IV
- Wychodzimy! - zakomenderowała Sarai.
- Dokąd? - Student podniósł oczy znad monitora laptopa i zamknął facebooka, otwierając w jego miejsce swoją pracę magisterską. Niby że robił postępy.
- Prezenty trzeba kupić - powiedziała niestropiona, rzucając mu z przedpokoju płaszcz.
Niemal dofrunął, zatrzymując się jednak w połowie dywanu.
- Zekarjaha jest lżejszy - wyfukała w ramach spodziewanych przeprosin i zaczęła zawijać się szalikiem, próbując nie pognieść białego żabotu wpuszczonej w spodnie koszuli. Jej obecny strój kojarzył mu się z dziewiętnastowiecznym oficerem i gdy ubrała jeszcze wysokie, zapinane na klamry buty, obrazek dopełnił się nadzwyczaj ładnie.
Zamknął ekran, pozostawiając sprzęt na kanapie i, po podniesieniu swojego płaszcza, podał kobiecie jej okrycie.
Podczas, gdy ubierał buty, nasunęła czapkę, przekrzywiając ją kilkakrotnie przed lustrem, szukając jak najlepszego efektu czy kąta.
- Gotowy - powiedział, identycznym tonem do tego z czasów wczesnoprzedszkolnych.
Spojrzała na niego w odbiciu.
- Oczywiście, że nie. Gdzie twoja czapka?
Powtórka z rozrywki.
- Nie noszę.
Zacmokała z niezadowoleniem.
- A szalik?
- Też nie.
- Nonsens - zabrzmiało to z francuska. - Nie można nie wkładać szalika w grudniu. Nawet Marcel to wie.
Poprawiła swoje owinięcie i spojrzała w górę.
- Zaaaaaac! - poniosło się po domu.
Zastanowił się przez moment, czemu nie użyła interkomu, ale chyba zwyczajnie nie wiedziała, gdzie mężczyna może być. - Would you mind me borrowing your scaaaaaaaarf?
Przeszła się parę kroków po holu, by nachylić się przez barierkę schodów, tak aby jej głos mógł nieść się do góry.
- Zaaaaaaaaac! Your scaaaaarf! The red one! May I take eeeeeet?
- Daj spokój, mogę wyjść bez... - zaczął Marek, ale machnięcie ręką uciszyło go w jednym momencie, aż sam się zdziwił własną bezwarunkową reakcją.
- Zaaaaaaaaac!
Spojrzała na Marka porozumiewawczo.
- Bierzemy.
- It's yours for tonight - odpowiedziało jej z góry, bez wyraźnych emocji. Też chyba miał jej czasem dość.
- Thanks, big bro'! - czarujący ton połączony był z szerokim na pół twarzy uśmiechem, którym teatralnie rozszerzyła wargi, by nie buchnąć naturalną salwą śmiechu słyszalną dwie kondygnacje wyżej.
- You're welcome - wymruczano na górze.
- No, to idziemy - zawiązała studentowi szalik, poprawiając odruchowo ukośne klapy płaszcza i poklepując na koniec jego pierś. Bez trudu mógł sobie wyobrazić ten ruch, czy raczej ostatnie dwa, użyte na profesorze Vaughnie, jakkolwiek co do szalika, pewny był, że nie dałby go sobie zawiązać tak zupełnie bez walki.
Otworzył drzwi, by wyjść, ale jego stopa zatrzymała się na czymś miękkim. Spojrzenie w dół przyniosło mu widok kota, białego i sprężystego, z pojedynczymi czarnymi plamami na łapkach i przy końcu ogona.
- Tuliś! - pisnęła kobieta, przebiegając palcami jasne futerko.
Otarłszy się o nogi studenta i jej własne, trzydziestocentymetrowy duch przesuwał się ku wnętrzu domu.
- Nazwaliście kota "Tuliś"? - spytał Marek ze śmiechem.
- Oh, nie - odpowiedziała Sarai, biorąc zwierzaka na ręce. - Marcel nazwał go Tertulian. Ale to za długie, żeby wygodnie wołać.
Kot wykręcił się w ramionach kobiety, na tyle zwinnie, by jednocześnie wtulić się w czarne okrycie i by po chwili puściła go bez uprzedzenia.
- Kocie włosy - zacmokała ze spóźnionym niezadowoleniem i jej jasna dłoń ruszyła na poszukiwanie resztek zwierzęcia na swojej piersi. Miał ochotę jej pomóc, ale byłoby to niewskazane.
- Wychodzimy - zakomenderowała już ostatecznie i otworzywszy jej drzwi, do czego raczej była przyzwyczajona, Marek wysunął się za plecami kobiety na zimowy spacer.
- Dokąd się udajemy? - przerwał w końcu milczenie.
- Comment? - spytała, wybita z myśli.
- D'où venons nous? - zaszpanował jednym ze zdań, w których nie miał blokady przed wymową. - Ale odpowiedz po polsku proszę...
- Ah... - westchnęła, wracając jakby do rzeczywistości. - Do lib... do księgarni. Mam nadzieję, że przejrzałeś biblioteczkę dobrze i masz już jakieś pomysły.
Już niedługo miał się przekonać, gdy witryna sklepowa mignęła za ich plecami i stanął przed kolejnymi regałami i półkami książek.
Sara uśmiechała się szeroko do nadchodzącej ekspedientki, ale Marek szybko wyczuł w tym pewne zmęczenie czy sztuczność.
- Bonżur! - zaświergotała tamta, z wylewnością i wyrazistym polskim akcentem, który nawet u Marka wywołał zniesmaczenie.
Zlustrowanie wzrokiem chłopaka zatrzymało chyba dalszy ciąg wypowiedzi sprzedawczyni, co pozwoliło Sarai dojść do słowa, wciąż wobec otwartych ust drugiej.
- Pooglądamy dziś sami - ton ociekał kurtuazją i słodyczą, jakiej pewnie spodziewano się po niej w tym miejscu. - Marek pomoże mi powybierać.
Jakiekolwiek pytania, chociażby o nieobecność chwalebnej wspaniałości Vaughna zostały tym samym ucięte i po pieszczotliwym wręcz uściśnięciu ramienia studenta, na oczach zaskoczonej i zdezorientowanej lekko kobiety, został on za łokieć wciągnięty między półki. Sarai zgarnęła kilka książek z przeciwległego regału i ukucnęła przy filozofii, najwyraźniej nie chcąc opuszczać chłopaka zbyt pochopnie.
- U góry masz pełen przegląd - wymamrotała, patrząc w jakiś oprawiony w skórkę tomik. - Powiedz jak skończysz, będę tu na dole, ewentualnie tam po lewej, jeśli nie wybiorę jednak nic z tego o. - wskazała na stosik, przy swoich stopach.
Przeglądał kolejne tomy, odruchowo patrząc też na dzieła swojego wykładowcy. Na niektórych, podpisanych poza nazwiskiem tylko inicjałami imienia, widniały dwie litery, co już wcześniej zauważył w adresie mailowym. I kiedyś próbował nawet zgadywać co to.
- Od czego ma to "S"? - spytał ni stąd ni zowąd. - Marcel "es"?
- Nie wiesz? - odpowiedziała odruchowo. - To drugie imię, nie używa go nigdy.
- Powiesz mi? - spróbował pociągnąć ją za język, ale nie opierała się wcale, zatopiona wzrokiem w jakiejś anglojęzycznej książce.
- Sephaniyah - akcent zadźwięczał silnie, podobnie jak gdy mówiła "Sarai" czy "Zach". - Sophonyah po francusku. I Sofoniasz po waszemu, paskudnie zniekształcone, ale da się znieść.
Pokiwał głową, wsuwając pod pachę wybrany egzemplarz.
- Dobre imię dla kogoś takiego. Wyraziste i niespotykane. Czemu mnie wcale nie dziwi?
Pół metra pod nim Sarai zaśmiała się lekko.
- Wybierz mu jeszcze jedną książkę albo coś innego. Dwudziestego piątego ma urodziny, zyskasz parę punktów.
- Dwudziestego piątego grudnia?
- A jak! - powiedziała triumfalnie. - Myślisz, że kiedy mogą się tacy rodzić, jak tylko w Boże Narodzenie!
Gramatyka polska kulała u niej momentami, ale przyzwyczaił się już tego nie słyszeć. Sam nawet zaczynał mówić tym udziwnionym szykiem.
Ściągnął z półki dwa woluminy, których nie przypominał sobie z biblioteczki. Sarai od dawna trzymała już również dwie, nieduże, książki, będące wyborami polskich i francuskich dramatów. W jej pierwszym języku chyba niczego nie było.
- "Zemsta"! - Marek puknął w brązową, pozłacaną oprawkę i wyciągnął rękę w teatralnym geście. - "Hej, Gerwazy daj gwintówkę, niechaj strącę tę makówkę!"
Sarai zaśmiała się z urokiem, rozpoznając po rymie, że to fragment sztuki.
- Nie wiem czym jest "gwintówka", ale na pewno mu się spodoba.
- To taka broń z tamtych czasów. A "makówka" to tutaj głowa.
- Ach tak... - pełne, głębokie "ach" wyraźnie różniło się od jej naturalnych westchnień. Wyraźnie zaznaczony wykrzyknik, w którym jednak brzmiała odrobinę zbyt gardłowa nuta. - To tym bardziej polubi. Tymczasem, uważaj - bo może i twoja makówka padnie!
Roześmiała się w głos, delikatnie trzepiąc go po głowie.
Dobrze się czuł w jej towarzystwie i zaczynał zazdrościć profesorowi, że miał tę kokietkę na co dzień. Z pewnością jej nie doceniał, czymkolwiek dla niego była. I wiedział na pewno, że kłócili się o błahostki, choć nie w stopniu naruszającym dobrą relację. Może na dłuższą metę rzeczywiście potrafiła irytować.
Udali się do kasy, gdzie kolejny raz miodowopłynny uśmiech Sarai zajaśniał w pełnym blasku.
Marek popatrzył na niepewną minę ekspedientki, która najwyraźniej gryzła się w język, by nie spytać co to za młoda kreaturę ciągała za sobą między półki.
Zanim zdążył zaprotestować, zapłaciła za nich oboje kartą, na której mignęło chyba studentowi nazwisko Vaughna. Marcela.
Nie zdziwił się, gdy obie torby książek zostały wręczone mu bez pytania, a Sarai wsunęła tylko drobne dłonie do kieszeni. W drodze do domu odczuwał, że filozofia - zwłaszcza w ujęciu akademickim - to jednak ciężki kierunek studiów.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mariamagdalena · dnia 22.12.2011 10:04 · Czytań: 589 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: