Prolog
Kilkaset lat temu żyło wielu mniej lub bardziej niesamowitych magów. Wyprzedzali swoją wiedzą i umiejętnościami czasy, które miały nadejść. Nie byli geniuszami lecz magia dawała im niesamowitą przewagę nad otaczającą ich rzeczywistością. Moc magiczna tkwiąca w tych ludziach od narodzin, niosła ze sobą brzemię odpowiedzialności. Najsilniejsi z ówczesnych zdobywali niesamowitą wiedzę, wiedzę nie do kupienia, skarbu który chciałby mieć każdy z nas. Jednak ci co choć raz jej skosztowali, stawali się sługami całej ludzkości. Służba dobiegała wraz z kresem ich życia. W okresie o którym mowa stała się rzecz jakiej autor nie przewidział. Chodzi tu o autora księgi zawierającej wspomniane informacje. Księga zaginęła, ale zachowała się bardzo wiarygodna i szczegółowa relacja z późnego popołudnia tamtego dnia.
Na nieznanych stepach, w nieznośnym upale, pośrodku niczego, znajdowała się dwójka ludzi.
- Ile czasu do zdarzenia?- spokojny głos doświadczonego maga przerwał nieznośną ciszę.
- Spójrz w górę już ją widać- Servenius jedyny prawdziwy przyjaciel a zarazem pomocnik maga uniósł rękę nad siebie i wskazał punkt wysoko nad głowami. Przeciętny człowiek uznałby to za spadającą gwiazdę, jedno było pewne ci dwaj widzieli co innego.
- Robimy to już dwadzieścia lat. -westchnął
-Dwadzieścia siedem ale byłeś blisko.
- Zatem dwadzieścia siedem, i nigdy nie miałem tak złego przeczucia. To chyba moja ostatnia misja.
- Doskonale wiesz, że to niemożliwe, przecież to będzie się za nami ciągło do końca -Servenius wstrzymał oddech po czym spojrzał prosto w smutne oczy maga i odparł- dzisiaj umrzemy?
- Nie jestem jednym z tych śmiesznych proroków po prostu tak czuje. Zaczynajmy jak zrobi się nieciekawie pamiętaj musisz przeżyć.
Obaj wstali z suchej ziemi, która nie zaznała deszczu od miesięcy, rozprostowali kości, po czym Servenius odszedł na kilkanaście kroków i zaczął zataczać wokół maga krąg jednocześnie na ziemi rysując runy wspomagające mające na celu zwiększenie regeneracji ciała, siły, oraz odporności osoby znajdującej się pomiędzy nimi. W tym samym czasie mag wymawiał cicho zaklęcia przygotowujące do użycia potężnego czaru. Gdy machnął lewą ręką jakby od niechcenia, podłoże pod nim zlodowaciało, wykonując identyczny ruch drugą ręką ziemia wokół została przeszyta na wskroś. Kiedy skończył wymawiać formułę klasnął wywołując podmuch który wzbił w powietrze tumany kurzu.
Punkt na niebie urósł i było doskonale widoczne, że zbliża się z niesamowitą prędkością. To niebyła gwiazda a żarząca kula ognia. Meteor zdolny zniszczyć życie na ziemi. Ci dwaj wbrew pozorom nie podziwiali widoków. Tworzyli dla większości ludzkości, nieznaną historie.
- Aktywuj runy i najważniejsze-wyciągnął z wewnętrznej kieszeni niewielką, starą podniszczoną przez czas księgę i rzucił w stronę pomocnika, gdy ten ją złapał pewnym chwytem, dodał- ja mogę zginać, ale ona musi mieć nowego właściciela.
Servenius nie odpowiedział doskonale znał priorytety pierw misja potem przyjaźń. Uderzył pięścią w miejscu gdzie narysował ostatnią runę, po czym wszystkie rozbłysły na niebiesko skupiając wąskie wiązki promieni na magu. Chłonął ich moc, stając się silniejszy, doskonalszy. Wraz z końcem działania tych zaklęć ciało słabło, zbyt nadmierne korzystnie z ich mocy magicznej zamiast pomóc mogło zaszkodzić. Tego dnia nie miało to znaczenia liczyło się uzyskania jak największej mocy. Meteor przybrał już olbrzymie rozmiary, doskonale widoczna stała się jego niszczycielską moc. Wokół niego krążyło pełno mniejszych skalnych elementów ulegających spaleniu lub roztrzaskiwaniu o ziemie. Odłamki wpadające w pole magiczne nie stanowiły żadnego zagrożenia dla Maga. Servenius, który stał z boku obserwując i analizując sytuacje nałożył w między czasie na siebie zaklęcie tarczy mające na celu unicestwianie wszystkiego co leciało w jego kierunku. Do zderzenia pozostawały sekundy mag stojący do tej pory na baczność przyjął pozycie defensywną zaparł się nogami, ręce wyciągnął przed siebie i oczekiwał zderzenia. Skalna kula paląca się odkąd weszła w atmosferę przesłoniła niebo i podwyższyła i tak nieznośna temperaturę do tej, jaka musi panować w piekle. Na twarzy maga nie było widać strachu wręcz odwrotnie szyderczy uśmiech jasno mówił „chodź czekam”. Zetknięcie meteoru z polem magicznym wywołało niesamowitą fale uderzeniową, która rozrywała drzewa i kruszyła skały. Mag wystrzelił promień, który wzmacniał kopułę wytworzoną z magii. Niesamowita energia skumulowana w tym miejscu była nienaturalna. Z każdą sekundą trwania zmagań natury z magią ryzyko ogromnego wybuchu rosło. Servenius zrozumiał, że dziś straci przyjaciela, ale on musi ocaleć. Spojrzał na człowieka, z którym spędził ostatnie dwadzieścia siedem lat bez przerwy by zobaczyć na jego twarzy ten sam uśmiech, który miał przed uderzeniem. Mag wyczuł wzrok przyjaciela na sobie na moment odwrócił głowę od Meteoru i patrzyli tak na siebie przez krótką chwile. Na pewno wiele chcieli sobie powiedzieć. Mag obdarzył swojego jedynego przyjaciela serdecznym uśmiechem, po czym zwrócił wzrok ku meteorowi. To było pożegnanie. Mag nie drwił z śmierci on się cieszył, tak cieszył, że to już koniec, że w końcu będzie mógł odpocząć. Servenius wiedział ze jego kompan nie zawiedzie. Da sobie rade tak jak dawał sobie rade wiele razy wcześniej. Do końca wypełnij misje. Od początku do końca perfekcyjny. Zaczął biec ile sił w nogach trzymając w prawej ręce księgę, teraz tylko ona się liczyła.
- Przez was nie zaznałem spokojnej nocy, nie miałem szczęśliwego życia. Ciągle na służbie, jestem poddawany nieludzkiemu wysiłkowi do ostatniego dnia. Szykujcie się, bo nie będę dla was miły, nadchodzę!- Po krótki monologu samotny wojownik zaczął krzyczeć z bólu. Jego ciało wypełniała energia, jakiej nie zaznał do tej pory nikt. Był rozrywany przez moc, która go wypełniała. Spojrzał w stronę Serveniusa był za blisko. Musiał jeszcze wytrzymać. Sekunda po sekundzie zaznawał bólu, jakiego nie można sobie wyobrazić. Powoli przestawał panować nad energią, teraz albo nigdy. Miał zamknięte oczy nie mógł wiedzieć, że Servenius upadł nieprzytomny gdyż runy chłonęły także moc tego, który je narysował. Niebo, które kładło się spać rozbłysło ogromnym blaskiem. Jednak zamiast niewyobrażalnego huku wszystko rozgrywało się w ciszy. W tym jednym momencie piekło znajdowało się na ziemi. Nikt ani nic, co znajdowało się w pobliżu nie mogło przetrwać. W tumanach kurzu i odłamkach meteoru nie było nic widać, ale czułem ziemie pod nogami, mag wykonał zadanie. Stałem w kurzu oczekując, że zobaczę tego szaleńca, który wyzwał przyrodę do walki, nie poddał się. Powietrze było z każda chwilą bardziej przejrzyste. Ujrzałem sylwetkę maga, Żył! Podszedłem na parę kroków by ujrzeć jego twarz. Pomyliłem się w oczach nie było krzty życia. Jego ciało pod wpływem mojego dotyku rozpadło się na setki kawałków, które poniósł wiatr. Meteor nie dotknął ziemi. Żadnych odznak tego, że przed chwilą świat się miał tu skończyć.
Zacząłem szukać Serveniusa, ale nie znalazłem ani jego ani księgi. To niemożliwe, nie mogła zostać zniszczona istniała od zawsze, chyba, to było dość dawno temu nie mogę pamiętać dokładnie. Jak najszybciej musiałem wracać i przekazać relacje, choć na pewno odpowiednie osoby wiedziały, co się stało. Nagle poczułem, że ktoś mnie szarpie za ramie, gdy się odwróciłem zobaczyłem ten sam szyderczy uśmiech co Maga. Nic dziwnego w końcu to był właśnie on już nie jako człowiek.
- A więc naprawdę istniejecie, przepraszam istniejemy.
- Jak widać.-odparłem
- Jesteś tu od początku?
- Od twoich narodzin.
- Pamiętasz zatem moje ostatnie słowa?
- Tak .
- Gdybyś je pamiętał to uniknąłbyś tego- Wziął zamach i uderzył mnie z impetem w twarz.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
tomato99 · dnia 19.02.2012 11:23 · Czytań: 489 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: