Z pamiętnika Rudego Zygucha
Początek września 1939 roku
Ledwo skończyłem osiemnaście lat, gdy 1 września roku 1939, znalazłem się w samym centrum wojennych działań, w bitwie pod Mławą, jedną z ważniejszych bitew pierwszych dni wojny .
Wcześniej, ukończyłem Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii i odbyłem praktykę w Dywizjonie Ćwiczebnym Szkoły Podoficerów Artylerii w Toruniu.
1 września o świcie, pełniłem służbę na punkcie obserwacyjnym i na kilka minut przed piątą rano, usłyszałem strzały artylerii niemieckiej. Były to jedne z pierwszych strzałów, rozpoczynających drugą wojnę światową.
Umocnienia polskie pod Mławą zagradzały drogę na Warszawę wojskom niemieckim, nacierającymi z kierunku północy, z Prus Wschodnich. Miały zapobiec groźbie wdarcia się Niemców na zaplecze i tyły polskich armii, znajdujących się na zachodzie i południu oraz w głąb kraju, a także groźbie podejścia przeciwnika pod stolicę i w rejon Wisły, od strony północno- wschodniej.
W sobotę, 2 września wieczorem, nasza bateria została przerzucona na odcinek najbardziej zagrożony na prawym skrzydle. Z dowódcą baterii i paroma zwiadowcami, zajmujemy na skraju lasu dogodny punkt obserwacyjny. O świcie widoczność staje się coraz lepsza, tak że doskonale, jak na dłoni, widoczni są nacierający Niemcy. Zaczynamy przygotowanie do ostrzału. Niestety, łączność przewodowa została przerwana huraganowym ogniem artylerii na nasze wzgórze. Kilkakrotne próby naprawy uszkodzeń łączności przez zwiadowców, nie dają rezultatu. W końcu zostajemy na stanowisku tylko sami z dowódcą baterii. Niemieckie samoloty dokonują przez cały czas nalotów na nasze stanowisko. Zostajemy w chmurze dymu, gdzie panują niemal całkowite ciemności. Dowódca w pewnym momencie krzyczy – gaz! Zakładam maskę przeciwgazową. Okazuje się, na nasze szczęście, że nie był to gaz, tylko dym od wybuchów bomb. Znajdujemy się przez cały dzień pod silnym ostrzałem artylerii niemieckiej. Dopiero wieczorem nawiązana została łączność z baterią naszych dział. Na podaną przez nas komendę, bateria obłożyła ogniem, ustalone i podane przez nas, nieprzyjacielskie cele.
Otrzymujemy po jakimś czasie nakaz odwrotu. Dostaję polecenie dotarcia do Mławy, odszukania dowództwa artylerii i uzyskania dalszych rozkazów. Docieram do Mławy nocą. Miasto jest opustoszałe, ulice pokryte szkłem, wszędzie widać pożary... Miasto nadal bezustannie jest bombardowane przez niemiecką artylerię. Odszukuję punkt dowodzenia, ale okazuje się, że jest on opuszczony. Wracam więc za miasto. Na łące pod lasem, słyszę w pewnej chwili nadchodzących ludzi. Nie wiem, kto nadchodzi w ciemności w moim kierunku, przyjaciel, czy wróg? Rozbrzmiewa nagle komenda:
– „ Stój!, kto idzie ?!" Na szczęście, byli to swoi – nasi zwiadowcy.
Przez całą noc, aż do świtu, wycofujemy się. O świcie, trzeciego września, po paru kilometrach marszu, wybieramy nowy punkt obserwacyjny, w lesie, na wzgórzu. Zostawiamy konie i udajemy się w najbliższą okolicę, aby dokonać rozpoznania. Kiedy po jakimś czasie wracamy do koni, okazuje się, że mój koń został zabity przez bombę, zrzuconą z samolotu. Spotykamy po drodze, co jakiś czas, bezładne tłumy polskich żołnierzy, będących w odwrocie. W pewnym momencie zatrzymujemy taczankę łączności.
Gdy dowiadujemy się od żołnierzy o zostawieniu przez nich sprzętu, zabieramy taczankę i we dwóch z dowódcą mojej baterii wracamy pędem pod prąd wycofującego się wojska, aby zabrać ze sobą pozostawiony sprzęt.
Trzeciego września jest piękny, bezchmurny dzień. Bez konia, pieszo, wycofuję się z baterią. Nagle następuje niemiecki nalot, więc odskakuję w pole. Widzę pikujący w moim kierunku samolot, dlatego chowam się za drzewo. Samolot krąży nad drzewem i ostrzeliwuje mnie z broni maszynowej. W końcu odleciał od pojedynczego żołnierza, na którego urządził sobie polowanie.
Pod koniec dnia otrzymuję nowego konia. W dalszym, ciągłym odwrocie, przedzieram się nocami, trasą przez Ciechanów, Modlin, Puszczę Kampinoską, do Warszawy.
Bitwa w rejonie Mławy, trwała od pierwszego do czwartego września i zakończyła się niepomyślnie dla wojsk polskich, pomimo zadanych przeciwnikowi, sporych strat i sukcesów lokalnych, niektórych oddziałów polskich. Nasze oddziały, częściowo rozbite i zdezorganizowane, często pozbawione informacji o sytuacji na froncie, odcięte od dowództwa i od odpowiednich rozkazów, lub otrzymujące niekiedy sprzeczne rozkazy, nękane nalotami lotnictwa, ogniem artylerii i czołgów, a także narażone na skutki działań dywersyjnych na tyłach i zapleczu, wycofywały się, niekiedy chaotycznie i w sposób mało zorganizowany, w kierunku Warszawy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Alfeusz · dnia 20.01.2012 19:35 · Czytań: 539 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: