Corporate Geek - cz1 - Pierogi - langsuyar
Proza » Długie Opowiadania » Corporate Geek - cz1 - Pierogi
A A A
Corporate Geek – Część 1 - „Pierogi”
Nie tak dawno temu, na terenie bez górzystym, w miejscu gdzie kiedyś rozpościerały się lasy, stało miasto. Było to duże miasto, lecz nie największe. Jego ulice tętniły życiem, lecz nie przesadnie. Miasto pełne było trosk, smutków i radości. Pełne pracy, pośpiechu i zapachu spalin. Jak każde duże miasto.

W mieście tym, w dzielnicy biznesowej, stał gmach. Nie specjalnie wyróżniał się od innych strzelistych gmachów ze szkła i stali. Trwał razem z nimi w symbiozie tworząc mikroklimat dla tysięcy wyposażonych w garnitury nowoczesnych pracowników. Mijały dni i miesiące a gmach stał, kryjąc jak za kurtyną, za żelaznymi żaluzjami swoje tajemnice. Strzegąc Korporacji, ekosystemu obowiązków, zaangażowania i pracy.

Niezłomność i stabilność gmachu w istocie kontrastowały z tym co działo się w środku. Jak wszędzie, gdzie spotyka się dwoje ludzi, pojawiają się dwa zdania, dwie kłótnie i dwa powody do przeklinania. A że ludzi było więcej…

Geek, tak go nazwijmy, był człowiekiem młodym, choć już z bagażem korporacyjnych doświadczeń. Miał czarne włosy i szare oczy, w których, jak mówili niektórzy, widać było błysk zwiastujący przyszłe zdarzenia. Nosił taki sam garnitur i taki sam krawat jak wszyscy, o tym jednak później.

Opowieść zaczyna się od zmiany, przyniesionej przez siły matki natury. Nastała wiosna. Ulicami przebiegał przyjemny, ciepły wietrzyk niosący zapachy ulicy. Tych ostatnich lepiej jednak nie wspomnę. Wraz z ociepleniem powiało optymizmem. Ospale poruszające się chodnikami, jednobarwne i jednokształtne bulwy zrzuciły swoje kurtki i czapki by na nowo stać się ludźmi. Ulgę dało się odczuć wszędzie.

Korporacja również poczuła ciepły powiew zmian. Zaskrzypiały decyzyjne stawy i z wyraźnym oporem i trudem przechyliła ona łeb lekko w stronę pracownika. O tym opowie już Geek.

*
Na początku byłem w euforii. Przerwa! To nic że ledwie kilkanaście minut. Ileż można zrobić w takim czasie. No właśnie, ile... druga myśl bliższa była rozsądkowi. Trzeba to dokładnie zaplanować.
Zamknięty w małej przestrzeni swojego boksu od miesięcy marzyłem o promieniach słońca. Na ścianie coraz częściej pojawiały się zdjęcia prezentujące przesłodkie, tkliwe i romantyczne widoki. Rozświetlone łąki, tafle wody mieniące się słońcem i złocisty piasek (zdjęcie zrobione tak by w kadrze nie znalazły się wszędobylskie puszki piwa i pety) zmieniały się miejscami w jedynej przeznaczonej ku temu przestrzeni, o rozmiarach 10 na 13 centymetrów. Była ona przytwierdzona do ściany boksu po lewej stronie monitora. Rameczka ta wyposażona była w dodatkowy czujnik rejestrujący jak długo w nią patrzę… ale to już inna historia.
Nadchodziła więc wiosna, a czarne myśli stały się jakby sprane. W nadziei, że wyblakną do reszty, a najlepiej i rozlecą się na strzępy, czekałem jak narkotyku kontaktu ze słońcem. Marzyłem więc o słońcu, tym intensywniej im cięższe wydawały się stalowe kurtyny zasłaniające okna. Patrząc na nie miałem wrażenie, że Korporacja zanurzona w drzemce opuszcza coraz niżej swoje powieki, zupełnie jakby jej bardziej ciążyły. Czyżby teraz miały się unieść, czy pojawiła się odrobina światła? Nadchodzi przerwa.

Plan numer jeden: wybiegam z budynku wrzeszcząc, w szale zdzieram z siebie krawat i biegnę co sił do najbliższego trawnika. Rzucam się na niego, robię orzełka i chłonę słońce. Na dwie minuty przed końcem przerwy, ustawiony wcześniej budzik informuje mnie o tym, że należy wracać. Zrywam się więc i wracam w ramiona Korporacji, obrywając kilka szturchańców, żeby nie było. Jestem szczęśliwy.

Problemów jest kilka. Co ze zdartym w dzikim szale wolności krawatem? Jak w ogóle z siebie zedrzeć krawat? Bezsens. Do tego wybrudzę sobie garnitur. Jeszcze mnie auto potrąci. Przecież nawet nie wiem gdzie tu jest jakiś trawnik. Będę się więc błąkał po okolicy szukając trawnika, wtedy na pewno mnie coś potrąci. Jeszcze raz zatem.
Plan numer dwa: ustawię sobie budzik na połowę czasu, powiedzmy osiem minut. Wyjdę ostrożnie z budynku (należy uważać na pierwszy kontakt ze światłem słonecznym, słyszałem, że oślepia) i przez bite kilka minut (połowę przerwy) będę iść w jednym kierunku. Zobaczymy co napotkam. Potem minutka na miejscu i śpiesznym krokiem wracam do zazdrosnej kochanki żeby się znowu zalogować. Może trochę mniej szczęśliwy ale zawsze. Metoda małych kroczków popłaca, wszyscy tak mówią to musi być prawda, nie?
Tak więc wszystko wymyślone. Spoglądam na zegarek, jeszcze chwila. Sprawdzę sobie skrzynkę pocztową, skupiony, wpatrując się w ostatni mejl z dużą ilością tekstu, tak aby czujniki zarejestrowały moje zaangażowanie. Wychodzę.
Na dole od razu się wkurzyłem. Bramki ze skanerami całkowicie się zablokowały. Stałem w swoistym korku i z zaciśniętymi zębami odliczałem kolejne minuty. Nareszcie udało się wyjść. Wziąłem głęboki wdech i zakręciło mi się lekko w głowie. Zostało kilka minut, idę. Tylko gdzie? Prawo, lewo, tego nie zaplanowałem. Entliczek, pentliczek... ktoś mnie popchnął i wylądowałem na chodniku, kierując się w prawo. Niech będzie.

To były piękne chwile. Takie beztroskie, przyjemne i majestatyczne zarazem. Po pięciu minutach stanąłem. Wiedziałem że mam chwilę na zlustrowanie otoczenia. Rozwalony śmietnik, szczelina w chodniku, kiosk ruchu, latarnia, ładne długie nogi w mini, trąbiąca taksówka, znowu te długie nogi. Zostaw te nogi! Wreszcie zauważyłem. „Bar pierożek”, dobre parędziesiąt kroków ode mnie. Zadzwonił alarm w komórce. Z ciężkim sercem zrobiłem w tył zwrot i pośpiesznie udałem się z powrotem.
Dzień do końca był już nieznośny. Mój rozkapryszony organizm narzekał na duchotę i gorąco. Zostałem wezwany do kierownika.
Zebrałem się w sobie i wszedłem do gabinetu. Kierownik popatrzył na mnie odrywając na chwilę wzrok od monitora, po czym zamaszystym ruchem walnął ręką duży elektroniczny zegar skierowany do mnie. Podobno zostały zaprojektowane na bazie zegarów szachowych, ale kto to pamięta. Odliczanie od 5 minut się zaczęło, tyle miałem czasu na wytłumaczenie się.
Nic nie mówił, nie patrzył nawet na mnie. Powiedziałem coś o bólu głowy, o łzawiących oczach i do tego ten kontrast monitora. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Gdy skończyłem mówić zegar wskazywał jeszcze 40 sekund.

– Przynajmniej tyle – wycedził od niechcenia i znowu pacnął zegar. Tym razem pokazał on minutę.

– Na podstawie analizy czujników stwierdzam twoją niewydajność w czasie pomiędzy godziną 13:00 a 14:45. Czujniki wykazały marnotrawstwo czasu na poziomie 37% co stanowi wzrost o 30% pomiędzy analogicznym okresem zeszłego tygodnia. Korporacja udziela Ci nagany w postaci odwołania zgody na odbycie przerwy w dniu jutrzejszym. Jednocześnie informuję że zebrałeś 113,5 punktu karnego. Z regulaminu Korporacji, który znasz, wiesz że po przekroczeniu 500 punktów zostaniesz usunięty ze stanowiska.
W tym samym momencie coś zapiszczało. Kierownik pacnął zegar i przelotnie zarejestrował, -2 sekundy.

– Kurwa, dwa punkty karne – po czym zwrócił się do mnie – właśnie otrzymałem informację że czujniki wychwyciły twoją nieprawidłową reakcję na sformułowanie „Z regulaminu Korporacji”. Korporacja twierdzi, że Twoja znajomość regulaminu spadła do 89%. Otrzymujesz dodatkowe 11 punktów karnych. Po godzinach pracy będziesz przez 30 minut studiował regulamin. Łączna ilość twoich punktów karnych to 124,5. Wracaj do pracy.

Prawdę powiedziawszy byłem zdruzgotany. O ile dobrze pamiętam godzina przepracowana ze sprawnością powyżej 95% powoduje spadek punktów karnych o 1. Czekało mnie zatem wiele godzin wytężonej pracy, nawet nie chciało mi się liczyć ile. Jednakże bardziej niż tych godzin żal mi było jutrzejszej przerwy. Dochodząc do boksu poświęciłem ździebko czasu na wewnętrzne wyciszenie, nie chciałem znowu podłożyć się czujnikom. W międzyczasie zrobiłem też postanowienie. Od pojutrza każda przerwa będzie moja. Z ustabilizowanym tętnem, powróciłem do pracy.

Drugiego dnia było już zdecydowanie lepiej. Poskromiłem emocję oddając się zimnemu wyrachowaniu. Wyrachowanie jest zawsze zimne, tak słyszałem. Tuż przed przerwą udałem, że wychodzę do toalety. Baczne czerwone oko korporacji rozpięło mój uścisk i już byłem przy toaletach. Wszystko wyliczone co do minuty i byłem pierwszy na bramkach.

Szedłem szybciej niż ostatnio. Wiedziałem gdzie chcę dojść. Budynki przemijały jeden za drugim, akwarystyczne twarze mijanych ludzi nie docierały do mnie. Stanąłem naprzeciw, „Bar pierożek”. Poczułem w sobie lęk. Nieraz, podczas przerwy śniadaniowej, czy wolnego kwadransa przed snem, zastanawiałem się jak dużo ludzi nosi w sobie lęk. Taszczą go na sobie jak przeładowany niewygodny plecak. A może strach staje się z czasem wygodniejszy? Alibi dobre na wszystko.

No ale nie czas na rozważania. Wstępuję do baru. Dużo ludzi, lekki zaduch (poczułem się jak w domu, znaczy w Korporacji) i te zapachy. Smażona cebulka zawsze potrafi się wybić przed szereg. Jej zapach pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Stoję w kolejce. Menu wydaje się nie do ogarnięcia. Mijają kolejne sekundy. Pomimo że dokonałem wyboru (oczywiście pierogi ruskie) musiałem przeżyć rozczarowanie. Przede mną cztery osoby, a wnętrze kieszeni poleruje wibrujący budzik. Czas na powrót.

Wiosna nacierała z coraz to większą siłą. Ja zaś osiągnąłem perfekcję, nie bez dumy. Byłem w stanie dojść, zamówić i zjeść te nieszczęsne pierogi w drodze powrotnej. O niestrawności i tym podobnych problemach gastrycznych wspominać nie będę, to bezcelowe. Najważniejsze jest to jak one pachniały, jak rozpływały się w ustach, jak komponowały się ze słońcem na twarzy.

Zanim jeszcze zaświtała we mnie myśl o zmianie menu zwróciłem na niego uwagę. Szybko zdałem sobie sprawę, że najpierw widywałem go gdzieś w kolejce przede mną. Potem zaś zawsze siedział na ławce w parku (mocno powiedziane, kilka ławek i kawałek trawy) i konsumował. Z wyglądu nie wyróżniał się niczym. Szpakowaty, z ładnie uporządkowaną brodą, dość chudy. Oczy miał świecące i witalne. Moją ciekawość wzbudziła ilość jedzenia jakie zamawiał. On również był amatorem pierogów ruskich, w nieposkromionej ilości. Cztery, pięć, czasami więcej porcji.

Będąc wierny pierogom postanowiłem się udać na konsumpcję do parku. Czas, mój największy wróg i tym razem miał stanowić największy problem. Musiałem zadziałać wbrew swojej naturze (czy na pewno?). Wchodząc do „pierożka” od razu udałem się na początek kolejki. Bez uszczerbku uciekłem przed wrogimi, zawistnymi i pełnymi gniewu spojrzeniami jej dalszej części. Zamaszystym krokiem wparowałem przed pierwszą osobę i zanim zdołała się odezwać wcisnąłem jej do ręki banknot. Usta otwarły się szeroko i po chwili zamknęły. Pieniądze robią z ludzi karpie.

Zaopatrzony w „pierogi na wynos raz!” usiadłem na ławce i zaatakowałem je plastykowym widelcem. Niewidzialna siła ściągała jednak mój wzrok na ławkę obok. On rozsiadł się wygodnie i otwarł pierwsze opakowanie pierogów. Wziąwszy nasz narodowy kulinarny majstersztyk oczyścił go nożem ze skwarków i tłuszczu po czym wyrzucił przed siebie.

Musiałem wyglądać dosyć zabawnie. Życie w Korporacji nauczyło mnie przewidywania tego co zaraz może się zdarzyć. Dodatkowo wachlarz zaskoczeń czyhających w jej ciemnych murach nie był zbyt imponujący. Pewnie dlatego moja reakcja była ciut przesadna. Upuściłem pieroga.

Nim zdążyłem przybrać jakąś mądrą minę, która by mnie tłumaczyła, na pieroga rzuciło się kilka gołębi. Dalej w szoku, nie robiłem nic. Pieróg znikł, tak szybko jak czas wolny i już chciałem zerwać się do odwrotu, gdy na ramieniu poczułem czyjąś rękę.

Tego typu uczucie było mi znane gdyż pojawiało się zawsze po przekroczeniu połowy dopuszczalnych punktów karnych. Był to tak zwany pierwszy poziom kontaktu cielesnego. Korporacja, ręką kierownika, przypominała mi o zbliżającym się straceniu. Dalsze upomnienia były bardziej dosadne.

Tym razem nie był to kierownik. Szpakowata głowa, o dość ciekawym kształcie pochyliła się nade mną.

– Masz jakiś problem koleżko? - Broda nie była jednak tak zadbana jak wydawało mi się wcześniej, chociaż pewnie dziś miał gorszy dzień.

– Ja, ale, no cóż... - Zerwałem się. A właściwie chciałem się zerwać. Bieg, który miał skończyć się u bram Korporacji zakończył się w miejscu. Nie wiedząc co powiedzieć otwierałem i zamykałem naprzemiennie usta. Teraz to ja byłem karpiem.

– Nażrą się skwarek i co będzie? Chodź do mnie! - powiedziawszy to odwrócił się i zaczął wracać do swojej ławki.
Trzeba przyznać, że miał siłę przekonywania. Zamiast rzucić się w powrotny bieg posłuchałem go i usiadłem obok niego na ławce. Dostatecznie blisko by wyczuć zapomniany artefakt drogeryjny, wodę kolońską, pośredniej jakości. Nabił na widelec jednego pieroga i uniósł go niemal wpychając mi do oczu. Nie wiedząc co robić pokiwałem głową, dobierając z wachlarza min taką dość pewną siebie i usatysfakcjonowaną. Kiwanie głową jest dobre na wszystko, szczególnie jak się nie wie co powiedzieć.
Przypatrując mi się dalej oczyścił pieroga z cebulki (mówiłem już jak ona pachniała?), skwarków i tym podobnych. Zrobił to z wyjątkową szybkością i precyzją, profesjonalista. Tak przygotowanego pieroga rzucił przed siebie i wbił w niego wzrok.
Co mnie oczywiście nie zaskoczyło, pieroga momentalnie obległy gołębie. Po chwili nie było w co wbijać wzroku.

– No ale po co to? - Nie musiałem udawać zdziwienia i rozczarowania, było ono autentyczne.

– No jak to po co. A po coś je sam karmił? Najpierw karmi a potem pyta się po co. - Popatrzył mi się w oczy z lekkim grymasem na twarzy – Idiota. Po prostu idiota.

– Jaki znowu idiota, nie jestem żadnym idiotą. Pieróg wypadł mi niestety przypadkiem.

– Gówno prawda. Przyszedłeś tu wykraść mi moje gołębie. Już ja Ci... - po czym rzucił we mnie pierogiem.
A po co mi gołębie, weź je pan sobie, razem ze swoimi pierogami. - zdegustowany odwróciłem się z zamiarem powrotu.

– Jak to po co! - wrzeszczał – kto ma gołębie ma świat!

Chwycił jednego gołębia i zaczął biec z nim ku mnie. Trzymał go mocno za szyje, tak, że biedak nie mógł nawet ruszył łebkiem.

- Widzisz, widzisz jakie dorodne! Jakie mocne, jakie wypasione! Umięśnione bydle. Bydle! Słyszysz! Monstrum! Na moich usługach! Na każde moje zawołanie! Kto ma gołębie ma świat! Jak Cie zasrają to zobaczysz kto tu rządzi.
Ostatnie słowa ledwo do mnie dotarły. Byłem już w pełnym biegu, biegu ku Korporacji. Pogodzony z kolejnymi punktami karnymi, ze spóźnieniem. Pogodzony, ale z pomysłem. „Kto ma gołębie ma świat!” Nawet jak czyimś światem jest Korporacja, chociażby jej część.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
langsuyar · dnia 20.12.2011 08:52 · Czytań: 530 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Komentarze
Figiel dnia 21.12.2011 18:25
A bardzo mi się podoba! Gorzko - ironiczne spojrzenie na realia współczesności i tego, co ona robi z człowiekiem. Pozwolę sobie przywłaszczyć zdanie :"Pieniądze robią z ludzi karpie." Sedno celnie zobrazowane. Pozdrawiam :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Kazjuno
  • 26/04/2024 10:20
  • Ratunku!!! Ruszcie 4 litery, piszcie i komentujcie. Do k***y nędzy! Portal poza aktywnością paru osób obumiera!
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty