„Dzisiaj odkryłem, jak wielką siłę ma kino objazdowe.
Potrafi ożywić człowieka, a nawet konia”
Historia kina w Popielawach, J.J. Kolski
Historia pewnego wynalazku
Dzięki filmotece szkolnej odkryłam wiele wartościowych filmów: klasyków kina i niezbyt dostępnych, oryginalnych produkcji. Zdecydowałam się napisać o filmie absolutnie niezwykłym i kompletnym. Dziele, które chciałabym oszczędzić w wypadku apokalipsy, by przekazać je odradzającej się na nowo cywilizacji. Takim filmem jest „Historia kina w Popielawach”. Dzieło jednego z najbardziej oryginalnych współczesnych twórców polskiej kinematografii, Jana Jakuba Kolskiego, opowiada historię kowalskiego rodu Andryszków. Najstarszym chronologicznie bohaterem jest Józef Andryszek I, kowal ze wsi Popielawy i prawdziwy wynalazca kinematografu, który postanawia przekazywać swoje kowalskie rzemiosło oraz imię następnym pokoleniom. Opowieść ma dwie płaszczyzny narracyjne – pierwsza z nich to współczesna opowieść 12-letniego Staszka, który przyjeżdża do Popielaw i zaprzyjaźnia się z Szustkiem, najmłodszym przedstawicielem rodziny Adryszków; druga opiera się na retrospekcjach zawierających losy patriarchy rodu. Obraz ten zasługuję na uwagę z wielu powodów: to piękna, rewelacyjnie zrealizowana opowieść w bardzo estetycznej oprawie, a przede wszystkim wspaniała laurka dla dziesiątej muzy. Niemal każdy kadr zdaje się szeptać kusicielsko: „choć tu i zakochaj się w kinie”.
Widz zostaje wciągnięty w historię, w której wśród pięknych, stylizowanych zdjęć Krzysztofa Ptaka i sielskiej, klimatycznej muzyki Zygmunta Koniecznego ukryte jest proste, magiczne przesłanie: „kino ma naprawdę wielką siłę”. Ciągłe przeplatanie się wątków baśniowych z brutalną rzeczywistością wyda się znajome wielbicielom prozy G.G. Marqueza, do których zresztą należy sam reżyser. Podobnie jak w twórczości hiszpańskiego pisarza mamy w filmie do czynienia z realizmem magicznym, który zadziwia i bawi na każdym kroku. Oprócz nawiązań do Marqueza łatwo zauważyć też inspirację mitologicznym kinem Witolda Leszczyńskiego.
Uwagę zwracają świetnie wykreowane postaci i wysoki poziom gry aktorskiej. Najbardziej popisową rolę zagrał Bartosz Opania, wcielający się w postać Józefa I, młodego, ambitnego kowala, któremu trudno odnaleźć życiową satysfakcję. Godne podziwu wydają się też wyraziste role dziecięce odtwarzane przez Michała Jasińskiego i Tomasza Krysiaka. Jedynym wyraźnym zgrzytem w obsadzie jest drewniana gra żony reżysera – Grażyny Błęckiej-Kolskiej - w roli Chanutki V. Zarówno aktorka, jak i bohaterka może budzić wyraźną, a niestety raczej niezamierzoną irytację widza.
Bardzo ważnym aspektem tego dzieła są słowa – film obfituje w godne zacytowania perełki, mówiące o miłości, przyjaźni i kinie. Dialogi są naturalne, jednocześnie zgrabne literacko, a często wręcz genialne. Słowa bohaterów stają się swoistym traktatem o życiu, są pełne rodzajowej filozofii. Do moich ulubionych cytatów należy dialog Szustka i Staszka podczas projekcji filmu „Jadźka”:
- To całe morze to gówno.
- Skąd wiesz?
- W kinie widziałem.
„Historia kina w Popielawach” to opowieść o wszystkim, co ważne i piękne: o trosce rodzicielskiej, przyjaźni, tradycji, miłość, przeznaczeniu, pasji i przede wszystkim o kinie.
Film budzi przeświadczenie, że na tym magicznym świecie, gdzie kolejni Adryszkowie czekają na kolejne Chanutki, wszystko się może zdarzyć. Tu można spełniać marzenia, prosić o radę figurę św. Rocha, a kino może nawet wyleczyć poważnie chorego człowieka lub odmrozić konia. Dziecięca narracja i elementy folklorystyczne dodają obrazowi uroku. Chwyci za serce każdego, kto lubi magię i dobre kino.
Dzięki „Historii kina w Popielawach”myśląc o początkach kina, nie widzę już wąsatych facjat braci Lumière , ale uśmiechniętą twarz Józefa Andryszka I, rozciągniętego na stosie siana i powtarzającego wciąż „Wcale mnie to nie cieszy!”. Jest to historia, której nie można zapomnieć. „Bo ten film będzie o czymś niezwykle kruchym. O pamiętaniu.”