Ding dong! Merrily on high! (1/6) - mariamagdalena
Proza » Długie Opowiadania » Ding dong! Merrily on high! (1/6)
A A A
opowiadanie świąteczne, nieaspirujące do bycia niczym więcej ;)


I

de: marek.chmielnik@gmail.com; theme: seminarium
Dzień dobry,
kontaktuję się w kwestii zaliczenia nieobecności na seminarium magisterskim w bieżącym semestrze. Rozumiem, że mój projekt pracy został odrzucony, ale naprawdę zależy mi na dobrym opracowaniu tego tematu. Chciałbym spytać, czy muszę również odrabiać ewentualne nieobecności z grudnia, skoro cała grupa została przez Pana zwolniona z uczestnictwa w seminariach z tego miesiąca na ostatnich zajęciach (tak mi przekazano). Wolałbym poświęcić ten czas na przeredagowanie planu i próby stworzenia tekstu, który będzie odpowiadał Pana wymaganiom.

Proszę o przychylne rozpatrzenie mojej prośby.

z poważaniem

Marek Chmielnik, grupa II, 210788

od: m.s.vaughn@aol.fr ; temat: réf:seminarium
Witam,
rzeczywiscie zwolnilem reszte grupy z udzialu w grudniowych seminariach. Jakkolwiek, poziom Pana pracy pozostawia wiele do zyczenia, zwlaszcza jesli chodzi o postepy. Nie mam zamiaru traktowac Pana w sposob ulgowy, na zasadach odpowiedzialnosci zbiorowej. Licze, ze nadrobi Pan zaleglosci i nieobecnosci, chocby mial byc Pan jedyna osoba, ktora podejmie sie tego przedsiewziecia. Sposob pozostawiam Panu wg uznania.

pozdrawiam

prof. dr hab. Marcel S. Vaughn



- Nie może być chory! - Student uderzył pięścią w drzwi. - Takie pieprzone potwory nie chorują! Złego diabli nie biorą!
Kartka wsunięta za szybkę na drzwiach, zasłaniała godziny konsultacji informacją o odwołaniu wszystkich zajęć z powodu choroby, co najmniej do końca bieżącego roku. To oznaczało tyle, że całe jego uznanie w kwestii sposobu szlag trafił - i zamiast całować po rękach profesora, by zlitował się nad biednym studenciną, mógł co najwyżej pocałować zimny mosiądz klamki. Zaklął pod nosem, ciesząc się przynajmniej, że nikt z jego roku nie widział tej porażki.
Nie bardzo wiedział co z tym fantem zrobić. Wiedział tylko, że Vaughn ceni kreatywność i kilka jej przejawów z wyższych lat tłukło mu się po głowie. Wszystkie nieprzydatne. Cenił również zdecydowanie, co pomagało tyle co wiedza o kreatywności. Cenił też determinację. A to znaczyło tyle, że Marek musiał zrobić wszystko, byle tylko odrobić te zaległości. Bo cenione i posiadane kreatywność i zdecydowanie, czyniły zemstę profesora coraz możliwiej słodką, bynajmniej nie dla Marka. Nie chciał mu dać tej satysfakcji.
Nogi same zaniosły go do dziekanatu, stosunkowo nieobleganego o tej wczesnozimowej porze.
Zatrzepotanie rzęsami przed panią Urszulą zawsze przynosiło oczekiwane skutki i jako posiadacz własnej wtyki we wzniosłej i wszechpotężnej rasie dziekanatowych bogiń, Marek czuł się momentami równie mocny jak co niektórzy doktoranci czy młodsi doktorzy, jeśli chodziło o umiejętności przetrwania na uczelni.
Chwilę później dzwonili na domowy numer profesora Vaughna, z zapytaniem, czy student mógłby odwiedzić tam chorego wykładowcę, jeśli sytuacja jest - również w opinii szanownego patrona - nagląca i nie cierpiąca zwłoki. Miły, skowronkowaty szczebiot pani Urszuli mógł o tej porze roku przekonać chyba każdego i profesor z filozofii nie wydawał się tu być wyjątkiem.
- Przyjedź na konsultacje do jego domu, w przewidzianych godzinach. - powiedziała w końcu kobieta, rozłączywszy się.
Podziękował jej tyleż serdecznie, co wylewnie, na co odpowiedziała mu uśmiechem poprawiając okulary. Lubiła im pomagać, wszystkim przerażonym złą famą dziekanatu młodziakom - zwłaszcza temu zabiedzonemu łapserdakowi, który usiłował stwarzać wrażenie naprawdę miłego chłopca.
Wyślizgując się z pokoiku, Marek zorientował się, że "do jego domu" nie znaczy dla niego absolutnie nic. Jak dotąd łączył Vaughna jedynie z uczelnią, i gdy siedział w akademikowym pokoju, zmuszony był szukać śladów patrona choćby w książce telefonicznej, ciesząc się podświadomie, że nie wybrał nikogo o pospolitym nazwisku. "Prof. dr hab. M.S. Vaughn" był w tomiszczu tylko jeden i zapisana przy jego nazwisku ulica, choć bez numeru, musiała się zgadzać.
- Cholernie daleko... - wymruczał pod nosem.
- Stąd wszędzie jest daleko - rzucił mu ktoś z pozostałych domowników.
- Zamknij się - odciął się odruchowo.
- Och zamknijcie się, zamknijcie, Mareczek uczy się książki na pamięć! Nowa filozofia współczesnego świata! - odpowiedziało mu z tej samej strony i chichot kilku głosów zawtórował złośliwcowi.
Chłopak trzasnął książką, a po chwili trzasnęły za nim drzwi.
Wczesnogrudniowa ulica przeszywała go dreszczem. Płaszcz był trochę za lekki na tę porę roku. Szalika nie miał. Coś wewnątrz mówiło mu, że w zeszłym roku zima była lżejsza. Drugi głosik podpowiadał, że rok temu oszukiwał się tak samo. Przeszedł do przystanku i wsiadł w pierwszy autobus do centrum, przejeżdżając na gapę kilka przystanków. Wysiadłszy, rozejrzał się i przeszedł kilka przecznic, żeby móc przesiąść się w cokolwiek na południe miasta. Znów kilka przystanków na szczęście bez kanara i autobus wypluł go przed jakimś ciemnoszarym kościołem. Odwzorowywał w głowie mapę dołączoną do książki telefonicznej i dopasowywał do niej nazwy ulic. W końcu znalazł właściwą, o odpowiednio dla Vaughna wytwornej nazwie i ruszył w długą, mijając kolejne poniemieckie wille, licząc na łut szczęścia, bo nie znał numeru domu. Co poniektóre budynki posiadały niewielki ogród, na którego bramkach znajdowały się nazwiska właścicieli. Właśnie zaczynał się modlić, by jego patron wpadł na to samo, bo czucie w stopach powoli zaczynało odchodzić do przeszłości.
Nie pomylił się. Przed dużym, przedwojennym domem z balkonem i mansardą, znajdowała się tabliczka "prof. dr hab. M.S. Vaughn" z dopiskiem "& co." wyraźnie dograwerowanym później. Marek zastanowił się przez moment, czy za każdym nowym tytułem profesor zmieniał tabliczkę i czy nie mógł tego zrobić też dla "& co.", cokolwiek mogła znaczyć ta wesoła kompanija.
Przeszedł przez relatywnie duży ogród, mając nadzieję nie spotkać psa i zapukał do frontowych drzwi.
Otworzyła mu kobieta. Ciemne włosy, zaczesane i upięte do tyłu, zero makijażu. Nie spodziewał się tutaj kobiety, choć sam nie wiedział dlaczego. Być może przez jednoosobowo podpisaną tabliczkę.
Przesunął po niej wzrokiem. Ani modna ani niemodna, urwana z zupełnie innej bajki, w czarnej rozszerzanej na dole princesce z naszytymi na biodrach kieszeniami, z białą stójką i rękawami oraz skarpetkami nałożonymi beztrosko na czarne getry, co upodobniało ją wizualnie do kota.
Mogła być od niego trochę starsza albo niewiele młodsza, z takim typem urody. Przez moment zastanawiał się jak ma się ona do profesora - czy była tak dorosłą córką czy tak młodą żoną, a może czymś jeszcze innym. Zabłąkaną studentką? Sekretarką? Gosposią? Nie wyglądała na żadną z nich. Obraz żadnej nie pasował też do wizerunku patrona, jaki nosiły w głowie wszystkie poprzednie i obecne lata magisterki.
- Tak?
- Do profesora Vaughna.
- Do profesora - powtórzyła z zamyśleniem, po czym ciemne oczy napotkały jego własne. - Proszę, wejdź.
Wpuściła go do wąskiego holu, machając ręką, by odwiesił płaszcz i otworzyła drewniane drzwi po prawej, uchylające się na duży biedermaierowy poniemiecki salon. Światło nie paliło się jeszcze, ponieważ szara godzina przesuwała się dopiero po meblach.
Przysiadł niepewnie na brzegu kanapy, obserwując jak kobieta wystukuje na niewielkim telefonie ustawionym na etażerce dwie brzęczące tonowo cyfry i czeka na pojawienie się sygnału.
- Emmm... - powiedziała do słuchawki interkomu, zahaczając spojrzeniem chłopaka i wahając się wyraźnie jak ma zacząć.
Marek międlił w rękach materiał koszuli opadający mu na podołek. Przebywanie w domu Vaughna przytłaczało go, jakimś irracjonalnym poczuciem. Vaughn nie miał prawa istnieć poza akademickimi murami, gdzie krążył jak ogromny drapieżny jastrząb szukający bezbronnych ofiar wśród studenckiej braci.
- Panie profesorze - zdecydowała się wreszcie z rozbawieniem - jakiś student do pana przyszedł, wpuściłam go do salonu. Ma pójść na górę? Nie?
Zasłoniła słuchawkę ręką.
- Jak się nazywasz?
- Marek Chmielnik.
- Marek - powtórzyła do słuchawki, by ponownie zakryć ją palcami.
- A numer?
- Dwieście dziesięć siedemset osiemdziesiąt osiem - wyrecytował kod indeksu.
Powtórzyła jeszcze raz, po czym kilkakrotnie przytaknęła i po krótkim "dzięki", odłożyła słuchawkę.
- Jest zajęty, za piętnaście minut zejdzie. Chcesz herbaty, prawda, numerze dwa jeden zero siedem osiem osiem? Wyglądasz na przemarzniętego...
- Dziękuję, z przyjemnością - wydukał, wciąż nie do końca rejestrując jej realność.
Nazwała go numerem?
- Marek jestem - powtórzył dla pewności.
- Sarai - wyciągnęła rękę i po chwili zmiażdżył go uścisk dłoni o dobre kilka rozmiarów mniejszej od jego własnej.
- Pani Saro...
- Sarai - poprawiła go od razu. - Nie Sara. Tego się nie odmienia.
- Sarai - powtórzył.
- Sarai.
Dopiero po chwili zorientował się, że ma odwzorować jej akcent.
- Sarai - spróbował niepewnie.
Skinęła lekko.
- Dużo lepiej. Myślę, że będziesz miał jeszcze okazję, żeby poćwiczyć - przechyliła głowę w kokieteryjnym ruchu. Dopiero, gdy puściła jego rękę, zorientował się, że trzymała ją cały czas.
- Siedź tu, proszę, zaraz wrócę z czymś dobrym - rzuciła, wychodząc do drzwi.
- Mhm - odpowiedział elokwentnie, starając się nie gapić na wielki obraz "Tańca śmierci", znajdujący się na wprost jego kanapy. O, to do Vaughna pasowało.
Oderwało go dopiero trzaśnięcie drzwi, w których kobieta pojawiła się ponownie, tym razem z dwoma kubkami w kształcie dużych, półokrągłych filiżanek, wypełnionymi do brzegów czymś ciemnym. Postawiła je na niskim blacie, pomiędzy kanapami i dwójką foteli, oraz przysiadła się na sofkę naprzeciwko studenta, podciągając nogi do siebie.
- Z czym przyszedłeś? - spytała.
Nie bardzo zrozumiał, co chyba było widać, bo doprecyzowała niemal od razu.
- Z jakim zagadnieniem?
- Spinoza - powiedział.
- Ach, Ssspinoza... - zasyczała lekko z szerokim, mrużącym oczy uśmiechem, jakby mówiła o jakimś bliskim znajomym czy krewnym.
Kiwnął na "tak".
- I co mi o nim powiesz? - podjęła tonem, jakby pytała "no i co tam u niego słychać".
Otworzył usta i zaczął dukać jakieś truizmy. Kobieta co chwilę łapała go za słowa, co zmuszało Marka do rozwijania wypowiedzi na szerokość i w kierunku, których wcale nie chciał. Bezsprzecznie jednak wciąż mówił o Spinozie. W ten sposób zaczęli rozmawiać.
Gdy Marcel Vaughn wszedł do pokoju, udało mu się trafić na zaciekłą filozoficzną dysputę, podczas której kobieta wyrażała swoje sądy tonem oczywistości, pewna każdego słowa, student zaś zaczynał zastanawiać się u kogo rzeczywiście miał zdawać tę seminarkę.
Profesor zaśmiał się gardłowo patrząc na ten obrazek, kaszel pojawił się nieodwołalnie, mocny i duszący, ale nikt prócz Marka nie zwrócił na to uwagi. Rozmowa urwała się jednak.
- Nie możesz pozwalać Sarai tak sobą rządzić - uśmiechnął się mężczyzna. W paskowanym swetrze i wełnianych spodniach, wyglądał dużo mniej oficjalnie, niż w codzienności uczelni, wciąż jednak zachowując dozę elegancji. Był podobno mocno po czterdziestce, na co wygląd jednak - nawet w tym zimnym świetle - nie wskazywał, odmładzając go o jakieś dziesięć czy piętnaście lat. Jedynym śladem wieku były lekko szpakowate włosy, które jednak w zetknięciu z młodymi rysami twarzy wyglądały zaskakująco dobrze i naturalnie. Przy odpowiedniej dawce stresu, mógłby się takich nabawić nawet we wczesnej młodości i chyba tak właśnie było.
Usiadł na sofce obok usadowionej po turecku kobiety, również oddzielony od studenta niewysoką ławą.
- Przynajmniej dostałeś herbatę, najwyraźniej cię polubiła. Dla mnie herbaty nie ma - dodał tonem rozbawionego wyrzutu.
Wciąż przemarznięte dłonie Marka otaczały kubeczek zaborczym, posesywnym ruchem, choć sam zainteresowany nie nazwałby herbatą tego czarnego z jaskrawym połyskiem napoju, do którego wsypać musiał niemal cały podany mu w naczynku cukier, by przełknąć gorycz smaku.
Kobieta nachyliła się, by szepnąć coś do ucha profesora, ale nawet oddźwięk szeleszczącego, głębokiego w tonie języka, brzmiał obco.
Vaughn odpowiedział półgłosem i Marek zorientował się szybko, że po polsku mówią oboje z ledwo dostrzegalnym akcentem tego właśnie dialektu, wybijając się lekko na "r" i innych spółgłoskach.
Opierając się dłonią o ramię mężczyzny, Sarai podniosła się z kanapy i wyszła do drzwi, zatrzymując się w progu.
- Bawcie się dobrze - rzuciła z uśmiechem, zamykając duże drewniane skrzydło.
Marek powiódł za nią wzrokiem. Gdy spojrzał znów na profesora, wyraz jego twarzy był mu dobrze znany.
Ręce splecione w pełną wyższości piramidkę.
- No i co też pan przygotował?
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mariamagdalena · dnia 18.12.2011 09:48 · Czytań: 934 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 22
Komentarze
Kaero dnia 18.12.2011 12:01
Oto temat bardzo mi bliski, bo sama jestem studentką. Bardzo dobrze oddałaś realia, w których student jest na najniższym szczeblu hierarchii społecznej, na najwyższym zaś panie z dziekanatu. Jak to u nas mówią: na pierwszym roku jesteś G***o, na drugim Pan G***o :D
Bardzo dobry tekst.
Cytat:
Jakkolwiek, poziom Pana pracy pozostawia wiele do zyczenia, zwlaszcza jesli chodzi o postepy

- literówek nie poprawiam, bo rozumiem, że tak to powinno być. Przyczepię się do tego "jakkolwiek" jest ono tutaj nieodpowiednie, które po prostu zamieniłabym na coś innego, np. jednakże.

Cytat:
Prof. dr hab. M.S. Vaughn" był w tomiszczu tylko jeden

- czy to możliwe, żeby w książce telefonicznej podawano tytuły przed nazwiskiem?

Cytat:
Bo cenione i posiadane kreatywność i zdecydowanie, czyniły zemstę profesora coraz możliwiej słodką, bynajmniej nie dla Marka.

- początek tego zdania mi zgrzyta, można by przerobić je jakoś inaczej, żeby nie było tych dwu "i" obok siebie i żeby ogólnie było bardziej zgrabnie.

To chyba tyle. Czytało mi się gładko, lekko i z uśmiechem. Pozdrawiam:)
Czarny___Tulipan dnia 18.12.2011 12:06
Z niecierpliwością czekam na kolejną część :) Wciąga :)
mariamagdalena dnia 18.12.2011 14:06
Kaero - w starszych książkach telefonicznych podawano. sama taką mam w domu :)
brak polskich liter ma być, a zdanie z tymi "i" przemyślę :)
Czarny Tulipan - czekaj :) ale to sam fluff :)
dzięki i zapraszam do kolejnych części
Figiel dnia 18.12.2011 14:16
:)1/6. To cieszy najbardziej. Zaciekawiona i rozczytana.Bardzo.
julass dnia 19.12.2011 03:09
Cytat:
Nie bardzo wiedział co z tym fantem zrobić. Wiedział tylko, że Vaughn
wiedział, nie wiedział... postudiować warto:)

Cytat:
Chłopak trzasnął książką, a po chwili trzasnęły zanim drzwi.
za nim

Cytat:
ruszył w długą, mijając kolejne poniemieckie ville, licząc na łut szczęścia
wille

Cytat:
Co poniektóre budynki posiadały niewielki ogród, na którego bramkach znajdowały się nazwiska właścicieli.
wszystkie budynki posiadały jeden ogród?

Cytat:
Przesunął po niej wzrokiem. Ani modna ani niemodna, urwana z zupełnie innej bajki, w czarnej rozszerzanej na dole princesce z naszytymi na biodrach kieszeniami, z białą stójką i rękawami oraz skarpetkami nałożonymi beztrosko na czarne getry, co upodobniało ją wizualnie do kota.
tylko mi nie mów ze chłopak sam wiedział jak te wszystkie części garderoby się nazywają i wyglądają:)


no to się zaciekawiłem i poczekuję co dalej...
mariamagdalena dnia 19.12.2011 03:41
julass ;) ja nie wiem czy to polubisz dalej ;) jeden ogromny magdalenowy fluff :lol:
literówy przerobię jutro, ogród też
chłopak nie wiedział, widział - raczej miał wizje ogólną i kociości ;) ale narrator oddaje, bo czytelnik też zobaczyć chce! :D

Figiel, tym razem wsio wrzucone od razu, będzie wychodzić jak serial ;)
akcja jest do 25.12 to może się wstrzelę :lol:

dzięki oboje :)
julass dnia 19.12.2011 03:50
no to zobaczymy.. najwyżej przestanę śledzić:)

a tak się czepiłem tego stroju bo narrator niejako z punktu widzenia chłopaka opowiada a tu nagle jakiś wysyp dziwnych nazw:) jeszcze jedno mi się teraz rzuciło w oczy... chłopak nie skomentował sobie w myślach ani cycków ani tyłka ani nóg... no jakże to tak:)
Tomek i Agatka dnia 19.12.2011 05:27
Przeczytałam z zainteresowaniem i również poczekuję na dalsze części, fluff, czy jak to tam się pisze i wymawia... napisany językiem jaki do mnie trafia, z poczuciem humoru (+; +; + za humor sytuacyjny), co zdecydowanie poprawia nastrój!

O, chociażby to:

"To oznaczało tyle, że całe jego uznanie w kwestii sposobu szlag trafił - i zamiast całować po rękach profesora, by zlitował się nad biednym studenciną, mógł co najwyżej pocałować zimny mosiądz klamki."

Wyobraziłam sobie owego studencinę całującego po rękach Pana profesora:D

"Zatrzepotanie rzęsami przed panią Urszulą ..."

- Trzepot słyszalny aż u mnie! Cholewcia sama bym uległa, długorzęsy! Wizualizuję, co? :D

MM, odkrywam Twoją, jakże wesołą stronę : )

"Lubiła im pomagać, wszystkim przerażonym złą famą dziekanatu młodziakom - zwłaszcza temu zabiedzonemu łapserdakowi"

Łapserdak! Moje ulubione słowo:D

"Coś wewnątrz mówiło mu, że w zeszłym roku zima była lżejsza. Drugi głosik podpowiadał, że rok temu oszukiwał się tak samo."

- Ocho, wewnętrznie gada jak ja (na dwa głosy):D

"Znów kilka przystanków na szczęście bez kanara i autobus wypluł go przed jakimś ciemnoszarym kościołem."

Niezwykle obrazowo, z tym wypluwaniem:D Czekam na połykanie:D
Ni chybi - kanar wziął wolne, aaa... już wiem... śpiewa do mszy w kościele:D Nie bij... : D

"Przesunął po niej wzrokiem."

A tu słyszę wręcz szuranie jego wzroku, coś na kształt dźwięku przesuwających się po podłodze krzeseł ( zgrrrzytnęło) - ból zębów i ciarki po plecach, no to musiał ją sobie z zapamiętaniem wyoglądać, <ha> wzrokowiec skupiający się na kocich detalach:D

Aaa, i Julass ma rację, nic o piersiach, nic o łydkach, tylko czarne getry, a gdzie się kończyły... a na metry... aaa jak długie?... dawać mi tu męskiego narratora :D

Co do garderoby...

Mój Andrzej dawniej nie odróżniał spódnicy od sukienki, getry..., jak znam życie, to panowie prędzej dotrą myślą do okresu zuchów, bądź harcerstwa.

"Światło nie paliło się jeszcze, ponieważ szara godzina przesuwała się dopiero po meblach."

- Ciekawie ubrana myśl*

"Marek międlił w rękach materiał koszuli opadający mu na podołek."

No, i gdzie ten podołek, nie znam słowiszcza, tłumacz MM.:D

/Jak Bozię... znam tylko padół, padołek/

"- Jak się nazywasz?
- Marek Chmielnik.
- Marek - powtórzyła do słuchawki, by ponownie zakryć ją palcami.
- A numer?
- Dwieście dziesięć siedemset osiemdziesiąt osiem - wyrecytował kod indeksu."

- O, o - i ten moment, jak najbardziej intryguje i zachęca do dalszego śledzenia owej historii, zapewne coś się później wyjaśni;)

"- Siedź tu, proszę, zaraz wrócę z czymś dobrym - rzuciła, wychodząc do drzwi." - jasne, gorzka herbata i słoiczek cukru, puszczasz oko : ) A zanosiło się na ciacho:D

Sarai też intryguje, bo kto tak siada przy gościu po turecku, no kto, poza mną oczywiście, ale to tak, jak nóżki wygięte od dzieciństwa.

Zaraz, zaraz i co my tu mamy... Sarai, modna, niemodna, - kobieta o drobnych dłoniach i mocnym uścisku, filozofka... n no, no, zapowiada się nieźle, i zdaje się, że gra tam pierwsze skrzypce:D
Założę się, że ciacha piecze Pan profesor :D bo ona to z pewnością przypala wodę : )

Dziękuję za dawkę humoru i będę z niecierpliwością wyglądać przez komputerowe okienko.

Pozdrowienia kocio uśmiechnięte:D
mariamagdalena dnia 19.12.2011 13:56
julass - najwyżej ;) z opisów wygłaszanych przez moich mężczyzn wynika, że jak coś jest do reszty płaskie i nieciekawe, opis koncentruje się na wyrażeniu "taka jakaś dziwna"

TiA, oficjalnie mówimy "nie" bohaterkom o lepszych parametrach od autorek (zwłaszcza w autorek oczach). dlatego Sarai nie ma nóg na metry i jest płaska jak deska :) a co!
podołek to jest polska wersja angielskiego "a lap" - czyli ogólnie obszar podbrzusza i ud, tak jak się naturalnie składa ręce w to miejsce. wytłumaczenie kobiece: jak siadasz w spódnicy i ona się ugina tworząc taką fałdę na górze ud to tam jest podołek ;)
a kto się bawi w kuchni - o tym też będzie gdzieś dalej, Marek też się zastanawia ;) już napisane i wrzucone ;)

pozdrowienia :)
Olaf Tumski dnia 19.12.2011 14:17 Ocena: Bardzo dobre
Zaraz przypomniały mi się moje studia. Mógłbym napisać wiele opowiadań;)
mariamagdalena dnia 19.12.2011 22:26
Olaf, a pisz! :) byle to były komedie, a nie thrillery studenckie, pochłonę wszystko :lol:
julass dnia 20.12.2011 18:52
hmmm.. ja jednak się ośmielam twierdzić że na bezrybiu i rak... jak nie ma w pobliżu innej dziołchy do porównania to facet zawsze coś tam sobie znajdzie i się uczepi myśli że w sumie panna nie jest taka zła jak na pierwszy rzut oka:)
mariamagdalena dnia 20.12.2011 21:29
optymistyczne ;)
julass dnia 20.12.2011 22:08
bardzo życiowe wbrew pozorom:)
nie wiem jak bardzo paskudna by musiała być laska żeby w sytuacji częstego spotykania tylko jednej facetowi nie zaczęło przychodzić coś do głowy:)
Wasinka dnia 20.12.2011 22:54
Zaciekawiające. Z humorem i lekko podane. Z chęcią zobaczę, cóż wyniknie z tych wizyt...

Pozdrowienia księżycowe.
Wasinka dnia 21.12.2011 00:42
Być może przez jednoosobowo podpisaną tabliczkę.
Przesunął po niej wzrokiem. - a tu to brzmi trochę, jakby przesunął wzrokiem po tabliczce...
coca_monka dnia 21.12.2011 15:33
Cytat:
Bo cenione i posiadane kreatywność i zdecydowanie, czyniły zemstę profesora coraz możliwiej słodką, bynajmniej nie dla Marka.

Trochę tak na skróty chciałaś. Przemeblowałabym i zrobiła z tego kilka zdań. Będzie przejrzyściej i dynamiczniej.

Cytat:
Zatrzepotanie rzęsami przed panią Urszulą zawsze przynosiło oczekiwane skutki i jako posiadacz własnej wtyki we wzniosłej i wszechpotężnej rasie dziekanatowych bogiń, Marek czuł się momentami równie mocny jak co niektórzy doktoranci czy młodsi doktorzy, jeśli chodziło o umiejętności przetrwania na uczelni.


Trochę za długie zdanie. Zrobiłabym po skutki kropkę. Trochę mi zatrzepotanie nie leży, ale może to już moje skrzywienie estetyczne.

Cytat:
Och zamknijcie się, zamknijcie, Mareczek uczy się książki na pamięć! Nowa filozofia współczesnego świata! - odpowiedziało mu z tej samej strony i chichot kilku głosów zawtórował złośliwcowi.


Po strony kropka i bez i, bo tak jak jest teraz, to nie wiadomo komu wtóruje chichot. Owszem, jakby wiadomo komu, ale samo sformułowanie jest trochę zagmatwane. Lubisz chodzić na skróty, miewam dokładnie tak samo! :D

Cytat:
Szalika nie miał. Coś wewnątrz mówiło mu, że w zeszłym roku zima była lżejsza. Drugi głosik podpowiadał


Głosik nie pasuje do charakteru bohatera, przecież nie jest mięczakiem. Zmieniłabym na głos, w końcu łapserdak zobowiązuje.

Cytat:
Otworzyła mu kobieta. Ciemne włosy, zaczesane i upięte do tyłu, zero makijażu. Nie spodziewał się tutaj kobiety, choć sam nie wiedział dlaczego. Być może przez jednoosobowo podpisaną tabliczkę.
Przesunął po niej wzrokiem. Ani modna ani niemodna, urwana z zupełnie innej


Po pierwsze, o jedną kobietę za dużo. A po drugie (Wasinka już o tym wspomina): po kim przesunął wzrokiem, po tabliczce czy kobiecie? :p

Cytat:
Przebywanie w domu Vaughna przytłaczało go, jakimś irracjonalnym poczuciem.


Poczuciem czego? Przydałoby się doprecyzowanie albo zamiana poczucia na przeczucie.

Witaj :) Pozwoliłam sobie na to i owo. Mam nadzieję, że nie zapędziłam się zbyt daleko w ingerencji. Wzięłam pod uwagę wcześniejsze uwagi innych i ich nie powielałam.

Całość podoba mi się bardzo. Pomysł, napięcie, dynamizm a zwłaszcza zabiedzony łapserdak! Stworzone postaci mają wszystko to czego potrzeba aby zaintrygować, zainteresować czytelnika. Idę do części następnych. Jeśli pozwolisz również mogę zwrócić w nich uwagę na to i owo. Oczywiście jeśli zaistnieje taka konieczność.

Oraz, niecierpliwie czekam finału.

Serdeczności ;)
mariamagdalena dnia 21.12.2011 16:05
zmian nie wprowadzę, bo kłócą się ze stylem :)
ale dziękuję za szczegółowe spojrzenie, doceniam to ;)
zapraszam do kolejnych odcinków i mam nadzieję niedługo poczytać i Ciebie :D
Elwira dnia 25.12.2011 21:28
Rozumiem, że brak polskich znaków w mailu profesora był zamierzony? Z technicznych spraw, namnożyło się kilku, kiedy Marek jechał do profesora, w 2 miejscach było 2 razy się i na początku przecinek przed "czy" widziałam, wywalić go.

Czytam, bo ponoć świąteczne, to sobie wybrałam jako lekturę na umilenie czasu. Zaciekawia, wciąga i jest dobrze napisane. Życzliwość pani z dziekanatu rozbraja, u mnie była taka jędza, że załatwienie czegoś graniczyło z cudem i podchodziłam do tego zawsze w ostatniej chwili. U mnie też opiekun seminarium to się promotor nazywał, nie patron. Ale to dawno było :lol:
Pozdrawiam.
mariamagdalena dnia 25.12.2011 21:53
Elwira, dzięki za czytanie :) techniczne rzeczy mogę popoprawiać, oczywiście, ale najwcześniej w nowym roku, bo teraz będę offline
a czy patron czy promotor to chyba zależy po prostu od zwyczajów danego wydziału ;)
TomaszObluda dnia 02.02.2012 21:33
Bardzo ciekawie się zapowiada. Nie mam pomysłu jak się rozwinię, więc 2 częśc przeczytam na 100%. Dzięki za podanie liczbę części, wiem ,że jest sens czytać, bo będzie jakiś koniec.
Żadnej z postaci nie lubię, najmniej nie lubię profesora :) Mimo to, opowiadanie zaciekawia :) mnie.
mariamagdalena dnia 02.02.2012 22:19
to będzie jeszcze jedna postać do nielubienia, wszystko zamyka się tym razem w czwórce :lol:
podanie części sama też lubię widzieć, więc poza jedną definitywnie otwartą serią, do której nie mam głowy usiąść i zapisać na komp końcówki, ilość odcinków staram się umieszczać.
dzięki za czytanie
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty