Tydzień z życia sprzedawcy. Poniedziałek, południe - Zige
Proza » Inne » Tydzień z życia sprzedawcy. Poniedziałek, południe
A A A
Zaleca się przeczytanie wcześniejszej części, chyba że ktoś ma alergię na błędy interpunkcyjne.



Do godziny dwunastej cała prowizja z tytułu sprzedaży, którą wyrobiłem tego dnia, wynosi dokładnie zero, co doskonale odzwierciedla również moje życiowe dokonania. Przez bite cztery godziny sklep odwiedziło zaledwie kilka osób, z których ani jedna nie miała najmniejszego zamiaru kupienia czegokolwiek. To sprawia, że przez większość czasu przebywam z Moniką sam na sam, co poprawia moje samopoczucie mniej więcej tak, jak poparzenie chemiczne trzeciego stopnia dziewięćdziesięciu procent ciała.
Z racji tego, że nie mogę po prostu stanąć w miejscu i zapuścić korzeni…
- … bo jeszcze przyjdzie klient i zobaczy ciebie tak stojącego bezczynnie, i pomyśli sobie, że u nas nic się nie dzieje, bo nie mamy niczego dobrego na sprzedaż, i nikt nas nie odwiedza, a wtedy co zrobi taki klient? Co zrobi? – Tak uświadamiała mnie Malwina, kiedy drugiego dnia pracy przystanąłem na moment, zamiast dreptać bezmyślnie, niczym zabaweczka z rocznym zapasem baterii duracell.
… więc krążę po opustoszałym pomieszczeniu najwolniej jak potrafię, poruszając się stałą trasą, której najciekawszym momentem jest chwila, kiedy poprawiam zwisające sznurówki w butach wyeksponowanych na ścianie. Zwisające sznurówki szybko jednak się kończą, więc dochodzi to tego, że podczas kolejnego kółeczka część sznurówek poprawiam, a inne wyciągam, żeby przy następnym podejściu mieć co robić.
W tej chwili nie potrafię sobie wyobrazić niczego bardziej żałosnego.
Oczywiście mógłbym spokojnie i zupełnie legalnie usiąść na krześle przy ladzie, jest ono jednak okupowane przez Monikę, schodzącą z niego tylko na fajkę lub do toalety, co daje moim nogom jakieś dziesięć, dwadzieścia minut wytchnienia, a i to nie zawsze. Nie jest to również zbyt przyjemne, gdyż metalowe, bardzo wytrzymałe siedzenie, zdążyło już przyjąć, niezbyt dla mnie wygodny, kształt wielkiego, tłustego tyłka Moniki.
Wszystko wraca więc do punktu wyjścia a ja wciąż krążę po sklepie, poprawiając cholerne sznurówki, od czasu do czasu zerkając w stronę szopy czarnych kudłów, widocznych zza lady. Myśli dryfują swobodnie, lecz zawsze, prędzej czy później, skupiają się na jednym pytaniu: jakim cudem zdołałem tak dokumentnie spierdolić sobie życie? Który moment przesądził o tym, że w wieku dwudziestu siedmiu lat trafiłem właśnie tutaj?
Z rozmyślań wyrywa mnie krótki syk. Przystaję, modląc się, żeby odgłos ten wydał grzechotnik, uciekinier z pobliskiego mini - zoo, szykujący się do zadania mi śmiertelnej rany.
Syk się powtarza a ja już wiem, że sytuacja jest o wiele gorsza.
Odwracam się powoli. Monika patrzy na mnie i syczy, próbując zwrócić moją uwagę. Kiedy jej się to udaje, pstryka palcami lewej ręki, a prawą wskazuje na grupkę nastolatków, która właśnie wtoczyła się do sklepu.
Tak to się odbywa. Syczy i pstryka na mnie jak na zwierzę, jak na jebanego psa pasterskiego, którego zadaniem jest pilnowanie kilku niesfornych owiec.
Ruszam w kierunku dziewczyny z zamiarem sprawdzenia, czy podobny pstryk wyda jej kość przedramienia kiedy będę ją łamał. Czy z jej ust usłyszę podobny syk, czy może jednak Monika wzniesie się na wyżyny umiejętności i uraczy mnie jakimś wrzaskiem?
- Jasne, śmiało – wrzeszczy Wewnętrzny Racjonalista, wyjątkowo dziś odważny. – Walnij ją, ulżyj sobie. Pamiętaj tylko, że tym razem nie skończy się na karze pieniężnej i przeprosinach. O, nie. Tym razem pójdziesz siedzieć, jak nic wpakują cię do pudła!
Już po kilku krokach wiem, że ma rację, a ja nic nie zrobię tej pustej idiotce. Chyba od początku wiedziałem. Wściekłość, ta płynna rtęć, wypełniająca każdą komórkę mego ciała, nie jest skierowana w Monikę, tylko we mnie.
Mijam ladę myśląc, że jeśli usłyszę teraz od niej „bierz ich” lub coś podobnego, raczej na pewno się nie powstrzymam i zrobię jej krzywdę, a sobie kilkuletnie wakacje na koszt państwa.
Monika jednak jest już zajęta odpisywaniem na kolejnego sms-a i z zawziętością godną lepszej sprawy wali w klawiaturę małego telefonu.
Zbliżam się do dzieciaków. Mają po jakieś czternaście, piętnaście lat i nic ciekawego do roboty. Dwóch chłopaczków i dwie dziewczyny w najgorszym dla otoczenia okresie życia, kiedy hormony toczą w organizmie regularne wojny.
Bzdurne zasady nakazują mi podejść do każdego, kto przekroczył próg sklepu i ofiarować mu swoją pomoc. Za każdym razem czuję się jak natrętny akwizytor i tak też często jestem traktowany.
- Przecież pana widzę. Jak będę czegoś potrzebowała to zawołam, tak? – to jedna z najczęstszych i najłagodniejszych odpowiedzi, z którymi się spotykam. Ludzie nie lubią narzucających im się sprzedawców, szczególnie dwie sekundy po wejściu do sklepu. Każdemu jednak nie wytłumaczę, że ja tak po prostu muszę robić.
Idę więc do dzieciaków i obojętnym głosem pytam:
- Dzień dobry, pomóc w czymś?
Dziewczyny chichoczą. Z bliska nie jestem już taki pewien co do ich wieku. Mocny makijaż i ciuchy rodem z pierwszych dwóch minut dowolnego filmu porno, za moich czasów można było zobaczyć jedynie na kobietach, które od matury dzieliły lata liczone już w dziesiątkach.
Jeden z chłopaczków odwraca się do kolegi, dorównującego mi wzrostem. Szef grupy. Lider. Zawsze w takiej bandzie znajdzie się ten najważniejszy. Prowodyr wszystkich głupich rzeczy, które cała reszta wiernie za nim powtórzy.
Ten tutaj jest chudym jak tyczka cwaniaczkiem z bezczelnym uśmiechem, przyklejonym do szczurzej twarzy.
- Siema, ziom – Tyczka szczerzy zęby jak w reklamie Colgate, której z całą pewnością nie nadużywa. Zerka ukradkiem na dziewczyny aby upewnić się, że widzą, jaki jest super, ekstra i w ogóle full wypas. Dziewczynki znają swoją rolę. Chichoczą jeszcze intensywniej, zakrywając usta dłońmi obwieszonymi metalem, który wystarczyłby do wytopienia karoserii małego samochodu.
- Luzik – kontynuuje wyraźnie zadowolony z poklasku Tyczka. – Tera tylko się rozglądamy, czaisz. Jakby co, walimy od razu do ciebie. Spoko.
W tym momencie moja rola się kończy. Nie mogę zabronić im się rozglądać, a oni doskonale o tym wiedzą.
- Okej – odpowiadam i odchodzę. Zdążam zrobić dwa kroki kiedy za plecami słyszę jazgot i pisk niczym na stadionie.
- Ale jazda.
- Co za gość.
- Z takimi trzeba krótko, morda w kubeł i tyle. Zapierdalaj do roboty kiedy pan chce sobie obejrzeć dresik.
- Ale dałeś.
Oddalam się na kilka metrów. Opieram plecy o wielką, szpetną, metalową koszulkę i zaczynam się gapić. Oto moja rola. Pies zaczął obserwację.
Dzieciaki dobrze o tym wiedzą i świetnie się przy tym bawią. Tyczka pręży się i puchnie z dumy widząc pełne uwielbienia spojrzenia dziewczyn. Ze stojaka bierze dwuczęściowy zestaw bikini i przykłada do swojej koszulki.
- Ładnie wyglądam? – Zanosi się śmiechem, na co zgodną radością odpowiada cała trójka. Tyczka zerka w moją stronę spojrzeniem mówiącym: „I co mi, kurwa, zrobisz?”
Zwykle takie sytuacje mnie nie ruszają. Kilku podobnych przyjemniaczków dziennie i każdy by się uodpornił.
Dzisiaj jednak nie jest zwykły dzień. Dzisiaj mam ochotę kogoś zabić. Najlepiej kilka osób.
- Musisz nauczyć się kontrolować swój gniew – aksamitnym głosikiem przekonywał mnie pulchniutki, zadowolony z siebie psycholog na rządowej pensji, z którym musiałem odbyć kilka spotkań. – Poskromić go, zamknąć w pomieszczeniu bez okien i poczekać aż osłabnie. Każdy z nas wpada od czasu do czasu w złość. To całkowicie normalne.
Czy normalne byłoby gdybym walnął cię teraz w sam środek pyzatej, gładziutkiej, znienawidzonej od pierwszej sekundy, twarzy?
- Nie jest to proste ale nie niemożliwe. Trzeba nad sobą dużo pracować, ale efekty są niekiedy zdumiewające. Jesteś gotowy się tego podjąć? Chcesz tego?
Chcę cię zatłuc. Natychmiast.
- Oczywiście. Zrobię wszystko co w mojej mocy.
- Doskonale. Bo zdajesz sobie sprawę, że te nasze spotkania są całkowicie dobrowolne, prawda? Pod przymusem niczego nie osiągniemy.
Sędzia dał mi do zrozumienia coś innego. Albo pranie mózgu z tobą albo odsiadka. Do tej pory nie wiem czy dobrze wybrałem.
- Jak najbardziej.
- Wspaniale. Znakomicie, że sobie to wyjaśniliśmy.
Kolejne czterdzieści pięć minut stanowiło doskonały przykład czterdziestu pięciu zupełnie zmarnowanych minut mojego i tak niezbyt wiele wartego życia. W tym czasie dowiedziałem się, że moim problemem nie jest agresja. A raczej: nie tylko ona. Milusi pan psycholog, rok młodszy ode mnie, z milusim uśmiechem na pedziowatej buźce, uświadomił mi, że mam problem praktycznie ze wszystkim, a moim lokum od dłuższego czasu powinien być biały pokój bez klamek.
Tyle to ja wiedziałem od dawna.
Do rzeczywistości przywraca mnie głośniejszy niż zwykle pisk jednej z dziewczyn. Cała gromadka przesunęła się w głąb sklepu, co zmusza do ruchu również i mnie. Odrywam się od koszuli i idę za nimi. Kolejny przystanek przypada przy torbach podróżnych. Tyczka bierze jedną z nich, wściekle różową, i nienaturalnie kręcąc biodrami, udaje modelkę na wybiegu.
Trzyosobowa widownia wpada w ekstazę jakby przedstawienie dawał sam Jim Carrey.
Tym razem mój punkt obserwacyjny przypada na kącik ze strojami piłkarskimi. Opieram się o stojak z brazylijskimi koszulkami. Tyczka zerka na mnie i jeszcze mocniej wymachuje torbą. Ciśnienie wzrasta mi z szybkością startującego bolidu formuły 1.
Zaciskam i otwieram pięści, liczę oddechy i próbuję przywołać w myślach widok jakiegoś miłego, spokojnego miejsca, gdzie pośpiech nie istnieje a słońce świeci przez cały rok. Gdzieś, gdzie ludzie są uczynni, mili, a takiego Tyczkę można zapierdolić bez konsekwencji.
Z ćwiczenia relaksacyjnego nici. Otwieram oczy. Akurat, żeby zobaczyć jak Tyczka zdejmuje ze stojaków kolejne ubrania. Bez ładu i składu, aż trzyma w rękach około siedmiu wieszaków.
Właśnie uświadamiam sobie, że cała czwórka znajduje się poza widokiem wciąż zajętej telefonem Moniki. Oraz kamer. Wielka, szpetna, metalowa koszulka zapewnia doskonałą kryjówkę.
Decyzja pada szybciej niż Najman na deskach. Po trzech sekundach staję przed Tyczką.
- Chcę to przymierzyć . Gdzie jest przymierzalnia? – Zadowolony z siebie Tyczka nie przestaje się szczerzyć. Banda dzieciaków nie przestaje go dopingować i podjudzać.
Ja przestaję się wściekać.
Wyszczerzony uśmiech trwa jeszcze sekundę po tym jak łapię go za przód bluzy i pcham do tyłu. Kiedy z głuchym uderzeniem uderza plecami o metalową koszulkę, uśmiech znika. Zastępuje go pełne niedowierzania spojrzenie.
Nikt już się nie cieszy, nie wrzeszczy ani nie wiwatuje. Balsam dla moich uszu.
- Kurwa, co…?
Dociskam go do koszulki. Mocno. Czterdzieści kilogramów różnicy sprawia, że Tyczka nie ma szans się wyrwać.
Czuję się błogo. Nich szlag trafi wszystkie ćwiczenia relaksacyjne i uspokajające. Ja już mam swoją terapię.
- Słuchaj, ja się tylko wygłupiałem, przepraszam…
Cofam prawą pięść do tyłu. Powoli, delektując się przerażeniem Tyczki, który rozpaczliwie szuka pomocy u kompanów. Zerkam do tyłu. Dziewczyny z otwartymi ustami stoją bez ruchu, drugi z chłopaków cofnął się aż pod ścianę.
Wracam do Tyczki. Chyba się uśmiecham, bo chłopak prawie mdleje ze strachu.
Kiedy Tyczkę od poważnych obrażeń, a mnie od poważnych konsekwencji dzielą sekundy, przychodzi refleksja.
Co ja właściwie robię? Chcę pobić biednego durnia, kompletnie bez szans na obronę, tylko dlatego, że mnie wkurzył. Przecież to jeszcze dzieciak, który przeżywa właśnie najlepszy okres w życiu, kiedy do zaimponowania dziewczynie wystarcza głupota, mylnie brana za odwagę. Chcę wyżyć się na nim za wszystko, co spotkało mnie przez ostatnie dwa miesiące, a czemu winny jestem tylko i wyłącznie ja.
Tyczka wyraźnie dygocze a ja nie widzę już w nim obiektu do zniszczenia, tylko biednego, głupiego palanta, który za dziesięć lat z tęsknotą będzie wspominał czasy beztroskich wypraw jak ta dzisiejsza, z uwielbiającym go tłumkiem u boku. Czasy, kiedy człowiek nie przejmuje się przyszłością, pracą i rachunkiem za prąd.
Wściekłość wyparowuje. Pozostaje tylko rezygnacja.
Nachylam się nad Tyczką.
- Wypierdalaj. Jeszcze raz cię tu zobaczę, zabiję jak psa.
Znikają w ciągu kilku sekund.
Kieruję się w stronę wyjścia. Przechodząc obok Moniki mówię, że na chwilę wychodzę. Mam gdzieś, czy mnie usłyszała.
Mdli mnie kiedy wpadam do publicznej toalety, jednak udaje mi się nie zwymiotować. Opieram ręce na umywalce i wpatruję się w odbicie w lustrze, tak samo bezradne jak ja.
Ochlapuję twarz wodą i wychodzę. Do sklepu wracam znacznie wolniej. Po drodze zahaczam o kiosk i wysyłam kupon toto lotka. Bardziej z przyzwyczajenia i zyskania kilku kolejnych minut, których nie muszę spędzać w sklepie, niż wiary w wygraną.
Płynę razem z tłumem sunącym w stronę marketu. Średnia wieku trzech czwartych osób w zasięgu wzroku oscyluje wokół siedemdziesiątki. Czas do godziny dwunastej to ich czas.
Emeryci.
Do chwili, kiedy reszta społeczeństwa wraca z pracy, to oni tu rządzą.





Zupełnie jakby nie było mnie kilka dni. Sklep pęka w szwach. Monika uwija się jak w ukropie, rzucając mi na powitanie nienawistne spojrzenie, ale już od dawna się na nie uodporniłem. Jak nigdy cieszę się z dużego ruchu. Czas szybciej minie a ja nie będę roztrząsał swojego żałosnego życia.
Niemal godzinę później jest już niemal po wszystkim. Tylko kilka osób snuje się wokół stojaków ale każdego z nich już zaczepiłem z moim natrętnym: „Mogę w czymś pomóc?”, więc pozostaje mi tylko czekać.
- Ej.
Odwracam się i w tym momencie bardziej niż kiedykolwiek żałuję, że wstałem dzisiaj z łóżka.
Przede mną stoi wielki jak trzyczęściowa szafa koleś, i niech mnie szlag, jeśli jego zdjęcie nie wyświetla się w Wikipedii po wpisaniu hasła „recydywista”. Wygląda jak żywy odpowiednik taniej, plastikowej zabawki He-mana, której wielkie, umięśnione ramiona są cholernie nieproporcjonalne do reszty ciała.
W dodatku kolos nie przyszedł sam. Nie, nie ma u boku pomarańczowej od solarium blond idiotki. Zamiast niej przyprowadził psa. Choć bardziej precyzyjnym określeniem byłoby: krzyżówkę hieny, cielaka i wyjątkowo brzydkiego amstaffa. Tak szpetnego stworzenia z całą pewnością natura nie wymyśliła dobrowolnie.
Ten właśnie duet stoi przede mną i nie wiem na kogo mam patrzeć, bo z pyska bestii bije nieco więcej inteligencji.
- Ej – powtarza wielkolud a bydlę oblizuje się postrzępionym językiem wielkości Meksyku. Różowawe blizny ciągną się po całym, pokrytym krótkim włosiem, cielsku zwierzęcia. Całe kilometry blizn. Chyba wyczuwa, że się na niego gapię, bo łypie na mnie malutkim ślepiem. Swoim jedynym ślepiem. Zwierzę wyraźnie się poci, bo wokół niego, na podłodze, rozrasta się kałuża potu. Dopiero po chwili dociera do mnie, że psy się nie pocą. A już na pewno nie na żółto.
Tymczasem dryblas patrzy wyczekująco. Chyba muszę odpowiedzieć.
- Tak? – postanawiam nie zamęczać rozmówcy długimi zdaniami.
- Macie koszulki? – pyta zachrypniętym, przypominającym chrobot metalu o kamień, głosem.
Wpatruję się chwilę w przekrwione oczy, a potem przenoszę wzrok na odległy o jakieś dwa metry stojak, wypełniony po brzegi wieszakami z koszulkami. Potem zerkam na kilka innych, identycznych, otaczających nas z trzech stron, niczym nadgorliwy pluton egzekucyjny. Na koniec kilka sekund poświęcam na wielką, metalową i brzydką jak zwierzę przede mną, koszulkę, stojącą na środku sklepu, którą zauważyłby nawet niewidomy, bo w końcu by w nią walnął.
Wracam do faceta, którego wyraz ogorzałej twarzy nie zmienił się ani na jotę.
- Musiałbym się rozejrzeć.
Przez mój niewyparzony język i skłonność do żartów, zazwyczaj mało śmiesznych, kilka razy zdarzyło mi się już krwawić. Najczęściej z nosa lub rozbitego łuku brwiowego. Jak widać, niczego mnie to nie nauczyło. Równie dobrze można wymagać od hazardzisty pracującego u bukmachera, żeby więcej już nie obstawiał.
Po prostu ten świat nie pozwala na zachowanie powagi dłużej niż przez kilka sekund.
- Szukam koszulki. Sportowej. – Kolos przestępuje z nogi na nogę, co z całą pewnością zanotowały wszystkie europejskie stacje sejsmograficzne. Wpatruje się we mnie z taką intensywnością, jakbym był jedyną osobą na świecie, mogącą rozwiązać nurtujący go problem.
W tym momencie dostrzegam na jego szyi tatuaż adidasa.
Nie jestem fanem dźgania skóry igłą wypełnioną atramentem, ale jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy chcą w ten sposób uczcić ważne wydarzenie. Albo mieć przy sobie portret bliskiej osoby, chociaż w tym wypadku skłaniałbym się bardziej ku fotografii w portfelu. Co kierowało jednak tym gościem, kiedy kazał nadrukować sobie na skórze logo niemieckiego producenta sprzętu sportowego, pozostaje poza moim wyobrażeniem.
Może chciał zawsze mieć na sobie coś oryginalnego?
Czuję, że jeszcze chwila i facet upomni się o odpowiedź w nieco bardziej dosadny sposób.
- Niestety, z chęcią bym panu pomógł, ale nie może pan tu wejść z psem. – Nie mam odwagi wskazać bestii palcem, macham więc niejednoznacznie ręką w powietrzu.
- Co? – facet spina się jak porażony prądem.
Zostało mi parę sekund życia, ale jakoś najważniejsze sceny z minionych dwudziestu siedmiu lat nie przelatują mi przed oczami.
- Chodzi o szczury – wypalam, niezbyt szczęśliwie.
- Co?
- Wielkie, krwiożercze szczury. Od kilku dni nas prześladują. Dlatego lepiej…
Ku mojemu zdziwieniu wielkolud się śmieje. To znaczy wydaje z siebie dźwięki, będące prawdopodobnie śmiechem.
- Szczury? Kurwa, chłopie, Morderca wpierdoli każdego szczura, którego zobaczy.
Morderca potwierdza kilkoma ruchami nadgryzionego ogona. Muszę przyznać, że imię wyjątkowo do niego pasuje.
- Z całą pewnością. Nie chodzi jednak o szczury – gubię się ale mam nadzieję, że kolos tego nie zauważy.
A jednak zauważa.
- Jak, kurwa, nie chodzi? Co ty dajesz? Masz coś do mojego psa?
Wolałbym mieć coś do bandy pijanych nazistów.
- Mam na myśli, że z chęcią oprowadziłbym pana i tego wspaniałego pieska po sklepie i sprzedał jakąś ładną koszulkę, ale akurat walczymy z plagą szczurów – gigantów i wszędzie mamy porozmieszczane pojemniki z trucizną. Dla ludzi są nieszkodliwe ale dla zwierząt… Szczególnie dla psów, mogą być bardzo groźne.
Kolos myśli intensywnie, przetwarza informacje. Dwie minuty później zaczyna rozumieć.
- Trucizna?
Kiwam głowa.
- Bardzo niebezpieczna dla zwierząt. A najbardziej dla psów.
Dryblas drapie się po łysej czaszce.
- Szczura to by Morderca rozjebał w drobny mak…
Szczura, psa, kojota, tygrysa i małego słonia. Na raz.
- Z całą pewnością.
- Ale trucizna…?
Dylemat zdaje się go przerastać, więc ruszam z pomocą.
- Lepiej nie ryzykować. Trucizna będzie jeszcze u nas do soboty. Jeśli dalej będzie pan chciał koszulkę, to zapraszam w niedzielę. Coś na pewno znajdziemy. Będziemy mieli świeżutką dostawę koszulek od adidasa.
W niedzielę mamy zamknięte.
- Ta, lepiej nie ryzykować – decyzja w końcu zapada. – Szczura się nie boimy, ale trucizna…
- Tak, trucizna to straszna rzecz.
- Dobra, to nara – kolos i jego pieszczoszek wytaczają się na zewnątrz. Nie mają problemu z przeciskaniem się przez idący w przeciwnym kierunku tłum ludzi. Wszyscy ustępują im z drogi. Marketowi ochroniarze, chłopy wielkie jak przecinki i równie odważne, dziwnym trafem mają nagle mnóstwo rzeczy na głowie i nie mogą teraz wyegzekwować zakazu wprowadzania zwierząt do galerii handlowej.
Jestem w stanie ich zrozumieć.
Nagle słyszę syk.
Łudzę się, że to rodzina wściekłych grzechotników. Tak z przyzwyczajenia.
Monika syczy, pstryka i wskazuje tłuściutkim paluchem na kobietę, która weszła do sklepu jakąś sekundę temu.
- Może weźmiesz się w końcu do roboty? – pyta szeptem, który słychać w sąsiednim województwie.
Mam ochotę sprawić sobie psa tej samej rasy co Morderca.





Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Zige · dnia 15.02.2012 11:34 · Czytań: 514 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 1
Komentarze
Usunięty dnia 19.02.2012 16:46 Ocena: Bardzo dobre
:D Poza paroma potknięciami, nie toleruję wyrazów powszechnie uznawanych za wulgarne, jeśli nie są asbolutnie konieczne, a tutaj nie są, tekst przeczytałam z przyjemnością. Zmysł obserwacyjny masz, ciekawie i zabawnie opisałeś szczegóły. Z tym, że coś mi nie pasuje z tą metalową koszulką, bo skoro od niej odszedł, jak mogła zasłaniać nastolatków i sprzedawcę? Przemyślenia bohatera, komentarz do rzeczywistości razem z terapią psychologiczną zgrabnie wplotłeś. Zajrzę jeszcze do tego sklepu -:).

Pozdrawiam
B)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty