Z czasu ludzi pióra i ołowiu - Smutny Czlowiek
Proza » Obyczajowe » Z czasu ludzi pióra i ołowiu
A A A
Karczmy, szynki, oberże i arendy mają swoją tradycję. Każde miasto legitymuje się przybytkami Dionizosa, których charakter, poziom i klimat różnią się od siebie diametralnie. Niektóre przynoszą wstyd, inne wywołują dumę. Podczas gdy wzrok przyciągają wystawne witryny reklamujące prestiżowe lokale, najciekawsze historie i zdarzenia rozgrywają się w ciemnych, ponurych zaułkach - w miejscach, których zdrowa tkanka społeczeństwa stara się unikać.

Epizody bywają mniej lub bardziej intrygujące. Te autentycznie ciekawe nie są naturalnie zbyt powszechne. Nie każde ludzkie skupisko może pochwalić się fantastycznymi historiami i legendami, być może dlatego, że o wielu z nich nie wie nikt, poza bezpośrednimi uczestnikami. Właśnie tak było z wydarzeniami, które rozegrały się w pewnym zapomnianym mieście na wschodzie…

To ludzkie mrowisko, podobnie, jak wiele innych, skrywało specyficzną mozaikę knajp. Większość z nich raziła swą bezbarwnością. Istniały jednak także inne miejsca, ukryte w bocznych, zapotniałych ściekami uliczkach, Miejsca, do których nikt, dumnie zwący się normalnym, zdrowym mieszczaninem, nie zachodził. Miejsca, gdzie ukojenie w alkoholu znajdowały osoby pogardliwie zwane marginesem. Do jednego z takich przybytków chadzał pewien mężczyzna, wizytując go codziennie z podziwu godną regularnością.
Charakterystyczny gość podczas swoich rozlicznych wizyt w owej spelunie, zwykł pijać i rozlewać co najmniej dwie flaszki najtańszej okowity przy jednym posiedzeniu. Inni stali bywalcy, rekrutujący się zazwyczaj z meneli i kloszardów nie znali swojego towarzysza, nigdy z nim nie rozmawiali, a między sobą zwali go Poetą. Słyszeli pogłoski o tym, iż jest to artysta i człowiek pióra. Zapracował sobie jednak na ich szacunek, konsekwentnie niszcząc swój organizm i własną godność. Przesiadywał bowiem w szynku i pił aż do upadku. Smutny finał jego codziennych praktyk rozgrywał się zazwyczaj na progu knajpy, zwykł on bowiem wytaczać się na zewnątrz w chwilach, gdy chodzenie stawało się już ekwilibrystyką. Jednocześnie, świadomość, iż jest to człowiek wykształcony, tworzyła barierę, której pokonać żaden z drobnych pijaczków nie był w stanie. Nigdy nie zintegrowali się ze swym niemym towarzyszem, choć przyzwyczaili się do niego, tak jak do masywnej postaci karczmarza przecierającego brudną szmatą wyszczerbione kufle.

Tego pamiętnego wieczoru Poeta tradycyjnie spędzał czas wśród znajomych twarzy. Zajął miejsce przy najmniejszym stojącym w rogu stoliku. Oświetlony chybotliwym płomieniem gazowej lampy, pochylony nad brudną szklanką, wpatrywał się w wypełniającą ją do połowy, przezroczystą ciecz. Ten obraz, tak zwyczajny, a jednocześnie pełen magii, zdawał się być wykrojony z malarskiego płótna i w nieznany sposób zmaterializowany. Kompozycja zachwiała się i runęła, gdy jej bohater z grymasem odrazy podniósł naczynie i gwałtownym ruchem przechylił je, wylewając na poplamiony blat resztkę wódki. Część płynu spadła na jego gustowny, nieco archaiczny i wytarty frak. Kałuża szybko rozlewająca się po ciemnych, sosnowych deskach zatrzymała się na granicy ronda okalającego szykowny cylinder.
Człowiek ten nie podnosił wzroku, siedział pochylony i zapatrzony w rozlany alkohol. Czas upływał leniwie i odtwórczo, zupełnie jakby zapomniał o tym, iż wszyscy czekają na to, co przyniesie w bliskiej i dalekiej przyszłości. Wnętrze szynku wyglądało dokładnie, tak, jak wczoraj i onegdaj.

Ponurą harmonię pijackiej świątyni zakłóciło wejście szczupłego, ubranego w czarny płaszcz jegomościa. Wystarczyło jedno, niezbyt uważne spojrzenie, aby wiedzieć, iż ten człowiek jest tutaj obcy. Zdradzał to jego postawiony kołnierz, równo obcięte włosy, młoda, niezniszczona twarz, a nade wszystko schludna i czysta marynarka oraz modnie skrojone spodnie wyłaniające się spomiędzy skrzydeł rozpiętego płaszcza. Było to wydarzenie na tyle niezwykłe, że tubylcy rozparci na ułomnych krzesłach niby książęta na swych złotych stolcach, obserwowali niespodziewanego gościa z otwartą wrogością. Zdawał się on jednak nie dostrzegać żadnego z ostrych i pełnych pogardy spojrzeń. Pewnym krokiem skierował się wprost do stolika Poety, przy którym usiadł bez słowa. Wszedł tym samym w strefę zamkniętą dla reszty knajpianych bywalców.

O ile pojawienie się nowej osoby w karczmie, wywołało zrozumiałe zaskoczenie, o tyle to, co stało się później sprawiło, iż wszyscy, nie wyłączając karczmarza, oniemieli. Otóż, najbardziej wykształcony i tajemniczy spośród tutejszych klientów, spojrzał na swojego niespodziewanego towarzysza, uśmiechnął się i podsunął mu swój kieliszek, sprawnie nalewając doń wódki. Gość, nie namyślając się, przyjął ofiarę, po czym skinął na stojącego za ladą właściciela i poprosił o następną flaszkę. Literat uśmiechnął się po raz kolejny i z uwagą przyglądając się młodej i ładnej, gładko ogolonej twarzy rozpoczął rozmowę:
- Nie powinieneś tu wchodzić.
- Dlaczego? – usłyszał cichy, zjadliwy głos wyrzucony spoza ironicznego grymasu ust. Gość natychmiast wszedł w konwencje rozmowy, narzuconą przez stałego bywalca i rzekł podobnym tonem:
- To nie jest miejsce, dla takich krasnych młodzieńców. Tutaj się pije, nie bywa.
- Przyszedłem pić. – kolejne słowa wypłynęły z pewnych siebie i niezmiennie skrzywionych ust.
- W takim razie, pij i słuchaj. Porozmawiamy…

Po tym wstępie, Poeta zamilkł. Pustym wzrokiem wpatrywał się w swój kieliszek, sprawiając wrażenie, iż zapomniał o uczynionej przed momentem deklaracji. Gość nie przerywał zadumy, czekając cierpliwie. Po kilku minutach, jego trud został nagrodzony, Literat rozpoczął, cichym, zduszonym i beznamiętnym głosem, tak jakby jego ustami mówił ktoś inny, ukryty w umyśle człowieczek pociągający za sznurki swej fizycznej marionetki:
- Byłem jak Lambro, jak Witkacy… Odkrywając nowy kosmos tego drugiego, spadałem w zimną, pustą przestrzeń międzygwiezdnego piekła, w którym zatracił się ten pierwszy. Będąc Diabłem w mym umyśle, stawałem się wrakiem na oczach innych.
Pisałem, tworzyłem, rodziłem, wyrąbywałem siekierą mego pióra kolejne wersy z twardego pnia języka. Plątałem się w gałęziach, tonąłem w opadających, gnijących już w powietrzu, pięknie brudnych liściach. Skazany na los tych zlatujących skrawków leśnej skóry, czułem przygniatający ciężar wbijającego mnie w błoto buta krytyki. Opinii znawców i tych, którzy nie znali się w ogóle, czytelników i tych, którzy nie mieli w rękach żadnej literatury, humanistów i tych, którzy humanistami nie byli w jednym bodaj procencie. Oni wszyscy, sędziowie niezawiśli, w swych sztucznych, zatęchłych i zmurszałych perukach patrzyli na moje dzieci, układane przeze mnie z takim pietyzmem, z czułością kreślone literki... Widzieli je i szydzili z nich! Opluwali, deptali, wymiotowali na moje świadectwo, dziedzictwo, na moje prawdziwe, bo nieśmiertelne, potomstwo! Miot mej duszy… Oprawcy, skryci za doniosłymi nazwiskami, tytułami czasopism, figurami idealnie skrojonych szmat, okrywających ich puste formy! – Przerwał na chwilę, czując, że stracił beznamiętny ton i w jego słowach pojawia się co raz więcej emocji. Uspokoił się jednak i wychylając kolejny kieliszek wódki, podjął znowu:
- Moje życie płynęło pośród takich rozegzaltowanych dywagacji, pretensji do całej ludzkiej zarazy, która na nieszczęście otaczała mnie i otacza... Do ciebie też mam pretensje, słuchasz mnie w tej ponurej knajpie, ciekawsko nachylasz głowę i łapiesz me słowa, zupełnie jak szczur wietrzący ścierwo... jesteś szczurem. Najchętniej obrzygałbym te twoje modne łachmany... uśmiechasz się? Wiedz, że parszywym jest ten uśmiech, grymas... nie mogę na ciebie patrzeć. A przecież tylko ty chcesz mnie słuchać i nie odchodzisz... dlaczego nie podnosisz się i nie zmieniasz stolika? Dlaczego?
Nie odpowiadasz... Słusznie, nie oczekuję odpowiedzi, chcę się po prostu wygadać, jak człowiek, drugiemu człowiekowi. Słyszysz, jak pokracznie to brzmi? Jak razi uszy, dźga rozpalonym drutem bębenki? Człowiek....

Opowiem ci o tym jak miałem rodzinę... Skąd to zdziwienie? Tak, ja też kiedyś wierzyłem w gówniany obraz podstawowej komórki społecznej, tylko, że ta moja… zdechła.
Miałem kiedyś żonę. Wcale nie była piękna, wyglądała zwyczajnie, miliony takich kręci się po tej zamarłej planecie, ale ona była moja. Czy ty wiesz, co to znaczy mieć własną kobietę? Ha! Widzę po twojej minie, że nie wiesz... może to i lepiej.
Miałem też dziecko. Nie syna, nie córkę - dziecko. Co za różnica co miało między nogami? Jakie to ma znaczenie skoro rozpadło się w proch zanim jeszcze powiedziało śliskie od plugawego, przesłodzonego, sztucznego cukru „ta ta”.
Proch... wszyscy tak skończymy, moja żona i dziecko mają to już za sobą. Być może słyszałeś o pożarze kamienicy dwie ulice stąd. Kiedy to było? Kilka, a może kilkanaście lat temu. Sam nie wiem, od tamtej pory czas stracił dla mnie swoją zwyczajną rolę. Czy to widziałem? Nie, ale opisywałem wielokrotnie, wyobrażałem sobie rubinowe, krwistoczerwone i szkarłatne języki ognia liżące ich ciała, chciałem usłyszeć ich krzyki, jęki, ich konanie. Chciałem tam z nimi być, po prostu, kurwa, być i zdychać, tak jak oni... – Pomiędzy kolejnymi słowami dało się słyszeć, tym razem zupełnie wyraźnie, drżącą lawę emocji, która niszczyła tłumiącą ją skorupę obojętności. Literat przerwał, napił się i niemal natychmiast, zanim jeszcze odstawił kieliszek, kontynuował:
- To był koniec. Popadłem w stan prawdy, realnego spojrzenia na rzeczywistość... To całe bagno, które śmierdzi nieustannie, uporczywie wwierca się plugawym odorem w moje nozdrza! Wy wszyscy, schowani za barwną kotarą tak zwanej normalności, nazywacie ten stan chorobą. Melancholią, depresją. Nigdy jednak nie byłem częścią tego tłumu pisarzy, malarzy, artystów - tej podłej bandy, która chciała umrzeć, ze śmierci czyniąc marną farsę dla wygłodniałej plotek tłuszczy. Nazywali się mózgowcami, denerwując się, gdy ktoś chrzcił ich mianem synów dekadencji. Cóż to znaczy dekadent? Któż mówi o schyłku w obliczu druzgocącego i nieodwołalnego upadku? Zaprawdę, w dzisiejszych czasach dekadent to optymista!

Ich zrezygnowany głos płynący z zapijaczonych mord, uwalanych wódką dusz, utopionych w absyncie umysłów, dźwięczy mi w uszach po dziś dzień. I bawi mnie! Niby odpustowa, cepeliowa zabawka, bo tyle też wart jest ich bunt i sprzeciw, tak czarny od zrezygnowania. Powiedz mi, jak można zatracając się w śmierdzących kamieniach miast, nie pożądać dziewiczych skał natury? Znowu milczysz, słuchasz mojego żałosnego monologu i uśmiechasz się ironicznie… - Łyk wódki przerwał wypowiedź. Mówca wpatrując się uważnie w swego słuchacza zapytał po chwili:
- Ty, mnie znasz, prawda?
- Znam.
Poeta zamilkł, czyniąc swe spojrzenie ostrzejszym i uważniejszym, jakby usiłując sobie przypomnieć gdzie mógł poznać tego dziwnego młodzieńca. Cisza przedłużała się, nagle w oczach schludnego gościa zobaczył coś na kształt świateł niesamowitych i nieprawdopodobnych, jakby błyskawice rozdarły czerń jego źrenic. Te oczy! Oczy, zapłonęły niby drzewa uderzone piorunem, rozgorzały piekielnym i nienaturalnym płomieniem.
- Wiem, kim jesteś! – Wykrzyknął zdławionym głosem. Gość uśmiechnął się dobrotliwie i wyrozumiale, nic nie odpowiadając. Poeta, upijając się co raz mocniej, przełknął następną porcję gorzkiej ambrozji:
- Kiedyś cię szukałem… teraz nie jesteś dla mnie wart więcej od tej plugawej wódki. Słyszysz?! – Jego głos zatracił bezpowrotnie dawny chłód i opanowanie. Drgał niby miotana zimowym wiatrem trzcina. - Wiedz o tym, gardzę tobą! Nie czuję lęku, choć powinienem drżeć niby zgwałcona dziewka! Zabiłem w sobie nawet strach… - Na te słowa, gość uśmiechnął się szerzej i bardziej dobrotliwie, zupełnie, jak nauczyciel słuchający nieszkodliwych bredni głoszonych przez swego ulubionego ucznia. Literat zauważył to i drżącą ręką polał znowu. Wódka się skończyła, młodzieniec zauważywszy to, poprosił o kolejna flaszkę. Poeta wypił następną porcję, alkohol uspokajał go, wprowadzał w ten etap pijaństwa, kiedy umysł rozświetla się jeszcze ostatnim blaskiem zrozumienia. Nowe słowa, płynące z jego ust, brzmiały już spokojnie:
- Znam jednak nadal wielu, którzy za spotkanie z Tobą oddaliby wszystko co posiadają, dlaczego przyszedłeś więc do mnie?
Nie odpowiadasz… Masz rację, nie musisz. Znam odpowiedź, ja już oddałem Tobie wszystko… wszystko co miałem, wszystko poza jednym. Chcesz i tego, prawda? Ale to już należy do Ciebie! – Krzyk po raz kolejny zburzył pozorny spokój.
- Nie, jeszcze tego nie zrobiłeś. Odebrałeś mi swój talent, staczając się w opary alkoholu… - rozpoczął Gość, jakby chciał uraczyć swego rozmówcę dłuższym wykładem, ten jednak przerwał i zaśmiał się szczerze:
- Ha, ha, ha… Oto rzecz prawdziwa! Byłem sługą i wyznawcą połowicznym, zapomniałem złożyć ofiary najcenniejszej, czyż nie? Przybyłeś za późno, mój talent rozpłynął się w wódce już dawno!
- Przyszedłem po rekompensatę. – Gdy rozwiało się w powietrzu brzmienie tych słów, Gość wyjął z kieszeni drewniane pudełeczko i położył je na stoliku. Następnie wstał i nie zapinając nawet płaszcza, wyszedł bez słowa, po raz wtóry ignorując wrogie spojrzenia innych gości.

Poeta wziął do ręki czarną szkatułkę i przypatrywał się jej sosnowej, gładkiej powierzchni pozbawionej wszelkich znaków szczególnych. Dyskretnie podniósł przykrywkę, w środku znajdował się kawałek kartki oraz płócienne zawiniątko nieokreślonego kształtu. Gdy go dotknął wyczuł gładki i podłużny kształt, kolejne badania drżącej dłoni odkrywały tajemnicę. Literat miał przed sobą rewolwer. Wyjął go i schował do kieszeni, spoglądając następnie na tajemniczy liścik. Na papierze widniał zapisany jego własnym charakterem pisma wers z dawno zapomnianego wiersza, którego był autorem. W milczeniu wyjął z kieszeni spodni ołówek i pochylił się nad kartką. Zanim jednak zdecydował się, po raz pierwszy, od wielu lat, postawić kolejne grafitowe domy z pochylonych liter, jego wzrok zatrzymał się na flaszce, błyszczącej w rozmigotanym świetle lampy. Gdyby ktoś przyjrzał się teraz tej zgarbionej postaci, mógłby pomyśleć, iż toczy się wewnątrz niej straszliwa walka, wojna o to, czemu się poświęcić. Ołówek z głuchym stuknięciem wylądował na poplamionym stoliku, w ręce zaś, zajaśniało mętne szkło butelki.

Poeta pił długo i łapczywie, spragniony sensu zdawał się odnajdywać źródło wypływające z konarów drzewa życia. Gdy skończył, na dnie zostało jeszcze nieco płynu. On jednak, wiedziony jakimś impulsem ponownie wziął do ręki ołówek, przyjrzał się leżącej kartce i tym razem podjął wyzwanie, kreśląc dodatkowy wers.
Skończywszy, wychylił resztkę okowity i nie żegnając się z nikim, tak jak co dzień, wyszedł na ulicę. Zamykają za sobą drzwi karczmy zachwiał się i z trudem utrzymał równowagę. Noc zalegała głęboka i ciemna, gęste chmury przykrywały nieboskłon zasłaniając latarnie gwiazd. Poeta ruszył przed siebie chwiejnym i niepewnym krokiem. Jak klaun tańczący przed ubawioną gawiedzią w cyrkowej arenie, tak on dostarczał złośliwej radości nielicznym szczurom, zaczajonym w rynsztokach. Pokonując kolejne metry, niby bramy dantejskiego piekła wszedł w średniowieczną uliczkę, jedyną pozostałą po żebraczych i chwalących Boga dziejach tego miasta. Spoglądając mętnym wzrokiem na zniszczone mury wyjął rewolwer i przyglądał mu się podsuwając go niemal pod same oczy. Stojąc na pijackie baczność, starał się utrzymać równowagę, a jednocześnie odnaleźć zastosowanie przedmiotu, który trzymał w dłoni. Nagle, szybkim i zdecydowanym ruchem włożył go w usta. Czując smak stali i dotyk wylotu lufy na swoim podniebieniu poczuł, że jego żołądek wzbiera i za chwilę, jak wulkan wyrzuci z siebie plugawe strumienie lawy. Próbując wyjąć broń szarpnął ręką do tyłu, wszystkie palce zacisnęły się w pięść, także ten spoczywający na cynglu.

Gdy o poranku wąską uliczką przechodził jeden z mieszkańców, zmierzając do swojej codziennej pracy, w pierwszej chwili nie zauważył leżącego na bruku trupa. Przystanął zdziwiony, nie czując jednak strachu, niemal automatycznie podszedł do truchła i bezrefleksyjnie przeszukał kieszenie zniszczonego ubrania. Rozczarowany znalazł w nich jedynie ołówek, kartkę papieru i kilka drobnych monet. Odczytawszy rękopis, zbladł i rzucił go na ciało. Poczuł lodowaty uścisk strachu w żołądku, rozejrzawszy się w popłochu, zauważył na jednym końcu ulicy szczupłą postać w czarnym płaszczu z postawionym kołnierzem. Ten widok tylko spotęgował przerażenie. Mieszczanin rzucił się w przeciwną stronę i potykając się na nierównym bruku pobiegł ile sił w nogach. Wiatr porwał niepozorny kawałek papieru i unosząc go delikatnie, pogrzebał w jednej z kałuż, gdzie woda szybko i zachłannie porwała grafitowe znaki. To co napisano, wybrzmiewało jednak w głowie przerażonego, biegnącego w panicznym pośpiechu mężczyzny, monotonnym i spiżowym dźwiękiem, niby dzwon:

Moja droga wiedzie ku otchłani.
Szatanie, przygotuj mi miejsce..
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Smutny Czlowiek · dnia 24.02.2012 10:13 · Czytań: 952 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 9
Komentarze
Usunięty dnia 25.02.2012 20:27
Przeczytałem i nie był to czas stracony.

Mam dwa zastrzeżenia.

Pierwsze tyczy się stylu, opis spelun pijackich i samych pijaków, przypomina wynurzenia naukowca, który nigdy w życiu nie miał kieliszka gorzały w ustach.

Drugie samej psychologii postaci, ale żeby to wyjaśnić trzeba by wiele miejsca i czasu. W każdym bądź razie warto przeczytać "Moskwa Pietuszki" czy "Pod mocnym Aniołem", autorzy znają to z autopsji i jak się okazuje, nie jest to wszystko takie proste. Ja sam śmiem wypowiadać się, bo również pewne doświadczenie, niestety, posiadam.

Poza tym napisane jest to poprawnie. Nie wiem ile masz lat, ale jeśli jeszcze nie dwadzieścia, śmiem twierdzić, że masz talent i jeśli dołożysz do niego pracę, będą piękne efekty.

Na koniec przepraszam za to wymądrzanie się, pewnie nic mnie do tego nie upoważnia.

Pozdrawiam!
Smutny Czlowiek dnia 25.02.2012 22:08
Bardzo dziękuję za uwagi.

Alkoholikiem nigdy nie byłem, ale styczność z tą substancją nie jest dla mnie żadną enigmą - to tak na obronę własnej wiarygodności :)

Odnosząc się do kolejnego zastrzeżenia, nie czytałem wspomnianych przez Ciebie książek, kiedyś zapewne to nadrobię. Nie roszczę sobie pretensji do rozstrzygania wszystkich złożoności towarzyszących relacji pisarz - alkohol. Jeśli miałbyś kiedyś przypływ weny i czasu to z chęcią przeczytałbym rozwinięcie Twojej myśli :)

Także pozdrawiam.
zajacanka dnia 28.02.2012 01:52
Tak, czas nie był stracony.

Ciekawy tekst, choć kilka zastrzeżeń miałabym, np do stylu:

Pochylony nad brudną szklanką, oświetlony chybotliwym płomieniem gazowej lampy, wpatrywał się w wypełniającą ją do połowy, przezroczystą ciecz.

- w co się wpatrywał? w szklankę czy w lampę? Dopracuj to. Podobych parę.

Nieźle, ogólnie.
U mnie nieźle, to całkiem dobrze;)

Pozdrawiam
Smutny Czlowiek dnia 28.02.2012 16:02
A, faktycznie. Nie zauważyłem tego błędu, wielkie dzięki za wskazanie. Z przyjemnością przyjąłbym do wiadomości także inne zastrzeżenia ;)
Krystyna Habrat dnia 01.03.2012 20:10 Ocena: Świetne!
To mi się podoba, choć raczej należałoby zacząć: to wielki tekst. Świetne opowiadanie. Z pomysłem, wielką pasją, dobrym stylem, misterną kompozycją.
Da się nawet pokonać gęstą, barokową, narrację.Chwilami miałam obawy, że narracja przy kielichu popadnie w sałatkę słowną chorego psychicznie człowieka, co nawet byłoby usprawiedliwione, ale utrzymałeś to w ryzach świetnej kompozycji.
(chyba: palec "spoczywający" na cynglu)
czarodziejka dnia 04.03.2012 15:17
Pomimo że tekst nie wywołał we mnie zbytnich uczuć i czasami był bardziej podobny do publicystyki niż literatury to jednak podobał mi się. Zaciekawia, a to główny plus.
pozdrawiam:)
Smutny Czlowiek dnia 04.03.2012 16:38
Bardzo dziękuję za pozytywne komentarze (:

Jeśli mogę być dociekliwy, czarodziejko, to chciałbym dowiedzieć się nieco więcej na temat owej publicystyki, którą odnalazłaś w opowiastce.
czarodziejka dnia 05.03.2012 21:10
Już sam początek wydał mi się początkiem artykułu. Takie suche wprowadzenie o czym ma być ciąg dalszy. Nie wiem jak to wytłumaczyć inaczej.
Później to się gubi, ale brakuje mi w całości uczuć jakie powinien wywołać tekst literacki. Ogólnie jakiegoś współczucia, a tu nic. Ja osobiście czytam bardzo dużo i chociaż staram się utwory traktować jako wymyślone historie to czasem zdarza mi się, że współczuje bohaterom lub ich zaczynam lubić, a tutaj mi tego zabrakło. Historia jest dość realistyczna, ale jakoś obojętnie ją przyjęłam. Po prostu przeczytałam i tyle.
Jednak podoba mi się po części twój styl pisania. czytanie jest lekkie i nie przytłacza, tworzysz dość jasny obraz sytuacji.
Mam nadzieję, że w miarę wyjaśniłam.
pozdrawiam:)
Smutny Czlowiek dnia 06.03.2012 14:13
Co do początku - zgoda.

Co do emocji - przyjmuję wrażenia, bo trudno polemizować z indywidualnym podejściem do tekstu i jego odbiorem. Na szczęście odbierałem też opinie skrajnie odmienne od Twoich - jestem więc spokojny (:
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
valeria
13/04/2024 23:16
Hej miki, zawsze się cieszę, gdy oceniasz :) z tobą to jest… »
mike17
13/04/2024 19:20
Skóra lgnie do skóry i tworzą się namiętności góry :)»
Jacek Londyn
12/04/2024 21:16
Dobry wieczór. Dawno Cię nie było. Poszperałem w tym, co… »
Jacek Londyn
12/04/2024 13:25
Dzień dobry, Apolonio. Podzielam opinię Darcona –… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:27
Najnowszy:emilikaom