Smak podróży - coca_monka
Publicystyka » Eseje » Smak podróży
A A A

z cyklu: Inspiracje



- A pracował pan kiedyś?
- Tak, próbowałem.*


Śnieg kurzył coraz mocniej za kołnierz. Z szarówki, która towarzyszyła przez cały dzień, powietrze bezszelestnie weszło w noc. Mróz był wszędzie. Buty grzęzły miarowo w bieli: skrzyp — szur szur szur, skrzyp — szur szur szur. Biel też była wszędzie: pod stopami, przed oczami; przybierając kształt zmrożonego kryształu, wypełniała puste miejsca w przestrzeni, które jeszcze nie stały się jej łupem. Zbierała się w czapy na plecakach i na czapkach — w stożki. Mimo iż w lesie zaległo mgliste i wypełnione padającym śniegiem powietrze, oddychało się dobrze. W górach, na wysokości tysiąca dwustu metrów nad poziomem morza, zawsze oddycha się dobrze.
Strach. Tak. Coś na pewno czaiło się w lesie, bo cóż by to był za las, gdyby nocą nie żył pieśnią swoich zwierząt, drzew i wszelakiego niewymienionego życia. Coś z pewnością czaiło się w ciemnościach, stąpało na czterech łapach i żarzyło ślepiami. Pozostawało jednak niezauważone, poza zasięgiem źrenic. Naszych źrenic. Zwłaszcza że światło z supernowoczesnej latarki na wskroś — jakby z pochodni — rozświetlało drogę ciepłym blaskiem, zwielokrotnionym odbiciem śniegu i dawało złudne poczucie ciepła i bezpieczeństwa. Może bestia tliła się w głowach i rozpalała wyobraźnię? Jednak twarze nie drgały ze strachu. A może i drgały? Lecz w migotliwym świetle, w refleksach śnieżnych płatków trudno było strach wziąć za strach. Łatwiej przyznać było, że to zmęczenie.
Marsz odmierzały oddechy i miarowe, wspomniane już, skrzyp — szur szur szur na cztery nogi, cztery dłonie i dwa nosy. Było w tym skrzypieniu słychać muzykę, takt do taktu — umiłowanie dla ciszy, złożoności przyrody, siły natury, respektu połączonego z pasją i z podziwem. Ze śpiewem serca, romantyzmem natury, uwielbieniem dla ziemi, która pozwala stres — jak łuski — zrzucać z siebie stopniowo, krok za krokiem. Zrzucać na tyle skutecznie, że z każdą kolejną minutą stajemy się czyści i nadzy; władni, mocni, jędrni jaźnią, trzeźwi do nabrania odpowiedniego dystansu wobec siebie i życia. Aż chce się śpiewać. Aż chce się bić w pierś, drwić, krzyczeć, że jest się zrodzonym, spełnionym, niespełnionym od nowa i znów raz jeszcze. S t w o r z o n y m. 

Właśnie wtedy, podczas pozornie monotonnego cichego szur szur, pośród mrozu i oparów żywicy, pośród myśli o czystej energii i przyjemności bycia tu i teraz, pośród gór, przypomniała mi się książka — dokument drogi: Pieśń stworzenia podróżnika Brusa Chatwina**. Jeszcze w poświacie zimy nagość zmieniała z wolna kolor skóry. Śnieg i mróz ustąpiły miejsca słońcu na jedno skinienie ciemnych źrenic. Postać zrobiła się szczerbata, wyrosły jej czarne kręcone loki. Miała odciski, ropnie na stopach i nadszarpnięte zębem czasu dłonie. Przepasana ledwo opaską, bosa, śpiewała pieśń stworzenia dla kolejnej odkrytej przez siebie rzeczy. I czegóż tam nie było obok niej… Woda, słońce, ziemia, piasek, skały czerwone jak heban. Kangur był, koala, pustynne jaszczurki i skowyt dingo, niemożliwy skwar w samo południe i spokój nocnego czuwania, zawieszonego pod Krzyżem Południa pod akompaniament cykad. Był wreszcie on sam, Aborygen. Siedział obok Brusa na ziemi w cieniu eukaliptusa i z namaszczeniem objawiał swój świat, swoją wiarę i wolę życia. Objawiał esencję. Odkrywał serce z pietyzmem od wieków strzeżonej tajemnicy. Kreślił w piasku hymn dla wchodu słońca. W jego postawie, zmęczonych barkach, głowie przechylonej nieznacznie w prawo nie było zakłamania, skrywanej chytrości i ukrytego fortelu, który mógłby — w razie potrzeby — przeciwko nam wykorzystać. Był jak niewymuszona uczciwość, czysta wola, nieskalana, choć zgwałcona przez lata wskutek zepchnięcia na margines. I choć efekty — delikatnie rzecz ujmując — nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, noszące znamiona eksterminacji, odcisnęły piętno, hebanowo-brunatna twarz wciąż była posiadaczką uśmiechniętych oczu. (W okresie wielkich kolonizacji Ameryka Północna stała się kontynentem pionierów, ziemią obiecaną, natomiast Australia — niestety — miejscem zsyłki, kontynentem więźniów i namiestników, kolonią karną. Tym samym również rajem dla popaprańców bożych; jedynych sprawiedliwych, odmierzających prawo i monopol na życie według własnych dekalogów i wygody). Wspomniany nie posiadał outdoorowych butów, ubrania z membraną i tego, bez czego Europejczyk dwudziestego pierwszego wieku nie potrafi sobie już radzić. Niemniej, właściciel skóry ciemnej jak gorzka czekolada od Lindta był wolny i jego duszy nie rozszarpywały na strzępy brak czasu, budziki, ścisk w metrze, znienawidzona jazda podmiejskim, korki, domówki u "znajomych", terminy, pogoń… pogoń za nie wiadomo (już) czym: za złudą, mistyfikacją narzuconego nam przez nie wiadomo kogo pościgu w próżnię.
Tenże właśnie Aborygen, po otwarciu książki, kładzie rękę na naszym ramieniu i wyrywa z potrzasku. I jest w tym diabelnie skuteczny. Zwłaszcza kiedy zaczyna zaśpiew o ziemi, o historii, gdzie się wszystko pieśnią stworzenia zaczyna i kończy stare. Bo Aborygeni wyśpiewali świat, nim ktokolwiek powiedział pierwsze słowo. I nie odwracają się za maruderami. Trzeba nadążyć, dać sobie zaufać i mieć dużo wewnętrznej siły, żeby wytrwać, ale potem…
Książka tak oto mnie porwała — świeżością, prostotą i uczciwością; w spokój, który toczył się własnym, po części tajemniczym rytmem. Siłą, wiarą i wolnością, która ściska za serce, ilekroć trzeba powrócić do normalnego świata. I to był ten właśnie rytm: skrzyp — szur szur szur, skrzyp — szur szur szur, do złudzenia przypominający odgłos kroków stawianych na śniegu. Były chwile, że traciłam poczucie czasu i wracałam niechętnie do teraźniejszości. I ogromnie zazdrościłam Brusowi, że nie pozwolił sobie wyrwać serca. Poszedł: za śpiewem cykad i pomrukami nocy, za wiatrem i słońcem, na uprażoną, bezwstydną ziemię. (Swojego czasu porzucił pracę, wysyłając legendarny telegram: Wyjechałem do Patagonii na 6 miesięcy, zrywając tym samym współpracę ze słynnym brytyjskim domem aukcyjnym). Jego Australia, Interior Aborygenów*** — piękne, odzyskiwane właśnie. Jak na poły spiralny wzór, z na przemian powtarzającymi się, autonomicznymi paskami czerni i bieli, okalającymi się nawzajem, gdzie tak naprawdę nie wiadomo, czy figura symbolizuje szczyt czy głęboką studnię. A od patrzenia na nią bezustannie kręciło się w głowie. Wciągała i hipnotyzowała, czyniąc z błahostek epopeje, z epopei drobiazgi. Sprawiała falę w przypływach i odpływach. Wciągała i pogrążała jaźń w mistycyzmie, jednak bez ingerencji w nasze dusze i wierzenia. Płuca były swobodne dla każdego następnego oddechu, co czyniło podwaliny i gotowość do samostanowienia o sobie. (Tak podobno następuje każde przewartościowanie poglądów i sądów na świat). 
I kiedy nam się wydaje, że to już koniec, że nabrawszy dystansu, jesteśmy gotowi żyć od nowa, autor wyciąga spaloną od słońca dłoń i palcem wskazuje na nas. Ponieważ szukając korzeni i wytłumaczenia dla własnej niespokojnej natury, szuka właściwie odpowiedzi i dowodzi, że — jak Aborygeni — mamy we krwi wędrówkę i pieśń, która czasem, mniej lub bardziej, dzwoni w uszach. Mówi wprost, że człowiek pierwotny był Nomadą i że tkwi w każdym z nas atawistyczny, głęboko zakorzeniony w podświadomości zew wolności i przestrzeni, szept wędrówki. Często się tej wędrówki wstydzimy. Często boimy. Unikamy jak ognia posądzenia o włóczęgę, a co za tym idzie, o brak stałości, która burzyłaby nasz wizerunek i prestiż. Boimy się posądzenia o cygaństwo, a już najbardziej ośmieszenia. Bo cóż powiedzą, kiedy oznajmimy: „Wyruszam przed siebie wyśpiewać pieśń stworzenia, odszukać korzenie…” Wyśmieją nas, czy też własne wyobrażenie o nas: że oto idziemy, z zeszytem w pięciolinie i łopatą, zrobić największe głupstwo świata. Ze strachu więc stworzono nam (i my sobie sami) miasta i granice, jako sankcję, klamrę, do której — pozłoty — wciąż i wciąż wracamy, niestety… Stworzyciele byli podobni Kainowi. On właśnie stał się ojcem naszych klatek, w dniu, gdy z zawiści i zazdrości o nieskrępowane życie, o przemieszczanie się wraz ze świeżością zieleni i dojrzewającymi, dzikimi płodami natury, cyklem pór roku, sam będąc przywiązanym do pługa, z zazdrości o wolność zabił własnego brata, pasterza Abla. I oto dziś korzystamy z konformistycznej złudy porządku i stałości.
Na szczęście bywa, że niektórzy (my) z nowoczesnego, starego świata wyrywają się na wolność. Wrzucają na się lniane podkoszulki, trochę za duże, ale wygodne dżinsy lub też luźną, niekrepującą sukienkę i, nade wszystko, wygodne buty. I jak Indiana Jones przed kamienną kulą, tak my uciekamy przed nawałem cywilizacji. Im dłuższa podróż, tym kula się zmniejsza. Z czasem majaczy w oddali, by — w miarę postępu tułaczki — zniknąć. Lecz wtedy, gdy po jakimś czasie odwrócimy twarze w stronę miast, coraz trudniej okłamać siebie i wrócić gdzieś, gdzie nikniemy w tłumie nic nieznaczącego pędu przed… trudno określić za czym i dokąd.

Las się skończył i dwie godziny marszu minęły nie wiadomo kiedy. Podekscytowanie podsycone mrozem, unaocznione w parujących oddechach, adrenalina i wszelkiej maści hormony szczęścia towarzyszyły mi jeszcze przez jakiś czas. Smutek już nadchodził, na razie jednak trzymał się z boku. Zachowywał się jak stary przyjaciel, który na wylot zna moje myśli.
Bowiem kiedy nadchodzi koniec, jeszcze tak właściwie się go nie czuje. Głowę przepełnia inny wymiar, ledwo co zostawiony za plecami. Las i cisza jeszcze są z nami, w samochodzie, pośrodku ośnieżonej drogi. W plecaku, po kieszeniach, tam i tu jeszcze pełno rześkiego powietrza. Nawet kiedy miniemy rogatki miasta zatopionego w świetle latarń czy świątecznych dekoracji. Miasta przykrytego niezadeptanym, sypiącym się bezustannie z chmur pierzem. Nawet wtedy jeszcze nogi idą szlakiem i słyszysz w uszach znaną melodię: skrzyp — szur szur szur, skrzyp — szur szur szur…
Z zadumy wyrywa dopiero dzwoniąca komórka, szczęśliwa z odzyskania zasięgu. Potem szczebiot bratanicy — która czekała powrotu cioci, odmawiając zaśnięcia — dopełnia dzieła. Radość małej rączki na mojej szyi i przejmujące, szeptane do ucha „dobranoc” rozklejają na dobre.
Dom. Byłam w domu. Przy kolacji ważyłam na dłoniach tęsknotę do bliskich i zew, który ciągnie w głuszę. I tym razem waga ani drgnęła, pozostając w równowadze, jakby kpiąc z moich rozterek. Późnym wieczorem, a właściwie już grubo po północy sięgnęłam na półkę. Książka rozgościła się w dłoniach, a szelest kartek koił smutek. Przeglądałam zapiski wetknięte między strony i akapity zaznaczone zakładkami. Nie miałam pojęcia, czego właściwie szukam. Cytat sam wpadł na mnie. Potknął się o oczy, w zamian oczekując uwagi. A może była to sprawka ciemnoskórego przyjaciela. Tak czy siak, czytałam szeptem kilkakrotnie te oto słowa, wypowiedziane przez jednego z bohaterów: "Ameryka jest młoda! Młoda, niewinna i okrutna. A ten kraj stary i na tym polega różnica. Stary, zmęczony i mądry". Zaprawiony w boju polityk orzekłby, że to czysty populizm rozgoryczonego, biednego człowieka. Wystarczy włączyć TV, żeby zobaczyć prawdę, właściwą stronę lustra. Gdzie Ameryka to wymarzony eden, a historia Australii tak krótka, że nijak porównywać ją choćby do dziejów Europy. Skoro większość mówi tak samo, to znaczy, że ma rację, hołdując iluminacji, dającej wytchnienie całym rzeszom. Jakże błogo w zaciszu domu ogląda się czyjąś krzywdę, odległą na tyle, że staje się bardziej ciekawostką lub też filmem fabularnym, niż prawdą.
Swojego czasu moja znajoma udała się na wycieczkę do Kenii, na safari. Biedaczka, wróciła rozczarowana skąpą ilością zwierząt, upałem, biedą, niedociągnięciami organizacji i tym podobnymi. Orzekła: „W telewizji wszystko lepiej widać, więcej się nie dam namówić.” Przygotowywała się na wielki podbój dziczy, a nie wysiadła ani razu z samochodu. Oczekiwała być może wrażeń jak z ogrodu zoologicznego, gdzie, nie brudząc sobie butów i nie ryzykując draśnięcia, można spojrzeć w oczy lwu czy innemu zwierzęciu. Piętno Kainowe — wciąż żywe, przekazywane z pokolenia na pokolenie — uzależnia od wygód i dostępności życia. Mnie wystarczyłby szelest sawanny drgającej z wiatrem, śpiew świerszczy, wszelakie nocne odgłosy dzikiej przestrzeni. Zeschłe powietrze rozcierane na podniebieniu, kurz na butach, słony pot przy akompaniamencie starej i mądrej ciszy.

A w związku z tym, że nic nigdy odkryte do końca nie bywa, miejsc podróży wystarczy dla wielu. Gdyby zatem ktoś chciał, obudził się nagle, oznajmiam, że miejsce po Chatwinie smutno zieje pustką. Czeka na ochotnika, który podźwignie plecak, ołówek, czyste kartki i ruszy (dla i za większość) opowiadać świat, jakiego się boimy, jakiego nie znamy, pulsującego życiem tuż za granicą schematycznego, fałszywego piękna, które nam wpojono. Żywię nadzieję, że może zdarzy się to właśnie wtedy, kiedy ostatnie słowo książki zachłannie stanie się łupem kogoś z was. I może się kiedyś spotkamy.


 

*cytat pochodzi z książki "Pieśń Stworzenia"


**Brus Chatwin (1940-1989) angielski pisarz, podróżnik, reporter  (m.in. Pieśń stworzenia, Wicekról Quidach, W Patagonii) jest bliski Kapuścińskiemu sposobem przedstawiania, postrzegania świata, sposobem rzetelnym ale i pełnym przestrzeni, pozbawionym dzisiejszego bezwładnego pędu za wszelką informacją. Kapuściński wspomina Chatwina w Lapidariach, jako "największe zjawisko współczesnego reportażu w Anglii".



***Rządy Australii aż do połowy lat 60. XX wieku stosowały wobec Aborygenów politykę przymusowej asymilacji i dopiero wtedy wykreślono ich z oficjalnej Księgi Flory i Fauny (uznając ich za ludzi – stworzenia posiadające wolną wolę, zdolność logicznego myślenia oraz tzw. wyższą świadomość – dało im to prawa człowieka) tego kraju i przyjęto zasadę asymilacji dobrowolnej. Dopiero od 1984 mają pełnię praw wyborczych. Wśród Aborygenów występuje większe bezrobocie i alkoholizm niż wśród pozostałej części ludności. Obecnie ich liczba ponownie maleje, a całą populację szacuje się na ok. 220 tys. osób.
13 lutego 2008 premier Australii wygłosił w parlamencie przemówienie, w którym przeprosił Aborygenów za dyskryminację i prześladowania, w tym praktyki tzw. skradzionego pokolenia.
Źródło: wikipedia.org

Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
coca_monka · dnia 30.12.2011 11:59 · Czytań: 2694 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Komentarze
Wasinka dnia 19.03.2013 22:35
Od początku wciągnęłam się w ów esej. Podszedł mi i styl, i temat. Sprawnie napisany, zachęca do wejścia w świat odczuć Autorki. Bo odczuć tu pełno. I to właśnie jest piękne - nie spotkamy się tu z suchą relacją, ale z pełnokrwistą opowieścią, z refleksjami, które pobudzają do refleksji dalszej, ze spojrzeniem Autorki, z jej emocjami i dywagacjami.
Styl lekkoczytającysię, jak to zwykłam mówić, ale wcale nie tuzinkowy.

Może się przyda:
Cytat:
- Tak, próbowałem(.)

Cytat:
Mimo, że w lesie
- bez przecinka
Cytat:
Zwłasz­cza, że światło
- tutaj takoż
Cytat:
tru­d­no było stra­ch, wziąć za stra­ch
- przecinek zbędny
Cytat:
Właśnie wtedy, pod­czas po­zo­r­nie mo­no­to­n­nego(,) ci­ch­ego szur szur; pośród mrozu i oparów żywicy; pośród myśli o czy­stej ene­r­gii i przy­je­m­ności bycia tu i teraz;
- może lepiej tu przecinki zamiast średników?
Cytat:
czar­ne(,) kręcone loki.

Cytat:
skały cze­r­wo­ne jak heban
- heban bardziej kojarzy się z czarnym...
Cytat:
który mógłby w razie po­trze­by, prze­ciw­ko nam wy­ko­rzy­stać.
- bez przecinka albo dwa: mógłby, w razie potrzeby, przeciwko
Cytat:
- de­li­ka­t­nie rzecz ujmując, -
- przecinek do wyrzucenia przed myślnikiem
Cytat:
eu­r­ope­j­czyk dwu­dzi­e­st­ego pier­wsz­ego wieku
- Europejczyk
Cytat:
pod Krzyżem Południa pod ako­m­pa­ni­a­ment cykad.
- wpada na siebie "pod"
Cytat:
Nie­mni­ej, właści­ci­el skóry cie­m­nej jak go­rzka cze­ko­la­da od Li­n­dta, był wolny
- nie dawałabym przecinków
Cytat:
Zwłasz­cza, kiedy za­czy­na zaśpiew o ziemi, o hi­sto­rii(,) gdzie się wszystko pieśnią stworzenia zaczyna
- bez podkreślonego przecinka, przecinek przed "gdzie" ; zaczyna zaśpiew - nieco wpada na siebie "za", poza tym potem masz powtórzenie "zaczyna"
Cytat:
dać sobie zaufać, i mieć dużo
- bez przecinka
Cytat:
miesięcy(,) zry­wając tym samym

Cytat:
Wciągała i hi­p­no­ty­zo­wała(,) czyniąc z błaho­stek

Cytat:
(Tak po­do­b­no następuje każde prze­wa­r­tości­o­wa­nie poglądów i sądów na świat.)
- kropka po nawiasie, a nie przed nim
Cytat:
że na­bra­w­szy dy­sta­n­su(,) jesteśmy

Cytat:
a co za tym idzie o brak stałości,
- a co za tym idzie, o brak / a - co za tym idzie - brak
Cytat:
Wy­ru­szam przed si­e­bie, wyśpiewać pieśń stwo­rze­nia
- przecinek zbędny
Cytat:
Ze stra­chu więc stwo­rzo­no nam; i my sobie sami; mi­a­sta i gra­ni­ce
- może zamiast średników np. myślniki?
Cytat:
On właśnie stał się ojcem na­szy­ch kla­tek, w dniu
- bez przecinka
Cytat:
dzi­ki­mi płodami na­tu­ry; cy­klem pór roku, sam(,) będąc przy­wiązanym
- zamiast średnika dałabym przecinek, a zamiast przecinka średnik (albo myślnik)
Cytat:
(my) niektórzy z no­wo­cze­sn­ego, sta­r­ego świata, wy­ry­wa­my się na wolność
- "my" zapisałaś w cudzysłowie, ale potem czasownik masz do "my", a nie "niektórzy"
Cytat:
nie­kre­pującą su­ki­enkę, i nade wszy­st­ko
- niekrępującą; bez przecinka
Cytat:
tak my, uci­e­ka­my przed nawałem cy­wi­li­za­cji
- przecinek zbędny
Cytat:
Bo­wi­em kiedy nad­cho­dzi ko­ni­ec,
- moze zmienić szyk: Kiedy bowiem
Cytat:
nie­za­de­p­ta­nym pie­rzem(,) sypiącym się bez­u­sta­n­nie z chmur.

Cytat:
Nawet, kiedy mi­ni­e­my ro­ga­t­ki
- przecinek zbędny
Cytat:
Książka rozgościła się w dłoni­a­ch(,) a sze­lest ka­r­tek koił smu­tek.

Cytat:
we­t­knięte w między stro­ny
- bez "w"
Cytat:
Tak czy siak czytałam

Cytat:
Za­pra­wi­o­ny w boju po­li­tyk, orzekłby
- bez przecinka
Cytat:
prawdę, właściwa stronę lu­stra
- właściwą
Cytat:
nijak porównywać ją, choćby dziejów Eu­r­opy.
- bez przecinka i dodać chyba trzeba "do" (do dziejów Europy)
Cytat:
ma rację(,) hołdując ilu­mi­na­cji

Cytat:
Jakże się błogo, w za­ci­szu domu
- przecinek niepotrzebny
Cytat:
cie­ka­wo­stką, lub też fi­l­mem fabu­la­r­nym(,) niż prawdą.

Cytat:
podbój dzi­czy(,) a nie wy­si­adła

Cytat:
Gdzie(,0 nie brudząc sobie butów i nie ry­zy­kując draśnięcia(,) można spo­j­rzeć w oczy lwu, czy in­ne­mu zwi­erzęciu
- bez przecinka przed "lub"
Cytat:
wsze­la­kie, nocne odgłosy
- przecinek zbędny
Cytat:
Czeka, na ocho­t­ni­ka, który
- nie dawałabym przecinka. Ale jeśli chcesz przerwy, to może kropka? Czeka. Na ochotnika, który
Cytat:
P.S.
- bez kropek
Cytat:
(cie­ka­we(,) czyja to wina? – Dop. au­to­r­ki)
- dop. małą literą

Jeśli chodzi o zbitki mimo że, zwłaszcza że, zwłaszcza kiedy mogę zaproponować nieśmiało moją bajeczkę w komentarzu pod innym tekstem: http://www.portal-pisarski.pl/czytaj/20056/niewolnica-z-sasiedztwa

Pozdrowienia skrzące się księżycowo.
coca_monka dnia 20.03.2013 20:39
Wasinko,
do nóg padam i ogromnie wdzięczna jestem!

Cieszę się z oceny stylu, a już całkiem z faktu, że dałaś się porwać :)
Dziękuję bardzo, bardzo za korektę i bajkę o mimo że i innych podobnych - Word uparcie wrzuca tam przecinek, ale teraz już mu nie pozwolę ;)
Jak poprawię, choć nie wiem kiedy to nastąpi, to zaproszę do czytania już dla czystej przyjemności. Choć lepiej będzie napisać kolejny, uniknąć błędów i zaprosić Cię doń właśnie.

jeszcze raz nisko się kłaniam, wdzięczna!

odpozdrawiam paryżewsko, z uśmiechem :)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty