Niedziela. Krakowski rynek. Spaceruję Starym Miastem, włócząc się po wszystkich dzielnicach dawnej stolicy - od Kazimierza począwszy, na Wawelu skończywszy. To mój cotygodniowy rytuał. Konieczny by istnieć. Niezbędny by poznawać ludzi, co jest celem mojego życia. Jestem obserwatorem, "ulicznym psychologiem", prawie jasnowidzem. Żaden przypadek mi niestraszny - rozszyfrowuję każdego, zaglądam w głąb jego duszy: funduję przyspieszoną psychoanalizę rynkowemu malarzowi tworzącemu przy rozpostartych na bruku sztalugach, idealnej z pozoru rodzinie profesorów na poobiednim spacerze, skrywającej wielki dramat, ślicznej dziewczynie z pobliskiej agencji modelek czy zaniedbanemu kloszardowi. Nikt nie umknie moim oczom fotografa i wrodzonej przenikliwości...
No,prawie nikt. Jakiś czas temu, po raz pierwszy w moim prawie czterdziestoletnim życiu odniosłem porażkę. Spotkałem osobę,właściwie osoby,które oparły się mojemu geniuszowi... Przez to,że stanowią niechlubny wyjątek w mojej niezwykłej "karierze", pozostały mi w pamięci po dziś dzień.
To było rok temu, na krakowskim rynku właśnie. Szli ulicą, zauważalni, przystojni, brawurowi. Ona- złocista blondynka w czerwieni; pąsowa, bombiasta sukienka, czarne pończochy opinające szczupłe nogi długie aż po niebo i czerwone szpilki, i róża takiegoż koloru we włosach, i torebka z wielką kokardą. Wszystko śmiałe, ale z klasą, bez niepotrzebnego odsłaniania ciała. Takie dziewczyny lubię,takie wybieram do sesji; wolno wiodę wzrokiem za "Ową", już wiem że znalazłem nowy obiekt analizy. Zerkam na twarz młodej kobiety; jest ładna,ale niezwyczajna,ma pięknie wykrojone , pokaźne malinowe usta,wydatne kości policzkowe oraz dość duże, głęboko osadzone oczy kształtu migdała. Złotawe pukle ,niby starannie ułożone opadają na Jej twarz, przez co Ona (tak będę zwał me odkrycie) cały czas odrzuca włosy do tyłu ze zniecierpliwieniem. Trzyma za rękę Jego - bruneta, za którym oglądają się kobiety. Mężczyzna, jakby dla kontrastu z ukochaną jest spowity w czerń. Zwraca uwagę ciemnymi, rozwichrzonymi włosami, szczupłą, wydatną żuchwą, lekkim zarostem, silną posturą i wykwintnym strojem niczym ze sławnego miesięcznika"Men's Health". Stylowe dżinsy, płaszcz, szalik, buty,cały strój emanuje wręcz dobrym smakiem i wykwintnym gustem. Doświadczony, stwierdzam,iż mężczyzna za wszelką cenę pragnie hołdować stylowi tzw."niewymuszonej elegancji".
Podoba mi się ta para, konkluduję że wyglądają oni niczym połączenie dwóch wzajemnie uzupełniających się pierwiastków Yin i Yang- męskiego i żeńskiego. Ona, cudowny balans złota włosów i czerwieni stroju, i On- mroczny, w ciemnych kolorach, przełamanych jedynie bielą zębów i szafirowym odcieniem szalika zamotanego na szyi. Mam ochotę mieć ich na zdjęciu, więc ruszam stanowczo w stronę tych ludzi. Dzieli nas już tylko kilka kroków, chcę się rychło odezwać... Wtem zauważam, że nie jest to najlepszy moment; akurat,gdy prawie zdobywam swój cel- sfotografowanie tych niezwykłych ludzi - Ona puszcza Jego wcześniej splecioną ze swymi palcami dłoń i krzyczy. Na twarzy Dziewczyny widnieje prawdziwy,szczery ból; zaciekawiony,przystaję w miejscu. W tej chwili liczą się tylko oni dwoje i ja,trzy nieruchome figury wśród ruchliwego tłumu. Poczynam obserwować najciekawszą pantomimę jaką kiedykolwiek widziałem.
Sytuacja rozgrywająca się na moich oczach ukazuje wszystkie występujące u HOMO SAPIENS pierwotne instynkty przejawiające się w kontaktach damsko - męskich, niezmienne a tylko nieznacznie ewoluujące od czasów Stworzenia. Ona staje się Ewą, on Adamem,urokliwy rynek tworzy biblijny Eden w wersji zurbanizowanej... Adam,ostoja spokoju i opanowania próbuje okiełznać rozjuszoną Ewę; tamta,ze łzami w oczach pogrąża się w swej histerii. Również na licu Adama poczynam obserwować bezradny gniew, ujmuje On dziewczynę za zgrabny łokieć, próbując Ją uspokoić, co za tym idzie uchronić ich oboje przed kompromitacją. Lecz Ewa,nieokiełznana, cudowna w swej niemądrej, dzikiej rozpaczy, w geście poddania upada na kolana, na chodnik wyłożony brukową kostką... Zanosi się płaczem, zwraca oczy w stronę nieba, jej rozrzucone nogi zwieńczone porzeczkowymi szpilkami kontrastują z szarością płyty chodnikowej. Ponownie sięgam myślami do Wielkiej Księgi, zauważywszy kolejną alegorię: Kobieta upadła po dwakroć - dosłownie i w przenośni leży u stóp mężczyzny, niczym Maria Magdalena, pierwsza grzesznica leżąca przed Jezusem... A tymczasem On, z paniką i udręką w umęczonym spojrzeniu pochyla się, obejmuje ją mocno ramionami, w taki sposób aby nie mogła się już ruszyć, i przytula z całych sił,zamyka w żelaznym uścisku, zagłusza nieporozumienie i żal panujące pomiędzy Nimi... Zastygają w objęciach, dwie postacie wzajemnie się niszczące a jednocześnie niezdolne aby istnieć osobno, nieodłączne jak Yin i Yang...
Odchodzą w chwilę później. Kochanek podnosi z ziemi swą oblubienicę, ona wspiera się na Jego ramieniu, znowu stanowią dwoje hojnie obdarowanych przez naturę eleganckich ludzi spacerujących po urokliwym grodzie Kraka... Ona, roześmiana, stanowiąca książkowy przykład osobowości mnogiej uśmiecha się, eksponuje kształtne wargi, pociąga kokieteryjnie za kaszmirowy szal Adama... Tamten chętnie przyłącza się do słodkiej gry wybranki, przystaje i zanurza twarz w jej złotych, iskrzących w słońcu lokach...Za kilka minut znikają za rogiem...
Nie podążyłem za Nimi. Bardzo tego pragnąłem, ale nie dałem rady. Gdy otrząsnąłem się z dziwacznego rozmarzenia w jakie wprowadził mnie incydent z udziałem tej pary, oni już dawno rozpłynęli się w niedzielnym tłumie....
Szukałem mojego Adama i Ewy. Wychodziłem na miasto w określonych godzinach, w których najbardziej prawdopodobne było ponowne spotkanie z tymi ludźmi, podążałem ulicami Krakowa w celu przypadkowego natknięcia się któryś obiekt mojej obsesji... Ogarnęła mnie swoista mania na punkcie tych ujrzanych przypadkowo dwóch osób... Czułem, iż mogą oni stanowić dla mnie bogate źródło inspiracji, marzyłem o sfotografowaniu ich. Z pasją zgłębiałem "Wybór Zofii"Styrona, obserwując analogię pomiędzy moim znaleziskiem a historią toksycznej relacji Natana i Zofii.
W końcu, po kilku miesiącach nieudanych prób poszukiwawczych postanowiłem zapomnieć. Zagubiłem moje odkrycie w meandrach pamięci...
Oni wrócili do mnie dopiero po kilku latach. Znalazłem "Adama i Ewę" na zdjęciu w jednym z kolorowych pism,które miałem zwyczaj przeglądać przy porannej kawie z rogalikiem... Siedziałem właśnie na balkonie w moim krakowskim mieszkaniu, biorąc łyk gorącego napoju, gdy po przewróceniu kolejnej strony brukowca ujrzałem ich twarze na jednej z fotografii. Zaskoczony, upuściłem filiżankę z czarną cieczą, która rozprysnęła się dookoła, obryzgując tym samym kawałek zdjęcia i część uroczystego napisu pod fotografią głoszącego, iż znany przedsiębiorca budowlany ma zaszczyt otworzyć swoje własne osiedle wraz z partnerką znaną między innymi z branży modelingu...
W pewnym sensie, po fali początkowego szoku odetchnąłem ulgą. Tajemnica trapiąca od długiego czasu moje serce została rozwiązana. Powoli wstałem i ruszyłem w kierunku drzwi kuchennych, aby przyrządzić sobie świeże śniadanie. Łukasz i Weronika,bo tak w rzeczywistości się nazywali, po ujawnieniu swojej tożsamości stracili dla mnie, poszukiwacza artystycznych doznań cały swój urok. Teraz byli dla mnie tylko zwyczajną, zmanierowaną bogatą parą pogrążoną niegdyś- a może i do teraz- w problemach emocjonalnych, niewartą obiektywu wielkiego artysty, za jakiego się uważałem. Niesamowita historia tocząca się w mojej głowie dobiegła końca.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Pola333 · dnia 16.01.2012 09:56 · Czytań: 764 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 15
Inne artykuły tego autora: