że Rafał, po mistrzowsku udający zarzynanego wieprza, doprowadził ją do rzucenia długopisem i gwałtownego skoku na tablicę (1:0 dla nas – tego jeszcze nie przerabiała), i to, jak Miecio ostatnie pół godziny zmienionym głosem wołał: „Pokaż cycki”, gdy się tylko odwróciła, ale to już była przesada, bo naprawdę nikt ich nie chciał oglądać (skoro nawet Butowskiego zemdliło – a jego standardy są naprawdę mikroskopijne). Aha, i zapamiętałem, że molestowanie jest złe (ale tego nie jestem do końca pewien, bo jak wspominałem – żadna kobieta mnie nie chce zaatakować – może przez takie kretyńskie szkolenia?). Dowiedziałem się też, że zły dotyk boli całe życie (pewnie chodziło jej o słynny szczypas z zakrętasem Butowskiego – to potrafiło boleć i dwa dni, ale gad ostatnio sporo ćwiczył, więc kto wie…).
Po skończonym wykładzie, z którego prowadząca wyszła czerwona jak burak, rzucając „kurwami”, „debilami” i „pawianami” na przemian (z czego wywnioskowałem, że kolejny wykład ma w jakiejś agencji towarzyskiej lub dla stada małp w pobliskim zoo – sam widziałem naczelne – rzeczywiście lubią się bzykać przy ludziach tudzież rzucać w zwiedzających kupami, ale czy ten wykład im pomoże… wątpię). Ci nauczyciele dla kasy zrobią wszystko – za grosz godności. Już w podstawówce to podejrzewałem, gdy pani od polskiego sama zrzuciła łopatą całą ciężarówkę węgla do szkolnej kotłowni. Ku naszej radości, do wieczora przypominała Murzyna – bo wody w kranach oczywiście nie było. Swoją drogą, ciekawe, co prowadząca wykład powie szefowi na temat naszego przygotowania do przyjęcia nowych pracownic – chłopaki nie mogą się ich doczekać, że o sobie nie wspomnę!
Wracając korytarzem i oglądając zacieki na suficie (jeden bardzo przypomina gołą babę), wpadłem na Ulkę. Ta odskoczyła jak oparzona i już miała coś powiedzieć, ale byłem szybszy!
– Wiesz, Ulka, że nie można molestować?! A tobie tylko jedno w głowie! Wystarczy się obrócić, a ty napadasz i molestujesz znienacka! Czuję się taki brudny i skrzywdzony (rzeczywiście się wczoraj nie myłem, a po ciosie twardą pornografią po głowie jeszcze mi w niej szumiało). Idę się wypłakać w ubikacji, zła kobieto.
Rzuciłem jeszcze oskarżycielskie spojrzenie, odwróciłem się z godnością i odszedłem obrażonym krokiem – szczęśliwy jak dzik na kartoflisku. Zerknąłem dyskretnie do tyłu – stała bez ruchu na korytarzu niczym żona Lota i z wyrazem twarzy, jakby się właśnie zawiesiła, a system bardzo powoli wgrywał się ponownie. Coś czuję, że po załadowaniu będzie miała do mnie kilka uwag, które niekoniecznie mogą mi się spodobać. Na wszelki wypadek wyjdę z pracy wcześniej – nigdy nie wiadomo, czym może molestować mnie Ulka – szczególnie że miała przy sobie klucz francuski, a zanim jej wytłumaczę, że w miłości francuskiej niezupełnie o to chodzi, może być za późno.


5. ULKA W CIENIU ORŁA

Po zamianie w zeszłym tygodniu Ulka jest jakby trochę milsza. Co prawda, na mój widok nadal ma instynktowny odruch dania susa w najbliższą dziurę. Razu pewnego był to zsyp, w którym utknęła (wrażenia z wyciągania jej za nogi niezapomniane, co do zapachu – staram się go raczej szybko zapomnieć). Ale zdarza się jej nawet zostać w miejscu, jak przechodzę, a kij, który nosi ze sobą na wypadek, gdybym się zanadto zbliżył, zamieniła na cieńszy. (Czy wspominałem już, że stary kij ktoś ukradł i porąbał? – ja mam żelazne alibi i nie wiem, o co jej chodziło z tymi krzywdzącymi posądzeniami, a siekiera jest nie do znalezienia…)
Pewnego dnia w szatni stwierdziłem, że szafka Ulki jest otwarta – był to ewenement na skalę kosmiczną, ponieważ zazwyczaj wisi na niej ogromniasta kłódka, jest podparta krzesłem, a ostatnimi czasy podłączana do prądu – nie wiem, na kogo, ale raz kopnęło mnie porządnie. Te interesujące rozbierane zdjęcia, które jej czasem do niej wrzucałem, służą tylko celom edukacyjnym, a u innych chłopaków wywołałyby prawdziwy entuzjazm (seria widokówek z podwójnym analem to nie w kij dmuchał, choć może w tym wypadku to nie najlepsza analogia).
Jak by nie było – drzwiczki były otwarte, a spomiędzy nich wystawał żółty zeszyt. Nigdy nie byłem odporny na pokusy, a szczególnie na te związane z Ulką, więc po szybkim rzuceniu okiem, czy nikogo nie ma w pobliżu, sięgnąłem drżącymi łapskami po zeszycik – na wierzchu różowe litery układały się w słowo „pamiętnik”. Teraz potrzeba by było chyba bombardowania, aby oderwać mnie od tej lektury.
Na pierwszej stronie namalowane były jakieś kwiatki i uśmiechnięty szczeniaczek – na drugiej jakiś brodaty facet nabity na pal z poobcinanymi kończynami, które zżerane były przez stado zdziczałych psów, w ogóle nieprzypominających szczeniaczka z pierwszej strony. Pogłaskałem się po brodzie – ciekawe, kogo miała na myśli – kolejna zagadka, która nigdy nie zostanie rozwiązana…
Zaczął się tekst (ależ ona ładnie pisze – moje zeszyty z podstawówki do dziś przechowywane są w sejfie szkolnym jako test na kolejnych młodych polonistów. Dyrektorka szkoły daje im to na okresie próbnym ze słowami: „O ile uda się ci to przeczytać, uda ci się z każdym bazgrolącym uczniem i masz tę pracę”. Oj, odsiew polonistów mają tam ponoć potężny…).

Kochany Pamiętniczku (zacząłem sylabizować)

Od jakiegoś czasu pracuję jako jedyna białogłowa wśród siedemdziesięciu facetów – tak się jakoś złożyło. Większość jest w miarę normalnych (oczywiście biorąc poprawkę, że to faceci).
Niestety, jest jeden obrzydliwy kretyn z samczego piekła rodem. Łazi za mną, gdy tylko znajdę się w pobliżu, a ostatnio potrafi za mną gnać przez pół zakładu… Inna sprawa, że staram się nie być w tym samym miejscu, co on… Doprawdy, musiał dorastać przykuty w oborze pełnej baranów i knurów i pewnie świetnie się z nimi dogadywał…
Teraz zadaje mi idiotyczne pytania w rodzaju: „Jaką pozycję najbardziej lubisz?” – i to w momencie, jak konsumuję sałatkę, przez co połowa sałatki ląduje na podłodze, a druga na jego pustym łbie. A szkoda sałatki, dobra była… Albo pyta, gdzie mam punkt G, bo on u siebie nie może znaleźć, lub rzuca odzywkę: „Coś marnie wyglądasz, może ci poczochrać grzywkę?”. A muszę zaznaczyć, że z fryzjerem ma on tyle wspólnego, co ja z zakonem czcicieli kaloryfera, i zazwyczaj łazi koszmarnie potargany. Więc pewnie nie o stan mojej fryzury mu chodziło – a już na pewno nie górnej – bo gdy mu zaproponowałam, by się sam poszedł czochrać – odrzekł, że nie może, bo jest starannie wydepilowany, i wyraził chęć natychmiastowej demonstracji owego cuda (z czego oczywiście nie skorzystałam). Kiedy próbowałam mu opowiedzieć o kursie wyplatania kilimów, spytał, co to za pozycja ten przeplatany kilim, i czy bym go nie nauczyła, bo ma pęd do wiedzy…
Gdy rozmawialiśmy o tym, jak piekłam ciasto – od razu był ciekawy, czy robię to nago, skoro w kuchni jest gorąco (strach pomyśleć, jakie traumatyczne przeżycia można mieć, gdy wejdzie się do kuchni, w której on coś pitrasi na ciepło). Potem pyta: „Czy nie upiekłabym mu babeczki, ale koniecznie z odciskiem sutka albo przynajmniej w kształcie, bo on innych nie jada”… A całkiem przegiął, gdy raz się zakrztusiłam, a on po palnięciu mnie w plecy skomentował, że powinnam ćwiczyć połykanie innych rzeczy, to bym się nie krztusiła nędzną parówką (po czym ową parówkę podniósł z podłogi i najspokojniej zeżarł).
Mam nadzieję, że nigdy nie przeczyta tego pamiętnika, bo to najściślejsza tajemnica, i przenigdy się tych sekretów dowiedzieć nie może…

To pisałam ja, Ula. (Trzy serduszka, kotek, kropka.)

Zamknąłem zeszyt i usłyszałem cichy chichot dobiegający gdzieś z góry, zerknąłem więc w tym kierunku. Na jednej z szafek siedziała w pozycji lotosu Ula i uśmiechała się tak, że poczułem, jakby wilkołak lizał mnie po szyi. „Przepadłem!” – przeszło mi przez myśl. Drzewa nie zasadziłem, domu nie wybudowałem (wynajęcie się pewnie nie liczy), co do syna – cholera wie – muszę spytać żony. Najgorsze, że nie zagrałem w pornosie i nie obejrzałem najnowszego „Rambo” – to mnie bardziej martwiło.
Tymczasem Ulka… zeskoczyła zwinnie z szafy:
– Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny i zdajesz sobie sprawę, że zemsta będzie straszna, ale nie natychmiastowa… – Idę to przemyśleć, a ty bądź gotowy.
Po tych słowach oddaliła się niczym ninja. Wydawało mi się, że zza zakrętu dobiegł mnie wybuch damskiego śmiechu, ale to absolutnie niemożliwe, na pewno było to zgrzytanie zębów lub skrzypienie kół zębatych w mózgu oprawczyni, która przygotuje dla mnie niewyobrażalne tortury. Przerażony przeleżałem całą noc w mokrej od potu pościeli, a następnego dnia, gdy tylko mijałem Ulkę, włosy jeżyły mi się na głowie i w miejscach, o których nawet nie wiedziałem, że są zarośnięte. Od kilku dni schodzę jej z drogi, z czego wydaje się dziwnie zadowolona – ale mnie nie zmyli! – boję się, na jakim etapie są przygotowania do zemsty, i wyobrażam sobie, jak będzie bolesna – bo żeby zapomniała o moim drobnym błędzie, to chyba całkowicie wykluczone. Schudłem, mam nerwowe odruchy i wrażenie, że ktoś (ktosia, nie ktoś) za mną łazi. Kiedy ona się zemści?!
W końcu miałem dość – jako wrak człowieka dopłynąłem chwiejnie do Ulki i padłem na kolana.
– Błagam, Ula, zemścij się w końcu!!! Trzy tygodnie to okres, kiedy każdy wymyśliłby nie wiadomo jak okrutną pomstę!
– No, dobra – powiedziała Ulka i pstryknęła mnie w ucho (i to niezbyt mocno). – Czuję się zemszczona – po czym sobie poszła, chichocząc pod nosem.
No nie, trzy tygodnie i tylko tyle? Kobiety mnie zadziwiają – jak ja bym miał tyle czasu, to bym wymyślił… Albo nie napiszę – jeszcze podsłucha i wykorzysta przeciwko mnie następnym razem. Z kobietami i niedźwiedziami polarnymi nigdy nic nie wiadomo i nie będę się zakładał, która z tych bestii jest bardziej niebezpieczna.


6. ULKA – ZNAK WĘŻA

W związku z tym, że w pracy robota jest ostatnią rzeczą, jaka kogokolwiek interesuje – czas wolny albo czas, który akurat nadaje się, by go zrobić wolnym, przeznaczamy na kształcące rozmowy w męskim gronie (wspominałem już może, że Ulka nie chce z nami gadać, bo dyskusja, kto ma najdłuższego, z wiadomych względów jej nie dotyczy, podobnie jak kto ostatnio zaliczył i jak bardzo musiał być pijany, żeby do tego doszło z taką maszkarą). Po prostu nie interesują jej poważne tematy.
Dnia pewnego temat zszedł, jaka dziewczyna cię najbardziej kręci. Oczywiście, ile dyskutantów, tyle opcji (choć wczesna Kasia Figura miała mocne notowania). Gdy doszło do mnie, powiedziałem zgodnie z prawdą, że najbardziej kręci mnie Ulka.
– Ale ona ma małe cycki! – wykrzyknął odruchowo Mietek.
– Ja tam lubię małe – powiedziałem mężnie.
Cisza zawisła w powietrzu.
– Chłopie, to większe zboczenie niż zoofilia – wyszeptał Mietek w nabożnym zdumieniu.
Prestiżowa reputacja największego zboczeńca w zakładzie została uratowana (wal się, Butowski, nędzny uzurpatorze).
Dalej rozmowa zeszła więc na pociąg do kóz i czy należy przy tym wkładać kalosze – czego następnym logicznym rozwinięciem było zagadnienie, czy koza może wkładać kalosze i czy ktoś może się podniecać zdejmowaniem z niej gumofilców. Wymyśliliśmy też nowe zboczenie – fetyszyzm racic u kóz („Nie beeecz maleńka i daj possać kopytko”). Uznaliśmy to jednak za lekkie przegięcie, chociaż nam, humanistom…
Tym niemniej problem był palący. W wyobraźni biust Ulki to powiększał się niczym notowania wyborcze w dzienniku, to kurczył do rozmiaru mózgu prezydenta – raz nawet zrobił się wklęsły (o matko wszelkich koszmarów, przeszłaś samą siebie). Stwierdzenie stanu faktycznego nie było łatwe – ciuchy, jakie nosiła Ulka, były tak dopasowane i zapięte pod szyję, że z trudem dało się określić, gdzie jedna ciekawa część ciała się kończy, a druga zaczyna. (Zaś męska wyobraźnia po kilkugodzinnym maratonie Teresy Orlovsky i Rocco Siffrediego zaczyna poważnie szwankować, a byli tacy, co taki maraton serwowali sobie co wieczór…)
Sprawy nie można było pozostawić jej biegowi. Postanowiłem zweryfikować problem u źródła. Jako że przebieralnię, do której chodzi Ulka, otaczają pole minowe i fosa pełna krokodyli, odpuściłem tę możliwość (już mi kiedyś aligator zżarł buta, a nikt mi nie wierzył, że chciałem tylko popływać). Postanowiłem więc zapytać samą zainteresowaną – proste metody są ponoć najskuteczniejsze.
Okazja przytrafiła się na następnej przerwie, kiedy zostaliśmy sami na stołówce (klin pod drzwiami nie dopuścił do wejścia reszty stada – potem im powiem, że drzwi się zacięły, a jak raz nie zjedzą obiadu, to im nie zaszkodzi).
– Ulka, czy ty masz biust? – zapytałem.
– Bo co? – zjeżyła się natychmiast.
– A czy możesz go pokazać? - zapytałem grzecznie.
Ulka chyba spodziewała się tego pytania, bo czubek jej buta zaliczył spotkanie z moim piszczelem i bynajmniej nie była to przyjacielska randka. Wyrżnąłem o podłogę – odruchowo wciągając powietrze razem z kłębem śmieci spod szafy, który to kłak odruchowo połknąłem. (Wiedziałem, że jak ostatnio zamiatałem, trzeba było wmieść pod dywan, nie pod szafę – smaczne toto nie było.)
Tymczasem klin spod drzwi napierany przez wygłodniałą tłuszczę nie wytrzymał i spłaszczył się jak linijka, zaś drzwi otworzyły się z rozdzierającym skrzypieniem, jakby chciały powiedzieć: „Nie dość wam, że rozbijacie nami orzechy, kopiecie znienacka lub rzucacie lotkami, to jeszcze to! I co my, biedne drzwi, wam zrobiłyśmy?”.
Pierwszy do sali wbiegł kierownik – akurat w chwili, gdy jęcząc, turlałem się po podłodze.
– Co się dzieje! Co robisz na podłodze w godzinach pracy? – rozdarł się przełożony swoim zwyczajem.
Ulka nieco pobladła i zaczęła udawać, że wcale jej tu nie ma.
– Potknąłem się – jęknąłem. – Od dawna mówiłem, że drzwi się zacinają, podłoga jest krzywa, z sufitu odpada tynk, a cały budynek nie spełnia wymogów nie tylko unijnych, ale nawet kurnika w Afganistanie!
Nim skończyłem, kierownik gdzieś wyparował. Cholerni czarodzieje – nauczył się tej sztuki znikania od Ulki czy jak?
– Dzięki – powiedziała Ulka. – Chyba się trochę zagalopowałam. Czy mogę ci jakoś pomóc?
– Pokazać biust! – rzuciłem bez zastanowienia.
Ulka zgrzytnęła zębami, a przez jej twarz przecwałowała cała lawina emocji, od chęci mordu, obrzydzenia, rezygnacji, po jakiś dziwny błysk w oku na koniec.
– Dobra – o 19:00 w schowku na piętrze. Masz dwie minuty, by się napatrzyć bez dotykania i nie powtórzę tego, cokolwiek by się działo, zgoda?
– Deal! – krzyknąłem radośnie. – Dwie minuty starczą mojemu mózgowi na analizę wielkości, a i wrycie paru przyjemnych wspomnień na starość.

Czekałem jak na rozżarzonych węglach, łakomie zerkając na bezbronną ofiarę, która przebiegała po zakładzie z jakimiś kabelkami i śrubokrętami, jak to zwykle Ulka. Nadeszła w końcu ta szczęśliwa godzina (to znaczy poprzednia, bo godzinę warowałem przed drzwiami, by się czasem nie spóźnić i by nie miała pretekstu do odwołania pokazu). Ulka zjawiła się punktualnie, machnęła na mnie ręką i po chwili oboje byliśmy w schowku (co prawda, nikt tu nigdy nic nie chował, ale żeby schować się przed kierownikiem – był idealny, szczególnie że tylko my mieliśmy klucze, a on nie miał bladego pojęcia, że takie pomieszczenie w ogóle istnieje).
– Odsuń się na drugi koniec – poleciła Ulka (krzty zaufania jak zwykle), po czym zerknęła na zegarek, uśmiechnęła się dziwnie i rozpięła pierwszy guzik.
– Patrz, chory zboczeńcu!
I w tym samym momencie zgasło światło…
– Chwila, nic nie widzę!!!! – krzyknąłem rozdzierającym głosem, ale światło powróciło dopiero trzy minuty później…
Ulka zapinała ostatni guzik pod szyją:
– Mam nadzieję, że się napatrzyłeś, zdemoralizowany śmieciu – powiedziała i wyszła, trzaskając drzwiami (te drzwi w zakładzie to nas chyba nie lubią).
Nasz elektryk ma przesrane! Powiem mu, co o nim myślę – nie może zadbać, by światło nie wyłączało się w najmniej odpowiednim momencie? Powinien brać korepetycje u Ulki, która ma dyplom elektronika i takie partactwo by się jej na pewno nie zdarzyło. (Ma nawet klucz do szafki z bezpiecznikami. Jak zdarzyła się awaria, a elektryka nie było, mieliśmy błyskawicznie jasno! U Ulki nie ma fuszerki, a na jednego partacza przyszykuje smołę i pierze, a jak nie znajdzie – taśmę klejącą i spinacze). W dodatku to, co ktoś dosypie mu jutro do drugiego śniadania, zafunduje mu kilkugodzinny wypoczynek w WC. Brakoróbstwu mówimy zdecydowane „nie”!
Lecę poszukać Ulki – może chociaż opowie – jestem skłonny uwierzyć we wszystko.



7. ULKA – UDERZENIE SMOKA

Akurat śniło mi się, że przegryzam Ulce stringi, gdy zadzwonił telefon. Wyplułem przeżuty kawałek poduszki i podniosłem słuchawkę.
Muszę dodać, że podniosłem ją tylko dlatego, że zadźwięczała piosenką Maanamu „Kocham cię, kochanie moje”. Znaczyło to, że nie dzwoni szef (bo wtedy odzywa się marsz imperatora z „Gwiezdnych wojen”) ani żaden z kumpli – bo ci mają zarezerwowane odgłosy bekania i puszczania gazów, zależnie od tego, jak bardzo płaza nie lubię (etapu gadów, a tym bardziej ssaków, jeszcze większość nie osiągnęła, w przeciwieństwie do mnie, ma się rozumieć). To był sygnał, że dzwoni Ulka – nikt inny nie zmusiłby mnie do odebrania w wolny dzień przed jedenastą (ale czego się nie robi dla nieziemskich lasek…).
– Ulka, akurat mi się śniłaś, a ty mnie budzisz w takim momencie – rzuciłem zaspanym głosem. – Przynajmniej opowiedz, co będzie dalej tym swoim seksownym głosikiem – jakbyś nie była na bieżąco, to stringi są już przeżute i teraz zamierzam…
– Wstawaj, durniu! – rozdarła się słuchawka i wcale nie przypominało to sekstelefonu.
– Co zrobić – pomyślałem. – Facet nie może być wybredny; uznajmy, że to było namiętne…
– Ja cię też kocham, Ulu – odpowiedziałem więc grzecznie. Kolejna seria, którą zaaplikowała mi rozmówczyni, mogła wywołać u mnie dożywotni uraz do telefonicznego seksu, no chyba że byłbym masochistą uwielbiającym być obrzucany błotem i inwektywami (z których najbardziej podobał mi się kawałek o tym, w jakich naturalnych otworach ciała lądowała sperma moich przodków, zanim w drodze zwyrodniałych mutacji zamieniła się w takiego nieodpowiedzialnego impotenta-onanistę jak ja – a owa kalumnia była jedną z łagodniejszych – wyrabia się dziewczyna).
Już miałem jej powiedzieć, że chyba pomyliła zboczeńca, i wyjaśnić, co mnie naprawdę kręci – gdy z psioczenia na ogólnoświatową pandemię zaniku mózgu, na którą zapadli wszyscy faceci, doszło do mnie, o co jej właściwie biega. (Jak biega, też pięknie wygląda; szkoda, że zawsze się wtedy ode mnie oddala i jest mało czasu na podziwianie.) W robocie była jakaś awaria, a ja ignorowałem wszystkich dzwoniących. W końcu poproszono Ulkę, która ma na mnie ponoć dobry wpływ, by spróbowała do mnie zadryndać. (Dobry wpływ? Jak się zapewne domyśliliście, jest dokładnie odwrotnie, i bez światłych rad swego guru byłaby zagubiona jak pingwin w hipermarkecie.) Dobry wpływ tymczasem skończył się nade mną znęcać i trzasnął słuchawką, dając mi piętnastominutowe ultimatum na zjawienie się w zakładzie. (Gdyby kazała się zjawić u niej w domu, starczyło by mi pięć, choć mieszka dwa razy dalej).
Co robić! Sprawdzając, czy nie zapomniałem jeszcze słów na „k” i „ch” w różnych kombinacjach, a także ćwicząc te, których nauczyła mnie Ulka w ostatniej rozmowie telefonicznej, powlokłem się do roboty.
Brak entuzjazmu na mojej facjacie musiał być widoczny, bo pracownicy schodzili na drugą stronę korytarza, a sprzątaczka, gdy na nią spojrzałem, błyskawicznie zniknęła w schowku na szczotki, z którego dobiegł odgłos przekręcanej zasuwki i mopa blokującego klamkę…
Wspólnymi siłami udało się nam z Ulką usunąć awarię, a tych pozostałych piętnastu tylko się plątało pod nogami (jak zwykle beze mnie pozostałby im tylko płacz i zgrzytanie zębów, a w ogóle dziwię się, że mi jeszcze pomnika nie wystawili – byłby to oczywiście niewystarczający, ale miły gest z ich strony dla tak skromnej i niezastąpionej opoki firmy, jaką bez wątpienia jestem).
Ulka na koniec popatrzyła na mnie, jakbym nie był krzyżówką karalucha z czymś, co właśnie kot przytargał pod drzwi (czyli jak zwykle), ale kimś, do kogo nie strzela się bez ostrzeżenia, jeśli tylko przekroczy odległość, z której się już nie pudłuje. Nawet zachęcony tym chciałem podejść i przyjacielsko poklepać ją po plecach, ale przypomniałem sobie jej reakcję na ostatnie klepnięcie (skąd mogłem wiedzieć, że się nagle odwróci, a ja jak już zacznę klepać, to muszę skończyć – wiecie, zanim się mózg przestawi, to i trzy klepnięcia mijają). Do dziś zastanawiam się, czy po kopnięciu i skręceniu pewnego delikatnego organu rozmnażanie jest nadal możliwe… Tak że jej tylko pomachałem – bohatersko przełykając niewypowiedzianą uwagę o jej apetycznych pośladkach – która była oczywiście jak najbardziej prawdziwa, ale ku memu rozczarowaniu nigdy nie spotkała się z pozytywnym odzewem.
Następnego dnia jadłem właśnie kanapkę, gdy w drzwiach stanęła Ulka. Jej twarz niczego nie wyrażała. Spojrzała na mnie i powiedziała powoli tonem robota zagłady:
– Musimy porozmawiać.
Złośliwa kanapka wykryła mój nagły brak czujności i wepchnęła mi się bezczelnie w drugą dziurkę. Zanim wykasłałem łajzę (ślady na suficie są niesprzątnięte do dziś), Ulka wyszła, nie wiem, czy dla lepszego efektu, czy też chroniąc się przed ostrzałem okruchów.
Nigdy wcześniej nie chciała ze mną sama gadać, a raz, gdy opowiadałem jej coś fajnego, zagroziła, że zdejmie mi skarpetkę, wepchnie mi do gardła i dopchnie łokciem. Po całym dniu w butach raczej nie znalazłby się śmiałek bez maski gazowej i skafandra przeciw zagrożeniu biologicznemu, który zdołałby mi ściągnąć skarpetkę. A poza tym musiałby ją najpierw odkleić od stopy, z czym sam mam nieraz spore problemy. Ale groźba użycia łokcia była nader realna, więc nie kontynuowałem tematu.
Ciekawe, co mi teraz powie – złe przeczucie gryzło mnie za uchem, ale zwinąłem je w kulkę, położyłem na resztce kanapki i mężnie połknąłem. Co ma być, to będzie. Jako że czekające mnie dramatyczne konsekwencje owej rozmowy rozwaliłyby tę w sumie optymistyczną opowieść, dowiecie się o niej w ostatniej części, która musi nosić tytuł:


8. ULKA – DECYDUJĄCE STARCIE

Noga ześlizgnęła mi się z rynny – w ostatniej chwili schwyciłem piorunochron – dzięki czemu moje przechlapane życie potrwało co najmniej kilka sekund dłużej. Pierwsze krople deszczu zabębniły o dach i dobiegły mnie dalekie powarkiwania zbliżającej się burzy. Boję się, że dłuższe przytulanie się do metalowego przyjaciela może się skończyć burzliwym pożegnaniem pełnym ognia i napięcia (niekoniecznie erotycznego). Puściłem się kolegi odgromnika z zaufaniem (a raczej nikłą nadzieją), że rynnę robił ktoś, kto ma nieco inne podejście do roboty niż ja…
Od dwóch dni najprostsza droga na stołówkę wiedzie po gzymsie siódmego piętra, potem po drabince przeciwpożarowej, a dalej wystarczy zjechać po antenie dwa piętra i po przeciśnięciu się przez uszkodzony wentylator i przepełznięciu szybem wentylacyjnym trzysta metrów jestem już na miejscu.
Niestety, kabel antenowy ostatnio zaczął trzeszczeć, a odbiór TV znacząco się pogorszył – może łotr wkrótce odmówić współpracy – Ulka waży z połowę mniej niż ja, więc musiała mieć z kabelkiem dużo lepsze relacje.
Nie wróży to najlepiej tej stosunkowo prostej drodze, a nawet boję się pomyśleć o tej trudniejszej (trzeba być Ulką, by tamtędy przejść i przeżyć; z dawnych czasów zna ona te wszystkie tajne przejścia jak kangur własną torbę.
Wspominałem już, że kiedyś Ulka traktowała mnie z lekkim dystansem? Teraz nastąpiła niewielka zmiana i to ja teraz jestem zwierzyną łowną bojącą się, że zaraz z któregoś otworu wentylacyjnego wychyli się głowa Ulki i z zabójczo miłym uśmiechem zapyta: „Pogadamy?”. Żeby to jeszcze była pogoń w celach erotycznych, od razu bym miał skurcz nogi czy potknął się na prostym odcinku korytarza, aby się zanadto nie zasapała, a co gorsza – nie rozmyśliła! Niechby nawet ścigała, aby mi przyłożyć – jak to drzewiej bywało – parę plastrów, zszycie śladów pazurów, jakiś delikatny gips i jestem jak nowy. Cel pogoni jest jednak dużo brutalniejszy i nie mam tu na myśli nawet próby odebrania mi kanapek (pożałujesz kiedyś, Butowski, tego zbrodniczego zamachu). ONA CHCIAŁA POGADAĆ O…

Ale może zacznę od początku.
– Musimy porozmawiać – powiedziała Ulka po pewnym wyczerpującym dniu usuwania awarii.
Nie muszę dodawać, że z miejsca się zgodziłem, licząc na coś w stylu: „Zawsze mi się podobałeś”, „Bierz mnie, tygrysie – jestem twoja” lub chociaż na informację, kto mi przykleił kubek do szafy! (A że stale zapominam przynieść nowego – picie przeze mnie herbaty od tygodnia przypomina występy w cyrku. I tak wiem, że to Butowski, ale nie mam dowodów, za to mam tubkę kleju i tylko czekam, aż kanalia gdzieś przyśnie – oj, spędzi on tam więcej czasu, niż zamierzał…)
– Co chcesz MNIE powiedzieć? – zapytałem więc rwącym się głosem.
– Doszłam do wniosku, że może masz jakieś ukryte resztki inteligencji i śladowe ilości przyzwoitości (taki komplement – byłem naprawdę wzruszony, gdzie ona to wypatrzyła, ale skoro tak mówi…). – Przede wszystkim musisz zrozumieć swoje szowinistyczne zachowanie. Czytałam kilka książek i od jutra przystąpimy do reedukacji.
Słowo „edukacja” z przedrostkami czy bez niespecjalnie mi się spodobało, ale skoro nie ucieka, znaczy, że jest dobrze, a ja nie takie szkolenia przetrzymałem, tylko myśląc o biustach, a teraz będę mógł dać odpocząć wyobraźni i się pogapić!!!
Na drugi dzień Ula przyszła do pracy wesoła jak szczygiełek.
Nawet zastanawiałem się, czy nie zaszła w ciążę – uznałem to jednak za niemożliwe – jak ją znam, po numerku odgryzłaby partnerowi głowę, wyrwała kręgosłup i zrobiła sobie z niego naszyjnik (a i to tylko wtedy, jakby miała dobry humor i facet by się porządnie spisał… Żadnej nowej ozdoby na szyi nie zauważyłem, a w TV nie mówili o znalezieniu ostatnio bezgłowego korpusu. (Co prawda, z drugiej strony, mogła zwłoki gdzieś dobrze ukryć, aby niczym jaguar pożywiać się zapasami, ale niedawno stwierdziła, że się odchudza, i widzę ją, jak żuje tylko marchew przekładaną sałatą, więc odrzuciłem tę hipotezę po dłuższym namyśle – zające są stosunkowo niegroźne, chyba że się o takiego potkniesz).
Ulka puściła do mnie oko i dała przyjacielską sójkę w bok (teraz myślę, że ten tajny cios miał mnie sparaliżować, abym nie dał rady uciec), po czym przystąpiła do Re Torturro Edukacji.
Najpierw wyprowadziła krótką serię ciosów o tym, jak kobiety tłamszone na przestrzeni wieków przez takich paskudnych typów jak ja nie mogły rozwinąć skrzydeł, przez co niejedna pani Kolumb czy panna da Vinci skończyła jako kura domowa, gotując makaron swemu leniwemu mężowi (a o Frau Hitler czy żenszinie Stalin nawet się nie zająknęła). Potem był sierpowy w szczękę, jak to faceci od wieków zmuszają kobiety do prostytucji tudzież do niechcianych małżeństw, traktując je jak swoją własność i towar w sklepie („Dzień dobry, jedną kobietę proszę – nie trzeba pakować, skonsumuję na miejscu. Macie do niej jakieś gadżety typu wibrator czy młodsza siostra? Nie, za pakiet z teściową dziękuję – znacząca zniżka też mnie nie przekonuje – nie wciskaj pan przecenionego towaru w pakiecie z pełnosprawnym, bo pójdę do konkurencji”.) Zakończyła efektownym kopnięciem z półobrotu, jak to rodzenie dzieci odbiera im możliwość samorealizacji, a wredny samiec potrafi zostawić taką nieszczęśnicę i zająć się następną (którą też zostawi i śmiejąc się okrutnie, poszuka kolejnego obiektu do zapylania).
Do swoich tyrad zapewne przygotowuje się teoretycznie, bo z szafki wysypały się jej raz książki o feminizmie, psychologii kobiety i poradnik „Jak zwalczyć samca jego własnymi metodami” (tę ostatnią chciałem od niej pożyczyć, ale stwierdziła, że taki tom w ogóle nie istnieje i coś mi się przewidziało – po czym lękliwie zerknęła na podłogę). Coś czuję, że demon Testosteronus ma wredną koleżankę, jakąś Vaginozębną – FeminoDominoJędzę i pewnie daje mu ona nieźle popalić, może nawet gorzej niż Ulka mnie?
Tymczasem Ulka co dzień pojawiała się w nowym miejscu i atakowała godzinnym wykładem. Co gorsza, nie mogłem się wyłączyć – jak to zwykle robię, obserwując różne fajne widoczki – bo na wysokości biustu przypięła sobie manifest feministyczny, na pośladkach zagadnienia kobiecości, a po drugiej stronie coś, co po przeczytaniu samego tytułu wolałem zagrzebać w najbardziej oddalonej i zarośniętej rabatce mojego mózgu. (No dobra, nigdy nie pieliłem żadnych zagonów mojej kory mózgowej, ale komu to przeszkadzało – chwasty przecież też bywają piękne). W dodatku następnego dnia pytała mnie o rzeczy z poprzedniej lekcji i żeby jeszcze waliła po łbie za nieodrobienie pracy domowej, jak każdy szanujący się nauczyciel. Ona powtarzała całą poprzednią lekcję od początku! Więc wolałem uważnie słuchać.
Kumple patrzą na mnie jak na wariata, gdy mamroczę pod nosem zasady zrozumienia potrzeb, czyli kobiece sygnały niewerbalne (nadal nie wiem, co to znaczy, ale wykułem na blachę i klepię jak paciorek):
UŚMIECHA SIĘ – Chce się przytulić.
NIE UŚMIECHA SIĘ – Potrzebuje, by ją ktoś przytulił.
PATRZY W DAL – Przytul ją.
PATRZY NA ZEGAREK – Jest głodna i jak zaraz nie skołujesz czegoś do żarcia, to będziesz ją musiał przytulać.

K O S Z M A R !
Nie dziwię się, że tylko 10% mózgu faceta jest czynne – gdyby zrozumiał do końca, o co chodzi kobietom, już nigdy nie byłby taki sam. Podobno kochający inaczej mają czynne 15% – zrozumieli i dali nogę do własnej płci. Wiedza jest czasem przekleństwem…
A taki byłem szczęśliwy, gdy nie wiedziałem, co to menopauza i cellulitis, że o bolesnych miesiączkach nie wspomnę. Że kobiety mają przegwizdane, to i ja muszę? Co gorsza, tych informacji nie da się usunąć ani maratonem filmów porno, ani serią kawałów o blondynkach. Punkt G w moim mózgu krzyczy o pomoc! (No dobra, może to inny punkt, ale wrzeszczy, jakby wsadził jaja w pułapkę na niedźwiedzie.)

Tymczasem spróbuję się przemknąć do męskiego WC. Ukryję się tam do końca zmiany – mam nawet przygotowaną tabliczkę „NIECZYNNE – BUTOWSKI TU WŁAŚNIE BYŁ” – to odstraszy nawet największego straceńca z galopującym rozwolnieniem… Któż by ryzykował ostre zatrucie, a potem czyszczenie nosa na oddziale detoksykacji. Swoją drogą, co ten facet żre? Skunksy?
Nawet bardzo nie jedzie… Otworzę drzwi i posiedzę spokojnie sześć godzin, czytając Hustlera…
– O kurdę, Ulka, co ty tu robisz? Na śmierć zapomniałem, za nic bym nie przegapił wykładu o odwiecznym przymierzu łechtaczek.
Obawiam się, że to moje ostatnie zapiski – albo zmienię płeć, albo pracę (cholera wie, co straszniejsze). Bo na zmianę Ulki jest już chyba za późno. Chociaż… Słyszałem ongiś legendę o tajnej księdze strzeżonej przez demoniczne smoki i ukrytej pół metra pod ogonem Arcydemona. A tytuł jej: „Jak przechytrzyć białogłowę, która poznała tajne samca metody w 666 łatwych lekcjach” (tu słowo „łatwych” jest kluczowe dla wyjątkowości i popularności tego dzieła). Nie pytajcie, jak wyciągnę tomiszcze spod demonicznego ogona bez użycia wazeliny i jakie inne niewyobrażalne przeszkody czekają mnie po drodze. Co gorsza, nie mam mapy, a zgubić potrafię się na własnym osiedlu – szczególnie, jak mam iść do dentysty.

Ale jest nadzieja! A póki nadzieja gryzie pręty klatki, a nie przymierza różowe bamboszki, depilując nogi, póty mam szansę! Szykuj się, Ulka – facet KONTRATAKUJE!


Tak jakby KONIEC




Od Autora…

Jako że Ulka, a raczej jej pierwowzór (jakkolwiek by się naprawdę nazywała), po przeczytaniu tekstu przestała się do mnie odzywać, a na moje pytanie, czy ma jakieś uwagi, odparła, że liczne, po czym odwróciła się na pięcie i tyle ją widziałem, postanowiłem jej wysłać maila, bo może czegoś nie zrozumiała, chociaż to inteligentna bestia jest i pewnie chodziło jej o całkiem co innego…


Cześć, Ula

Jako że tradycyjnie nie chcesz ze mną gadać, napiszę, co miałem na myśli, płodząc ten nieco grafomański kawałek, bo nie wiem, który fragment tak Cię wkurzył.
Starałem się, aby opowiadanie miało trzy warstwy.
Pierwsza (najbardziej widoczna) to prosta historyjka z nieco koszarowym humorem o pewnym przygłupie, który ściga dziewczynę, a ta odpiera ataki, korzystając z inteligencji i wrodzonego sprytu, ale jako że facet jest bardziej namolny niż bystry, specjalnie się nie przemęcza. Facet, który był pierwowzorem Butowskiego, stwierdził po przeczytaniu, że najlepszy był kawałek o kozie i tylko nie podoba mu się, że narrator nie bzyknął ściganej (narratorowi też się to pewnie nie podobało, ale nie o to wszak w tym opowiadanku chodziło…).
Druga to zagadki. W niemal każdej części umieściłem jakąś, by czytelnik poczuł się inteligentniejszy od narratora. Trudność zagadek jest stopniowana. Najpierw są śmiesznie proste, jak np. dlaczego wybrała Dominika, kto naprawdę wyłączył światło. Potem nieco bardziej skomplikowane: dlaczego zostawiła pamiętnik (bo że zostawiła specjalnie, to chyba nie muszę wyjaśniać…). Na koniec ciut trudniejsze: w ostatnim kawałku w ogóle nie chodzi o Ulkę, a o środki masowego przekazu i kulturę promującą political correctness i feminizm – przeciw czemu faceci się, oczywiście, zawsze będą buntować i szukać rozwiązania, które pozwoli im zachować ich status quo. Starałem się tam sparodiować nowomowę feministek, która – podobnie jak przemówienia polityków i kościelne kazania – jest sztuczna, całkiem oderwana od rzeczywistości, a przez to śmieszna. („Solidarność łechtaczek” to autentyczne sformułowanie z wywiadu z jakąś feministką.)
Inne fragmenty rozszyfruj sama, o co mi chodziło – nie będę do końca obrażał Twojej inteligencji…
Trzecia warstwa to pokazanie sposobu myślenia faceta. Jeżeli uczysz się dopiero wykonywać sekcje – to nie tniesz od razu ssaka, ale coś najprostszego, jak płaziniec, dżdżownica czy żaba (a to ostatnie kumkadło dla wybitnie zdolnych), dlatego facio jest skrajnie prymitywny, aby lepiej
uwypuklić mechanizmy jego działania – zazwyczaj nieźle ukryte przez kulturę i wychowanie. Tylko jemu wydaje się, że jest fajny – to zadufany w sobie, chamowaty antyfeminista, szowinista i seksista (choć pewnie nawet by nie zrozumiał tych słów), w dodatku mściwy, niespecjalnie odważny
tudzież posiadający jeszcze inne negatywy.
Tylko trzeba na niego spojrzeć z boku, a nie sugerować się tym, co plecie, bo to jego własny ogląd świata, a to czytelnik ma być inteligentniejszy. (W pierwotnym zamyśle kawałek z pamiętnika Ulki miał być na poważnie – ale to, co napisałem, strasznie zgrzytało w kontekście reszty – więc to nieco polukrowałem humorem. Miało być maksymalnie seksistowskie; inaczej nie byłoby konfliktu i opowiadanie nie miałoby sensu. Do Ciebie też pewnie docierały takie teksty, więc pewnie byś ten kawałek napisała lepiej.) A jeśli powiesz, że faceci tacy nie są (a pisane przez kobiety poradniki opisują ich jako w gruncie rzeczy wrażliwych osobników), to możesz się zdziwić, gdyż właściwie opisywałem samego siebie…

Pozdrawiam
Dark Narren

Zastanowiłem się chwilę i postukałem kilkakrotnie w klawisz Backspace… Słowa „opisywałem samego siebie” znikły w czeluściach komputerowego niebytu, a na ich miejsce wklepałem… „opisywałem typowego faceta”… To jest wersja oficjalna i będę się jej trzymał!

***

Zgodnie z przewidywaniem, Ulka nie odpowiedziała, a ja siedzę i zastanawiam się, czy nie jestem czasem głupszy od własnego bohatera (właściwie to mam pewność). Jakby mi ktoś wytłumaczył, o co jej chodzi, byłbym wdzięczny do grobowej deski… KTOKOLWIEK!!!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
DarkNarren · dnia 08.12.2011 10:15 · Czytań: 798 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Komentarze
Usunięty dnia 10.12.2011 23:37
Świetne, autoironiczne poczucie humoru bohatera.
Szkoda, że tekst nie jest publikowany w częściach, zyskałby więcej czytelników.
Wasinka dnia 14.12.2011 12:43
Jakiż to portret się wyłonił... Nierozgarnięty samczyk z frywolnym narządem... Ale za to wierny (nic to, że nie swojej żonie...) - Ulce.
Wesoło, płynąco, wartko, choć - myślę, że zdajesz sobie z tego sprawę - sporo tu niezgrabnostek i różnego rodzaju potknięć stylistyczno-interpunkcyjnych. Jednakowoż tekst odprężający, wywabiający uśmiech z dnia, z ciekawym spojrzeniem humorystycznym wbitym w układ zdań, ich sens, wydźwięk.
Pozdrowienia.
DarkNarren dnia 18.12.2011 23:18
Dzięki blaszka i wasinka i chce was poinformować iż po kilku miesiącach Ulka wreszcie się do mnie odezwała co prawda było to tylko
"Nie odzywaj się do mnie" ale i tak to zdecydowany postęp :)
Gadget dnia 18.12.2011 23:47
DarkNarren- wprawdzie na razie przeczytałam kawałek, nie mam dziś czasu na więcej, ale SZALENIE MI SIĘ PODOBA!
Wiem, że po rzuceniu okiem na moje prace ma pochwała może nie być bardzo 'Ach!', ale naprawdę wiele w swoim życiu przeczytałam i jestem bardzo wymagającym czytelnikiem.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty