Wyjechała z Warszawy po nieprzespanej nocy, było piątkowe popołudnie. Po pracy zajrzała na chwilę do pana Jasieńka, u którego mieszkała pięć dni w tygodniu. Pogładził ją dobrotliwie po plecach:
- Wszystko będzie w porządku, odwagi...
Gdzieś głęboko tkwił w niej bolesny cierń, świadomość przedmiotowości, z którą nie dawała sobie rady. Zajęcie przez nią wykonywane było liche i źle płatne: ankieterka telefoniczna, szczyt możliwości! Co prawda dostała etat, wszystkie związane z nim świadczenia, ale nie ustawała w poszukiwaniach, rozsyłała wciąż oferty, dzwoniła do różnych firm; bez rezultatu. Dla marnych paru groszy zdecydowała się na rozłąkę z domem, dziećmi, mężem... Cały ten pobyt w Warszawie był jakże trudny, zapętliła się, zaplątała, miała wrażenie, że drepce w miejscu.
Pociąg niósł ją na wschód, w stronę domu z miarowym turkotem kół, coraz dalej od warszawskiej frustracji. Pomimo pozornego spokoju serce trzepotało w piersi jak oszalałe: co z dziećmi, w jakim nastroju zastanie Konrada, jakie nowiny usłyszy. To, co działo się ostatnio w życiu Zuzanny przypominało fabułę kiepskiego melodramatu, a ona wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego nastąpił krach, dlaczego przyszło im balansować na krawędzi do tego stopnia, że trzeba było emigrować za chlebem ze swego rodzinnego miasta. Jeszcze rok temu nie uwierzyłaby w taki scenariusz.
Wyjechała więc z Warszawy w piątek po południu; świder w mózgu, ból rozsadzający czaszkę, nerwowy niepokój. Stając w tamten jesienny wieczór w drzwiach mieszkania rodziców przy Wiejskiej w mieście B, gdzieś na Ścianie Wschodniej, czuła się skołowana i obolała. Dzieciaki ucieszyły się na jej widok, rozpoczęły dzikie harce radości po pokoju, więc śmiała się razem z nimi, uściskom nie było końca. Tuliła dzieci i słuchała sprawozdania swojej matki z całego tygodnia: Emilka sama zaczęła jeździć do szkoły, bo Konrad nie ma czasu jej odwozić ( jak to nie ma czasu odwozić; nie rozumiała), Michał już zdrowieje, w poniedziałek pewnie będzie mógł pojechać do Warszawy, do szkoły- zobacz, jaki jest radosny! To prawda, miał tyle do powiedzenia matce; rączki migały szybko, bardzo szybko... Denerwował się, że Zuzanna nie obserwuje uważnie, raz po raz przytrzymywał jej twarz tak, jakby chciał skupić na sobie uwagę matki. Emilka umościła się na kolanach; przytulała więc drobne dziecięce ciałko, Michała gładziła po włosach.
- Dzieci...Moje kochane dzieci!
Złapała się na tym, że nasłuchuje dzwonka u drzwi, kiedy pojawi się Konrad. Jest. Wchodzi- wysoki, lekko przygarbiony, o zmęczonych oczach, zszarzałej twarzy. Konrad, moja miłości...
Chciałaby rzucić mu się na szyję, ucałować te zmęczone oczy, powiedzieć, jak bardzo się cieszy, że znów są razem, ale nie ma odwagi, więc przytula się tylko delikatnie. Dzieciom też udziela się ten dystans, czują, że znów nie pojadą do domu. W gardle narasta kłąb, ponieważ Zuzanna nie wie, jak im wytłumaczyć, dlaczego zostaną u dziadków.
- W naszym domku jest bardzo zimno...- mówi cicho.
Zrezygnowane wracają do zabawy. Inaczej miało wyglądać ich życie, inaczej...
W domu zapala naftową lampę, Konrad podkłada do pieca paląc wilgotnymi brykietami, których jeszcze trochę zostało w komórce.
- Od kilku dni nie ma prądu- mówi markotnie.
Wiedziała o tym. I o telefonie też, rodzice zdążyli ją poinformować. Dlatego nikt nie zadzwoni, w mieszkaniu panuje idealna cisza, słychać tylko syk ognia w piecu. Zakłada ciepłe skarpety i sweter i stojąc przy buzującym piecu grzeje ręce nad rozgrzaną płytą. Woda na herbatę zagotowała się i wreszcie można będzie napić się czegoś gorącego! Siedzą przy lampie naftowej, herbata paruje w kubkach.
- Tęskniłam- mówi cicho. Konrad milczy. I to milczenie jest przerażające.
- Konrad- chciałaby krzyczeć- Konrad, co się z nami stało, dlaczego tak bardzo pogubiliśmy się!
Chciałaby krzyczeć, ale milczy. Czuje tylko, że potrzeba im rozmowy jak powietrza, w poniedziałek rano znów jedzie do Warszawy, nie będą się widzieć cały tydzień. Siedzi zgarbiony w fotelu paląc papierosa, nad jego głową unosi się siwy dym. Zuzanna ma wrażenie, że to jej ostatnia godzina, że dalej już nic oprócz nicości nie będzie. Za dużo tych kłopotów, zbyt wiele jak na jedno życie- borykanie się z biedą, nieustanna walka o przetrwanie.
I tak jak kadry filmowe przelatują w pamięci różne sytuacje: wzloty i upadki, nadzieje i porażki... O Boże, wczoraj minęła dziesiąta rocznica ich ślubu- zapomnieli o tym. Pierwsza dekada...
Wydawało się, że tak niedawno wbiegali roześmiani do USC: zmoknięci, wylewając wodę z butów. Nie mieli nic oprócz siebie. On pracował w kulturze, ona w oświacie, dwie budżetowe pensje powiedziały sobie: tak. Zamieszkali w letniej kuchni przy Cyprysowej.
Michał urodził się przedwcześnie, w siódmym miesiącu ciąży. Leżała samotna na porodówce i modliła się o jego życie. Ukochany synek, wymodlone dziecko... Konsekwencją wcześniactwa okazała się głuchota Michała, o której dowiedzieli się w kilka miesięcy później. Usiadła z dziecięcym zawiniątkiem na pudłach, w tej letniej kuchni i zastanawiała się, od czego zacząć rozpakowywanie. Był rok 1990... Jaka szczęśliwa wydaje się jej tamta Zuzanna! Pamięć rejestruje kruchą, dziewczęcą postać o dziecięcej twarzyczce i promiennych oczach.
Letnia kuchnia? To nic. Brak bieżącej wody- żaden kłopot, a z paleniem w piecu poradzą sobie. Oni, wychowani w blokach podjęli wyzwanie; byli młodzi, mobilni, wydawało im się, że ukręcą łeb każdej hydrze. Nie wróciła do pracy w szkole, przeszła na urlop wychowawczy, Konrad wziął nadgodziny u kolegi w drukarni. Urządzała ich małe gniazdko z wielką starannością, cieszyła się każdym detalem, to była cudowna zabawa w dom.
Półtorej roku po narodzinach Michała przyszła na świat Emilka. Gdy zorientowała się, że jest w ciąży, była przerażona, jak poradzi sobie z dziećmi, przecież Michał wymaga specjalnej troski, a tu znowu pieluchy i smoczki...
Wówczas zaczęły się Konrada problemy z pracą. Ogólny chaos gospodarczy, brak stabilizacji na rynku zatrudnienia powodował, że redukcje etatów, przeszeregowania, często miały charakter zwykłych szwindli. Wokół nich działy się radykalne zmiany ustrojowe, gospodarcze i polityczne. W nowej rzeczywistości znaleźli się pracownicy i formy gospodarowania w warunkach rynku i konkurencji- również na rynku zatrudnienia. Konrad usłyszał od dyrektora, że nowe warunki pracy w systemie gospodarki rynkowej wymagają nowego człowieka, wyspecjalizowanego w wymaganym zakresie, przedsiębiorczego, posiadającego wysokie kompetencje zawodowe.
Konrad nie rozumiał; był świetnym fotografem-dokumentalistą, powszechnie cenionym w środowisku za osiągnięcia na polu fotografii klasycznej. Swój warsztat pracy w muzeum zaczął tworzyć według przemyślanego porządku: od rozpoznania dzieła sztuki do jego poznania. Rozpoznaniu służyła mozolna inwentaryzacja dzieł sztuki. Opanowawszy do perfekcji tajniki fotografowania, osiągnął wysoki artystyczny poziom tej dokumentacji.
Czuł się rozgoryczony i nie potrafił pojąć, dlaczego po tylu latach znakomitej jakości pracy musi nagle odejść, czemu ma służyć przeniesienie go z samodzielnego stanowiska fotografa- dokumentalisty, na pomocnika konserwatora zabytków.
Konradowe potykanie się z firmą znalazło swój epilog w sądzie pracy. Dowiódł swoich racji, ale odszedł z muzealnictwa... Zuzanna pamięta ten dzień, kiedy wieczorem przy herbacie powiedział, że chciałby otworzyć swoją pracownię reklamy. Nie ukrywał, że będzie ciężko.
- To nieważne- powiedziała patrząc na niego z przekonaniem- istotne jest to, że chcę, czego ty chcesz i wierzę, że poradzimy sobie.
Rzeczywiście było ciężko tym bardziej, że po urlopie wychowawczym okazało się, że Zuzanna nie ma do czego wracać w szkole, w której pracowała. Brakowało pieniędzy na węgiel, na opłaty. Masło wydzielała tylko maluchom.
Kiedy myśli o tym momencie ich małżeństwa zdaje sobie sprawę, na jak głęboką wodę rzuciło ich życie po 1989 r. Społeczeństwo polskie weszło w nowy okres historyczny, który dla Polaków stał się czasem zupełnie nowych możliwości, nowych wyzwań, ale i niebezpieczeństw. Rzeczywistość przemian była chaosem, którego nie potrafili do końca zrozumieć, bo jego odmienność od tego, co znali w przeszłości, nie mieściła się po żadnej ze stron. Szare społeczne tło transformacji stanowiło miazgę ścierających się języków, postaw, poglądów. Tracili grunt pod nogami. Ówczesne pokolenie ludzi młodych, czynnych zawodowo zostało pozbawione jakichkolwiek reguł gry. Wszystko było na zasadzie róbta, co chceta. Transformujący się ustrój traktował ich po macoszemu.
Na pozór przestrzeń wolności, która po 1989 roku została im dana, była nieograniczona. Jednak, czy umieli należycie to wykorzystywać?
Zuzanna pamięta dyskusje na te tematy. Konrad nie przyjmował do wiadomości istoty zmian kwitując, że to wszystko i tak źle się skończy. Nie komentowała tego. Wychowała się w rodzinie, w której od pokoleń ważne były idee patriotyczne, wyzwoleńcze, konspiracyjne. Nasiąkła tym, nasłuchała opowieści, sama brała czynny udział w studenckim ruchu oporu. Pamiętała, jak wieczorami, w domu dziadków zbierali się wszyscy dorośli członkowie rodziny przy radiu z zielonym okiem i słuchali Wolnej Europy. Będąc dzieckiem łowiła okruchy rozmów rodziców, kiedy ojca zwolniono z pracy po `72. Wałęsę postrzegała jako kogoś wyjątkowego. Dla tysięcy Polaków tak i dla niej, po powstaniu Solidarności Lech Wałęsa był największym autorytetem i ikoną. Jak lwica walczyła z Konradem kiedy przyszło głosować na prezydenta.
I chociaż pasek przy ich finansowych spodniach trzeba było z roku na rok zacieśniać, ona cały czas cierpliwie tłumaczyła, że każda dziejowa przemiana wymaga czasu, że to nic w porównaniu z komunistycznym zakłamaniem. Komunizm należy traktować jako siłę wszeteczną, kiedyś opresyjną, po 1989 zdegenerowaną. Był bezwzględny. Ripostował:
- To daj mi pracę, która pozwoli zarobić na nasze utrzymanie. Jak myślisz, dlaczego nie stać nas na odpowiednie aparaty słuchowe dla Michała, dlaczego w przedszkolu nie ma odpowiedniej opieki dla takich dzieci, jak nasz syn?!
Jego krzyk zwykle długo dźwięczał w uszach Zuzanny. Po cichu nie mogła nie przyznać mu racji. W takich momentach zawsze rodziła się w niej wątpliwość, czy pomimo wielu przeciwności budują wraz z setkami innych Polaków system sprawnie działającego, otwartego na świat i opartego na jasnych zasadach moralnych polskiego społeczeństwa.
Z biegiem lat zaczęła dystansować się od polityki. Życie codzienne, troski, kłopoty finansowe zaprzątały całą ich uwagę. Skoncentrowali się teraz na znalezieniu własnego lokum. Kupili dom. Był to stary, drewniany budynek z dwuspadowym dachem, nisko osadzonymi oknami, zmurszałą podłogą i z przepięknymi, kaflowymi piecami na węgiel. Zachwyciło ich usytuowanie siedliska. Przy cichej uliczce stała chatka: bardzo urokliwa. Wokół roztaczał się duży, zaniedbany sad, przy domu rosły potężne kasztany. Wiele pracy trzeba było włożyć, aby mieszkać w miarę wygodnie.
Mijały lata, dzieci rosły, oni wciąż pracowali na swoim. Mój Boże, czy ktoś jej uwierzy, że harując po kilkanaście godzin dziennie nic się nie osiąga? Wychodząc po południu z pracowni brała dziesięć złotych na zakupy. Mijały lata, a ona nadal była w stanie wziąć na zakupy dziesięć złotych! Przy którejś wieczornej rozmowie powiedziała Konradowi o swoich planach: chciała uruchomić własną pracownię.
- Może na początku będzie nam trudno, sam wiesz, jak to jest. Z jednej pracowni nie utrzymamy się- argumentowała.
Przedstawiła Konradowi swój projekt, pokazała miejsce, gdzie chciałaby usytuować działalność. I tak powstała Chatka- Pracownia Rzemiosła Artystycznego z kapitalnym wystrojem wnętrza, niepowtarzalnym klimatem, który przyciągał klientów, jak również ofertą: aranżacje witryn, sal konferencyjnych, metaloplastyka, ręcznie wykonywane zabawki z drewna, ciekawa biżuteria... Specjalnie dla Zuzanny doba wydłużyła się, pracowała bowiem po piętnaście, szesnaście godzin. Przy domu, w budynku gospodarczym uruchomiła warsztacik w którym kończyła swoje projekty. Dzieci bawiły się obok... Po roku wytężonej pracy przestała odczuwać presję czasu, zatrudniła dwie asystentki, jedną do sklepu, drugą do pomocy w pracowni, przychodzili stali klienci. Konrad zlikwidował niedochodową pracownię reklamy i zajął się pracą w Chatce. Zdecydowali, że rozszerzą działalność i otworzą jeszcze jeden sklep w B i niewielki punkt gdzieś poza miastem.
Był to bardzo dobry okres w ich życiu. Zuzanna cieszyła się, że mogą razem pracować, że praca daje satysfakcję a Konrad ją docenia. I wydawałoby się, że mieli wszystkie atuty w ręku: świetną pracownię, kapitalnie urządzony sklep, dobrą lokalizację, gustowny asortyment, klientelę. Czego mogło im jeszcze brakować? Ktoś powiedziałby, że szczęścia. Po kilku latach działalności miasto nie przedłużyło Zuzannie dzierżawy lokalu, w którym urządziła pracownię. Mętnie tłumaczono, że ta lokalizacja jest przeznaczona na inne cele i nie pomogły żadne odwołania i prośby, a kolejne lokalizacje były już tylko echem świetności Chatki. Na domiar złego Konrad odciął się od sprawy argumentując, że muszą z czegoś żyć i wrócił do reklamy. Dla Zuzanny była to porażka. Zaczęło się zjeżdżanie po równi pochyłej. Na początek zlikwidowała sklep poza B; trudno, pomyślała. Niebawem okazało się, że i druga pracownia przestaje przynosić zyski.
Kiedy w 1998 roku pod hasłem walki z falą przestępstw ze Wschodu uszczelniono granice, upadły bazary i warsztaty na wschodzie Polski nastawione na handel z Rosjanami i Białorusinami, wiele małych firm napędzanych koniunkturą przygranicznego handlu nie poradziło sobie z kryzysem. Ilu ludzi straciło pracę, trudno powiedzieć. Straciła niewątpliwie Ściana Wschodnia, która w połowie lat dziewięćdziesiątych rozwijała się w dużym stopniu w oparciu o wymianę handlową ze Wschodem.
Co prawda media epatowały daleko posuniętą pomocą dla drobnej przedsiębiorczości, coraz częściej i coraz dotkliwiej oboje z Konradem odczuwali skutki kryzysu. Zuzannie brakowało pieniędzy na zakup towaru, składki ZUS, na podatki. Konrad nie miał zamówień. Wówczas po raz pierwszy odcięto im prąd, zaraz potem telefon. Coraz dotkliwiej zaglądała do garnków po prostu bieda, a do drzwi pukali wierzyciele.
Zanim przyszedł krach, Zuzanna świetnie sobie radziła w pracowni i zachłysnęła się (jak zdecydowana większość tamtejszych przedsiębiorców) nowymi możliwościami rzekomo nieskrępowanego rozkręcania interesów. Po 1989 roku doszło do brutalnej konfrontacji jej wyobrażeń o liberalizmie gospodarczym z rzeczywistością (wprowadzanie prawa wielokrotnie działającego wstecz, brak przemyślanej polityki gospodarczej, przepisy zmieniające się jak w kalejdoskopie). Jednak miała nadzieję, że z tego chaosu wreszcie - jak w mitologii greckiej - wyłoni się nowy porządek w gospodarce.
Kochała Ścianę Wschodnią i swoje miasto B, od pokoleń będące kolebką rodziny. Bliskie jej było takie rozumienie małej ojczyzny, które przyjmuje, że nie jest ona tylko nam dana i dziedziczona, ale że trzeba ją sobie wywalczyć, na nowo zbudować, wypracować wysiłkiem intelektualnym, uformować, aby cieszyć się dokonaniami.
Zuzanna w niewytłumaczalny dla siebie sposób czuła się winna zaistniałej sytuacji. Chwytała pełne wyrzutu spojrzenia Konrada; dlaczego? Zamierało porozumienie między nimi. Coraz częściej wieczorami po prostu milczeli.
Pewnego wieczoru, takiego aż ciężkiego od milczenia Konrad powiedział nagle, że ma pomysł, jak wybrnąć z kłopotów. Uniosła głowę znad książki w oczekiwaniu, co powie...
Ich syn od września przebywał w Warszawie w szkole dla dzieci niedosłyszących. Dwa razy w tygodniu jeździła więc do stolicy: w poniedziałek, aby go zawieźć, w piątek, żeby zabrać do domu. Zaczęła przebąkiwać wtedy o podjęciu w Warszawie jakiejś dorywczej pracy, choćby dwa dni w tygodniu, choćby sprzątanie... Skrzyczał ją, że to dobre dla kogoś innego i że jego żona cudzych kątów pucować nie będzie. Zmilczała te uwagi, ale gdy jesienią nadarzyła się okazja współpracy z pewnym warszawskim studiem plastycznym, skorzystała z tego. Trzy dni w tygodniu była poza domem. Pomogło to nieco załatać dziury w budżecie domowym a święta Bożego Narodzenia były radosne, dzieci cieszyły się prezentami, oni rozkoszowali się spokojem. Zuzanna zdawała sobie sprawę, jak bardzo pozorny był ten spokój. Nie mogła tak dalej funkcjonować- ona tam, rodzina tu. A długów nie ubywało.
Uniosła głowę znad książki w oczekiwaniu, co powie.
-Musisz znaleźć w Warszawie pracę na całym etacie. To nas postawi na nogi. Odpadnie płacenie zadłużonego już ZUS-u. Jak wiesz, w B z pracą jest źle, a w stolicy łatwiej coś załatwić.
Skamieniała. Nie spodziewała się takiego dictum. Jak to, zostawić wszystko, wyjechać? Konrad, chyba nie wiesz, co mówisz! Doskonale wiedział. Argumentował na zimno:
- Pracownia przynosi straty, nie utrzymasz jej w obecnej sytuacji rynkowej. No, z reklamy jakoś z biedą, poradzimy.
Pokłócili się tego wieczoru, Zuzanna płakała.
Nazajutrz, po nieprzespanej nocy zapytała Konrada, czy zdecydowałby się na przeprowadzkę do Warszawy. Dobrze, ona pojedzie, poszuka pracy, przygotuje grunt. Pamięta wieczór przed wyjazdem. Czuła znów dawne ciepło, które gdzieś się ostatnio zawieruszyło.
Warszawa... Odrębny rozdział w jej życiu. Gdy wysiadła z pociągu na Centralnym ze świadomością, że od jutra rozgląda się za pracą, czuła się jak sienkiewiczowski emigrant szukający swojego centrum gdzie indziej, niż przyszło mu żyć. Problem tkwił w tym, że ona Warszawy nie lubiła, wzbierał w niej gniew, że pozwoliła odebrać sobie świat, który stworzyła dla siebie, odbierać miejsce, w którym żyła. Zamieszkała u koleżanki mając w kieszeni pięćdziesiąt złotych.
Pomimo, że była sama, zdana na siebie, odpowiadała jej ta anonimowość ponieważ nikt nie pytał kim jest, skąd przychodzi, jaki bagaż życiowy dźwiga. Budowało ją to, że istotnym kryterium przyjęcia do pracy były umiejętności. A ona tak bardzo chciała pracować! Przez pewien czas tułała się po znajomych, często po prostu wsiadała po pracy do pociągu, aby noc spędzić we własnym łóżku. Żyła w swoistym zawieszeniu pomiędzy domem, rodziną a odległą Warszawą, w przestrzeni wypełnionej niepewnością. Tymczasem właśnie ta przestrzeń- ze swoim niepowtarzalnym pejzażem, splotem losów i doświadczeń, małością i marnością, tajemnicą i blaskiem miała stać się jej szansą na stabilizację.
W końcu udało jej się wynająć pokoik. Staruszek, u którego zamieszkała okazał się wspaniałym człowiekiem i gdyby nie jego obecność, pomoc i życzliwość, byłoby Zuzannie bez porównania trudniej. Dał jej poczucie bezpieczeństwa, żywo interesował się postępami w szukaniu pracy, motywował do działania. Pan Jasieniek- wspaniała, barwna osobowość, niepospolity człowiek. Zaskarbił sobie sympatię całej rodziny Zuzanny.
Jakkolwiek było, Warszawa stała się częścią ich życia. W piątek po południu przyjeżdżała z Michałem do B, w poniedziałek rano wyjeżdżali z powrotem. Była złakniona czułości Konrada. Tak, jak dziś.
To ciężkie milczenie w pustym domu jest nie do zniesienia. Zawsze myślała, że ludzie sobie bliscy po długim niewidzeniu się, nie mogą się sobą nacieszyć. Ich zaczęło to oddalać.
Komornik cyklicznie pukał do drzwi ich domu, zaglądali wierzyciele. O czym mieli rozmawiać? Komu zapłacić w pierwszej kolejności, ile brakuje, aby spłacić komputer- pieniądze, pieniądze, pieniądze.... Bała się tych rozmów. Brakowało już słów na pokrzepienie, że będzie lepiej. Bała się i bólu milczenia, które tak dotkliwie raniło, a jednocześnie bardzo potrzebowała bliskości Konrada. Tak, jak dziś.
- Kochanie- odzywa się celowo głośno- chciałabym się do ciebie przytulić.
I nie czekając na zgodę pakuje się na jego fotel, mości obok niego.
- Wiesz, odpowiedziałam na ofertę Szwajcarów. Proponują świetne warunki. Konrad, mam fantastyczną pracę!
Czuje, jak on powoli się rozluźnia. Jego drewniane palce nabierają delikatności. Pod ich dotykiem przeciąga się jak kot. Nie wie jednak, do jak strasznej rozmowy jest to preludium. Za chwilę powie jej, że to już koniec ich wspólnego życia, że ma już dość tej biedy, że chce wreszcie żyć. Chce odejść... Będzie siedziała jak porażona, niezdolna powiedzieć cokolwiek.
Konrad, to koniec? Koniec pierwszej i ostatniej dekady...?
Postscriptum
Zuzanna została w Warszawie. Przez sześć lat pracowała w firmie z kapitałem szwajcarskim. Jej małżeństwo z Konradem nie przetrwało próby czasu, był to dla nich obojga trudny okres. Bardzo pragnęła, aby rodzina stanowiła jedność, miała nadzieję, że wyciągną pozytywne wnioski ze swoich doświadczeń, że mimo wszystkich problemów, ciężkiej dekady 1989/1999, poradzą sobie, a rok 2000 będzie ich spektakularnym sukcesem.
Spłaciła długi, zamieszkała z dziećmi w mieszkaniu, które kupiła w jednej z podwarszawskich miejscowości. A potem? A potem straciła pracę. Po roku 2000 na rynku spotkały się dwa wyże demograficzne z lat pięćdziesiątych, sześćdziesiątych i ich dzieci z lat siedemdziesiątych. Młody dyrektor wymienił garnitur starych pracowników i postawił na młodość.
Kiedy dotarło do Zuzanny, że w ostatecznym rozrachunku jedynymi beneficjentami na rynku pracy będą młodsi od niej, postanowiła zawalczyć. Jeszcze w tej dekadzie zamierza otworzyć w Warszawie własną pracownię rzemiosła artystycznego, Chatka. I na pewno się nie podda.
***
od Autorki- jest to historia autentyczna, spisana w 2006, a jej bohaterka wyraziła zgodę na publikację.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
dagny_d · dnia 07.07.2008 15:50 · Czytań: 626 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: