Bana
Na kilka miesięcy przed pojawieniem się na świecie Weroniki, na drodze pomiędzy jeziorem a wsią, można było dostrzec inny, niż zazwyczaj znany w dziewiętnastym wieku, jakby bardziej ożywiony ruch ludzi i wozów konnych. To, jak ustalono później, francuscy jeńcy z wojny francusko-pruskiej i więźniowie niemieckich więzień, w większości Polacy, budowali drogę. Przecinała ona prowadzący z Nowej Wsi do Wieldządza i przechodzący środkiem wsi gościniec, rozwidlający się naprzeciwko szkoły, prowadzący dalej prosto do Kotnowa, a w prawo do Błędowa.
Nowa droga, która miała wprowadzić niebawem wieś w dwudziesty wiek, zaczęła z czasem wić się, jak zaskroniec pomiędzy wzgórzami. W jednych miejscach budowniczowie przyszłości na niemal cały najbliższy wiek przekopywali wzgórza, tworząc szerokie parowy, a przez doliny usypywali groble. Nawozili i ubijali na jej powierzchni warstwę kamiennego tłucznia. Potem układali równo jeden przy drugim, na odległość małego kroku, drewniane podkłady, nasączone ropą i olejem. Wreszcie zwieńczyli dzieło przymocowanymi do podkładów dwoma równiutkimi rzędami grubych stalowych prętów o przekroju zbliżonym do kształtu grzyba, nazwanych szynami.
Wraz z zapowiedziami o zbliżającym się na koniec dziewiętnastego wieku końcem świata, na żelaznej drodze pojawiła się sapiąca machina, niczym pierwszy złowieszczy znak zbliżającego się końca. Dudniąc i sapiąc, wychylał się stopniowo zza wzgórz od strony Płużnicy, wielki i groźny, żelazny wąż, ziejący na pola czarnym dymem. Ciężki, stalowy potwór zatrzymał się z chrzęstem stali przed zaciekawionym tłumem, zgromadzonym przed czerwonym budyneczkiem niewielkiej stacji. Tak oto tuż przed pojawieniem się na świecie Weroniki, do wsi wjechał ostatni wiek drugiego tysiąclecia.
Hałaśliwy gad z biegiem lat przeszedł przemianę i stał się wreszcie niegroźną i wręcz pożyteczną baną, która pomimo swej dobroduszności, opanowała na kilkadziesiąt najbliższych lat nową drogę.
Tak do głosów dwóch dzwonów doszły codzienne gwizdy, oznajmiające przybycie i odjazd bany oraz barwą głosu zapowiadające kaprysy aury. Gdy zapowiadała się słoneczna, bezdeszczowa pogoda, gwizdy lokomotywy były wyraźne, melodyjne i równe. Gdy zbliżały się deszcze, gwizdy były przerywane, chrapliwe i jakby przytłumione. Wraz z pojawieniem się bany, skończyły się też na wsi, przynajmniej na jakiś czas, problemy z rannym wstawaniem do udoju krów i przewidywaniem pogody. A wyznaczające przez dość długi czas rytm tutejszego życia odgłosy dzwonów z dwóch kościołów, straciły z upływem lat tę swoją moc nad ludźmi. Wieczorny przejazd bany zaczął też dość szybko oznaczać porę upragnionego odpoczynku i rychłej kolacji.
Bana zaczęła wieloletnią służbę ciągnąc, to w jedną, to w drugą stronę, wagony z wielkimi ilościami buraków cukrowych, zboża, ziemniaków, wytłoków, węgla, nawozów i innych towarów oraz dwa wagony, jeden przeznaczony dla palących drugi dla niepalących pasażerów.
Dla Weroniki bana była pierwszym z doświadczonych w życiu, ważnych zjawisk świata za oknem. Każdego dnia sapiąc, pojawiała się zza wzgórza z czarną wstęgą dymu, rozpływającą się po polach i przystawała przed czerwonym parterowym domkiem, na którego froncie widniał na białym kwadratowym polu, napis: WELSAZ, który wprawdzie po drugiej wielkiej wojnie został zamalowany i zastąpiony napisem WIELDZĄDZ, to jednak prześwitywał do samego końca spod nowego napisu, podobnie jak w jej świadomości także mieszały się ze sobą do samego końca te dwa napisy i w końcu zaczęły tworzyć jakby jeden napis, złożony z dwóch, niepowtarzalny i jedyny, na zdającym się jakby nic o tym nie wiedzieć, świecie.
Za przystankiem bany widniało kilka domów resztówki. Dopiero po wielu latach, gdy w Weronice otworzyło się okno na stosy książek, przeczytała gdzieś, że resztówka stanowiła podgrodzie w czasach, gdy na wzgórzu oblanym z trzech stron zakolami jeziora, nazywanym do dzisiaj szlosberg, stał niewielki krzyżacki gród, a Welsaz zwany też Villisass, był przez krótki czas nawet siedzibą komturii krzyżackiej. Gród leżący tysiąc lat temu w pasie przygranicznym, był kilkakrotnie oblegany i zdobywany przez broniących swoich świętych borów Prusów, nadciągających z lasów brodnickich. Także Wikingowie, w poszukiwaniu łupów, nie mogąc niczego wskórać w dobrze bronionym, zamożnym Gdańsku, zapuścili się kiedyś swoimi łodziami w górę Wisły, aż w okolice Chełmna, skąd robili łupieskie wypady po znanej Weronice okolicy. Weronika nieraz wyobrażała sobie, szczególnie podczas szalejących za oknem burz i huraganów, jakby do jej czasów trwały te pierwsze starcia pomiędzy czcicielami konkretnych, naturalnych i licznych sił przyrody, niedaleko stąd mających swoje gniazda, Prusami, a także morskimi nomadami Północy, Wikingami, a siewcami nowej religii, którzy w okolicach Welsaz / Wieldządza pojawili się z krzyżem na płaszczach i mieczem w rękach i zaczęli niszczyć wszystko, co w ich oczach nie podobało się niewidzialnemu, jedynemu Bogu. Weronika wiedziała, że po jakimś czasie, początkowo przychylni dla rycerzy krzyża, piastowscy potomkowie tych terenów, tak znienawidzili ich za obłudę i wiarołomstwo oraz umiłowanie nade wszystko władzy i bogactwa, że bez pomocy Prusów, którzy z biegiem lat ustępowali coraz dalej na północny wschód, zburzyli ich zamek leżący nad jeziorem Welsaz/Wieldządz, na górze. Przewieźli potem kamienie i cegły ze zburzonego zamku niedaleko od miejsca w którym stał, i po drugiej stronie jeziora, z tych kamieni i cegieł, postawili niewielki kościół katolicki w Nowej Wsi. Przybysze z Niemiec, w kilkaset lat po tym, jakby dla rewanżu, po stronie jeziora, na której ongiś stał wspomniany krzyżacki zamek, postawili swój kościół. Ich buta i bogactwo sprawiały, że starali się przy tym, jak tylko mogli, aby ich kościół ewangelicki, zbudowany z czerwonej cegły, był wielkością okazalszy od kościoła wcześniej postawionego przez potomków Piastów po drugiej stronie jeziora oraz aby jego wieża sięgała bliżej nieba.
W jeziorze był podobno zatopiony przez lodowce jeszcze jeden kościół, z czasów przedlodowcowych, a jego wyznawcy pofrunęli gdzieś w kosmos, gdy dla ich wysokiej kultury przyszła zagłada z innej planety.Tak przynajmniej twierdził mieszkający niedaleko jasnowidz i wróżbita, Jan Roude.
Kiedy Weronika patrzyła w kierunku odjeżdżającej bany, wyobrażała sobie czasem, że siedzi w jednym z dwóch wagonów, zdążających w kierunku Mełna i po wyruszeniu ze stacji patrzy na prawo. Mijają pierwszą we wsi zagrodę Matuszaków, sąsiadującą z kamiennym przydrożnym krzyżem, który zdawał się przypominać wszystkim, dokąd prowadzą wszystkie ziemskie drogi. Po drugiej stronie była rybaczówka, gdzie mieszkał rybak Mazur. Następnie wzrok jej kieruje się na rozciągające się w porannej mgle jezioro, z jedną lub najwyżej dwoma nieruchomymi zazwyczaj, czarnymi punktami łodzi na srebrnym tle wody.
Z jeziora wypływała kiedyś w daleki świat kapryśna, połyskująca złowrogo swoimi nieobliczalnymi falami, z pozoru niewinna rzeczka, Bacha. Każdy jednak, kto ją lepiej poznał, albo posłuchał, co mówią o niej ludzie, wiedział, że należy się jej strzec i lepiej unikać. Dla zbyt wielu ludzi i zwierząt, spotkanie z Bachą skończyło się źle. Weronika wyobrażała sobie następnie ruiny zamku i końskie doły oraz grząskie płycizny na dnie jeziora, nad którymi prześlizgują się łodzie, niczego oprócz ławic ryb nie wyczuwających rybaków.
Zagrody na wysokim brzegu za jeziorem, zdają się czekać już na południową sjestę, podczas której wyglądają najładniej. Jeszcze w początkach życia jej praprababki Wiktorii, właśnie na tych wzgórzach, jako najwyżej położonych w okolicy, kręciły się w czasie dość na nich częstych wiatrów, docierających od Bałtyku, zwanego przez starożytnych Greków za Tacytem, Oceanem Północnym, skrzydła wiatraków, mielących zboże na mąkę i śrutę.
Weronika lubiła z samego rana patrzeć, jak wieża kościoła w Nowej Wsi Królewskiej, leżącej na końcu biegnącej wzdłuż brukowanej kocimi łbami drogi, zaczyna przepuszczać pierwsze promienie słońca, wychodzącego na świat, od lasów ciągnących się aż pod Wąbrzeźno. Czuła wtedy, jak pojawia się wokół, jak okiem sięgnąć, i w niej, z każdym nowym dniem, nowa odsłona życia.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Alfeusz · dnia 09.01.2012 09:29 · Czytań: 535 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: