Kraków, 01.02.2012
Gdy się pomyśli, ile książek jest już na świecie i ile ich codziennie przybywa, to... hm... Właściwie nie wiem, czemu zaczynam swój list akurat tymi słowami, trudno bowiem odnieść je bezpośrednio do Pani. (Proszę mi wybaczyć poufałość graniczącą z zuchwalstwem, którą w odniesieniu do ludzi w moim wieku można nazwać wprost arogancją, ale chyba sama Pani przyzna, że w porównaniu do innych rodzimych autorów nie ma Pani w portfolio zatrważającej liczby celuloidowych longplayów. Zresztą, co ja się odzywam, skoro liczba jakichkolwiek moich publikacji zamyka się w rozkosznie czułym owalu cyfry zero... To jednak arogancja.) Nie jestem pewien, czy w ogóle powinienem się za niego zabierać. Nie z powodu strachu czy wstydu, ale dlatego, że... jest już po prostu za późno. Przepraszam, znowu targa mną wątpliwość... Uff... Całe szczęście siedzący na moim lewym kolanie, umazany czekoladą czteroletni berbeć rozbrajającym uśmiechem bez górnych jedynek skutecznie uruchamia we mnie najbardziej altruistyczne i egoistyczne zarazem wymaganie człowieczej natury. Motyw mojego epistolarnego działania. Potrzebę serca. Ta wyższa konieczność wpłynęła poniekąd na fakt, że nie ograniczam się do wklepania komentarza pod niusem na Onecie, ale sięgam po czystą kartkę i eleganckie, urodzinowe pióro, buchnięte kiedyś do szuflady, gdzieś między szpargały. Ale przede wszystkim definiuje istotę moich intencji - chęć podziękowania.
Tak więc dziękuję - właśnie teraz, ani wcześniej, ani później. Dziękuję za to, że była Pani w walentynce, którą jako nastolatek z meszkiem pod nosem kleciłem przez pół dnia dla mojej dziewczyny (ach, jak to dumnie brzmi nawet po dwudziestu dwóch latach - moja dziewczyna!), parafrazując "Nic dwa razy" i szukając odpowiednich rymów ("róża" wydawała mi się za mało męska, więc kombinowałem ze "słowikiem"). Dziękuję za to, że kilka lat później do słów z tego samego utworu wraz z moją narzeczoną machaliśmy łbami jak opętani na koncercie Maanamu. Dziękuję za to, że wczoraj moja żona kojąco szepnęła mi późnym wieczorem w otulonej miękkim półmrokiem sypialni: "Tak jestem szczęśliwa, / i brak mi tylko dzwoneczka u szyi, / który by brzęczał nad tobą, gdy śpisz." Dziękuję, że duch Pani poezji i wesoły, ciepły wzrok towarzyszył nam w dorosłym życiu, dzięki czemu stało się ono lepsze. Mam nadzieję, że dzięki Pani stanie się takie i dla moich dzieciaków - uroczego brzdąca, który właśnie pobrudził mi koszulę równie słodką jak on bajaderką, i coraz częściej i głośniej mówiącej "nie!" młodej damy, którą zwykłem nazywać "Okruszkiem" ("Tato! Nie mów tak do mnie - ja już mam dwanaście lat!").
Nie chcę dłużej męczyć i zabierać czasu, kończę więc, ufając, że moja nostalgia nie wynika z kryzysu wieku średniego (jeszcze roczek i czwórka z przodu, ech, leci...). A zakończę zdaniem, od którego zacząłem. Trochę patetycznym, trochę ogólnikowym. Ale z pewnością intrygującym. Gdy pomyślę, ile książek jest już na świecie i ile ich codziennie przybywa, to pragnę tylko z uśmiechem powrócić do autora, który pisze specjalnie dla mnie. Mojego prywatnego Artysty. Dziękuję, Pani Wisławo!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Veron · dnia 06.02.2012 17:51 · Czytań: 290 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 1
Inne artykuły tego autora: