Ding dong! Merrily on high! (3/6) - mariamagdalena
Proza » Długie Opowiadania » Ding dong! Merrily on high! (3/6)
A A A
opowiadanie świąteczne, nieaspirujące do bycia niczym więcej ;)

III
Po obudzeniu się, Marek przez moment musiał pomyśleć, gdzie właściwie się znajduje. Czasem budził się w obcych mieszkaniach, ale z reguły towarzyszył mu przy tym ból głowy i silna potrzeba wymiotów. Z rzadka jeszcze dziewczyna obok, rozczochrana i już nieatrakcyjna. Tym razem wszystkich czynników brakowało.
Brakowało mu też zimna i niespokojnych drgań firanki nad nieszczelnym oknem. Budzik zapiszczał powtórnie i oczywistość przebywania w domu Vaughna wdarła mu się w umysł w nagłym przypływie zrozumienia.
Przeczesał ręką włosy i popędził w dół po schodach. Drzwi od niewielkiej jadalni, obitej ciemnozieloną tapetą, z równie starymi jak w salonie, brunatnymi meblami, były uchylone. Nieduży stół zastawiony na cztery osoby, nakryty był grafitowym obrusem, co przy przyciemnionym lekko świetle dawało atmosferę ciepła i kameralności. Zachariasz wyłączał właśnie jakieś smyczkowe rzężenie w odtwarzaczu ustawionym na masywnym kredensie, profesor opierał się o krzesło na szczycie stołu, wbijając palce między czarne drewno oparcia a ciemnoszmaragdowy plusz. Brak prawa Vaughna do istnienia poza murami uczelni obejmował również możliwość jedzenia kolacji, czy inne trywialne rzeczy, przez które jednak mężczyzna zdawał się jednak przemykać z tym nienachalnym poczuciem wyższości, roztaczając aurę chodzącego dzieła sztuki.
Marek stał w progu, nie bardzo wiedząc, które miejsce mógłby zająć. Z drugich drzwi, po przeciwnej stronie zdecydowanym krokiem wyszła Sarai, niosąc w rękach dużą parującą wazę.
- Nah nah nah! - powiedziała z obcym akcentem, ale bycie pospieszanym w każdym języku było rozpoznawalne bezbłędnie.
Zach stanął na prawo od Vaughna, a kobieta, postawiwszy naczynie między kilkoma talerzykami zimnych rzeczy, położyła dłoń na brzegu drugiego szczytowego krzesła. Niepewnie, student podszedł do czwartego wolnego brzegu stołu i odpowiadającego mu nakrycia. Profesor powiedział coś w szeleszczącym języku i usiedli niemal równocześnie, oczywiście z opóźnieniem na Marka. Nie sięgnął po nic i nie odezwał się, po chwili dziękując sobie samemu za tę ostrożność. Dania krążyły niemal po kolei, w prawo - poczynając od Vaughna, przez Zacha i Sarai, na Marku skończywszy, ukazując wyraźnie "kolejność dziobania". Cisza zaczynała ciążyć chłopakowi, choć nikt inny nie uznawał jej najwidoczniej za nienaturalną. W końcu profesor odezwał się, retorycznym pytaniem przebijając istniejący stan.
- Pewnie zastanawiasz się skąd ta kolejność. Jesteś traktowany jak domownik, nie jak gość.
Przytaknął, z ustami pełnymi jedzenia, próbę odpowiedzi uznając za nieuprzejmą w tych warunkach.
- I jak znajdujesz naszą kuchnię?
- Właśnie - dorzuciła Sarai, korzystając z okazji, że nie zdołał jeszcze przełknąć.
- Bardzo dobra - powiedział szczerze. - I bardzo ostra.
Rodzaju kaszy nie kojarzył, sposobu przyprawienia potraw tym bardziej nie.
- Zwłaszcza to danie na ciepło. I tamten sos na kalafiorze.
- Ratatouille - wskazała. - I tahini.
Pokiwał głową, starając się zapamiętać, żeby nie przechodzić drugi raz przez słowa "to" i "tamto".
Udawał, że nie widzi uśmieszku Vaughna, ale ten powiedział tylko coś do Sarai. Bardzo szybko i po francusku.
Zaśmiała się krótko w odpowiedzi.
- Przestań... Powinniśmy rozmawiać tak, żeby Marek też mógł się wypowiedzieć.
- Proszę się mną nie kłopotać... - zaczął, ale brunetka przerwała mu od razu.
- Ależ nie! - uśmiechnęła się. - Byłam pewna, że ci posmakuje. Staraliśmy się.
"My"? Vaughn przy garnkach był niewyobrażalny, choć pewnie i tam zachowałby swój irytujący charakter. To tłumaczyłoby tez ilość ostrych przypraw, wsypanych dla udręczenia studenta. Bardziej jednak prawdopodobne było, że liczba mnoga obejmuje Zachariasza. Łatwiej było wyobrazić sobie milczka skupionego nad chirurgicznym cięciem cukinii lub zwyczajnie przytłoczonego stosem zadań narzuconych mu w kuchni przez Sarai. Na obrazek dwóch mężczyzn w kuchennych fartuchach i przy stosie marchwi zachciało mu się śmiać, ale wolał nie okazywać tego za mocno, by nie musieć się potem tłumaczyć.
- Pomożesz mi, prawda? - spytała kobieta, a odpowiedzią na "prawda" było odruchowe "mhm", którego po chwili pożałował. Czyżby to on miał skończyć w fartuszku?
- Potrzebuję, żebyś wybrał jakieś przepisy na wigilię. Coś co normalnie się tutaj je, możliwie bliskie tradycyjnym daniom. Znajdź w internecie i zostaw mi w zakładkach albo wyślij Marcelowi na maila, żeby mógł wydrukować.
- Nie ma problemu.
- Dobrze! - Klasnęła w dłonie. - No to trzeba zmywać, chcesz pomóc?
Nie chciał, ale tego chyba oczekiwano.
- Mhm.
- To bardzo miło z twojej strony, bo ten tydzień przypada na mnie. Będzie mi bardzo przyjemnie.
Co za kurtuazja. Ale rzeczywiście zrobiło mu się lepiej, gdy ścisnęła pieszczotliwie jego ramię i wyszła do kuchni.
Vaughn rzucił mu krótki uśmieszek politowania. Marek zebrał talerze, uśmiechając się pod nosem. Popieprzony profesor dalej był sobą, nawet w domowym swetrze i skarpetach. I tak było chyba dobrze.
Gdy wszedł do kuchni z naczyniami, Sarai nuciła coś pod nosem, skomplikowaną i najwyraźniej starą melodię.
Gdy jednak odwróciła się do niego z radosnym "Ohime! Ch'io cado ohime...", myślał, że wszystko upuści. W małym ciele wielki duch. I głos.
Klasyczny, barokowy tembr wstrząsnął studentem, bo bynajmniej nie tego oczekiwał po swojej gospodyni.
- Za głośno? - spytała. - Ah, nie tego się spodziewałeś... - zaśmiała się.
Wypuścił ze śmiechem powietrze, wkładając talerze do zlewu, by po chwili oberwać wilgotną ścierką niemal w twarz. Rzuciła ją do niego z drugiej strony kuchni, jednak mijając cel o kilka centymetrów do góry i z lewej.
- Wybacz! Chciałam trafić! Chociaż, jeślibym trafiła, raczej wtedy mógłbyś mi wybaczać.
- W rzeczy samej - potwierdził, zdziwiony jednak otrzymaniem szmatki. - Myjemy ręcznie?
- Tak, zdecydowanie. Mieliśmy kiedyś tę, no... - szukała przez moment słowa - lawewezelkę, ale ona psuła się strasznie i nie myła też wcale najdokładniej.
Kilka zmoczonych pianą talerzy spłukane zostało strumieniem wody i wciśnięte Markowi w dłonie. Wbrew pozorom, tu czuł się pewniej, w naturalniejszym środowisku i z równie naturalną, choć wciąż nucącą pod nosem Sarai. Zakręciła w końcu wodę.
- Dokończysz to? - stwierdziła uprzejmym tonem pytania i nacisnęła pstryczek na elektrycznym czajniku.
- Tak, nie ma problemu. Mogę później iść na górę? - wolał się upewnić, czy nie będzie jej dalej potrzebny.
- Oczywiście - słowo zanikło trochę w brzęku wyciąganych kubków, ale nie mogło być żadnym innym. Poszukała moment po szafkach, do znalezienia herbaty. Wyjęła żółte, tekturowe pudełko i wyciągnęła saszetkę.
- Jakbyś potrzebował coś ciepłego, nie krępuj się tu przychodzić. Kubki masz tam na górze, skąd ja je brałam, herbatę zostawiam na lodówce. Możesz sobie robić kanapki czy coś, jeśli byś był głodny - spojrzała na niego uważnie, nie wiedząc nawet jak kuszącą propozycję kreśli właśnie przed jego oczami.
Wyraźna walka rozsądku, woli przetrwania i zasad savoir-vivru miała przez kolejne kilka dni towarzyszyć studentowi podczas wizyt w kuchni.
Odszedł na górę, "do siebie" - jak zauważył z satysfakcją - i zajął się szukaniem przepisów dla kobiety. Nie, żeby pamiętał jakieś szczególnie rodzinne wigilie, czy tradycyjne przepisy, które jego rodzina mogła przekazywać. Jego matka nie umiała nawet gotować, co przy całokształcie jej osobowości nie wydawało mu się dziwne. Tym niemniej, starał się znajdować cokolwiek na poziomie średniej półki i średniej trudności, tak by nie urazić Sarai niedocenieniem jej talentu (wciąż nie sądził, by gotował tu Vaughn), ani nie wpędzić w zakłopotanie czy zmęczenie czymś nazbyt skomplikowanym. Podobnie rozprawił się z problemem ceny, wybierając wszystko, co było dla niego za drogie - ale bez przesady.
Zszedł po schodach, z zamiarem wypicia przed snem jeszcze jednej herbaty - dużo słabszej niż to draństwo, które serwowali tu sobie wszyscy. Głosy z salonu, podniesione i pełne ukrywanego śmiechu, zaraz po tym pełne dumy i teatralnego wzburzenia dały studentowi poczucie pewnej familiarnej atmosfery, choć nie bardzo wiedział co mogą robić, o czym tak rozmawiać. Z daleka słyszał tylko francuski akcent, wznoszące i opadające kadencje ich tonów, zbyt szybkie i stłumione, by mógł zrozumieć cokolwiek.
I nawet Zekarjah uśmiechał się, wczuwając na równi z innymi. Jego rzadko słyszalny głos był przyjemny i tenorowo jasny, choć z budowy ciała, chudej i wysokiej, Marek spodziewał się raczej czegoś dudniącego jak kapela metalowa. Wibrującą wymowa Vaughna brzmiała naturalniej i bez odwiecznego profesorskiego tonu, który mężczyzna zrzucił chyba równie łatwo jak sweter, wydawał się być innym człowiekiem, rozluźnionym i pewnym siebie w zupełnie bezbolesny dla innych sposób. W prostych czarnych spodniach i czarnym t-shircie nie wyglądał na kogoś z "prof. dr hab." przed nazwiskiem, zwłaszcza beztrosko wyciągnięty na kanapie, z książką w ręce. W widocznym przez przesmyk uchylonych drzwi fragmencie pokoju, odznaczała się też sylwetka Sarai, która z zapałem perorowała o czymś nad otwartą książką, wymachując dla pomocy ręką.
Uśmiechnął się, przechodząc do kuchni. Szklanka stuknęła i już po chwili kobieta dołączyła do studenta w niewielkim, odmalowanym na ciepły żółty, pomieszczeniu.
- Herbata na dobry sen? - spytała. - Chcesz, to zrobię ci kakao.
Odmówił uprzejmie, nie chcąc, aby starała się nadmiernie. Nie chciał być też traktowany jak dziecko, jakkolwiek czekoladową ciecz wypiłby z przyjemnością.
- Jak chcesz - powiedziała, nalewając wrzątku również do swojego kubka, z którym przyszła z salonu.
Spojrzał na nią i na książkę, którą odłożyła grzbietem do wierzchu na stół.
Victor Hugo "Lucréce Borgia".
- Znasz? - spytała, łapiąc jego spojrzenie.
- Nie czytałem - przyznał. - Ale znam autora. Nędznicy, Jean Valjean i tak dalej. No i wiem kim była Lukrecja.
- Czytamy sobie na role. Świetna sprawa. Marcel ma ogromny talent, a Zekarjah - wypowiedziała to podobnie jak Vaughn - może odciągnąć umysł od wszystkiego, co zajmuje go we dnie.
Talent aktorski profesora Vaughna. Z pewnością zawierał on utrzymywanie kamiennej twarzy wobec wszystkich studenckich błagań w czasie egzaminów i stwarzanie wrażenia permanentnej wszechwiedzy w zakresie myślicieli.
- Dołączysz do nas?
- Nie... - powiedział. - Nie czuję się na siłach.
- Zmęczony - stwierdziła z pewną, wciąż teatralnie zarysowaną, troską.
Skinął.
- Jakbyś jutro poczuł się lepiej, mam dla ciebie rolę, a nawet kilka do obsadzenia. Ja jestem Lukrecją, to wiadomo, ale ilość mężczyzn do zagrania jest większa niż tamtych dwóch wystarcza - machnęła ręką w kierunku salonu.
Nie musiał długo myśleć, by przypuszczać, że Rodrigo Borgię, znanego też jako papież Aleksander Szósty, czyta Vaughn, a Cesare przypaść musiał Zachariaszowi. Wolał nie wchodzić w to rozmyślanie i w te koneksje. Ale parę obrazków przez głowę mu przeszło. Jeśli miałby się w nich odnaleźć, cóż...
- Dziękuję - powiedział. - Może jak będzie coś co znam...
Sarai przygryzła wargę w lekkim zamyśleniu, po czym pokręciła głową.
- Wątpię, czy coś się znajdzie No najwyżej trzeba będzie dokupić, Marcel dostanie pod choinkę. Pomożesz mi, prawda?
- Oczywiście - odpowiedział odruchowo, znów łapiąc się na jej domniemanie zgody.
To przypomniało mu o czymś ważnym, zdecydowanie świątecznym, czego dawno nie robił.
- Ja też powinienem dać mu jakiś prezent... - powiedział cicho. - W końcu pozwolił mi tak zrobić z ta pracą, chociaż wcale nie musiał. Wam obojgu w sumie...
Ale co mógł im dać? Istotom z innego, piękniejszego świata, w biedermeierowym saloniku z "Memento mori"?
- Co można sprezentować profesorowi? - spytał otwarcie.
Vaughn nie był kimś, wobec kogo Marek mógł sobie pozwolić na jakąś bzdurną świeczkę, czy inną nietrafioną rzecz.
- Jemu? Też kupisz jakąś książkę, przynajmniej udowodnisz, że uważałeś na wykładach. W salonie jest biblioteczka, więc przejrzyj co już ma, żebyś mu nie zdublował. Za to mnie możesz dać coś niepowtarzalnego... - spojrzała na niego z napięciem - Mówisz po angielsku? Albo francusku?
Angielski znał miernie, więc wolał się nie przyznawać.
- Pisałem maturę z francuskiego.
- Parfait! Vous pouvez m'aider avec... - zaczęła, by roztrajkotać się delikatnym szczebiotem, w którym akcent wybijał się już jednak ostrym brzmieniem.
Uśmiechnął się słabo i z onieśmieleniem.
- Aż tak dobrze nie mówię i aż tak nie rozumiem... - odrobinę skłamał dla pewności siebie. - Wolałbym...
- Ah... - westchnęła z nutką żalu, ale i uprzejmym skryciem rozczarowania. - Mam powtórzyć?
- Prosiłbym...
- Ale czytać po francusku umiesz? - spytała zamiast tego.
Pokiwał głową na "tak". Bał się czasem odzywać, to wszystko. I może jeszcze jej tempa z obcojęzycznym nalotem.
- Więc przydasz mi się w inny sposób. Grasz na czymś?
Pokręcił głową, żałując, że kolejny raz musi ją rozczarować.
- Nie szkodzi - powiedziała szybko. - Ale masz słuch?
Tym razem z ulgą przytaknął. Westchnienie ulgi pojawiło się też po drugiej stronie.
- Więc zaśpiewasz alt. Ostatnio brakowało nam czwartego głosu. Chwilowo żałuję, że nie jesteś kobietą, ale poza tym zalety twojej płci przeważają nad wadami.
Przeszli do przedpokoju, gdzie przez cały czas przeglądała jakieś kartki porzucone na wąskim regale, aż w końcu wcisnęła mu do ręki nuty francuskiej kolędy.
Zastanawiał się w jaki sposób z całym urokiem kobiecości, dziwnie niecodziennym i niewspółczesnym zwłaszcza w porównaniu do osób, które znał, umiała tak ostro i zdecydowanie przedstawiać swoje racje, że gdyby nie miękki ton z lekką wadą wymowy, musiałby nazwać ją apodyktyczną. Być może przebywanie z profesorem wymagało od niej takich cech, a może zwyczajnie dzielili ten sam pogląd na życie.
- Wieczorem będę z tobą ćwiczyć, reszta już to umie - znał skądś ten ton nie znoszący sprzeciwu.
Zerknął na tytuł. "Les anges dans nos campagnes".
- Francuska gloria? - spytał, bo taka nazwa kołatała mu się po głowie na te słowa.
- Mhm - potwierdziła, wciąż z nosem w śpiewnikach. - Mam też po polsku, ale nie licz na to. Rozczytaj sobie nuty do jutra przed wieczorem.
Nigdy nie brał udziału w czymś takim, ale po fragmentach dramatu czytanych po kolacji, mógł w tym domu spodziewać się wszystkiego. Skinął potulnie, jak wobec pani-z-dziekanatu, bo nic innego w sumie nie przyszło mu do głowy. Był tu gościem, domownikiem na parę dni, i to dzięki niej. I czuł się wystarczająco dobrze, by nie psuć tego nastroju. Ostrzeżenie profesora zaczęło mieć sens, ale chyba było już na nie za późno.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
mariamagdalena · dnia 21.12.2011 09:01 · Czytań: 698 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 8
Komentarze
Wasinka dnia 21.12.2011 14:19
Zaprawdę leciutko się czyta. Wciągająca atmosfera, uśmiech w stwierdzeniach i ciekawe sylwetki.
A Sarai nie pozwala się obijać Markowi, jak można było zresztą przypuszczać.
Pozdrowienia przyprószone śniegiem.
Olaf Tumski dnia 21.12.2011 15:52
Ten chłopak wplątał się w coś, co chyba go przerasta, a kupno prezentu dla profesora Vaughna to chyba jeszcze nie jest najbardziej ekstremalne wyzwanie.;)
Figiel dnia 21.12.2011 16:49
Mówiłam, że lekko nie będzie :) A Sarai intryguje mnie coraz bardziej. Zagonienie do zmywania naczyń połączone z uprzejmym " jesteś domownikiem" rozbawiło mnie serdecznie - do zapamiętania i wykorzystania w zakresie własnym:)
Sam tekst nie "czyta się" tylko najnormalniej w świecie łyka, więc jak kaczka czekam z rozdziawioną paszczą na następny kawałek :)
Kaero dnia 22.12.2011 12:49
Cytat:
ale ilość mężczyzn do zagrania jest większa niż tamtych dwóch wystarcza

- mężczyzn - rzeczownik policzalny, więc: liczba mężczyzn

Tak samo, jak dwie poprzednie części bardzo dobrze się czyta. Po prostu tu i teraz biorę się za kolejną :)
mariamagdalena dnia 22.12.2011 13:19
przepraszam za brak polskich liter - cudzy komp
Wasinka - na takiej niezbyt ciezkiej formie mi zalezalo, zwlaszcza po niemal wszystkim poza humoreska, co pisalam ostatnio
Olaf - oj, przerasta, nawet jesli siega do ramienia :lol: prezent jeszcze bedzie wazny :)
Figiel - korzystaj i zyskuj na tym :) kaczuszka? a jest tez mak? :)
Kaero - wiem :) ale Sarai ma powplatane w wypowiedzi swoje bledy jezykowe i - zwlaszcza - gramatyczne. ona native speakerka nie jest i mowi tak jak jej sie wydaje, ze jest zrozumiale, nawet po dluzszym czasie. tak jak wiekszosc Polakow mowi chociazby "he don't" zamiast "he doesn't" :) musze to jakos powywazac, ale w dalszuch czesciach chyba postawilam na szyk zdan, jesli dobrze pamietam ;)
julass dnia 26.12.2011 23:46
Cytat:
W końcu pozwolił mi tak zrobić z ta pracą, chociaż wcale nie musiał.


tu byłem i idę dalej:)
TomaszObluda dnia 08.02.2012 19:44
Dziwne to strasznie. Już brak mi pomysłów. Trza czytać do końca.
mariamagdalena dnia 09.02.2012 00:58
Nie aspiruje do niczego.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty