Ciemne chmury sunęły po niebie, przywodząc na myśl widma udręczonych dusz. Zwieszały się nisko nad zgliszczami miasta i groziły ulewą, która jednak nie nadchodziła. Mała dziewczynka, zadarłszy do góry główkę, obserwowała ich kształty równie czarne jak jej własne włosy. Siedziała na kilku ocalałych kamiennych schodkach otoczona z dwóch stron ścianami sięgającymi wysokością czubka nosa małej, gdy była w tej pozycji. Ściskała w rączkach misia. Misia bez jednego oka. Wojna wymagała poświęceń, nawet od misiów. Dziewczynka zazdrościła pluszakowi, że jego nozdrza nie czuły kurzu, zapachu krwi i potu niesionego z wiatrem. Obrzydliwej woni zniszczenia i mordu wdzierającej się do nosa, sprawiającej, że każdy oddech przeistaczał się w niemożliwe do zniesienia męki, a dziewczynce robiło się niedobrze, chociaż pusty żołądek nie miał czego zwrócić.
Podniosła się z trudem i wygładziła rączką pogniecioną sukienkę. Nie poprawiło to zbytnio wyglądu ubrania, gdyż beżowy materiał nadal pokrywała warstwa brudu, a gdzieniegdzie widoczne były mniejsze lub większe dziury. Jednak więcej w tej kwestii nie mogła zrobić. Na drżących nóżkach zeszła po schodkach, ciągnąc za sobą niczego nieświadomą maskotkę. Zadrżała. Nie wiedziała, czy z powodu przenikliwego chłodu, tym bardziej dotkliwego dla kogoś mającego na sobie jedynie sięgającą kolan sukienkę bez rękawków, czy może z powodu roztaczającego się przed nią widoku. A ów widok był doprawdy przygnębiający.
Wokół jak okiem sięgnąć rozciągały się zgliszcza budynków. Cmentarzysko architektonicznych wizji przepełniało żałością. Zrujnowane domy z cegły, pozbawione dachów i co najmniej jednej ściany. Dziury średnicy ludzkiej głowy w murach, które cudem przetrwały ataki wroga. Gruzy pokryte ciemnym pyłem walające się tu i tam. Wyrwy w ulicy ziejące czernią i wydające się bezdennymi. Niegdyś majestatyczne, kilkupiętrowe budowle pomalowane pastelowymi farbami dziś przedstawiały się jako kupka szarych kamieni, od których ludzie odwracaliby wzrok, wzdrygając się na samą myśl o tym, co tutaj zaszło. Oczywiście gdyby byli tu jacyś ludzie oprócz małej, czarnowłosej dziewczynki, która szła powoli, wymijając porozrzucane chaotycznie cegły i szczątki mebli i ciągnęła za sobą maskotkę.
Skręciła w lewo przy szyldzie reklamującym zakład fryzjerski, który trzymał się drzwi salonu na jednym tylko gwoździu i wyglądał doprawdy żałośnie. Trafiła na okrągły plac urozmaicony ludzkimi ciałami za sprawą bezlitosnych rąk śmierci. Niemalże widziała postać Nieuniknionego Losu stąpającego lekko po sztywnych kobietach, mężczyznach, dzieciach i starcach jak po drogim dywanie, który strach było zabrudzić, ale który jednak znajdował się w jego własnym domu i mógł robić z nim co mu się żywnie podobało. Ludzie porozrzucani na brukowanej kostce jak lalki, którymi ktoś się znudził i zapomniał poustawiać na półce obok reszty zabawek. Wyglądali jak gdyby spali. Spali, a czerwone kałuże wokół nich i brak oddechów były tylko głupim żartem.
Tak w pierwszej chwili pomyślała dziewczynka. A może jedynie usilnie chciała tak myśleć, bo w mgnieniu oka dotarła do niej groza sceny. Życia trwające lata, zakończone w jednej sekundzie. Plany na przyszłość, marzenia i nadzieje zdeptane ciężkim żołnierskim butem. Ta właśnie bolesna prawda kryła się w pustych oczach poległych cywilów.
Dziewczynka ruszyła przed siebie, ciągnąć misia po ziemi mokrej od krwi i brudnej od kurzu walki. Pluszak przesiąkał zapachem rzezi, który z minuty na minutę stawał się coraz trudniejszy do zniesienia.
Stąpała powoli, klucząc wśród zwłok, przestępując pourywane ramiona, dłonie, a czasem nogi. A czasem głowy. Zatrzymała się przy chłopcu, na oko piętnastoletnim. Miał przestrzeloną czaszkę. Z małej dziurki na czole pomiędzy posklejaną grzywką już dawno przestała wypływać krew. Zginął szybko, a na jego otwartych ustach zastygł krzyk. Wpatrywał się w nią niewidzącymi źrenicami. Ukucnęła, pogładziła go po brunatnej czuprynie i zamknęła mu powieki. Sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła i dlaczego akurat jemu, skoro na podobny gest czekało kilkunastu innych. Nie znała chłopca, nigdy wcześniej nawet go nie widziała. Poczuła, że po prostu musi to zrobić. Musi i już. Rzuciła okiem na misia, ale ten nie wyraził ani aprobaty, ani sprzeciwu.
Szła więc dalej, aż w końcu stanęła na samym środku placu. Fakt, że wszystko wokół nie było prawdziwe wcale jej nie pocieszał. Wiedziała co się teraz stanie. Zawsze działo się to samo.
Toteż dziewczynka nie zdziwiła się, gdy powietrze zaczęło drgać. Zdawało się, że ruiny budynków i spoczywające wokół ciała kołyszą się w nerwowym rytmie. Po chwili podłoże także zaczęło wibrować, zwiastując potężne trzęsienie ziemi. Dziecko chwiało się i przestępowało z nogi na nogę, by nie upaść, jednak te starania ostatecznie na nic się zdały, bo i tak straciło równowagę.
Drgania stawały się silniejsze i coraz częstsze. Dziewczynka dźwignęła się na kolana. Z przerażeniem stwierdziła, że ziemia zaczęła pękać grubą linią przechodzącą dokładnie między jej nogami. Gdy wstała, cały plac był już naznaczony siatką głębokich pęknięć. Zgliszcza powojennych budynków rozpadały się w mgnieniu oka na miliony drobnych kawałeczków, tworząc chmurę pyłu gnaną wiatrem w tę i z powrotem. Jak gdyby wybuchały, chociaż bez huku i dynamitu.
Potężne już wyrwy w kostce brukowej zionęły bezdenną otchłanią. Ciała pomordowanych znikały w owych dziurach bądź rozpadały się podobnie jak budynki. Dziewczynka musiała przeskakiwać z jednej brukowej wysepki na inną; w przeciwnym razie i ona stałaby się ofiarą trzęsienia. Zatrzymała się na sekundę, przycisnęła pyszczek misia do piersi, aby uchronić jego samotne oko przed tymi okropnościami.
- Jestem tylko wytworem twojej przeszłości – szepnęła mała dziewczynka.
Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy.
***
Wzięła głęboki oddech i otworzyła oczy.
Jednak po chwili odruchowo zacisnęła powieki oślepiona promieniami popołudniowego słońca. Podniosła leżące obok okulary przeciwsłoneczne z wymyślnymi oprawkami i założyła je na nos. Świat stał się nieco ciemniejszy, dzięki czemu mogła normalnie oglądać park, a nawet intensywnie grzejącą o tej porze roku jasną gwiazdę.
Zielone trawniki, żwirowe alejki, po których przechadzały się pary, matki pchające wózki, grupki młodych osób i starsi ludzie. Liście na drzewach i krzakach delikatnie poruszane ciepłym wiatrem, barwne motyle uganiające się za sobą nawzajem w godowym tańcu.
Wszystko to było niesamowicie prawdziwe, a jednocześnie wydawało się odległe o setki lat świetlnych. Dziewczyna w okularach przeciwsłonecznych wsłuchiwała się w śpiew ptaków nad głową, opierając się o pień drzewa. Wreszcie poprawiła ramiączka seledynowej bluzki, wzięła do ręki torbę z kwiatowymi motywami, jakże adekwatnymi do obecnej pory roku, i wstała.
Zostawiając za sobą starą lipę i trawnik, skierowała się na północ jedną z wyłożonych żwirem ścieżek. Mijała kolejne drzewa rosnące przy alejce symetrycznie. Nie minęło wiele czasu, nim po prawej pojawił się położony prostopadle do alejki mostek. Mostek był półokrągły, łączący swym garbem dwa brzegi sadzawki w samym sercu parku i zbudowany z drewna pomalowanego na bordowo. Skręciła. Obcasy głucho uderzały o drewno, gdy wspinała się na szczyt pomostu. Dotarłszy na najwyższy punkt, zatrzymała się i oparła o barierkę. Poczuła gorąco bijące od balustrady, jednak nie zrobiło to na niej wrażenia. Spojrzała w dół, w wodę.
Wpatrywało się w nią odbicie dorosłej kobiety. Szczupła twarz otoczona kaskadą lśniących czarnych loków. Poważne spojrzenie podkreślone zdecydowaną ciemną kreską, spoglądające spod gęstych rzęs. Wreszcie czerwona linia ust. Wiaterek wprawiający wodę w ruch raz po raz zniekształcał wizerunek, jednak kobieta wciąż mogła rozpoznać siebie.
Wygięła wargi w uśmiechu – odbicie natychmiast powtórzyło jej czynność. Przekrzywiła głowę najpierw powoli, potem szybko i wolno na zmianę, jak gdyby chciała zmylić lustrzany obraz. On jednak bezbłędnie papugował jej ruchy.
Odbicie nagle zaczęło się rozmywać, ciemne kształty na powierzchni sadzawki falowały, przemieszczały się i zmieniały w coś zupełnie innego. W oka mgnieniu odbicie dorosłej młodej kobiety stało się odbiciem małej dziewczynki. Dziecko patrzyło nieruchomym wzrokiem zastygłym w smutku. Na czoło dziewczynki opadały pasma posklejanych czarnych włosów. Miała na sobie jedynie beżową sukienkę bez rękawków, a przynajmniej przypominającą beż w miejscach, gdzie warstwa kurzu i brudu nie była aż tak duża. Dziewczynka trzymała w rączkach pluszowego misia o kasztanowym futerku, jaśniejszym tylko w obrębie okrągłego brzucha. Misia bez jednego oka.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Essi · dnia 04.01.2012 10:50 · Czytań: 737 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: