Wielka wojna i Rudy Zyguch
Nie tylko pojawienie się bany i rozdwojenie kościołów, zdawało się zdaniem niektórych, zapowiadać rychły koniec świata. Zaczęły przybywać i mnożyć się jeszcze inne oznaki zbliżającej się Apokalipsy. Pojawiły się pierwsze diabelskie wozy, do których ciągnięcia nie potrzeba było koni, wołów ani osłów. Smrodząc w powietrzu zapachem nafty i siarki, jakby mrucząc coś niewyraźnie, przemykały drogą przez sam środek wsi i rozsiewały za sobą, rozpływające się do tyłu i po bokach, niespokojne obłoczki trucizny.
Kiedy po licznych zawiązywanych i zrywanych szalbierskich sojuszach, kłótniach i krętactwach polityków, wybuchła Wielka Wojna, wszyscy w niej również widzieli zapowiedź początku końca świata. Oprócz bany, z wagonami pełnymi teraz wojska i towarów, pojawiał się na torach, ziejący grozą i żołdacką butą, pociąg pancerny ciągnący wagon z wielkim działem.
W groźnej atmosferze końca świata, przyszła pewnego dnia z południa wiadomość, że powstała armia naczelnika Piłsudskiego, która na wzór oddziałów Tadeusza Kościuszki sprzed ponad stu lat, będzie bić się o odrodzenie Polski. Już Piłsudski idzie na Warszawę! Koniec świata i odrodzenie Polski!
Cóż za dramatyczne, boskie połączenie! Za jakiś czas, już legiony biją się na Wołyniu pod Kostiuchnówką z wojskami cara Rosji. Jakby tego było mało, na zachodzie dalej wojna, a w Rosji, na coraz większych obszarach, antycarska rewolucja.
Najpierw niemal wszędzie trwa Wielka Wojna, jeszcze nie ma śladu jej końca, a tu już niektórzy mówią, że Lenin po obaleniu cara, chce i będzie teraz zrzucać z tronów również w innych krajach cesarzy i królów, zabierać majątki bogatym i dzielić pomiędzy biednych. Lenin i jego partia komunistyczna, chcą światowej rewolucji i mają wielu na to chętnych, gotowych pójść za nimi, biedaków, ale także, o dziwo, mają po swojej stronie również arystokratów, nawet w Niemczech. Dla biedaków ma być wreszcie na świecie raj, dla burżujów, żebracza laska, a dla niektórych z nich, nawet szubienica.
Wtedy, podczas pierwszego karnawału w rodzącej się dopiero na nowo Polsce, kiedy czekała jeszcze z nadzieją na powrót z dalekiej wyprawy Olgierda, poznała na zabawie w Wieldządzu rudego Zygucha.
Weszła na salę, znajdującą się po sąsiedzku od jej domu, gdy usłyszała muzykę, w towarzystwie koleżanki, która ją odwiedziła. Chciały tylko popatrzeć. Wpuszczający na salę znajomi młodzieńcy – Janek Wiśniewski i Heniek Przybysz, z biało-czerwonymi opaskami na rękach, wpuścili je, nie żądając wykupienia biletów – po znajomości, ale także i dlatego, że na zabawę przyszło mało kobiet. Weronika stanęła przy samym wejściu i jeszcze nie zdążyła się rozejrzeć po udekorowanym kolorowymi wstążeczkami pomieszczeniu, gdy poprosił ją, prawie od progu, ktoś do tańca. Onieśmielona próbowała tłumaczyć się:
– Nie jestem sama, tylko z koleżanką, nie mogę jej samej zostawić – ale ledwo zaczęła się tłumaczyć, a już Ulkę porywał do tańca drugi chłopak i odpadł jej główny argument, wymyślony na samym początku od wejścia. Dopiero potem, gdy przypadkowy partner odprowadził ją na miejsce, przyjrzała mu się dyskretnie, gdyż podczas tańca czuła się tak zagubiona, że nie śmiała mu się przyjrzeć.
– To kowal, rudy Zyguch z Nowej Wsi, szeptała jej do ucha w czasie przerwy, Ulka. On tylko wydaje się trochę straszny, ale nie jest groźny.
– Podobno po ojcu pochodzi od Wikingów, dlatego jest wielki, silny i rudy. Gdy rudy Zyguch brał ją, nieco onieśmieloną, przez cały czas trwania zabawy do tańca, w ręce twarde od kowalskiego młota, wydawało się jej chwilami, jakby była cieniutkim kawałkiem drutu, który wielki kowal owijał wokół siebie podczas oberków i polek. Z początku nie odzywał się wcale, tylko ciężko sapał po wysiłku, jaki wkładał w taniec.
- Sapie podobnie, jak jego kowalski miech - myślała, a on, jakby przepraszająco, uśmiechał się dwoma szeregami złotych zębów. Po kilku tańcach próbował, w sposób nieco nieśmiały, kilkakrotnie umówić się z nią na następną zabawę, ale ona wymijająco wymawiała się czymkolwiek, co przyszło jej do głowy, a pod koniec zabawy po prostu uciekła do domu, gdzie miała stosunkowo niedaleko, wręcz po sąsiedzku, ale on nie musiał o tym wiedzieć.
- I całe szczęście, że nikt mu o tym nie powiedział - myślała.
Potem, w ciągu najbliższych tygodni, kilka razy ich wzrok spotkał się podczas najbliższych, niedzielnych nabożeństw w kościele, w Nowej Wsi. Nie zdając sobie z początku z tego sprawy, obejrzała się w kościele kilkakrotnie do tyłu, gdzie zazwyczaj na końcu tłoczyli się mężczyźni i w tłumie głów rozpoznała jego twarz. Spostrzegła z pewnym niepokojem, ale i zaciekawieniem, że w kościele jego oczy były cały czas wpatrzone w nią, a potem już przez cały czas, do końca nabożeństwa, czuła na sobie jego wzrok, jakby wbity w widoczny w tłumie wiernych, tył jej głowy.
Gdy ich spojrzenia na chwilę się spotykały, za każdym razem wykwitał na jego twarzy ten przepraszający jakby za coś, złoty uśmiech. Kiedy którejś niedzieli wychodziła z kościoła, czekał na nią tuż przy furtce za kościelnym ogrodzeniem, na niewielkim wzniesieniu, środkiem którego prowadziła szeroka piaszczysta ścieżka, prowadząca od brukowanej drogi, do ogrodzenia kościoła.
– Przepraszam, ale nie znalazłem innej okazji, ażeby z panią się znów spotkać. Zapraszam dziś wieczorem na zabawę do Nowej Wsi, odezwał się do niej, uśmiechając się jakby przepraszająco, za odwagę, na którą się zdobył.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Alfeusz · dnia 15.01.2012 19:33 · Czytań: 474 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: