Moskiewski łuk cz. II - kledman
Proza » Obyczajowe » Moskiewski łuk cz. II
A A A
II

Wstał już świt. Dwaj kuzyni kończyli przygotowania do dalszego marszu. ładując swoje nieliczne sakwy, na dwa masywne wierzchowce, które nic sobie nie robiły z takiego obciążenia jakie na nich wkładano. Musieli jeszcze osiodłać pozostałe dwa koniki, które były już zgrabniejszej i lżejszej postury, lecz zwinnością i pędem tamte od juków nie mogły im dorównać. Gdy wymarsz zbliżał się dużymi krokami ich oczom ukazał się ten sam poznany w karczmie szlachcic. Zobaczyli go już w trochę innej postaci. Wtedy w gospodzie nosił barwne szlacheckie odzienie, teraz z kolei czarny wręcz żałobny żupan.
- Co tak waść przybrany, jakby nie po zwycięstwo, a na pogrzeb jakiś się wyprawiał.
- Ano na pogrzeb, kanclerzowi zmarła żona i ten dla uczenia jej pamięci, całą sześciotysięczna dywizję która idzie z nim na wojnę, przybrał w takie właśnie stroje...
Tak zaczynał swoją mowę weteran, będąc rad na myśl iż ma wiernych słuchaczy pozwalającym popisać się swoją wiedzą i umiejętnościami perswazji i retoryki. Starszy z kuzynów będąc bardziej poważniejszym wsłuchał się w słowa kompana, chcąc być na bieżąco z ostatnimi wydarzeniami. Młodszy zaś będąc bardziej energicznym i mniej do politykowania skłonnym, nie wsłuchał się do końca w wszystkie słowa pana Bychowskiego. Wolał sprawdzać tobołki, co róż spoglądając na Michała i na drugiego towarzysza. Gdy za ramienia weterana pojawiła się jakby zmora, twarz kobieca. Piękna to była twarz, wręcz dziewczęca, właścicielka miała pewnie nie więcej niż dwadzieścia lat, blond włosy, niebieskie oczy, lekko pucowate policzki, obfite usta i mały lekko zadarty nosek. Na całym tym obliczu, malował się spokój i dobroć. Jakby to nie istota ludzka skłonna do grzechu, a jakaś dobra duszyczka, zabłądziła na tym ziemskim padole. Barnaba na jej widok zastygł w miejscu, nie oddychał nie ruszał się i nie odważył się ruszyć ani nic powiedzieć, tylko tak stał i patrzył na to zjawisko. Dziewczyna ukazywała się obydwu kuzynom, powoli wychodząc za pleców weterana. Michał był tak zajęty rozmową z panem Bychowskim iż dopiero teraz zobaczył to cudo. Ale na nim to zjawisko wywarło mniejsze wrażenie nisz na Barnabie który nadal nie przestawał patrzeć na dziewczynę, lecz ona tego nie widziała. Spoglądała z zaciekawieniem na Michała, będącego postury pochlebnej, lecz umysłowością bardziej ściągniętą ku polityce i gospodarstwie z którego wyjechali. Nie odwdzięczył się afektem, wręcz sądząc że to jakaś podróżna mu się wplatała w drogę, był bardziej w złej myśli gdyż przeszkadzała w rozmowie z Janem, który od tej pory przestał mówić, by na nowo się ozwać.
- To jest moja cura, Agnieszka Bychowska. Ona będzie nam towarzyszyć w wyprawie. Szablą ramie w ramię będzie stała z nami w szeregu.
- Mamy imaginować że waść kobietę, na okrutna wojnę wziąłeś ? – mówił zakłopotany Barnaba.
- Ot widzi jestem wdowcem od pięciu lat, a z kim ją zostawić nie miałem. A sama nie chcąc mnie staruszka na wojaczkę puścić sama się upierała do wymarszu, by mnie przypilnować i zapobiec przed jakowąś przygodą. A tu wiedzieć musicie iż modliłem się o syna, bo to na gospodarstwo, to chłopów w polu przypilnować, majętnościami się zająć et cetera, a tu Pan Bóg szyła mi córuchnę. Ale okazuje się że ona lepsza od nie jednego chłopaka. Do podróży i wojaczki skłonna, sama w pole na koniu pojedzie, to chłopów w polu popilnuje, to bydła przypilnuje, na łowy z bandoletem sama ruszy, a w szermierce do takiego fechtunku doszła iż ja od niej na praktyki iść muszę...
Tą litanie przerwał Michał, który usłyszawszy iż jest to kobieta nie tyle dbająca o wdzięk, urodę i stroje, co zawsze drażniło go takie marnotrawstwo czasu i gotowizny, ale była to kobieta idealna dla gospodarza, zaradna i pracowita zarazem. Co spowodowało że on też zaczął spoglądać na nią łagodniejszym okiem, odpowiadać spojrzeniem za spojrzenie, a także w ciągu rozmowy z weteranem, próbował coś jeszcze dowiedzieć się o owej dziewczynie, przerywając rozmowę na pochlebstwa skierowane na zaradną gospodynie.
W ciągu tej litanii pochwał, schlebiania i oddawania zaszczytu, dziewczyna się tak zawstydziła że aż cofnęła się z powrotem za plecy ojca, świecąc przy tym oczami z radości na odwzajemnione uczucia, a także przy tym mieniąc dwa poliki na czerwono.
Michał z Janem tak się dobrze dobrali i tak się między nimi konfidencja zawiązała iż postanowili dalszą drogę do Czaśnika odbyć razem, a jak Bóg da, to i w jednym szyku na polu chwały będą stali. Barnaba nic nie mówił. Żal mu było gdyż ta co mu się upodobała nawet go nie zauważyła, lecz nie postanowił jej odbić od kuzyna, zgodził się z losem. Podczas podróży Michał jechał obok weterana, jego córka na jego prawicy, a biedny Barnaba, trzymał towarzystwo obok kuzyna. W czasie podróży zamienił tylko parę zdań z Agnieszką, w których nie było nic ważnego, a tym bardziej o nich dwóch. Lecz ten stan rzeczy nie trwał długo.

X X X

- Michale! Jak daleko do Szczadnika? – spytał pan Bychowski, po długiej ciszy jaka w towarzystwie panowała.
- Bez mapy trudno ocenić. Zresztą inni podróżni zaręczali nam że jak nie będziemy dużo zwlekać, to przed wieczorem zdążymy.
- Dzień jeszcze młody, a do spoczynku w tej wiosce jeszcze dużo drogi i czasu prze dnami.
Zapada ponownie cisza w drużynie. Jechali jednym z mniejszych traktów, już mniej uczęszczanym przez podróżnych. Ale dróżka, bo tak powinno się ją nazywać, była niewielkich rozmiarów i w nie najlepszym stanie, co gwarantowało niekiedy tłok, jaki zdarza się jedynie na szerokich i uczęszczanych gościńcach. Janowi było to oczywiście na rękę. Mógł zawsze kogoś zaczepić, z kimś porozmawiać, ewentualnie kogoś o coś spytać. A z tej racji że każdy z czwórki kompanów jechał na swoim wierzchowcu, ciągnąc zarażę drugiego na zmianę(niosącego chwilowo juki), mogli sobie pozwolić na wyprzedzanie innych wędrowców, spotykając następnych. Którzy i tak musieli po jakimś czasie przystaną na odpoczynek dla siebie i koni.
Wszakże było wtedy lato, to i upałów nie zabrakło, ale bez żadnych rekordów. Lato jak co roku lało upałem na biednych podróżników, dodając im nowe zmartwienia.
- Agnieszko, nie najlepiej wyglądasz - powiedział nagle ojciec.
- Nie tylko ona, od poranka gnamy przed siebie jakby ktoś nas ścigał - stwierdził Barnaba.
- Wszędzie lasy, to i koni nie ma za bardzo gdzie na popas zabrać. Ale bez odpoczynku daleko nie zajdziemy
Postój po tak długiej wędrówce był potrzebny. Zjechali z traktu, wchodząc kawałek w las gdzie czekał na nich tak upragniony cień. Z początku zdjęli jedynie siodła koniom i tak przywiązanych do drzew zostawili, a samemu kładąc się na mieszaninę piasku, trawy i kawałków drewna, odpoczywali błogo nie myśląc już o żadnych zmartwieniach i trudach. Lecz po jakimś czasie weteran, będąc przyzwyczajonym już do dyscypliny panującej w wojskowych szeregach, zmusił sam siebie by wyjść z tego letargu. Reszta drużyny spała, albo jedynie leżała nie dając żadnych oznak na zmianę tego stanu. Pan Bychowski zbliżył się do drogi, chcąc wywiedzieć się od innych podróżnych, gdzie tu można znaleźć trochę trawy dla koni i jakiś wodopój. Będąc jeszcze letko zamroczonym, nie spieszył się do rozmowy z obcymi. Ale nie miał dużo czasu na dobudzenie się po głębokim śnie. Bo oto zauważył grupkę chłopów idących w przeciwnym kierunku niż reszta na tej drodze. Było ich około ośmiu, a każdy z nich uzbrojony był w muszkiet lub bandolet, ale mimo to nie wyglądali na jakikolwiek wojaków. ,,Pewnie jacyś miejscowi myśliwi, mocz już dworków po drodze minęliśmy. Nie może być, że nie tutejsi'' pomyślał weteran. Poszedł natychmiast do tego myśliwego, który akurat szedł jako pierwszy w kolumnie.
- Pochwalony – powiedział do chłopa.
- Na wieki wieków – odpowiedzieli wyszczy w kolumnie.
- Nie wiecie może dobrzy ludzie, gdzie tu najbliżej można znaleźć wodopój i trochę świeżej trawy dla koni?
- Oj panie, w tych lasach nie tak łatwo o te dobra. Wprawdzie kawałek przed wami jest
- Rozwidlenie, gdzie znajdzie się co nieco na popas dla koni, ale do strumienia jest już kawałek drogi w las.
- Jest do niej jakowyś trakt?
- Tak, zaczyna się on za rozwidleniem. Powiedzmy z odległości skutecznego strzału z muszkietu, za tą polanką zaczyna się do szeroka ścieżka, po lewej stronie szlaku. Co chwile jakiś podróżny schodzi na nią z gościńca, więc może nie będziecie jedyni w drodze. No a teraz wybawcie, musimy się spieszyć. Ostatnio moskiewskimi dobrami interesują się także różne kupy zbójeckie, które tak jak wojsko, tam na pogranicze ciągną.
- Imaginujesz że po drodze łupią także swoich?
- Wybacz panie za pospiech, ale rzeknę jedynie tyle że zajęci są bardziej marszem i stawianiem obozów po lasach, niż grabieniem małych włości.
- Zaiste, jaki człek, choćby szalony, targnąłby się na rozbój pod bokiem armii i króla – ostatnie słowa Jana były już skierowane do pleców myśliwych, którzy mijali szlachcica szybkim marszem, którym chcieli nadrobić stracony czas.
,,Gdzie drapieżnik to i tam padlinożerca'' pomyślał po tej rozmowie pan Bychowski. ,,Nic tu po mnie, trza resztę obudzić bo w tym letargu daleko nie zajdziemy, od co! Jadła nam staje to i ja coś upichcę. Jeden z Trzebnickich, konie na tą polankę zaprowadzi, a drugi po wodę pójdzie i w try migach w dalszą drogę wyruszymy." - takowy plan obmyśliwał szlachcic podczas powrotu do reszty, jeszcze pogrążonych w śnie towarzyszy.
W obozie panowało wszech obecne znużenie. Siedem koników przywiązanych do niewielkich brzózek, wybierało z podłoża nieliczne źdźbła trawy. Nieopodal nich leżało trzech towarzyszy. Ziemia w tych lasach nie była urodzajna, a za to nie brakło na niej kamieni, gałęzi i innych przeszkód, do wyspania się. Wojacy zdążali rozkulbaczyć konie, zyskując na tym czaprak i siodło, które dawały teraz w pewnym stopniu miękkie posłanie i coś, na czym można wesprzeć głowę.
Wkrótce przybył do obozu weteran, który właśnie ułożył do końca swój niezawodny plan ,,przygotowań do wymarszu'', bo już jego zdaniem za dużo przeleżeli nie czyniąc nic w tym kierunku.
- O taki to pożyje! - krzyknął Jan gdy tylko zobaczył rozłożonych towarzyszy, na tych końskich kocykach. - Wy tu w cieniu rozłożeni, w rzyci wszystko mający, a konie tymczasem z głodu i pragnienia padną. Wy zresztą też, jeśli się nie ruszycie.
- Co wam tatko jest? - z trudem wymówiła sennym głosem Agnieszka. - Wiesz gdzie w tej dziczy, takie luksusy można znaleźć?
- A imaginujcie sobie że, jakbyśmy traktem poszli kawałek dalej, to napotkaliśmy rozwidlenie, gdzie ponoć do koni coś znaleźć się może. A po wodę to już będzie trza trochę w las pójść. No Michale coś taki znużony, czasu na spanie aż zanadto było. Oj to dopiero przedsmak tego co na wojence doznasz.
Barnaba, który najwyraźniej przeleżał ten czas na bardziej łaskawej i wygodnej ziemi, wstał żwawo na nogi szybciej niż inni.
- Daleko jest ten wodopój?
- Za rozwidleniem ścieżka prowadzi doń z lewej strony trasy.
- Czas najwyższy wyprostować kości. Weżnę juki na twojego Janie, wygląda najwyraźniej na wypoczętego.
Młodzian, po wcześniejszym obrzuceniu wierzchowca jurnego kilkoma pojemnikami, zaprowadził konika na drogę, ciągnąc go za uzda. Poszedł drogą spiesznym krokiem na przód, nie oglądając się za siebie. Nawet nie ciekawiło go co zrobi reszta przyjaciół. Wkrótce przekonał się że zeznania myśliwych okazały się trafne. Idąc wzdłuż drogi napotkał rozwidlenie, gdzie rosła jeszcze bujna trawa. Jeszcze, bo trudno było znaleźć druga taką polane w tej leśnej puszczy, toteż pasło się na nim już parę koni. Więc młodzieniec stwierdził że też skorzysta z tego dobra. Skierował kasztankę na skraj zieleni, by ta mogła spróbować nieco lepszej strawy, niż wtedy w lesie, gdzie wyzbierała sobie zaledwie parę kępek zieleni. Nie trwało to długo, Barnaba pamiętał że czas nagli, musiał z bólem odciągnąć klacz od trawy z powrotem na drogę. Poszli dalej, tłocząc się coraz bardziej w ludzkiej masie. Która przyciągało i zatrzymywała w tym miejscu owe dobro rzadkie w tych stronach. Przeprawę na koniec rozwidlenia miał wprawdzie trudną ale krótką. Bo owa oaza nie miała zbytnich gabarytów. Za nią ciągnął się dalej nie zmienny w jeździe, lecz już o wiele przestronniejszy trakt. Przejść musiał jeszcze parę kroków zanim ujrzał ścieżkę po lewej stronie trasy. Nie wyglądała ona za ciekawie. Skręca ostro w las, zasłaniając wszystkich którzy by zapuścili się w nią dalej. Na dróżce do niej widniało parę śladów, zapewne podróżnych, zmierzających do owego strumyka. Zawahał się na chwile, ale w końcu się przełamał i postąpił parę kroków, po to tylko by znowu się zatrzymać...
- Barnaba! Czekaj, ja ci pomogę... - zabrzmiał głos, który pohamował wojaka.
Natychmiast obejrzał się, dostrzegając Agnieszkę, przedzierającą się przez tumany ludzi, którzy tak tłumnie żebrali się na rozwidleniu. Przebiegała pomiędzy ludzi i konie, zwinie omijając przeszkody, nie czyniąc sobie żadnego, uszczerbku, zadrapania, ani stracenia choćby równowagi. Tym nabranym pędem, dobiegła odrazo do Barnaby, który przez ten cały czas stał wryty w ziemie, jakoby posąg.
- Co tu robisz? -wyjąkał Barnaba.
- Ach, ojczulek na gotowaniu się zna, więc ja więcej tobie pomogę, niż bym mu przeszkodziła...
- No jak wolisz, ale trza w las kawałek pójść...
- Nie wymyślaj waść tylko się spierz, bo woda w naszej stancji potrzebna – powiedziała dobitnie dziewczyna i klepnęła klacz by przynajmniej ona ruszyła się dalej w las.
Młodzieniec był jeszcze przez chwile sparaliżowany nastały zdarzeniem, ale jak szybko owo zdziwienie przyszło to i tak szybko zdrętwienie, nim wywołane minęło. Ruszył kulawym krokiem, zaraz za koniem. Jak często to się zdarzało, to i teraz stało się tak że podczas bliskiej obecności tej panny plątał się język i z trudnością przychodziła jakakolwiek rozmowa z jej osobą. Toteż niemal nic nie mówił. Idąc dalej dróżka w las, Agnieszka opowiadała Barnabie co dzieje się w obozowisku, jaki tam podział prac nastąpił, on idąc nadal w tyle, nabierał śmiałości i kroku doganiając koleżankę. Rozmowa nie była zbyt bogata, kumulowała się głównie wokół tematów takich jak podróż i wojenka. Barnaba zauważył to, a także to że koniecznie trzeba taki stan rzeczy zmienić. Dogonił już Agę. Wsłuchał się w to co mówi, powoli przejmując przewagę w rozmowie, by na końcu poprowadzić rozmowę, na bardziej osobiste i intymniejsze sprawy. Faktycznie na końcu, bo właśnie doszedł do nich odgłos spływającej wody, ale nie tylko... niepokojące głosy ludzkie, co miało ostatecznie zakończyło rozmowę.
- No teraz pewne że nie zabłądziliśmy, inni podróżni...
- Pohamuj waść – psiknęła cicho Aga i rączka zasłoniła usta wojakowi, by ten nic już nie mówił – imaginuj sobie że to nie tylko głosy podróżnych.
- Tak? A czyje... -z głupa powiedział Barnaba.
Bez dalszych słów pozostawili konia w tyle, a sami zaczęli zakradać się do źródła głosu. Dźwięk strumienia mieszał się z głosami ludzkimi. A w pewnym momencie krzyk, pisk i lament górował nad resztą odgłosów, jakie do nich docierały.
Dróżka którą szli kończyła się przy strumieniu, w postaci okrągłej polanki, osłoniętej że wszystkich stron puszczą. Podobnej do zamkowego dziedzińca okrążonego murami. Więc Agnieszka z Barnabą, przed tym okręgiem zaczęli schodzić z drogi w las. Nie przestając przybliżać się z każdym krokiem do celu, by w końcu dotrzeć do końca leśnej puszczy. Dziewczyna – pewnie za przyczyną czystej ciekawości świata – spojrzała przed siebie jako pierwsza, dopiero po chwili chłopak odważył się na podobny czyn. Powoli odchylił gałąź która mu wadziła i spostrzegł przed sobą dwoje ludzi. Kobietę i mężczyznę. Po dłuższym wpatrywaniu spostrzegł że kobieta jest w stanie błogosławionym. Ale to później, teraz jego uwagę przykuła grupka ludzi, stojąca za tamtymi dwoma.
Wyróżniali się z tłumu. Nie tylko ubiorem który nie był jednolitym kompletem, lecz mieszaniną pojedynczych elementów. Nie tylko obecnością przypiętych do pasów szabel i nielicznych samopałów dzierżących w rękach. Ale samym ich widokiem, grupki zebranych ludzi z wyrażę twarzy, pełnym żądzy i pogardy. Nie, to niebyli podróżni, a przynajmniej nie podróżowali w dobrych zamiarach. U nikogo nie wzbudzali żadnych pozytywnych odruchów, swoim uśmieszkiem pogardy.
Coś wisiało w powietrzu. Piątka zbójów przybliżyła się znacząco do dwójki podróżników – którzy byli nie tylko towarzyszami, ale także małżeństwem. Z tej piątki wysunął się jeden z nich – zapewne herszt. Barnaba domyślał się, że ich przywódcza piastuje ten urząd dzięki wiekowi – który odbiegał znacznie od reszty łotrzyków – i zdobytemu dzięki wieloletnich praktyk, doświadczeniu.
Wnet lekko posiwiały i oznaczony bliznami herszt, zaczął mówić. Grożąc wyraźnie pięknie przyozdobioną szablą – zdobytą pewnie od nie lada możnego szlachcica – i wskazując ręką co chwile na towarzyszy.
- Matko boska...
- Cicho, bo i nas złapią...
- Ale trza coś zdziałać... jakiś fortel obmyślić...
Barnaba zamilknął na chwilę. Na jego twarzy malował się niepokój.
- Ich jest więcej – ozwał się wreszcie – sami nic niezdziałany. Trzeba chyżo na gościniec wracać.
- Po pomoc? Zanim my dojdziemy do połowy drogi , to tych dwoje za gardła chwycą.
- A co niby innego w naszej mocy?
- Szable w garści masz, na wojnę idziesz, to trening ci się z przyda – mówiła głosem coraz pewniejszym, silniejszym i niestety także głośniejszym, toteż chłopak począł ją uciszać.
- Agnieszko miła, w co ty się pakujesz....
Dziewczyna przestała go słuchać. Za to wyjęła za paska spódnicy samopał. Przytrzymała go jedną rączką, by drugą wyjąć leki sztylet – który nadawał się zarówno do dźgania jak do rzucania. Po czym znowu skupiła rączki ku pistoletowi, szykując go do gotowości.
- Że mną mość panie, - powiedziała w końcu – czy na zaplecze będziesz umykał.
Barnaba poblakł zupełnie na twarzy. Spojrzał to na bandytów, to na dziewczynę, gotową do skoku i powiedział.
- Pohamuj miła – postąpił pierwsze kroki w tył – po konia idę, z koniem większe szanse, czekaj...
I zgrabnym chodem oddalał się to coraz dalej, to coraz szybciej. Bo hałas czyniony przez rozbójników tłumił wszelki skrzyp i tupot jego kroków.
Aga zaczęła bacznie obserwować co dzieje się zaledwie parę metrów od niej. Herszt wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Wcześniej rozpytywał o jakieś sprawy podróżnych – szok wywołany tym zajściem, przeszkodził jej w zrozumieniu tematu tej pytki – a teraz bandyci zaczęli działać agresywnie. Przewrócili małżeństwo na ziemie – kracząc ich przy tym uderzeniami z kolby muszkietu i obrzydliwymi obelgami. Dwóch z nich podbiegło do objuczonego konia, gdzie grzebali w rzeczach małżeństwa. A jeszcze jeden poszedł do osiołka – na którym pewnie pani jechała . oglądając go i zachwalając zarazem zdrowie i mięso jakie w najbliższym czasie miał zamiar przyrządzić z zwierzęcia. A Agnieszka przyglądała się temu wszystkiemu. Nie reagowała, czekając na zbrojne wsparcie jakie miało w najbliższym czasie nadejść. Ale oto najmłodszy z bandy wyjął sztylet i podszedł do płaczącej pani. Miała kasztanowe włosy, lekko pociemniałą cerę i silnie kontrastujące z nią białą suknię. Młodzian przykucnął przy niej, przyłożył oszcze do jej grdyki i począł mówić. A pani przez te rzucone słowa, poczęła mocniej szlochać. Jej towarzysz za wiercenie się i wygadywanie jakiś niesmacznych dla towarzystwa słów, został ponownie skarcony mocnym uderzeniem kolby w sam środek pleców, przez jednego z bandytów, który jeszcze nie znalazł sobie zajęcia przy rabunku. Mimo tej scenerii, najmłodszy zbój z bandy nie przestawał mówić. Mówił cicho i niezrozumiale dla Agnieszki, która była zdecydowanie za daleko by cokolwiek usłyszeć. Szyderszki uśmiech pokazał się na jego obliczu, a drugą – wolna – ręka zaczął przybliżać się do pani.
Agnieszka, nie wytrzymała. Odgarnęła przeszkadzającą jej grzywkę, podniosła samopał, wycelowała i strzeliła. Trafiła prosto w czoło młodzieńca, który z głośnym rykiem zwalił się na plecy. Od razu cała uwaga szajki przeszła z rabunku, na dziewczynę. Aga odrzuciła samopał i cofając się do tyłu, wyjęła szabelkę. W jednej chwili powstał głośny krzyk i harmider pomiędzy zbójcami. Dwaj najbliżsi łotrzyki wskoczyli w las za nią. Córuchna nie zawahała się. Szybkim ruchem zamachnęła się, wypuszczając sztylecik w powietrze, który w locie nieszczęśnie poharatał jednemu z zbójów krtań i tętnicze. Do drugiego bandyty – którym był blondyn w średnim wzroście i rozbudowanych ramionach – podniosła jedynie szable, szykując ją do zaparowania uderzenia.
- Gdzie ten Barnaba się podziewa! – pomyślała przez sekundę dziewczyna.
Blondyn mocnym uderzeniem odpowiedział na parowanie młodej szermierki. Od siły uderzenia szabla wygięła się w ręce Agi, odsłaniając ją na wszelkie cięcia. Ale nie ciął. On jedynie postąpił krok naprzód, przywarł całym ciałem do niej i przyłożył szable do jej krtani. Chciał coś powiedzieć, ale spojrzał na dziewczynę, w jej duże oczy i zaniemówił.
Mimo to cisza nie nastąpiła. Bo oto stukot końskich kopyt zapełnił pustkę zamilkłych wystrzałów i jęków. To Barnaba galopem pędził z odsieczą. Nie miał przy sobie żadnej broni palnej. Jedyne co miał to lekko zakrzywioną szable, wzniesioną w górę. Wykrzykiwał coś, by się cofnęli, by odpuścili i jakieś inne bajania. Oczywiście herszt, ani myślał spełnić tych poleceń, ani w ogóle ich słuchać. Wyjął muszkiet i pospiesznie wystrzelił do młodziana. Zbyt pospiesznie, kula śmignęła obok końskiego łba. Młodą klacz spłoszył huk i dym wystrzału. Stała się płochliwa i nie do opanowania przez jeźdźca. Kobyła biegła dalej, wpadła na sam środek placyku roztrącając wszystkich dookoła. Barnaba ciął na oślep powietrze. Koń wiercił się, kręcił po okrągłym placyku, slalomem mijając tak długo bandytów, aż w końcu Barnaba trafił. Końcem szabli poharatał prawe ramie herszta. Przywódca gróbki zwalił się na ziemię. Nie było to rana śmiertelna, lecz bardzo bolesna. W bólu wykrzyknął do towarzysza który był jedynym ocalałym, na tym placyku – blondyn jeszcze nie zdążył wrócić z lasu – by ten wreszcie zrobił porządek z intruzem. A ten zawahał się na widok wierzgającego konia. Jedynie wyjął samopał za pasa i wycelował w jeźdźca. Młody Trzebnicki miał szczęście, to wszystko działo się tak szybko że zbój nie mógł się za nic skupić. Do tego nieopanowane trzęsienie ręki utrudniało sprawę. Ostatecznie kula śmignęła obok końskiej rzyci. Klacz spłoszona, wzdrygnęła się. Barnaba kopnął ją mocno ostrogami, by jakoś zapanować nad zwierzęciem, a ona ruszyła naprzód w las. Jeździec spojrzał się za siebie. Nie widział Agnieszki.
- Musze zawrócić, muszę (myślał) spróbować hazardu jeszcze raz. Przeto został na placyku jedynie jeden z bronią, kule już wystrzelił, nie zdzierży mi jak będę szarżował go. I puki szable mam w garści muszę ją ratować.
Spojrzał z powrotem przed siebie. Zauważył przed sobą jedynie grubą gałąź, jedynie bo dalej była ciemność.

X X X

Ogień przy tym skwarze zapalił się bez większego problemu. Także skomponowana z różnych, bardzo często przypadkowych składników zupa, zagotowała się, nad podziw szybko.
W tym upalnym popołudniu, Janowi dokuczał nie tylko gorąc, ale także samotność. Od czasu, gdy dwaj kuzyni i jego córuchna wyszli na trakt, siedział sam w obozowisku, pochłonięty pracami czysto gospodarskimi. Ale gdy wywar doszedł do siebie i ekwipunek został sprawdzony i nieco oczyszczony, zaczęło powoli dokuczać staremu wojakowi nużenie. Co miał do roboty, już zrobił. Jak wcześniej udało mu się zagadać do przechodniów. Teraz droga wprawdzie się zapełniła i zakotłowała, ale ludem zdenerwowanym i spieszącym do celów swoich wypraw. Tak że nie było sposobu, by sobie ten czas czymkolwiek zapełnić.
Tak to właśnie, siedział sobie pan Jan, pod drzewkami, w chłodnym cieniu, mając na uwadze mijających ludzi i skwierczące ognisko z bulgocącym wywarem. Najwyraźniej zajął się zadumą o sprawach małej i dużej wagi tak, mocno, że na wzór mnichów odbiegł od świata rzeczywistego, lub najzwyczajniej zasnął. Ponieważ nie zauważył, jak Michał wyłania się z tłumu podróżnych, ciągnąc za sobą konie.
Nie wiadomo dlaczego, ale widok śpiącego strażnika obozowiska, bardzo rozśmieszył, młodego Trzebnickiego. I to takiego stopnia że ów, się zbudził.
- Pozdrawiamy gwardyjskie hufce, nam miłościwie panującego pana – powiedział Michał że szczerym uśmiechem – Co tam, zarazem spytam co kuchmistrz przygotował.
- Hę? A to ty gospodarzu... hm dziś mamy coś tak wykwitnęło, że w żadnym rejestrze nie obaczysz jej nazwy.
- Czyli znowu jakiś wynalazek panu bratu wyszedł...
Mniejsza o szczegóły, po zapachu wnioskować można, że lepiej będzie niż w ostatnich razach.
- Prawisz – młodzieniec kończył przywiązywać konie za uzda do drzewek – że w tej sztuce zbliżasz się do perfekcji improwizacji.
- To niebawem sam ocenisz, a co ważniejsze nie obaczyłeś tych dwóch szachrów, co po lasach się szwendają.
- No cóż. Nie trzeba mówić jak jest, bo przecież widać. Ja ledwo co się przedostał, a znacznie bliżej miałem.
- Ta, przez wojaków zwana czerń, uspokoi i odblokuje się dopiero pod wieczór. I w tedy przyjdzie nam czas wyruszyć, do stancji dopiero późnym wieczorem zajdziemy. A do tego czasu powinni sobie drogę do nas, nasi towarzysze utorować.
- Krótko mówiąc nie opłacą się nam te skróty...
- No co by dużo mówić. Szczadnik najwyżej poczeka, przeciwnie my z tą zupą. No siadaj Michale, dużej kopcić się nie może bo się za bardzo osmoli. Zresztą jak mówi pewne stare przysłowie ,, Kto drogę skraca, ten nocą wraca ''.

X X X

Ciemność się kończy, a trwał tak długo. Wraz z nawracającą świadomością, wracały także odczucia. Wynurzając się że snu, poczuł rzeczywistość, bolesną rzeczywistość. Poczuł przeszywający ból, który wcześniej najzwyczajniej przespał.
Budził się powoli. Widział głównie ciemność, doskwierał mu bul i poczuł zapach. Zapach stęchlizny i smród smoły. Nawet zdawało mu się, że cieplej jest w otoczeniu, niż wcześniej, przed walką.
- Gdzie ja u kaduka jest? - prze szydził przez zęby Barnaba, jeszcze nie dokończa dobudzony – czort już w garnku miesza ? Nie konia czuć. A do kaduka wierzchem nie dopuszczą, jeno na klęczkach.
Milczał. Zbierał siły i dobudzał się. By w końcu podnieść ciężkie powieki i ujrzeć to, co widział już wcześniej, tuz przed ciemnością – jeden wielki las. Ale była pewna różnica. Ciepło, smoła i spaliny nie były żadnym urojeniem. Czuł je aż tak wyraźne że nie mogły być omanem.
Klacz przystała właśnie przy jednej z nielicznych kęp ostu. Młodzian zanim wyprostował się w siodle, poczuł jeszcze bolące miejsce. Znalazł na cole duży siniak, na co wzdychnął jedynie.
Gdy dobudził się do cna, zaczęły nachodzić go już nie tylko bule fizyczne, lecz jeszcze myśli. A jedna z nich najmocniej mu doskwierała. Myśl o Agnieszce. O niej samej, pozostawionej swojemu losowi, gdzieś w tym wielkim lesie, wraz z bandytami. Ta myśl zakotwiczyła mu w głowie tak mocno, że zdawać się można było, że trwać będzie wiecznie i już nigdy nie opuści i nie da spokoju.
Zapach smoły zainteresował go jeszcze bardziej. Zapach ten pozwolił zapomnieć o smutkach, a nakazał wręcz działać. Kopnął lekko klacz ostrogami. Powolnym stępem powędrował przed siebie, w kierunku którym dochodził zapach smoły. Siniak na głowie nagle ozwał się przeszywając młodzieńca bulę. A on żeby sobie nieco ulżyć, odchylił głowę do tyłu. Spojrzał przy tym na niebo i zauważył nie tylko chmury i blask popołudniowego słońca, lecz także dym. Znowu wszystkie myśli i bule odeszły na bok, umożliwiając działanie.
Przyspieszył konia. Przejeżdżając przez gąszcze, musiał chronić się przed uderzających gałęzi i witek. Wraz z krokami wierzchowca, woń zmagała się nieustanie.
W pewnym momencie zauważył przed sobą dym i ogień. Ale nie lękał się tych żywiołów. Wręcz u cieszył się na ich widok. Bo to nie był żaden pożar, żadne podpalenie czy najazd. To była pracownia smolarzy.

X X X

Herszt bandy dochodzi do siebie. Z rany przestała płynąć posoka, pozwalając wytchnąć dwóm bandytą, opatrującym ramie przywódczy.
Po chwili dłuższej, herszt żebrał najwyraźniej sił, bo nakazał szybszy marsz. Szli oni przez las, w niewiadomym, dla dziewczyny kierunku. Była oszołomiona, przez nadmiar wydarzeń. Szła jakby nie dokończa dobudzona, widząc wszystko jakby przez mgłę.
W obecnej chwili, dostrzegała przywódcze bandy, idącego na początku, powiedzmy czteroosobowej kolumny. Za nim szedł bandyta, który na placyku oddał ostatni strzał do Barnaby – go pamięta dobrze, głównie przez dużą blizną, przechodzącą przez cały prawy policzek. Nie jest pewna, ale zdawało się jej jak wcześniej tam ten ciągnął i niekiedy niósł przywódcze na rękach. Teraz widzi jedynie jak ciągle pilnuje rany przywódczy i w niektórych momentach spiera go ramieniem. Idzie jeszcze za nią blondyn, który wcześniej dziwnym trafem darował jej życie i nic złego nie uczynił. A nawet – ale tego nie jest pewna – bronił ją przed resztą bandy. Teraz go nie widzi – zresztą nie pamięta jak on właściwie wygląda, zapamiętała jedynie jego głębokie oczy, gdy wtedy spojrzeli na siebie – ale mimo to czuje jego wzrok na plecach.
Idą cały czas naprzód, krętymi ścieżkami. Wchodzą – jak zdaje się – coraz to głębiej w puszcze.
Jak z czasem herszt zadziwiająco szybko zyskuje na siłach – mimo swojego średniego wieku – tak Adze zdaje się, że upada na siłach. Idąc dalej wyłowiła z szumu jaki ją otaczał, jakiś iny szum, delikatniejszy i bardziej naturalny. Z początku nie wiedziała czy to szumi jej w głowie od tego wiru zdarzeń, czy naprawdę słyszy leśny...
Za dużo na jeden dzień. Aga jak przystało na prawdziwą damę, zemdlała. Przed upadkiem uratował ją oczywiście blondyn.

X X X

- Powinno być już dobrze – powiedział siwawy, nieco przygruby smolarz – ale pamiątka na najbliższe parę dni zostanie.
- O to martwić się będziemy później – syknął w bólu Barnaba.
- No! – drugi z smolarzy, nieco niszy i mizerniejszy niż jego kolega po fachu, skończył nakładać opatrunek – teraz tylko odpocząć i w dalszą drogę iść możecie panie.
Właśnie w drogę – odezwał się do grubego Barnaba – co odpowiedzieli pańscy uczniowie.
- Co mieli odpowiedzieć. Odpowiedzieli, to co ja już wcześniej słyszał, że jak zawsze marnie im płacą (jakby młodzikom więcej potrzeba). Więc dużo z nich z chęcią wzbogaci się na tej wyprawie...
- ... i z chęcią by się odegrali za wszystkie troski, jakie im sprawili te bandziory – dodał ten co wojakowi opatrunek zakładał i był niechybnie wyznaczony przez owych młodzików do rozmów.
Barnaba siedząc na ganku drewnianej chatki – leżącej przy skraju lasu, skraju wyciosanego siekierami i ogniem, w samym sercu puszczy – spojrzał po zgromadzonych około jego smolarzy. Spojrzał na przygrubego właściciela smolarni, który przestawił się wcześniej jako Szymon Dalka, na jego dwóch pomocników, starszych od niego o pale lat – Macieja z Dąbówka i Józefa z rodowego Głęgowa – i na dwóch młodzików, parobków jeszcze, - słyszał jak do tego co go opatrywał mówiono Janek i nieraz nancek, a na drugiego młodego, który niedawno przyszedł, nazwano go Elkiem. Po czym zwrócił się do właściciela majętności.
- Na ilu mogę liczyć? - Pan Krawczyk podrapał się po karku i po krótkim zamyśleniu, odpowiedział.
- Będzie z piętnastu, uzbrojonych w dzidy i szable ... no i u niektórych możecie liczyć na samopały.
- Dobrze, powtórzcie im jeszcze raz że mogą liczyć na wszystkie dobra znalezione przy bandytach...
- ... byle by dziewczynę z ich łap wyrwać, tak wiemy. Nie trza nam dwa razy w nazad powtarzać.
- Została tylko jedna rzecz – powiedział Elek.
- Racja – powtórował mu Barnaba – gdzie ich u Kaduka można znaleźć.
- Mówiłeś waść, że oni konia i osiołka, tej parze zabrali – zaczął rozmyślać najstarszy wśród nich – osiołka pewnie na ruszt wrzucą, ale konia to już zal tak zmarnować. A pewnie więcej ich mają, bo niby czym by łupy od Moskali sprowadzali. I oczywiście nie jeden na cara idzie, bo jakby bojarom łup by wygarnęli. A teraz przecież upał, a do Rosili droga jeszcze daleka.
- Słusznie imaginujesz, - ożywił się Barnaba – nie lichą głowę można spotkać w dworach, miastach, a zaprawdę, także na odludziach. To są tu inne źródła, Bardziej w lesie ukryte.
Smolarze spojrzeli po sobie. I po krótkiej chwili milczenia, jeden z nich oznajmił.
- Biedna i pusta ta ziemia, poza marnymi kikutami drzew, mało w niej rośnie. Pod ziemią większe już bogactwo w niej drzemią. Dowodem ta oto smoła. Ale źródeł mimo to nam poskąpiła. My pijemy wodę z rzek i niegdyś z studni – która obecnie prawie wyschła – a bandyci muszą zadowolić się strumieniami i innymi skrytymi wodopojami. Poza tym który już poznałeś, jest jeszcze jeden nieco większy. Najszerszy bieg ma u źródła, gdzie utworzyło niewielkie rozlewisko. Te miejsce jest jakieś trzy mile stąd. Dawno tam nie byliśmy, bo i poco, jak swoje, wodopoje i zajęcia mamy.
Barnabie przęsła myśl, która jakimś dziwnym trafem do niego nie dotarła. ,,Jan z Michałem sami zostali w obozie. Nie wiedzą nawet co się stało. Trza szybko to zakończyć zanim z troski ruszą za nami w las, bo wtedy możemy się już nie odnaleźć''.
- Czas nagli – powiedział wreszcie – panie Dalka, proszę uniżenie o wydanie, owych piętnastu śmiałków pod moją komendę.
- Nie zostaje mi nic innego ... no jakby się zgodzić i pobłogosławić na drogę.
Barnaba spróbował wstać. Ta czynność sprawiła mu na twarzy grymas. Smolarze chcieli mu pomóc, ale on odmówił.
- Większy ból będzie jak spojrzę Janowi w oczy, trzymając w rękach martwą Agę – pomyślał młodzian i postąpił pierwszy krok naprzód.

X X X

Wreszcie się obudziła. Podnosząc powieki ujrzała półmrok panujący w szałasie. Czuła się już lepiej. Ale nie na tyle pewnie by wstać, a przynajmniej usiąść. Leżąc nieruchomo, zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Zobaczyła w nim parę ubrań, jakieś garnuszki, miseczki, trochę sprzętu domowego i jedzenie. Jedzenie wyglądające na ciepłe i świeże, a same dania wyglądały obiecująco. Leżały na ładniejszych miskach niż te które przed chwilą widziała. A co ważniejsze cała ta strawa, leżała przy jej posłaniu. Każdą część obiadu mogła sięgnąć, bez większego wysiłku.
Nagle jakaś myśl zaświeciła w jeszcze nieco zamroczonym umyśle dziewczyny. Niespokojnie spojrzała niebieskimi oczkami ku wyjściu z szałasu ... zobaczyła go ... tego bandytę co ją tu przyprowadził. Tego zbira który z jakiś dziwnych powodów ochronił ją przed pomstą i zemstą reszty szajki. Zobaczyła umięśnionego blondyna drzemiącego przy wyjściu.
- Najwyraźniej długo już tu za mną czeka – pomyślała Agnieszka – jakoweś względy do mnie ma, dlatego jeszcze żywa, ale względy te nie pozwolą mu na wypuszczanie mnie. Trza fortel obmyślić.
Powoli przysunęła się do ścianki domeczku i odchyliła ściankę z chrustu. Nie widziała przez tą szparkę zbyt wiele. Widok był głównie na las, ale słyszała odgłosy obozowiska, i lekki, a zarazem monotonny plusk strumyka.
- Uciekać nie ma jak, bo niechybnie obaczą – skonfundowała krótko – nawet uciekać nie wiadomo którędy, lasy przecież tak wielkie. A może tego łepka zwieść, lub jakoś przekabacić, by jakoś odprowadził w pobliże drogi...
Coś się nie zgadzało, jakieś dziwne odczucie weszło w nią i napełniło dziewczynę niepokojem. Powoli obejrzała się ku drzwiom, nie zobaczyła, przy nich blondyna. W ułamku sekundy poczuła zaniepokojenie. Poczuła, jak po całym ciele przechodzą ją dreszcze. Spojrzała po pokoju i zobaczyła go, tuż przy niej.
- Jestem Wisali – zaczął, z wyraźnym trudem bełkotać barczysty blondyn. - Ja ... wprawdzie bandyta, ale z przymusu, jako dziecko wcielone ... nie musisz się bać. U mnie jesteś bezpieczna ... obroniłem cię i ... bronić będę ...
- Dziękuje waćpanu – powiedziała Aga z uśmiechem, w którym bandyta nie doszukał się skrywanej sztuczności. - Jestem Aga Bychowska, z ziemi lubelskiej, a cie skąd wiatr przywiał.
- Mnie? - zamyślił się i nieco pochmurniał – mnie los przyprowadził tutaj z ziemi bracławskiej.
- A twoi towarzysze – poczuła się nieco pewniej – skąd oni?
Wisali milczał chwile krótką.
- Jeśli – zaczął w końcu – dobrodziejka chce naszą siłę i liczbę zmiarkować, zęby jakowym fortelem się wydostać. To muszę waćpannę niestety zasmucić. Troch nas jest, niewielu, żadna szajka co na wsie napada, ale jednak paru chłopa. Nie wymknie się pani stąd, tym bardziej że Sokół (czyli nas herszt) bardzo na panienkę zjadliwy. I z początku pomstę obiecał, za pani towarzysza, co go boleśnie w bark ranił.
- To czemu tego dawno nie zrobił – powiedziała z nie małym wyrzutem.
Wisali uśmiechnął się, przybliżył się jeszcze do dziewczyny, złapał ją za rękę i powiedział.
- Bo ty mi miła. Od początku gdy byłem przy tobie z obnażoną szablą, w tedy na placyku ... Mówiłem, ja tu z nimi od dziecka, herszt wyżej niżeli ja, ale oni mimo to mają moje zdanie na uwadze.
Aga z początku skamieniała z osłupienia. Ale w jednej chwili prysła na nią myśl, podobna do oświecenia.
- Mówisz – zaczęła głosem miłym i przyjaznym, co bardzo kontrastowało z wypowiedzianymi słowami. - że dość długo jesteś już zbójem i wyjętym z pot prawa łotrem... – nie odpowiedział, więc kontynuowała – zaiste, nie znudziło cię to? Nie chciałeś tego stanu zmienić? - nadal milczał – To wiedz że ja, szlachcianka, z rycerskiego rodu, w rycerskim i dostojnym towarzystwie przebywać przywykłam.
- To co ja nieszczęsny mogę niby uczynić? – przerwał jej dość załamanym głosem, a ona... poczuła, że jest jej zal tego nieszczęśnika.
- Możesz dużo i w krótkim czasie zarazem... – tym razem już jej nie przerwał, tylko słuchał w skupieniu. – wojsko i szlachta ruszyła i kieruje się na Czaśnik, a dalej na moskala, gdzie i tobie droga, tylko że po złą sławę. Pytasz się co możesz zrobić? To ci mówię. Wyprowadź mnie stąd, zaprowadź na trakt, a jak mi Bóg miły, będzie z ciebie jeszcze szlachcic... herbowy – dodała.
- Porzucić stare życie – zapytał, jakby niedosłyszał co ona mówiła, a za odpowiedz kiwnęła mu głową.
Na to wszystko, schylił się doń i zaczął całować ją po rękach. Powoli, dostojnie.
- Będzie jak powiedziałaś... jeszcze dziś w nocy – mówił pomiędzy cmoknięciami. Po czym zaczął szybciej całować.
Ona z początku siedziała na posłaniu dostojnie, poważnie, ale z czasem stawała się coraz bardziej uległa. Jej ręczę które sztywno przyjmowały pocałunki młodego zbója, teraz zaczynały mięknąć.
Aga spojrzała jeszcze raz na szparkę w szałasie, na las który był przez doń widoczny, przez który miała się stąd wydostać. Widziała pojedynczych zbójów, których Wisali miał od niej odpędzić. Przez chwile wzdrygnęła się, – co nieco zaniepokoiło blondyna – rozpoznała w jednym z dwójki bandytów, herszta. Przypomniała sobie zawieruchę na placu i krzyk tego zbója ranionego przez Barnabę.
Usłyszała głośny i donośny krzyk Sokoła tak głośno i wyraźnie, że aż się zdziwiła swojej wyobraźni, za taki kunszt głosów, ale chwile później dziwiła się już mniej.
Krzyk i kanonada wystrzałów przerwała im miłą chwile. Wisałi zareagował odruchowo. Lata w zbójeckim fachu nauczyły go porzucania przyjemności, dla ratowania rzeczy najcenniejszych – wcześniej byli to towarzysze i łupy, teraz to jego przyszłość.
Pochwycił jedyni szable i wybiegł z szałasu. Dziewczyna mimo początkowego osłupienia, także zareagowała. Nie była pewna, ale domyślała się kto jest agresorem – a przynajmniej miała taką nadzieje.
Wybiegła zanim z szałasu, na placyk – ów placyk zaczynał się na środku niewielkim, dogasającym ogniskiem, a kończył się okrążony niewielkimi domeczkami z chrustu. Podobnymi zresztą do tego z którego Aga wybiegła, lecz jednak zgróbsza mniejszymi i brzydszymi.
W jednej chwili pojęła głupotę swych czynów. Oto właśnie znalazła się w samym środku wiru potyczki. Do którego z dalszych krańców lasu sypały się pojedyncze pociski z samopałów.
Agnieszka zaczęła rozglądać się za Wisalim. W powracającym osłupieniu, oglądała przebiegających dookoła jej ludzi. Zobaczyła herszta lezącego nieruchomo na ziemi, widziała jak każda nowa śmierć od wystrzelonej kuli, czy od miotanego oszczepu, potęgowała już i tak roztrzęsionej i i rozproszonej bandy.
Ale w końcu go znalazła. Biegnąc do niego, widziała jak ostatkiem sił próbuje przywrócić do ładu mniejszą grupkę bandy. Będąc już blisko, zaczęła do niego krzyczeć... wręcz rozpaczliwie wrzeszczeć. W sekundach jakie mieli, powiedziała mu, kto ich atakuje. Że tych zebranych zbójów też, wraz że sobą może nawrócić. Że to miejsce i pora, by uczynić pierwszy krok. Od tych słów blondyn aż cofnął się parę kroków z wrażenia... ale minęły już te sekundy. Twarz Wisaliego wybuchnęła, oblewając znacznie czerwoną posoką Agnieszkę. Dziewczyna mimo natychmiastowego przerażenia, nie spanikowała – przeciwnie do tych zbójów, którzy pierzchają jeden przez drugiego, mimo jako takiego porządku, który przywróci im barczysty blondyn. – Szlachcianka powiodła oczyma za sługą dymu, który doprowadził ją do... Barnaby, który właśnie przechodzi z celowania, w tryb nabijania nowego naboju.
Aga nie wiedząc, co dalej czynić – uklękła, tam gdzie stała i zaczęła cicho szlochać. Barnaba nie zauważył jej, a tym bardziej nie zdawał sobie sprawy, co się właśnie stało. Ale o tym dowiedział się później, bo teraz jest czymś innym zajęty. Bo teraz, wraz z młodymi smolarzami biegnie na stancje bandytów, z dzikim okrzykiem na ustach. Ostrzał mimo małej skali, spełnił swe zadanie. Przed nimi nikt nie staje oporem, wręcz żadnych strat nie ponoszą – taki to pogrom uczynił ostrzał z samoróbek smolarskich. Wpada jako jeden z pierwszy, z nacierających między szałasy obozowiska. Dziwny wydawał się ten szturm, mu i innym młodzikom. Wcześniej słyszeli rożne opowieści o trudnych bojach i oblężeniach, a tu czerń się ogniem postraszyło i już wiktoria na tacy. Więc nieugaszony zapał młodzików pchał ich dalej, dalej za obozowisko, w pościg za hultajstwem. Barnaba na moment zapomniał o Agnieszce i biegł dalej wraz z resztą.
Wśród tłumu spostrzegł człowieka z blizną. Tego samego, który strzelał do niego na placyku. Swawola obudziła się w szlachcicu. Porzucił tuman uciekającej bandy, a skupił się na tym jednym nieboraku, który w swoim biegu odbiega nieco od reszty uciekinierów. Zapomniał przy tym nawet o Agnieszce, której nie zauważył klęczącej pomiędzy szałasami i to chyba było powodem tej amnezji.
Gonił bandytę, tak jak pies gończy goni swą ofiarę. Odbiegli już tak daleko od reszty smolarzy, że byli w leśnej głuszy. Zauważył to Barnaba, niestety zbój także. Człowiek z blizną jeszcze w biegu, wyjął krótką, poszczerbioną, klingę która zapewne służy mu już od dawna. Barnaba z każdym krokiem niepokoił się, więc postąpił podobnie.
Nagle bandyta z blizną zatrzymał się, półobrotem ustawił się czołem do szlachcica i podniósł wyzywająco szable. Barnaba, w tym właśnie momencie miał swoją nową – niedawno na jarmarku w Białystoku zakupioną – szable w połowie wyjętą z pochwy. Zbój postanowił to wykorzystać. Postąpił krok i ciął z góry. Barnaba niewiele myśląc odskoczył w bok, omijając cięcie. Cofnął się jeszcze z dwa kroki, by mieć czas na wyjęcie ostrza. Bandyta na ten widok, nieco zgłupiał i jedynie ustawił się w odpowiednią pozycje. Zmierzyli się wzrokiem. Bandyta charczał ociężale – miał już swoje lata i zapewne przez ostatni czas nie zaznał w obozie odpoczynku. Barnaba uderzył z prawej, wkładając w to całą swoją siłę. Bandyta natychmiastowo sparował i kontratakował cięciem idącym z dołu, poprzez brzuch i mającym skończyć się tryumfalnym poharataniem żuchwy. Ale tym razem młodość wzięła górę nad wiekiem i zmęczeniem. Uskoczył ostrzu i samemu zamachnął się, raniąc bandytę w bok. Zbój zachwiał się, Barnaba cofnął jedną nogę i kopnął go że wszystkich sił drugą. Człowiek z blizną z rykiem zwalił się na ziemię. Młodzik doskoczył do niego, obezwładniając go. Przyłożył mu szable do gardła i zawahał się. Spojrzał na niego, na jego blizny i szramy świadczące o przebytych trudach, zlustrował jego wiek – nakazujący wręcz zakończenie kariery zbójeckiej. Zbójowi wydawało się, że Barnaba jakby walczy sam że sobą.
- Jak cię zwą? – powiedział po krótkiej chwili milczenia, jakie zapadło.
- Co? – zacharczał w bólu, nie dowierzając pytaniu.
- Słyszałeś! Jak na ciebie chamie wołają?
- Eee Gerhard
- Twoi towarzysze uciekli, gonią ich, ale część na pewno zdoła umknąć – pięść trzymająca członka słynnej rodziny Gerhardów poluźniła się – możesz iść gdzie ci wola, nawet do nich. Możemy się jeszcze spotkać, a wtedy ty mi pomożesz, bo tylko Bóg jeden wie co nasz jeszcze czeka.
Puścił go i bez słów wrócił do obozowiska. Zbój chwile dłuższą leżał na ziemi oczekując jakiego postępu. Oczekiwał kuli w plecy, ale gdy Barnaba znikł za drzewami, zebrał się na odwagę i także w milczeniu oddalił się.
Na ten dzień, mieli za dużo wrażeń. Obaj tak stwierdzili. Aga i Barnaba postanowili przemilczeć, niemówiąc Janowi i Michałowi, ale także sobie nawzajem co ich dzisiaj spotkało.
Barnaba gdy dopiero wrócił z pościgu do obozowiska bandytów, zobaczył martwego blondyna – którego trochę kojarzył z potyczki. – i Agnieszkę stojącą nad nim, postanowił o wiele nie wypytywać. W czasie powrotu niemal nie rozmawiali, zresztą tak samo było przed wyruszeniem po tą wodę. Ale jak w tedy była dla niego jedynie życzliwa, to teraz odczuwał może nie wstręt i strach, a bardziej jakowąś blokadę, skierowaną przeciwko mu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
kledman · dnia 27.01.2012 19:44 · Czytań: 475 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty