Po zachodzie słońca. - jackkloss
Proza » Fantastyka / Science Fiction » Po zachodzie słońca.
A A A
Wiktor przeładował pistolet. Pusty magazynek położył na ciemnym blacie stołu, stojącym przy popękanej ścianie.
Nie było sensu go zabierać.
Za oknem świtało. Wiatr kołysał nagie brzozy i podrywał do lotu uschłe, jesienne liście. Ponure asfaltowe podwórze stało zagracone rdzewiejącymi wrakami samochodów, pamiętającymi lepsze lata. Wiktor poprawił kamizelkę, sprawdził pistolet i schował go do kabury.
Kochał te okolice. Przedmieścia miały swój urok. W końcu tutaj się urodził.
Budynek, w którym się zatrzymał, mieścił niegdyś warsztat samochodowy. Właściciel zawsze witał Wiktora i jego kolegów z radością. Nie tylko z powodu ich zainteresowania jego pracą, ale też dlatego, że sam nigdy nie doczekał się syna i brakowało mu kogoś, kogo mógłby wychować. Oni byli tam niemal codziennie pomagając, słuchając i zastępując synów.
Wiktor pamiętał tamte lata i żałował, że minęły bezpowrotnie. Wiele razy, leżąc w pospiesznie wykopanej ziemiance, myślał o przeszłości. O tym co robił źle i o tym, jak wpłynęło to na jego życie. I za każdym razem powtarzał sobie, że się zmieni, że będzie lepiej. Powtarzał…
Z zamyślenia wyrwały go pierwsze promienie słońca, rozświetlające lekko zachmurzone niebo. Kłębiaste cumulusy toczyły się leniwie nad horyzontem. Wydawało się, że z czasem pogoda się poprawi.
Założył płaszcz, a podróżną sakwę chwycił w rękę. Poprawiwszy kaburę, ruszył w stronę schodów prowadzących na parter. Tu, podobnie jak na górze, panował nieład porozbijanych szyb, zerwanego tynku i przykrego zapachu zgnilizny. Wyszedłszy na parking, spojrzał na kilkadziesiąt zdeformowanych, ludzkich ciał, leżących bezwładnie w różnych miejscach. Z kieszeni wyjął papierosa i zapalił.
- Ładny dzień się zapowiada, nie uważacie?
Odpowiedziała mu martwa cisza. Zaciągnął się i spojrzał w mrok garażu. Małe, oczy patrzyły na niego z zawiścią. Zarzucił sakwę na plecy i wyrzuciwszy niedopałek ruszył na wschód przez zardzewiałą bramę. Wracał do siebie. Do domu.

***

Knajpa powitała go dusznym przedsionkiem. Siedzący za ladą łysy, barczysty facet, dyskretnie oglądał gości znad gazety. Chyba nikt nie chciałby spotkać mężczyzny o takim wyraźnie twarzy w ciemnym zaułku.
- Broń zdajcie – powiedział, gdy tylko zobaczył Wiktora.
Ten mechanicznie odpiął kaburę i szybkim ruchem oddał ją zbrojmistrzowi.
- Resztę też – ponaglił.
Nie taki głupi na jakiego wygląda – pomyślał Wiktor i oddał podróżny worek.
Wiele się zmieniło. Kiedyś jedyną ochroną była własna spluwa, dobry refleks i ewentualne koneksje z ludźmi podziemia, które zresztą nie zawsze okazywały się skuteczne. Teraz ochroniarz, zakaz wnoszenia broni i Bóg jeden wie co jeszcze. Kamery, podsłuch? Świat szedł naprzód. Czy zmieniał się na lepsze? Ocenią to żyjący za paręnaście, parędziesiąt lat.
- Nowy? – zapytał niespodziewanie ochroniarz.
- Powiedzmy, że kiedyś tu byłem.
Na tym zakończyli wymianę zdań i Wiktor przeszedł do sporej sali, gdzie ustawiono rzędy stolików. Ściany, ozdobione obrazami sprzed lat, oświetlane były za pomocą małych kopcących kaganków. Od betonowej podłogi wionęło chłodem.
Ludzie nie zwrócili uwagi na przybysza. Większość siedziała daleko od szynkwasu, paląc, pijąc i rozmawiając. Byli też samotnicy. Ci jedli, wypijali co mieli i szybko wychodzili. Bądź co bądź, za krzywe spojrzenie też można było dostać w zęby. W lekko oświetlonym rogu knajpy Wiktor zauważył kilku grających w kości hazardzistów oraz członków KOP – Kościoła Odrodzenia Polskiego. Skrót brutalnie oddawał ich główne zainteresowania. Byli też inni, których Wiktor nie dostrzegł przez jasny płomień kaganków.
Wiktor podszedł do szynkwasu. Wysoki, wyciosany z ciemnego drewna, błyszczał się od świeżego lakieru. Barman popatrzył na gościa mętnym wzrokiem, po czym oderwał się od lektury, jaką było „Sto sposobów na Mrocznika”.
- Podać coś? – odezwał się znad lektury. Jacy tu wszyscy oczytani – pomyślał Wiktor.
- Piwo. Macie coś do jedzenia?
Barman bez słowa podał Wiktorowi kartę. Była skromna, bowiem tylko jednostronicowa, lecz niewątpliwie nawet tak skromne menu, podnosiło rangę tej speluny. Szybko wybrał jajecznicę z boczkiem i szczypiorem, po czym podał barmanowi sześciokątną monetę.
- Ukraińskie korony? Dawno ich tutaj nie widziałem.
- Nic dziwnego. Nawet tam trudno je dostać. To kraj wymarły. Osad ludzkich jak ze świecą szukać.
Barman kiwnął głową, wydał resztę w polskiej walucie i odszedł.
Czekając na jajecznicę, Wiktor odwrócił się plecami do szynkwasu. Gdzieś w rogu zagrzmiały przekleństwa i posypały się pieniądze. Świat się zmienia – pomyślał i upił łyk gorzkiego piwa. Popatrzył po podświetlonych obrazach. Niegdyś można było tylko pomarzyć o takim wystroju. Za czasów, gdy bywał tutaj regularnie, częściej wynoszono stąd trupy niż pijanych gości. Jakakolwiek dekoracja znikała w ciągu kilku godzin od założenia. Znikała lub była używana jako broń. Jakby mało było tej, którą przynosili ze sobą goście. On sam raz brał udział w takiej bójce. Szybko jednak zakończył przygodę, dostając kuflem w tył głowy i budząc się następnego dnia we własnych wymiocinach. Na ścianach nadal widać było ślady po kulach, choć większość zaszpachlowano.
Po chwili na blacie pojawił się talerz z jajecznicą. Wiktor jadł ze smakiem, obserwując kątem oka jak jasnowłosy, otyły barman zagłębia się w lekturę. Gdy zjadł, popił wszystko piwem.
- Nie zabijesz Mrocznika na żaden z tych sposobów.
- Słucham? – odparł Barman, nadal spoglądając do książki.
- Powiedziałem, że nie zabijesz Mrocznika na żaden z wymienionych w tej książce sposobów.
- Czytałeś?
- Tak. Żadne wieszanie czosnku na szyi, ani żadne amulety z rubinami nie uchronią cię przed ciemnymi jak noc pazurami. Tym bardziej nie da się go w ten sposób zabić. Jeśli widzisz Mrocznika, uciekaj ile masz sił w nogach. A jeśli już ich nie masz, wyobraź sobie jakie potworności będą się z tobą działy jak już cię dopadnie. Gwarantuję, że odkryjesz w sobie tyle energii, by przebiec stąd do Londynu.
- Gadanie… – powiedział gość, który dopiero co wszedł do sali. - Czosnek może nie działać, ale srebrny amulet z odpowiednim rubinem załatwi sprawę. Wiem, bo sprawdziłem na sobie.
Wiktor powoli odwrócił głowę. Mężczyzna, który za nim stał był wysoki a jego jasne włosy swobodnie opadały na klatkę piersiową. – Spotkałem się już z nimi. Wielu błędnie uważa je za bardzo niebezpieczne. Wystarczy zastosować się do wskazówek i z walki można wyjść bez draśnięcia.
Wiktor spojrzał na barmana i zamówił jeszcze jedno piwo. Nie w smak było mu wdawać się w kłótnie. Nieznajomy natomiast, od razu dosiadł się do szynkwasu i wyciągnął rękę do Wiktora.
- Nazywam się Celestyn Gierat. - Wiktor nie zwrócił na niego uwagi. – Spotkałem Mrocznika dwa tygodnie temu, niedaleko E372 na wysokości Puław. Gdy pokazałem mu amulet, zaskrzeczał, zawył i tyle go widziałem. Zresztą nie tylko ja. Było ze mną trzech innych ludzi - pewna karawana. Wszystko, co z niego zostało, to kupka popiołu.
Wiktor spojrzał na Celestyna spode łba. Widział go pierwszy raz w życiu, przez mniej niż dwie minuty, a i tak wystarczyło to, żeby stał się kimś drażniącym. Ta jego otwartość… Jakby czuł, że nic mu nie można zrobić. Czasy, w których przyszło im żyć nie skłaniały ku takim postawom. Tutaj każdy mógł wbić kumplowi nóż w plecy i odnieść ciało rodzinie, żądając zapłaty za przysługę odnalezienia ciała. Każde słowo wymierzone w nieodpowiedniego człowieka, mogło być gwoździem do trumny. A Celestyn od pierwszej chwili ignorował zasady, które Wiktor uznawał za swoje kredo i dzięki którym udało mu się przeżyć dłużej niż większości.
- Może tak, może nie. Było minęło. Ciesz się, że żyjesz.
Wtedy Wiktor zorientował się, że obydwaj byli za głośno. Reszta baru tonęła w ciszy. Nienaturalnej, działającej na nerwy ciszy; tej, która zapowiada burzę.
Szlag – powiedział w duchu. - A miałem nie wdawać się w kłótnie. Co mnie podkusiło, żeby oceniać jakąś durną książkę. Po cholerę otwierałem gębę.
W głębi sali, gdzieś między reprodukcjami „Św. Hieronima w celi” a Św. Józefem walczącym ze smokiem, rozległ się głos:
- Pozwolicie na chwilę panowie?
Wiktor popatrzył w tamtą stronę, lecz kaganki płonęły tam tak mocno, że nie sposób było wypatrzeć adresata słów. Zaklął w myślach i dopiwszy piwo odszedł od szynkwasu. Celestyn również wstał i dziarskim krokiem ruszył w głąb sali. Wyprzedził Wiktora, który bacznie obserwował otoczenie.
Łysi, członkowie KOP-u popatrzyli spod byka na Celestyna, lecz wrócili do swoich zajęć. Podobnie zresztą siedzący dalej Ochroniarze Karawan, których Wiktor nie wypatrzył przechodząc przez próg baru. Widząc, jak najgorsi mordercy od kościelnych i najemnicy podróżujący po bezdrożach nie zwrócili na nich większej uwagi, Wiktorowi do głowy przychodziły dwie myśli:
- Otóż albo ta cała ferajna sądzi, że nie jesteśmy warci zachodu i wołał nas ktoś, kto nas przypomina, albo idziemy do kogoś mocniejszego od nich.
Gdy zobaczył czterech mężczyzn odzianych w kamizelki kuloodporne z przypasanymi do bioder kaburami oraz stojące nieopodal, cztery egzemplarze G36KE, serce zabiło mu mocniej. Celestyn stanął zaraz obok, lecz zdawał się nie przejmować sytuacją; z prawdziwym zaciekawieniem oglądał wiszący obok stolika obraz.
- Nazywam się Robert, ale wszyscy mówią mi Izi. – Mężczyzna siedzący przy stoliku wstał i wyciągnął rękę do Wiktora, później do Celestyna. Oddali uścisk. Mężczyzna mierzył jakiś metr osiemdziesiąt, miał szerokie ramiona i ciemne, ścięte na jeża włosy. Dopiero w tym momencie Wiktor odetchnął z ulgą. Na kurcie widniał biały, przepasany wstęgą orzeł z napisem „IV Oddział Lubelski”. – To jest Wilk, Finka i Rudy. – Przedstawił po kolei siedzących przy stoliku. – Słyszeliśmy waszą rozmowę. Mamy pewną sprawę, nad którą głowimy się już kilka godzin. – W tym momencie ktoś podstawił dwa krzesła. – Siadajcie.
Kaganki płonęły nad ich głowami, dzięki czemu Wiktor mógł w końcu przyjrzeć się rozmówcom. Wszyscy nosili jednakowe ubrania; czarno-białe bojówki, wojskowe buty, ocieplane kurtki z podgrzewaniem. Niezłe do chodzenia po mieście, gdy w każdej chwili można je podładować. W podróży stawały się zwykłymi kurtami, podszytymi miękkim materiałem.
- Mamy problem. W Lublinie stacjonujemy my, czyli IV Lubelski oddział i VI z Chełma. Jak pewnie wiecie na granicy z Ukrainą zrobiło się bardzo nie ciekawie. Nasi mówią o bombardowaniach linii demarkacyjnej i minowaniu terenów, dlatego wysłali tam większość oddziałów. Zabezpieczają to wszystko, żeby przypadkiem nie uszkodzić czegoś naszego. W każdym razie u nas została garstka ludzi, która musi dbać o porządek. Gdyby nie my, całe to miasto poszło by w cholerę. Przecież nic tutaj nie ma. Ani gazu, ani ropy - NIC. W każdym razie, roboty mamy po pachy. Każdy stara się jak może, niektórzy pracują nawet po czterdzieści osiem godzin. Tylko wiecie…
- Z niewolnika nie ma robotnika – rzucił Wilk i zaczął obdrapywać stół nożem.
- Więc właśnie. No a ostatnio jeszcze to ścierwo…
- Mówisz o Mroczniku? – zapytał Wiktor. Po co innego mogliby ich wołać doświadczeni żołnierze?
- Szlag by to trafił. Bydle wzięło sobie stary magazyn przy murach za siedzibę i rzuca się na każdego kto podejdzie. – Izi splunął. – Niestety to teren o podwyższonym poziomie zagrożenia. Musimy patrolować tamten teren, inaczej prześlizgnie się jakieś gówno i w całym mieście możemy mieć drugi Wiedeń. Swoją drogą, to Bóg wie, co się tam teraz dzieje…
- A jesteście pewni, że to Mrocznik?
- Wiesz, w życiu widziałem zjawy i inne popierdolone rzeczy, o których wcześniej nie słyszano. Z tego co zdołaliśmy ustalić - raczej tak.
- Duże, czarne, wrzeszczy jak kogoś zobaczy, a gdy ktoś podejdzie to rzuca się z piskiem, przypominającym drapanie paznokci o tablicę?
Izi popatrzył na Rudego. Ten kiwnął głową.
- Rudy go widział. Ledwo co żeśmy go wyciągnęli. – Wilk popatrzył na Wiktora tak, jakby chciał mu powiedzieć, że to był najgorszy widok w jego życiu.
- Jeszcze trochę i bym leżał. Pierdoleniec chwycił mnie za łydkę i ciągnął po ziemi dobre piętnaście metrów. Żeby mu…
- Przy okazji, moglibyśmy sprawdzić moją teorię – powiedział Celestyn i spojrzał na Wiktora. Ten nie skomentował.
- Co oferujecie w zamian?
- Tygodniówkę.
- Niewiele.
- Za coś trzeba żyć. Myślę, że dacie radę…
- Zaraz, zaraz – przerwał Wiktor. – Damy? On ze mną nie pracuje. Przyjechałem tu sam. W dodatku nie po to, żeby babrać się w gównie, które mam na co dzień.
- Ja się zgadzam – powiedział Celestyn. – Jeśli on nie chce, to ja biorę. Przy okazji udowodnię, że mój system działa.
Wiktor popatrzył na Celestyna. Mógł mieć dziewiętnaście, może dwadzieścia lat. Nie pamiętał dawnych czasów. Westchnął. Porywa się jak z motyką na słońce.
Cholera – pomyślał Wiktor. Aż tak zależy mu na pieniądzach, żeby pchać się w łapy kostuchy? Młodość idzie w parze z głupotą.
Coś tknęło Wiktora. Przeczucie rzadko go zawodziło. Można by powiedzieć, że ufał mu bardziej niż swojej matce.
- Dobra. Niech będzie ta tygodniówka.

***

Wiktor szedł powoli, obserwując znajome okolice. Mijał na wpół zniszczony most na Czerniejówce, wycięty bronowicki park i zrujnowany kościół pod wezwaniem Św. Michała Archanioła, który większość mieszkańców niegdyś nazwała AVE, przez wiszący na dzwonnicy neon. Nie został po nim ślad.
Znał tę okolicę. Był tutaj, mieszkał w tym mieście, a jednak czuł, że już tu nie należy.
Widział paru meneli, szwędających się z jednego zaułka do drugiego, kilka młodych prostytutek palących tanie śmierdzące papierosy i tych, którzy za wszelką cenę pragnęli zejść z ulicy i zaszyć się w swoich czterech ścianach. Z zaskoczeniem Wiktor stwierdził, że tak naprawdę nie zmieniło się tutaj zbyt wiele. Zabudowania były inne, lecz ludzie dokładnie tacy sami.
Wojna nie zmienia człowieka. Zmienia sposób patrzenia na świat – pomyślał i machinalnie skręcił z Fabrycznej na Wolską.
Podniósł głowę i zobaczył magazyn. Niegdyś mieścił się tam sklep meblowy i jeden z wielkich supermarketów. Teraz dwupiętrowy budynek straszył wybitymi szybami, odpadającymi kawałkami żelbetu i powyginanymi rurami PCV, wyglądającymi jak palce dotknięte artretyzmem. Drzew nie było tu prawie wcale. Te, które się ostały, przypominały wysokie krzewy, imitujące złowrogie postaci z tandetnego horroru klasy C. Gdzieś daleko zakrakały odlatujące do pobliskich lasów wrony. Mrok zapadał bardzo szybko, a świat chwytały zachłanne palce cieni.
Wiktor przeszedł przez ulicę i wszedł po schodach na małe wzniesienie, na którym znajdował się magazyn. Izi i reszta uprzedzali, że dzisiaj ich nie będzie. Mieli zmianę przy ratuszu. Obiecali, że postarają się o jakieś wsparcie, ale jak widać nikt nie chciał zbliżać się do magazynu. Nic dziwnego. Wojskowi nie byli tchórzami, ale coś co wykończyło jedenastu ludzi i omal nie zabrało dwunastego, musiało wzbudzać respekt. Gdyby tylko wystarczył pocisk z karabinu dali by radę. Tutaj trzeba było czegoś więcej.
Bardziej zastanawiał go brak Celestyna. W zasadzie, tylko dla niego zdecydował się przyjść. Po raz kolejny zanegował własne zasady i wmieszał się w sprawę, która go nie dotyczyła. Zrozumiał też wreszcie, dlaczego Celestyn tak bardzo go denerwował. Przypominał mu siebie z dawnych lat. Wyszczekanego gówniarza, który sądził, że każda walka ma sens. Gdyby za młodu wiedział, jak bardzo się mylił… Pomyślał także, że zbyt dużo młodych ginie z powodu własnej głupoty. Zawsze tak było. Różnica polegała na tym, że kiedyś była policja, etyka i inne pierdoły, których teraz nikt nie uznawał. Były rzecz jasna miejsca względnie bezpieczne, ale można je było policzyć na palcach jednej ręki. Wystarczyło wystawić nos za ochraniany runami mur, żeby błyskawicznie go stracić.
Z kieszeni wyjął ostatniego papierosa. Zapalił i powoli wypuścił dym. Jeśli Celestyn odpuścił, będzie łatwiej – przeszło mu przez myśl. Nie lubił działać w grupie. Uważał się za indywidualistę i tak samo był postrzegany przez tych, z którymi było mu dane pracować. Jak łatwo się domyśleć, nie było to proste zadanie.
Niebo usiane było gwiazdami, odbijającymi się w potłuczonym szkle, leżącym tuż nieopodal. Za plecami Wiktora wisiał księżyc, a jego mdły blask, oświetlał główne wejście do magazynu. Dalej, wśród żelbetonowej konstrukcji, panował nie zmącony niczym mrok. Wiktor kucnął, zdjął z pleców worek. Muszę kupić porządny plecak – pomyślał. Poprzedni zostawił pięćdziesiąt kilometrów za Ukraińską granicą. Nie zważając na to, rozwiązał sakwę i wyjął z niej kuszę. Drewniane łoże, zdobione przedziwnymi znakami, przyjemnie zaciążyło w dłoni. Przypiął do niej pasek, a następnie zahaczył na biodrze. Kołczan przywiązał do drugiego biodra, po czym skrzętnie zawinął worek i odłożył na bok tak, by nie rzucał się w oczy.
Zdjął płaszcz, pod którym kryła się czarna, kewlarowa kamizelka. Jego ręce zdobiły tatuaże w kształcie prostokątów, kwadratów i linii. Wydawało się, że opalizują jakimś mdłym, błękitnym światłem, lecz nie sposób było powiedzieć, czy to faktycznie one, czy może księżycowa poświata. Rozejrzawszy się po raz ostatni, zaczął iść w stronę magazynu. W tym samym momencie jego tatuaże rozjarzyły się bardziej.
- Więc jesteś tutaj. Czekasz… – powiedział do siebie.
Mrocznik nigdy nie atakował w dzień. Nigdy nie widziano, by pojawił się za dnia. Niektórzy twierdzili, że gdy wstaje słońce, stwór dematerializuje się, aby pogrążyć się we śnie. Dla Wiktora ważne było jedynie to, że ten przypominający poltergeista duch, potrafił nieźle zaleźć za skórę i gdy nie wiedziało się jak z nim walczyć, można było pożegnać się z tym światem.
Z każdym krokiem szkło niemiłosiernie stękało pod naporem butów. Każdy dźwięk wydawał się krzykiem, zwiastującym niechybną śmierć. Jedenastu ludzi – pomyślał. Bestia musi być naprawdę wygłodniała, że nie zadowoliła się dwoma, ewentualnie trzema.
Pamiętał swoje pierwsze spotkanie z Mrocznikiem wiele lat temu niedaleko Gdańska. Zginęło wtedy dwóch jego kumpli. Byli nieostrożni i niedoświadczeni. Zdawał sobie sprawę, że poza metropolią brak spostrzegawczości i zdolności do szybkiego myślenia to wyrok śmierci z dłuższym lub krótszym odroczeniem. Pamiętał to wtedy - pamiętał to i dziś, zmierzając ku czającemu się gdzieś w ciemności przeciwnikowi.
Przystanął przed głównym wejściem. Cisza. Tylko dźwięk kapiącej gdzieś daleko wody, odbijał się echem po szarych, pokrytych mchem ścianach. Wszedł powoli, bardzo ostrożnie, zupełnie jak nastolatek, który wraca późno do domu. Każde chrupnięcie gruzu czy szkła było jak odpalenie czerwonej flary i czekanie na wyciągające się z mroku łapska. Wciąż idąc, wykonał dłońmi dziwny gest i wymamrotał kilka słów. Świecące do tej pory tatuaże, nagle straciły blask.
Gdzieś od strony klatki schodowej i pojedynczych pomieszczeń, służących niegdyś za małe kioski, a nieco później za biura dla pracowników, dobiegł Wiktora dźwięk przesuwanych przedmiotów. Głuche tąpnięcie zasugerowało, że coś właśnie spadło. Wiktor spiął mięśnie.
Nagły krzyk przeszył całą halę:
- Boże pomóż! Jak boli!
Wiktor wyjął z kieszeni racę i rzucił w tamtą stronę. Coś wrzasnęło.
- Boże ktoś tu jest? Wiktor! Jezu jak to boli. To coś poszło na północ. Na PÓŁNOC!
Raca rozświetliła dalszą część hali, ujawniając leżącego w kałuży krwi Celestyna. Jego lewa noga wygięta była pod dziwnym kątem. Wiktor wiedział, że nie może mu teraz pomóc. To miała być przynęta. Mrocznik wykazywał się nadzwyczajną inteligencją, co zdumiało Wiktora.
Wtem coś przebiegło po północnej ścianie. Wiktor pędem rzucił się ku Celestynowi. Za sobą usłyszał pisk a zaraz potem dobiegł do niego okropny smród zgnilizny. Biegnąc wymówił coś w dziwnym języku. Błysnęło, a stwór zawył z bólu.
- To nie jest Mrocznik – pomyślał. – Muszę nas stąd wydostać.
Gdy tylko dobiegł do Celestyna usłyszał za sobą warkot. W ciemnościach rozjarzyły się czerwone ślepia. Najpierw jedne, później następne i następne. Było ich dziesięć, po chwili już szesnaście. Wiktor krzyknął coś w niezrozumiałym języku. Czerwone ślepia przygasły na moment, lecz zaraz potem zapłonęły karmazynowym blaskiem. Celestyn wrzasnął.
- Zemdlejesz? – zapytał Wiktor odpalając kolejną racę. Wiedział, że dopóki świecą, są względnie bezpieczni. Względnie…
- Dam radę, ale to otwarte złamanie. Boże jak to boli.
- Masz. – Wiktor wyjął z kieszeni świecący jasno amulet. – Kiedy stracisz mnie z oczu, krzycz z całych sił. Nie możesz się bać rozumiesz? Jeśli chcesz przeżyć drzyj się na to ile dasz radę.
Nie czekając na odpowiedź, Wiktor wyjął kuszę. Jego tatuaże zamigotały momentalnie, a przez łoże kuszy przebiegło błękitne światło. Słychać było tylko dźwięk wypuszczanego bełtu. Potem przyszedł wrzask. Wszystkie czerwone punkty, zniknęły w jednym momencie. Podobnie zresztą jak Wiktor. Celestyn widząc to krzyknął. Jego wrzask wypełnił całą halę.
Wiktor biegł ile sił w nogach. Kuszę odłożył do kabury. To coś – pomyślał. To nie Mrocznik. Smród, czerwone oczy, warczenie, to wszystko składało się na coś innego. Coś o wiele silniejszego. Spotkał się z tym tylko raz. Nie wiedział, czy uda mu się to, co zaplanował. W życiu podejmował już wiele decyzji. Kiedy chodziło o życie, przeczucie nigdy go nie zawiodło. Gdyby miał choć chwilę, pomodliłby się, żeby i tym razem było tak samo.
- Jesteś mój. – Głos, który usłyszał Wiktor był pozbawiony uczuć i akcentu. Jakby ktoś lub coś mówiło po raz pierwszy w życiu, nie wiedząc jak artykułować poszczególne słowa.
Odwrócił się. Przed Wiktorem stał cień. Rozpoznawał w nim kobietę. Nie wiedział dlaczego, ale takie było jego skojarzenie. Z jej ramion, a raczej miejsc, gdzie ramiona powinny się znajdować, wybuchły strumienie czegoś, co wydawało się czarniejsze od nocy. Jakby w tych miejscach nigdy nie istniało światło. Krzyknął. Wokół zrobiło się jaśniej. Cień syknął. Tatuaże na ciele Wiktora zaświeciły błękitnym blaskiem.
Nie było już magazynu. Stali gdzieś indziej, otoczeni ciemnością i światłem jednocześnie. Jedna z macek rzuciła się ku Wiktorowi. Ten przemknął pod nią i złapawszy ją gdzieś w połowie, złamał jak suchą gałąź. Cień krzyknął, lecz nie czekając, wystrzelił drugą mackę niczym torpedę. Pomknęła wprost w brzuch Wiktora.
Prawie zdążył.
Macka drasnęła go w miejscu, gdzie kewlar nie chronił ciała. Poczuł, jak krew zaczyna krążyć szybciej. Nie czuł bólu, a jedynie chłód, dochodzący z miejsca przecięcia. Zaczął kasłać. Dłonie pokrywała posoka. Cień widząc to, natarł z wściekłością.
Na to liczył Wiktor. Wrzasnął coś w innym języku a jego krew, która pozostała na macce zajaśniała blaskiem, jakiego nie mogły znieść oczy. Zamknął je i kierując się zmysłem uderzył w niepodejrzewający się ataku i oślepiony cień. Poczuł, że jego dłoń zagłębiła się w czymś lodowatym. Cień warknął.
Otworzył oczy. Jego ręka wnikała w cień po nadgarstek. Wyżej jednak czuł lodowaty ból. Czarna, wilcza paszcza z jarzącymi się na czerwono ślepiami, warczała zagłębiając kły w tkance.
- Jesteś mój. – Odezwał się głos.
W tym momencie druga dłoń Wiktora powędrowała w ciało stwora. Pisk, który wydała zjawa był ogłuszający. Wiktor ponownie wrzasnął zaklęcie, a trzymająca jego rękę paszcza, rozsypała się w pył. Z ran powstałych w ramieniu płynęła czarna, lepka maź połączona z krwią. Nagle cały cień zaczął rozsypywać się i tłoczyć w sobie. Jakby sam się pochłaniał. W chwilę później nie było po nim śladu. Tylko proch leżący na żelbetowym chodniku magazynu.
Wiktor znów był na ziemi. W świecie, do którego przywykł.
Celestyn leżał przy ścianie, w dłoni ściskając jarzący się delikatnie amulet.
Wiktor również leżał. Minęły może dwie minuty. Sącząca się z brzucha krew upadała wolno na kurz i pył. Ręka była lodowato zimna. Wiktor szepnął coś, a tatuaże zapłonęły delikatnym światłem. Z ran wypływało coraz więcej krwi, a wraz z nią czarna, lepka maź, która spadając na chodnik, zmieniała się w pył.
- Mrocznik… Ja wam dam Mrocznika.
Wstał powoli. Ręka choć krwawiła obficie, zaczynała nabierać temperatury. Skóra w okolicy ugryzień, zaczynała się zrastać i zabliźniać. Brzuch nadal krwawił, lecz było to jedynie draśnięcie. Zdawał sobie sprawę, że gdyby cięcie było głębsze, nie zobaczyłby już rodzinnego miasta. Zakaszlał by wyksztusić resztę ciemnej mazi. Gdy tylko spadła na ziemię, zmieniła się w proch.
Powoli podszedł do Celestyna. Jego noga była w opłakanym stanie. Wiktor zdawał sobie sprawę, że jeśli chłopak w ciągu kilku najbliższych minut nie trafi do szpitala z fachową opieką, wykrwawi się na śmierć. Jego usta zsiniały, a twarz przybrała barwę kredy.
Wiktor klęknął przy nim. W pobliżu nie było nikogo. Krzyknął raz, drugi, trzeci lecz nikt nie odpowiadał. Spróbował go podnieść, lecz ręka nadal odmawiała posłuszeństwa, a brzuch zapiekł gwałtownie i zmusił go do przyklęknięcia.
- Dlaczego mi tak zależy? Zostawię go i tyle. Sam porwał się z motyką na słońce. Jego wina – mówił. Lecz z każdym słowem zdawał sobie z czegoś sprawę.
Przyszedł tutaj, bo bał się o chłopaka. Dość naoglądał się śmierci młodych, na które nie miał wpływu. Miał się nie mieszać do cudzych spraw. Zawsze za to obrywał. Przywykł do trzymania się na uboczu, z dala od głównych wydarzeń. To były jego zasady.
A jednocześnie ten chłopak przypominał mu siebie z przed lat. On także był ciekaw świata, arogancki i pewny, że nigdy nie umrze. Widział w nim siebie.
Wiedział do czego zmierza i nie miał pojęcia, czy Celestyn mógłby podołać. Była bowiem tylko jedna możliwość. Znał ją bardzo dobrze. Wtedy gdy zginął Gelo i Matias, to Wiktor dostał drugą szasnę. Pamiętał ból i łzy. Pamiętał, co to oznaczało.
Wziął od Celestyna amulet. Podszedł do prochu, w który przemienił się cień i szepnął doń kilka słów. Amulet rozbłysnął. Zawinął łańcuszek na ręku i zaczął iść w stronę wyjścia.
Wyrzeczenia, godziny pracy nad sobą samym. Tyle zmarnowanych lat. Pogoń za czymś, co w ogóle może nie istnieć.
Nie.
Takie życie nie było życiem, a jedynie ułudą, marną mistyfikacją normalności. Celestyn nie był gotowy.
Ale czy ktokolwiek był?
Zatrzymał się przy wyjściu. Księżyc bił w oczy swoim blaskiem.
Jak wygląda świat? Tysiące ludzi emigruje, by znaleźć lepsze życie. Kraje otoczone barykadami z betonu czy zaminowanymi polami. Wojna, która nadeszła niespodziewanie i równie niespodziewanie się skończyła, przynosząc długotrwałe, tragiczne skutki. Ci, którzy byli na górze, widzieli masakry ludzi. Wiedeń, Florencja, nasz Poznań. To już nie jest świat, w którym można spokojnie zjeść obiad. Tylko ci, którzy żyją w Enklawach mogą sobie na to pozwolić. Pełni kłamstw na temat zewnętrznego świata, żyją w odosobnieniu dbając jedynie o własne interesy. Ci, którzy pragnęli władzy, a rozbudzili coś, czego nikt nie potrafi wytłumaczyć, zaszyli się gdzieś z dala od dociekliwych ludzi. Nie mówią tylko słuchają. Żyją z dnia na dzień ze świadomością, jak wielką krzywdę wyrządzili światu. A najgorsze, że nie pokutują.
Ci, których dotknęło Nowe Narodzenie mówią o sobie jako o Nomadach. Nigdy się nie zatrzymują. Wciąż szukają odpowiedzi czym są. Jak to się stało, że to oni, a nie inni, dostali tę moc. Są łowcami. Gromadzą dusze mając nadzieje, że w końcu wyjaśnią niewyjaśnione. Ich życie to tułaczka. Kościół pragnie krucjaty przeciwko nim, a państwa zlecają łowienie i odstrzał. Choć tępieni, kontynuują wyprawę. Lecz czy warto?
Wiktor odwrócił się w stronę magazynu. Nic o nim nie wiem – pomyślał i zaklął.
Czy warto?
Wszedł w mrok. Celestyn leżał na skraju śmierci.
Czy warto?
Rozbłysło światło.

***

- Cholera słyszałem, że było ostro. – Izi pokręcił głową. – Kasa będzie za paręnaście minut. Rudy skocz po Pancernika niech przyniesie.
- To nie był Mrocznik.
- Co?
- Nazwalibyście to Marą, ale to nie do końca to. Nie ważne. W każdym razie było o wiele ciężej. Trzy tygodniówki.
Izi popatrzył na Wiktora.
- Nie dam tyle za jakieś gówno lęgnące się w magazynie. Skąd mam wiedzieć, że na pewno zniknęło na dobre.
- Jeśli nie dasz trzech, na pewno wróci – rzekł Wiktor i uśmiechnął się krzywo.
- Rudy? – krzyknął. – Trzy tygodniówki.
- Na pewno?
- Jak cholera. Niech stracę.
Zero skrupułów. Nie w tym świecie. Pieniądze to pieniądze.

***

E372 była pusta. Brudny asfalt pełen wybrzuszeń i dziur wydawał się gorszy niż zazwyczaj. Obydwie strony drogi okalały małe domy, z których większość była od dawna opuszczona. Słońce stało wysoko i jak na jesień, dzień był wyjątkowo ciepły. Ostatnie liście, muskane wiatrem opadały bezgłośnie na ziemię.
- Dokąd? – zapytał Celestyn.
- Nie wiem.
- Dla mnie, to całkiem dobrze.
- Jeszcze ci się znudzi. Zobaczysz.
- Wątpię.
Jak ja – pomyślał Wiktor i poprawił nowy plecak.



Lublin, 2012
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
jackkloss · dnia 31.01.2012 09:31 · Czytań: 659 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora:
Komentarze
Dagil dnia 02.02.2012 15:55
Ze zdumieniem stwierdzam, że jestem pierwsza. Z zasady tego rodzaju teksty (z akcją nie z tego świata) pomijam, ale chciałam się przekonać, jak podchodzą do nich inni, a tu klops.
Bardzo rzadko wtrącam swoje trzy grosze, ale powiem tak - podoba mi się. Widzisz temat i dobrze go prowadzisz. Mnie brakuje odwagi w sytuowaniu akcji w realnym, współczesnym życiu. Nie lubię wygodnych zasłon.
Pomyślości życzę i do następnego spotkania.
jackkloss dnia 03.02.2012 00:31
Jesteś pierwsza być może dlatego, iż tekst jest dość długi, a czytanie przy monitorze męczy. Cieszę się jednak, że praca się podoba. Nie rozumiem tylko co chcesz powiedzieć przez "wygodne zasłony".
Pozdrawiam!
Dagil dnia 03.02.2012 12:06
Witaj w nowym dniu!
Wygodne zasłony? No więc tak.
Masz dwóch bohaterów, jeden podskakiewicz i drugi, którego życie czegoś nauczyło. W świecie odrealnionym bez problemu można się opowiadać po jednej ze stron, w realu wybór zdradza poglądy autora. To był powód, dla którego Lem zajął się fantastyką. W tym obszarze mógł powiedzieć wszystko i od wszystkiego się wykręcić, bo przecież to tylko np. widzenia senne, a za nie odpowiadać nie można.
Ukłony
jackkloss dnia 03.02.2012 16:20
Dziękuję serdecznie za wyjaśnienie.
Widzę w tym metodę i jestem trochę zaskoczony, że do tej pory jakoś to pomijałem. Jak widać, człowiek uczy się przez całe życie i nie ma od tego ucieczki.
Dagil dnia 03.02.2012 18:10
Nie chcialam powiedzieć, że Ty się schowałeś za "zasłoną" (Ciebie dobrze widać), chciałam jedynie zaznaczyć, dlaczego nie lubię fikcyjnych światów.
Darcon dnia 05.03.2012 22:06
Doczytałem do tygodniówki, ale przerwałem przez tematykę, a nie dlatego że słabe. Dobrze się czyta, tekst jest spójny, dialogi płynne i łatwo przyswajalne.
Przyczepiłbym sie do słowa Wiktor. Trochę zbyt często się powtarza, warto czasem zastąpić je czymś innym.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty