Iluzjonista - tulipanowka
Proza » Obyczajowe » Iluzjonista
A A A
- na motywach animowanego filmu pod tym samym tytułem -


Tak sobie myślę, w tak zwanej wolnej chwili, czyli przykładowo w czasie, gdy mój pies robi kupę na spacerze – co taki byle kto, nic nie znaczący, jak ja – może dla świata po sobie pozostawić. Jakiś naukowiec to wynalazek, polityk – przepis w ustawie, aktor – swój wizerunek w filmach, programista – grę komputerową itd. A ja? Wychodzi, że nic.
Ale tak sobie myśląc patrzę na psa – zwierzaka zmodyfikowanego genetycznie poprzez selekcję przeprowadzoną przez pokolenia ludzi – i wpada mi pomysł. Nacisk selekcyjny. Być może, ktoś powie, to bez znaczenia. Nikt tego nie przeczyta. Ale, ale, … po to właśnie internet jest śmietnikiem, aby i ten tekst się po nim „walał”. Być może ktoś się o niego potknie. Jak lecący motyl, który wywoła huragan na drugiej półkuli... Nacisk może być subtelny, niezauważalny, lecz jeżeli od czasu do czasu ktoś go zastosuje, po czasie, być może długim – coś się jednak zmieni.

Dawno, dawno temu – gdy w nielicznych sklepach pojawiły się pierwsze czarno-białe telewizory – żył sobie Wolmar, iluzjonista. Był wysokim mężczyzną z siwymi włosami. Czy był stary? Czy ja wiem? Zależy kto ocenia. Miał trzydzieści dziewięć lat.
W młodości jeździł z cyrkami, ale dyrektorzy cyrku w sposób nieuczciwy rozliczali się za występy, więc zrezygnował. Był człowiekiem opanowanym, spokojnym, nieco wycofanym, o poziomie awanturowania się bliskim zeru, co niestety oznacza że nie potrafił walczyć o swoje. Wolał się wycofać, niż iść w konfrontację.
Po porzuceniu cyrków zaczął karierę solową. Występował na scenach teatralnych, jako przerywnik w antrakcie przedstawienia lub występu śpiewaków. Nie szło mu źle. Starczało na hotel i posiłek w restauracji. (No i od czasu do czasu na spotkanie z panią do towarzystwa, ale to dodajmy tylko na marginesie, bowiem nasz bohater był porządnym facetem, a wspomniane panie właściwie narzucały mu się z propozycjami swoich usług. Wolmar nie należał do ludzi asertywnych i nie potrafił odmówić. Wtedy czułby, że sprawia im przykrość, gdyż w jego ocenie one by odczuły, że nie są atrakcyjne i takie tam). Na finanse mężczyzna nie narzekał, ale też nie odkładał na starość, bowiem dla młodych starość wydaje się tak odległa czasowo, że po prostu nie biorą jej pod uwagę (Poza tym nie ma co się czepiać, gdy co dzień czyhają zagrożenia życia: zarazki chorobotwórcze i ludzie niespełna rozumu, ale chętni do przemocy, trudno zakładać, iż do starości się w ogóle dożyje). Być może także nie zarabiał, aż tyle by uznał, że nadwyżkę wypada odłożyć lub zainwestować. Być wspomniana nadwyżka nie była dla mężczyzny wcale zauważalna (wszystko jest kwestią postrzegania; przykładowo paradoksalnie na drożyznę zwykle najbardziej narzekają ci bogatsi). A poza tym nie zaliczał się do typu ciułacza; sknery. Był artystą. Swój czas poświęcał na wymyślanie sztuczek, karcianych i piłeczkowych trików, następnie ich trenowanie, by złudzenie magii doprowadzić do perfekcji.
Jego zaangażowanie w pracę, przeprowadzka do większego miasta oraz nieszczególnie przyjemne wspomnienia z dzieciństwa spowodowały, że stracił kontakt z rodziną (całkiem możliwe, że rodzice mu w międzyczasie pomarli; a kuzynostwo zapomniało zajęte – jak każdy – codziennymi troskami o zdrowie, pieniądze i partnera). Nie ożenił się, ponieważ brakowało mu śmiałości w kontaktach z dziewczynami, które mu się podobały (poza tym czuł przerażenie na samą myśl wejścia w związek; jako człowiek nieasertywny tym samym straciłby wolność i docelowo musiałby się podporządkować narzuconym przez partnerkę i jej familię zasadom, z którymi niekoniecznie by się zgadzał; to już wolał sobie darować). Nie miał też dzieci (chociaż je lubił; stanowiły wdzięczną widownię dla jego występów; potrafiły głośno wyrażać swój zachwyt).
Najbliższą mu żywą istotą był biały królik. Jednakże królik za wpychanie na siłę do cylindra, nieszczególnie lubił swojego właściciela. Kiedy tylko miał okazję to gryzł w palce. Nieważne, że te palce podawały mu świeże marchewki i liście sałaty. Królik pamiętał wciskanie do cylindra, a potem ciągnięcie za uszy.
Ogólna zasada: krzywdy bardziej wbijają się w pamięć niż dobre uczynki.
Mimo tego (czyli gryzienia) Wolmar dbał o swojego królika: nigdy go nie bił, regularnie podawał wodę i pożywienie; a gdy przebywał w hotelu wypuszczał zwierzaka z klatki, żeby mógł sobie pokicać po pokoju. Aha jeszcze królik miał Wolmarowi za złe, że ten mu myje włosy mydlinami i kąpie w wodzie. Z pewnością wielcy pisarze uznaliby, że wątek królika jest idiotyczny i nieistotny. Tyle, że on jest ważny, gdyż jak dla woźnicy ważny jest koń, a dla pasterza owce, to dla iluzjonisty ważny jest królik. I właśnie ten królik musi być biały, a nie szaro-brudny (gdyż liczy się estetyka; żeby było ładnie, czyli z zastosowaniem jaskrawych, wyrazistych kolorów). Dlatego Wolmar szorował futerko zwierzaka, a nawet dodatkowo stosował farbę do włosów (rzecz jasna o efekcie śnieżnobiałego włosa). Nie była to dziadowska farba, ale taka, którą używały damy (jakby co to panowała kiedyś moda na białe włosy; a nawet później to zawsze białe włosy lepiej wyglądają niż siwe – że niby pani celowo wybrała biały kolor, a nie się banalnie zestarzała). Ale do rzeczy.

Czasy się zmieniają. Ludziom zaczęły bardziej się podobać występy muzyków, którzy tarzają się po podłodze, głośno brzęczą na elektrycznych gitarach i bardziej krzyczą niż śpiewają. Wolmar zawsze bardziej lubował się w melodyjnej, melancholijnej muzyce, więc nie rozumiał, co się może podobać w ryku. Ale cóż... Ci co płaca za bilety decydują.
Mężczyzna niejako został wyparty przez nowoczesne grupy muzyczne.
- Pana występy są zbyt staromodne. – Właściciele teatrów podziękowali za współpracę. - Chusteczki z rękawa, królik z cylindra, sztuczne kwiaty z parasola? Tego nikt już nie chce oglądać. Nawet w antraktach. Przykro nam.
Inna prawda jest też taka, że głośną muzykę każdy słyszy – czyli każdy może nią rozerwać. A taki magik na scenie? Nie każdy ma sokoli wzrok, by dokładnie się przyglądać. Do tego jeszcze zawsze ktoś zasłania.

Wolmar nie pojął skali zjawiska. Zamiast od razu się przebranżowić (tak to się łatwo zawsze z boku mówi; jednak bezrobotnych fachowiec patrzy z innej perspektywy) spakował się i wsiadł w pociąg. Postanowił poszukać szczęścia gdzie indziej. Odwiedził kilkanaście miast, a w nich teatry. Nikt nie chciał go zatrudnić. W końcu zdesperowany zdecydował się na występy w pubie. Miał się za wielkiego artystę (przez skromność nikomu by się do tego nie przyznał, ale takie wewnętrznie miał przekonanie), a tu zdegradowany został do atrakcji w stylu tarczy z rzutkami, albo kolorowej papugi.
W pubie jako sprzątaczka pracowała Żalina. Miała dwadzieścia dwa lata i nie była brzydka (tyle, że w łachmanach, z burą chustą na głowie i bez makijażu stawała się niejako przeźroczystą dla męskich spojrzeń; które wszak najbardziej przyciąga swoista klaunowatość /czytaj kobiecość/: wyraziste rysy oczu, wilgotne usta, pstrokaty strój, dużo błyskotek w dowolnych miejscach, podkreślenie krągłości).
Wolmar zajęty swoim urażonym ego oraz pracą, prawdopodobnie nie zwróciłby na Żalinę uwagi. Jednakże pewnego dnia mężczyzna wszedł cichutko (bo iluzjonista jest jak skradający się kot, porusza się bezszelestnie) do swojego pokoju (który znajdował się na pietrze, nad pomieszczeniem piwialni) w momencie, gdy kobieta myła podłogę. Żalina wystraszyła się, gdyż przed jej oczami zjawił się jakby nie wiadomo skąd, znienacka. Przestraszyła się, więc wykonała kilka niekontrolowanych kroków w tył, nogą popchnęła wiadro; wiadro się przewróciło; z wiadra wylała się brudna woda; … i Żalina jeszcze bardziej się przestraszyła; zastygła w przerażeniu nad złem, które uczyniła; pomyślała, że wyrzucą ją z roboty i co ona wtedy pocznie; potem zaczęła przepraszać.
- Nic się przecież nie stało – powiedział Wolmar i wyczarował bukiet sztucznych róż.
Obiektywnie oczywistym jest, że nic się nie stało – ale zaradni pracodawcy tylko czyhają na takie sytuacje, aby mieć pretekst do ewentualnego zwolnienia lub obniżenia premii, pensji (zawsze to łatwiej niż wyssać coś z palca, bo wymyślanie to jednak fatyga umysłowa).
- Ach! Cudowne – westchnęła Żalina, gdy ujrzała kwiaty, które ni stąd ni zowąd się pojawiły. - Czy nic pan nie powie szefowi?
- Nie, możesz być spokojna – odparł uprzejmie Wolmar i ukłonił się dwornie (artysta musi robić pewne rzeczy, jak ukłony, z pewną przesadą, by się niejako podlizać widowni; a znów to co się wykonuje często, staje się potem rutynowym odruchem).
- Przyniosę suche ścierki i zaraz wszystko posprzątam – powiedziała z przejęciem Żalina i wybiegła z pokoju.
Wolmar też wyszedł. Uznał, że swoją obecnością i „patrzeniem na ręce” mógłby krępować sprzątającą kobietę. Iluzjonista był dżentelmenem. Poza tym w jego fachu przewidywanie reakcji ludzi jest istotną sprawą, co oznacza, iż tę cechę charakteru miał obszlifowaną.

Żalina w trakcie ścierania mokrej podłogi zobaczyła pod łóżkiem skulonego, mokrego królika.
- O kurczę, wybrudziłeś się, króliczku – szepnęła milutko. - Chodź do mnie to cię powycieram. - To powiedziawszy wsunęła dłoń pod łóżko, by wyciągnąć królika.
Królik nie miał o ludziach dobrego mniemania, więc profilaktycznie dziabnął ją w palec.
- Auł! Durny zwierzak! - krzyknęła.
Żalina pomyślała, że kiedy magik zobaczy mokrego i pobrudzonego brudną wodą królika być może zmieni zdanie i poskarży się szefowi knajpy.
- A jeśli królik napił się mydlin? To może zdechnie – mruknęła sama do siebie. - To będę mieć przerąbane.
Dlatego też kobieta oprócz wytarcia podłogi, postanowiła zrobić coś więcej. Wzięła brudne koszule mężczyzny i poszła je wyprać w rzece.
Następnego dnia Wolmar zobaczył czyste wyprane i wyprasowane koszule. Wzruszył się mocno. Gorąca łza spłynęła mu po policzku. Był artystą, osobą wrażliwą, do tego samotną – być może stąd jego wzruszenie? Być może taki miał w tym momencie nastrój? Taka pogoda – ciśnienie atmosferyczne, wilgotność powietrza, stopień zachmurzenia nieba, wiatr plus chmury pierzaste? W każdym razie postanowił sprawić Żalinie niespodziankę. Zauważył, że nosiła dziurawe buty. Poszedł więc do sklepu i kupił dla niej buty. Spodobały mu się czerwone (pal licho, że czerwień będzie w kontraście z burymi łachmanami, ale wrażenie magii większe - najwidoczniej uznał).
Później Wolmar wykonał dla Żaliny miniprzedstawienie, a w finale wyczarował buty i podarował je dziewczynie. Ona bardzo się ucieszyła i przyjęła prezent oczywiście. Myślała, że to magia, że buty nic Wolmara nie kosztowały oprócz stryknięcia palcami i mruknięcia „szurum burum”.
W każdym razie zakochała się. Być może dlatego, że ją zaskoczył nadprzyrodzonymi możliwościami? A może dlatego, że był dobrym człowiekiem i wyczarowując dla niej buty okazał zainteresowanie? A może bez powodu? Ludzie zakochują się w sobie, bo są do tego stworzeni (natura ich popycha, by garnęli się jedno do drugiego – gdy podświadomość oceni materiał genetyczny drugiej osoby i stwierdzi szansę na spłodzenie zdrowego potomstwa).

Po tygodniu Żalina zauważyła, że mężczyzna zerwał swój plakat z drzwi piwialni i zaczął się pakować.
- Pan czarodziej już wyjeżdża? - odezwała się nieśmiało.
- Tak. Ile razy ludzie mogą oglądać te same sztuczki? Trzy tygodnie w jednym pubie to i tak zbyt długo.
- Jaka szkoda, że pan wyjeżdża. Taki pan miły – westchnęła, a Wolmar uśmiechnął się do niej. - Mnie pana magia nigdy by nie znużyła. To takie niesamowite! Prawdziwe czary.
- Spróbuję szczęścia w wielkim mieście. Tam jest wiele teatrów. Sporo ludzi potrzebuje rozrywki i chodzi na przedstawienia. Codziennie nowa widownia. Można zatrzymać się na dłużej.
- A gdzie jest to wielkie miasto? - zapytała.
- Konek – podał nazwę miejscowości.
- Jak tam pan dojedzie?
- Najpierw samochodem do portu w Badul, a potem statkiem prosto do Konek.
- Też bym tak chciała, jak pan, podróżować.
- Nie ma czego zazdrościć. Iluzjoniści wychodzą z mody. Nie chcą nas już oglądać.
- To nieprawda.
- Prawda.
- Pan to ma dobrze. Może pan wyczarować sobie, co tylko pan zapragnie – stwierdziła z entuzjazmem.
- Cha, cha, cha – zaśmiał się Wolmar. - Jesteś urocza. Ale to nie tak, że ja każdego dnia mogę wyczarować buciki.
- Hmmm, domyślam się. Na takie rzeczy trzeba zużyć dużo magicznej mocy i to osłabia człowieka?
- Właśnie! Masz rację.
- Pan się zmęczył czarując buciki?
- Nie. Nie tak bardzo. Tylko troszeczkę.
- To dobrze. Nie chciałabym, żeby pan się przeze mnie męczył.

Wolmar spakował rzeczy do walizki. Królika wepchnął do klatki.
- Do widzenia, dziewczyno – rzekł, a potem wsiadł do samochodu (ówczesnej taksówki).
Żalina stała przez chwilę, a potem pobiegła do piwnicy, żeby sobie popłakać. Płakała z żalu, że jej ukochany odjechał i najprawdopodobniej nigdy więcej go nie zobaczy.
Potem stał się cud, czyli cudowny zbieg okoliczności (cała trudność polega jednak, by się zbytnio nie wahać i korzystać z okazji). Kierowca towarowo-osobowego wehikułu zatrzymał się w pubie na posiłek i krótki odpoczynek. Okazało się, że jedzie do portu do Badul. Żalina niewiele myśląc niepostrzeżenie ukryła się pod plandeką pojazdu, pomiędzy towarami. Tak dotarła do portu. Szła za ciosem. Zobaczyła Wolmara wchodzacego na pokład. Chciała wykupić wejście na statek. Niestety posiadała zbyt mało pieniędzy (prawie nic). Sama nie pamięta, jak się jej udało zmylić czujność załogi. W każdym razie znalazła się na tym samym statku płynącym do Konek, na którym podróżował Wolmar. Przycupnęła cicho pomiędzy paletami zastawionymi towarami, a dwóch godzinach uznała, że statek musiał już odpłynąć na tyle daleko od brzegu, że nie zawróci, by ją wysadzić. Wtedy wyszła z ładowni, by poszukać ukochanego. Siedział na otwartym pokładzie i czytał gazetę. Zbliżyła się i usiadła na ławce naprzeciwko. Czekała. Nie zauważył jej zaczytany w historię o seryjnym mordercy, który uwielbiał pasztet z królika.
- Bilety do kontroli! – powiedział kontroler w trybie rozkazującym.
Mężczyzna złożył gazetę i zaczął szukać biletu. Następnie podał go kontrolerowi i wtedy spojrzał na twarz kobiety siedzącej naprzeciwko.
- Bilet do kontroli! – kontroler zwrócił się do Żaliny. Kobieta zaczerwieniła się (było jej wstyd, że płynie na gapę, bez biletu), a potem wskazała palcem na Wolmara.
- Ten pan ma mój bilet – uśmiechnęła się, chcąc ukryć zażenowanie niezręczną sytuacją. Nie chciała, żeby tak wyszło, żeby ukochany musiał zużyć magiczną moc na wyczarowanie biletu. Niestety była zdesperowana. Nie miała lepszego pomysłu.
Potem zza ucha Wolmar wyciągnął bilet i podał go kontrolerowi.
- Dziękuję panu czarodziejowi. Bardzo dziękuję. Proszę się na mnie nie gniewać. Zapłaciłabym za bilet, ale nie miałam pieniędzy i...
- Nie gniewam się – odparł uprzejmie Wolmar.
- Chciałam też podróżować, jak pan. Chciałam zobaczyć Konek. Przepraszam. Nie powinnam była wykorzystywać pana czarodziejskiej siły.
- Już mówiłem, nie gniewam się.

- Nie wiem dokąd iść. Nikogo tu nie znam – pożaliła się Żalina schodząc ze statku.
Wolmar zaczął jej tłumaczyć kierunki „prawo-lewo”, a ona na to się wtedy rozpłakała.
- Nie płacz, dziewczyno. Chodź na razie ze mną, a później postanowimy co dalej.
Wolmar poszedł z Żaliną do hotelu (popularnym wśród cyrkowców) i wynajął dwupokojowy apartament (szumna nazwa) z łazienką i aneksem kuchennym. Zdecydował, że kobieta będzie spała w sypialni, a on na kanapie w salonie.
Następnego dnia Wolmar zaczął szukać pracy. Trochę się nachodził, ale w końcu dyrektor jednego z teatrów zgodził się, żeby iluzjonista występował na scenie na strychu.
- Nie jest to główna scena, a wręcz najgorsza, ale zawsze to teatr – pocieszał sam siebie. - Jeszcze trzeba opłacić klakierów na dobry początek.

Życie zaczęło się toczyć. Mężczyzna zarabiał na utrzymanie. Żalina gotowała i sprzątała w wynajmowanym hotelowym mieszkanku. Była szczęśliwa, że jest tak blisko kochanego mężczyzny.
Wolmar też zakochał się w dziewczynie. W końcu znalazła się osoba, która zawsze na niego czeka, uśmiecha się do niego, zachwyca wszystkim co zrobi, dba o niego, a przede wszystkim, że jest.
Jednak myślał tak: „Co ja sobie wyobrażam. Jestem dla niej za stary. Jeżeli ją tknę, to ucieknie. Spłoszy się i odejdzie. Zostanę sam”. Dlatego właśnie trzymał ją na dystans. Kład się spać na kanapie i nie próbował zagłądać do sypialni, w której leżała Żalina.
Mieszkali razem, jadali razem i chodzili razem na spacery. On pokazywał jej sztuczki, a ona radośnie się śmiała (co obojgu sprawiało wielką przyjemność).
Na jednym ze spacerów przechodzili obok sklepu z markową odzieżą. Żalina zatrzymała się przy sklepowej witrynie, bowiem zobaczyła prześliczny, biały płaszczyk. Stała i patrzyła z zachwytem.
- Ale on jest śliczny – westchnęła.
Od tego momentu, Żalina zawsze wybierała drogę tak, żeby przejść obok tego sklepu. Lubiła patrzeć na płaszcz.
Wolmar widząc zachwyt w oczach ukochanej, pomimo wysokiej ceny markowego płaszcza, postanowił go kupić. Niestety jego zarobek jako artysty był zbyt mały. Dlatego wieczorami mężczyzna wystepował na scenie, a w nocy dodatkowo zatrudnił się przy czyszczeniu i konserwacji samochodów. Nie przyznał się kobiecie, do tej drugiej dodatkowej pracy.
„Ona widzi we mnie czarodzieja. Patrzy na mnie z takim oszałamiającym podziwem. Po co to burzyć” – myślał. Więc udawał, że kładzie się spać, a potem wstawał i cicho wychodził z domu. Żalina jednak zorientowała się, że ukochany na noc wybywa. Cierpiała w milczeniu sadząc, że Womar spotyka się z inną kobietą.
„Skoro nic nie mówi, to znaczy że nie chce. Nie mam prawa go wypytywać. Kim ja dla niego jestem? Nikim. Sprzątaczką z pubu, która mu siedzi na karku. Jest dla mnie miły, ale kocha inną” – płakała. - „Powinnam odejść. Mieć jakąś godność. Ale nie mam siły. Tak bardzo go kocham”.

Po wielu dniach intensywnej pracy Wolmar uzbierał w końcu na piękny płaszcz. Brakowało mu śmiałości, by podarować go wprost. Zresztą wiedział, że przyjmowanie drogich podarunków powoduje, że druga strona czuje się zobowiązana do rewanżu, a tego nie chciał (nie chciał niczego wymuszać). Włożył nowy płaszcz w stary. Potem zaprosił Żalinę na spacer.
- Pozwolisz, że podam ci płaszcz – powiedział, jak zawsze, szarmancko.
Kobieta włożyła ręce w rękawy.
- Czary-mary, hokus-pokus – krzyknął Wolmar i szybkim ruchem zdjął z kobiety stary płaszcz, w taki sposób że pozostał na jej ciele ten nowy markowy.
- Och – krzyknęła Żalina z przejęciem i zachwytem. - To, to, to ten płaszcz z wystawy.
- Tak. Widziałem, że ci się podoba, więc postanowił go wyczarować – tajemniczo uśmiechnął się mężczyzna (w duchu ciesząc się, że sprawił jej przyjemność).
- Dziękuję bardzo. Jaki on prześliczny.
„Zrobiłbym wszystko, żeby cię uszczęśliwić” - pomyślał.
Popełnił błąd, choć tak bardzo się starał. Gdyby ona mogła decydować wolałaby nie dostać wymarzonego płaszcza, a w zamian za to, żeby on nie wykradał się nocami. Ona cierpiała wyobrażając sobie, że on spotyka się z inną kobietą. Wystarczyło, żeby powiedział, że mu na niej zależy, że jest dla niego kimś ważnym niż żeby zaharowywał się i to jeszcze poniżej swoich kompetencji.

Wolmar zrezygnował z pracy w warsztacie samochodowym i tym samym przestał wymykać się nocami.
Żalina zaczęła znowu wierzyć, że mężczyzna w końcu jej zapragnie. Starała się. Upinała ładnie włosy i gotowała smaczne posiłki. Jednak w stosunkach damsko-męskich nic się nie zmieniło. Wolmar kład się spać na kanapie i nigdy nie próbował kobiety przytulić, ani pocałować.
Ona pomyślała, że nie jest dla niego wystarczająco atrakcyjna. Przypomniała sobie zasłyszaną radę, że aby zainteresować własną osobą faceta należy sprawić, aby wielu mężczyzn zaczęło zwracać na nią uwagę. Dlatego ze swoimi zupkami zaczęła odwiedzać innych mieszkańców hotelu.
Przynosiła posiłki brzuchomówcy, który był bardzo zadowolony z odwiedzin Żaliny i nawet zaczął składać dwuznaczne propozycje (a właściwie to składała je lalka brzuchomówcy).
Odwiedzała też klowna, alkoholika. Raz gdyby nie jej pukanie, to by się powiesił. Już miał przygotowany sznur i stół. Niejako jej zupka uratowała go od śmierci.
Spotykała się z grupą akrobatów, którzy za smaczny obiad nie szczędzili słów zachwytu.

Wolmar nie był ukontentowany poczynaniami Żaliny. W końcu to on zarabiał na wkład, czyli surowce do zupy, a ona roznosiła posiłki wszystkim „za frajer”. Ale nic nie powiedział. Nie zwrócił uwagi. Uznał, że byłoby to nieeleganckie.
„Po co ona łazi do mieszkań tych wszystkich chłopów?” - dumał podejrzliwie.
- Lubię pomagać. Oni są głodni – mówiła ona, ale czekała, żeby jej zabronił. Czekała na znak, że chce, żeby ona była tylko jego. Czekała na znak, że jest o nią zazdrosny, że kocha choć trochę. Chciała go sprowokować do jakiejkolwiek reakcji. Czekała, ale się niedoczekała (jej zdaniem).
Nie dostrzegła znaku w wyczarowanym sznurze różowych pereł, skórzanej białej torebce oraz niebieskiej sukience w gwiazdki.

Pewnego popołudnia poszli razem na spacer. Tym razem ona na wystawie zobaczyła prześliczne, białe pantofelki na obcasie. Od tego momentu polubiła trasę przechadzek biegnącą obok tego sklepu. Lubiła patrzeć na ładne obuwie. Dodajmy, że buty były markowe, bardzo drogie.
„Kiedy podaruję jej buciki, może znowu będzie wpatrzona tylko we mnie. Może przestanie spotykać się z innymi facetami pod pretekstem dożywiania” – rozważał Wolmar.
Żeby zdobyć dodatkową kasę tym razem zatrudnił się w dużym salonie odzieżowym. Chałtura i nie czuł się komfortowo w nowej roli (był przecież artystą), ale dla niej (dla jej pantofelków) postanowił wytrzymać. Kazali mu się przebrać w różowy frak (już sam różowy kolor stroju stanowił źródło ośmieszenia, wstydu dla prawdziwego faceta tamtych czasów) i stać na wystawie sklepowej. Stał tam i wyczarowywał gorsety, halki i skarpetki.
Kilka razy dał się namówić na występy w prywatnych kasynach. Zawsze wtedy wracał podpity (nie potrafił skutecznie i konsekwentnie odmawiać, gdy częstowano mocnymi trunkami; dawał się podpuszczać gadkom o utacie męskości i o tym, że kto nie pije ten donosi). Żalinę bolał widok ukochanego, gdy był pod wpływem alkoholu. Wymiotował i zataczał się od ściany do ściany. Wolała zamknąć się w sypialni i doczekać rana. Wolmar po pijaku mówił, że kocha Żalinę, że ją pożąda. Ona jednak uznawała te słowa za bełkot, brednie poalkoholowe, zupełnie niewiarygodne wypowiedzi.

W kamienicy obok ich hotelu mieszkał przystojny, czarnowłosy, młody mężczyzna Zbylut. Często siedząc na balkonie przyglądał się Żalinie. Spodobała mu się i zaczął ją zagadywać na ulicy.
Żalina kochała Wolmara, ale coraz częściej myślała, że jej miłość nie ma sensu. „Czarodziej nigdy mnie nie pokocha. On nie widzi we mnie nawet kochanki, a co dopiero żony. Zbylut jest przystojny. Może jak się postaram to odkocham się od Wolmara. To żałosne tak pragnąć kogoś, kto mnie nie chce”.

Wolmar uzbierał pieniądze i w drodze do teatru kupił białe pantofelki (a już się obawiał, że ktoś mógłby je wykupić). Schował je w garderobie z myślą, że wkrótce je podaruje Żalinie. Następny dzień odpadał, bowiem pracował jako sklepowy kuglarz-maskotka (Chociaż zgromadził fundusze na buty to jednak nie wypadało zrezygnować z pracy z dnia na dzień, gdyż umowa z właścicielem obowiązywała do końca miesiąca).

Żalinę zaniepokoił fakt, że Wolmar już od dłuższego czasu wychodzi do pracy przed południem i dużo dłużej niż zwykle nie ma go w domu (tj. w hotelowym mieszkaniu). On tłumaczył, że musi trenować, robić próby. Jednak ten argument nie przekonywał jej do końca.
„To dziwne, że czarodziej musi ćwiczyć. Przecież magia jest w nim. Pewnie ma mnie dość. Spotyka się z jakąś piękną damą. Może też czarodziejką, jak on. Jestem mu tylko kulą u nogi. Powinnam odejść” - rozmyślała.
Żalina postanowiła pójść po zakupy, a przy okazji przejść się po mieście. Kiedy wyszła na dwór zaczepił ją Zbylut – powiedział kilka oczywistości na temat pogody, potem dwa dowcipy nieśmieszne (ale liczą się starania), a na koniec kilka plotek o życiu sąsiadów. Kobieta grzecznie wszystkiego wysłuchała.
- Właściwie to się śpieszę – stwierdziła na koniec.
- A gdzie? - dopytywał się żywo zainteresowany Zbylut.
- Na zakupy.
- Chętnie ci potowarzyszę.
- Dziękuję, może innym razem. Muszę jeszcze pójść do teatru i pilnie zanieść coś panu Wolmerowi – skłamała.
- On jest twoim ojcem? Wujkiem?
- Nie, ale...
- Powiedziałaś, że innym razem możemy się spotkać? Więc kiedy? Jutro o dziesiątej przy bramie? Będę czekał.
- Muszę już iść.

Kobieta ruszyła szybkim krokiem. Jednak po pewnym czasie zauważyła kątem oka, że Zbylut ją śledzi. Żeby nie wyjść na kłamczuchę udała się do teatru, w którym zatrudniono magika. Zajrzała na sceny: cisza. Spytała się, gdzie jest garderoba iluzjonisty, więc pokierowano ją we właściwym kierunku to znaczy na strych. Weszła do garderoby. Wolmara nie było (pracował przecież w sklepie). Kobieta zdecydowała, że chwilę poczeka. W tym czasie kierowana ciekawością zaczęła oglądać i dotykać przedmioty znajdujące się w pomieszczeniu. Zobaczyła kilka długich peleryn i zaczęła przeszukiwać ich kieszenie (podświadomie szukając dowodów potwierdzających romase). Nic szczególnego (z jej punku widzenia) nie znalazła. Za to obudzony ruchem spod peleryn wykicał biały królik.
- Biały króliku, czy wiesz, gdzie jest twój pan? - spytała Żalina.
Królik pokręcił przeczaco głowę, przekicał przez środek garderoby i ukrył się po szafką.
- Ty nigdy nic nie wiesz – westchnęła z desaprobatą. - Gdybym umiała czarować. - „To bym go zaczarowała, żeby się we mnie zakochał” - pomyślała. - Sim-sala-bim. Abra-kadabra - Kobieta zaczęła kręcić się w kółko (wpadając w trans) i wygłaszać wszystkie zaklęcia, które kiedykolwiek usłyszała. Kręcąc się zderzyła się z szafą i wówczas w jej ręce wpadło pudełko przewiązane niebieską, ładną wstążką. Jej wydawało się, że pudełko się wyczarowo, zjawiło znikąd (a ono po prostu spadło z szafy). Oszołomiona usiadła na krześle i zaczęła przyglądać się pudełku ze wszystkich stron. Rozwiązała kokardę i zajrzała do środka.
- Pantofelki księżniczki. Piętniejsze niż te z wystawy – szepnęła z przejęciem. - To magia! Wyczarowałam buciki! Muszę mu o tym powiedzieć. - „Może dzięki temu, on... Może i jego zaczaruję. Ożeni się ze mną i będziemy zawsze razem” - pomyślała.
Ubrała buciki. Pierwsze kroki w nowych butach nie należały do łatwych, ponieważ pantofle miały wysoki obcas, a Żalina nigdy nie chodziła na wysokich obcasach. Jednak kobieta wytrwale stawiła pokraczne kroki wierząc w magiczną moc obuwia. Zeszła ze strychu po schodach i wyszła z teatru. Co jakiś czas podpierała się ściany, albo przystawała na krótki odpoczynek za azymut mając hotelik cyrkowców. Jeden z przystanków zrobiła przy witrynie dużego salonu odzieżowego.
Stał w witrynie sklepowej w różowym stroju i wyciągał z nosa pończochy, gdy zobaczył wśród gapiów Żalinę. Jego zdaniem obserwowała go z odrazą i pogardą (Mężczyzna miał bujną wyobraźnię i w tym momencie własne emocje przypisał ukochanej).
Ona uznała, że zatrzymywanie się na środku chodnika pozornie bez celu głupio wygląda, „a tak w tłumie gapiów to że niby obserwuje to co reszta”. Dlatego odpoczynki robiła w miejscach, gdzie inni ludzie też się zatrzymywali. Bolały ją nogi od nowych butów na obcasie – a ta przykrość wyrażała się w mimice twarzy. Żalina nawet nie zorientowała się, że w witrynie sklepowej występował jej ukochany. Zajęta była cierpieniem stóp i obmyślaniem, jak opowie ukochanemu o wyczarowaniu pantofli. Po przerwie ruszyła w dalszą drogę do domu.

Natomiast Wolmara napadło stado dzikich, złych myśli.
„Ona zrozumiała w końcu, że jestem nikim. Beznadziejnym nieudacznikiem. Niedojdą kompletną. Pierdołą. Pajacem i występuję jako pajac. Nie jestem artystą. Co to za sztuka, której nikt nie chce oglądać? Tylko za rolę różowego błazna mogę zarobić coś więcej. Jestem głupcem. Jak mogłem łudzić się, że ona mnie zechce. Jestem stary i głupi i biedny. Co ja jej mogę dać. Nic. To wszystko jest bez sensu. Jestem starym durniem, który wyobrażał sobie, że taka śliczna istota mogłaby go pokochać. Ona mną teraz gardzi”.
Mężczyzna po pół godzinie samoudręczającego myślotoku zszedł z witryny sklepowej i poszedł na zaplacze, by się przebrać.
- Wracaj do pracy! - krzyczał szef. - Umowa! Masz pracować do końca miesiąca! Pamiętaj, umowa! Nic ci nie zapłacę, jak zerwiesz teraz umowę. Jesteś idiotą?
Wolmar nie myślał o tygodniach przepracowanych, za które straci zarobek. To przestało mieć znaczenie. Ściągnął różowy kostium i wyszedł. Włóczył się całą noc po mieście i użalał nad marnym losem.

W tym miejscu warto wtrącić jedną z prawd. Przeciętny człowiek nie jest osobą wykształconą, oczytaną, rozumiejącą zjawiska różnego typu i tak dalej. Oznacza to, że przeciętny człowiek nie docenia wysiłku intelektualnego. Debil strzelający gole na boisku będzie bohaterem, a filozof-mędrzec tylko zrzędzącą marudą, któremu nie wiadomo o co chodzi. Reasumując trzeba mieć farta, by będąc artystą czegokolwiek się dorobić. Lepiej być producentem drukarek niż autorem tekstów, gdyż drukarka to konkret – w rozumieniu przeciętnego człowieka – coś fizycznego, namacalnego. Słowa natomiast, rysunek, czy iluzjonistyczny kunszt to coś bardziej wirualnego, niemierzalnego, abstrakcyjnego.
Dla wielu pracownik umysłowy to ktoś kto w pracy tylko pierdzi w stołek i pije herbatę.
Podobnie z kradzieżą własności intelektualnej.
Na koniec tej dygresji dodajmy, że debil strzelający gole zarobi więcej niż artysta. Zazwyczaj więcej zgłosi się chętnych na korzystanie z bardziej prymitywnych rozrywek. Z tym wypada się pogodzić, a nie denerwować się na rzeczywistość.
Żeby docenić kuszt, sztukę, a więc i twórcę – odbiorca, widz, słuchacz musi prezentować stosowny poziom, wiedzę i wrażliwość. Jeżeli odbiorca tego nie posiada – na nic wysiłki artystyczne.
Jeżeli jeden człowiek przemawia w obcym dla drugiego człowieka języku, to ten drugi go nie zrozumie.
Dla laika znaczek będzie tylko kawałkiem papieru, ale już do znawcy, filatelisty może być skarbem, za który gotowy będzie sporo zapłacić.
Dlatego też racjonalnie podchodząc do sprawy lepiej traktować zajęcia artystyczne jako hobby, niż główne źródło zarobkowania.
Ku pokrzepieniu serc wszelakiej maści artystów: nie jesteście nieudacznikami, nie brak wam talentu – tyle, że za pewne rzeczy brakuje chętnych do płacenia. Albo inaczej zapotrzebowanie jest większe na inne zawody, te bardziej konkretne i przyziemne.

W czasie, gdy Wolmar włóczył się po nocy, Żalina płakała. Wcześniej przygotowała kolację, wymyśliła, co ma powiedzieć o magicznych butach i czekała cały wieczór na ukochanego. Potem już tylko płakała i dręczyła się myślotokiem:
„On mnie nie kocha. Nie kocha. Na pewno jest teraz z jakąś prześliczną czarodziejką. Taki przystojny, wspaniały, mądry, miły czarodziej i dżentelmen mógłby mieć każdą. Dlaczego miałby mnie kochać? Jestem nikim. Jestem brzydka i głupia. Sprzataczka. Nic nie potrafię. Te buty to był tylko przypadek. Chyba jednak pudełko spadło z szafy? Jaka jestem durna? Jak mogłam pomyśleć, że to moje czary. Coś mi się w głowie pomieszało. Narzucam się tylko czarodziejowi. A on mnie nie chce. Nie wygonił mnie przez litość, albo dlatego że jest zbyt grzeczny. Brak mi siły. Ale muszę odejść. Nie wolno mi zadręczać go swoją obecnością. To podłe wykorzystywanie jego uprzejmości. Ale tak go bardzo kocham. Nigdy się z tego nie podniosę”.

Nad ranem kobieta zasnęła. Po kilku godzinach snu zbudziła się. Podeszła do okna i zobaczyła stojącego w bramie Zbyluta. Przypomniało się jej, że miał czekać. Otworzyła okno. Zbylut to zauważył i dał sygnała ręką, żeby zeszła. Ona pomachała mu ręką na znak akceptacji. Zamknęła okno. Następnie ubrała co miała najładniejszego. Wyczarowane przez Wolmara: piękny biały płaszczyk, śliczną niebieską sukienkę w złote gwiazdki, naszyjnik z różowych pereł, białą torebkę oraz oczywiście nowe białe pantofelki.
„Skoro Wolmarowi na mnie nie zależy i woli noce spędzać gdzie indziej, to pójdę sobie na spacer z tym gościem. A co mi tam. Muszę odreagować”.

Potem Żalina z Zbylutem poszli na przechadzkę. Zauważył ich razem Wolmar wracający z nocnej włóczęgi. Skrył się, żeby go nie zauważyli.
„Śmieją się do siebie. On jest młody, jak ona. Pasują do siebie. Oboje piękni. Znalazła sobie kochasia. Co jej po takim kimś, jak ja? Śmiesznym pajacu w różowym fraku? Co za upokorzenie. Nie mogę się już jej pokazać. Wyśmieje mnie. To koniec. Już wszystko straciło sens”.

Wolmar poszedł do hoteliku cyrkowego. Spakował się szybko, napisał pożegnalny liścik. Poszedł też do recepcji, żeby zapłacić czynsz za kolejny miesiąc. Jednak w ostatniej chwili się rozmyślił.
- To zbyteczne – rzekł do recepcjonisty. - Ona już znalazła nowego przyjaciela. To mieszkanie nie będzie jej potrzebne.

Wolmar, nieszczęśliwy i rozżalony, źle ocenił sytuację. Nie potrafił, wstydził się powiedzieć Żalinie, co czuje. Tak bardzo bał się odrzucenia, że wolał swoje emocje okazywać w zawoalowany sposób. Choć był wartościowym mężczyzną skazał się sam na cierpienie (jak również swoją ukochaną).

Wyjechał za miasto, do lasu. Wspiął się na wzgórze. Tam w ciszy usiadł na kamieniu i zapłakał. Otworzył klatkę i wypuścił białego królika.
- Tego zawsze chciałeś. Wolności. To idź, idź – pogłaskał królika na pożegnanie, a ten tradycyjnie dziabnął go w palec.
Potem do dziury w ziemi wysypał większość zawartości walizki: talie kart, kolorowe chusteczki, piłeczki, sztuczne kwiaty, fałszywe banknoty, pałeczkę czarodzieja.

Natomiast Żalina wróciła do mieszkania w hoteliku cyrkowym. Zauważyła, że zniknęła klatka i królik oraz rzeczy Wolmara. Na stoliku leżała karteczka z napisem: „Czarodzieje nie istnieją”
- O co chodzi? Co się dzieje? - mruknęła przerażona.
Później spotkała recepcjonistę, który potwierdził jej obawy. Jej ukochany wyjechał.
„To musiało w końcu tak się skończyć. Zostawił mnie bez pożegnania. Pewnie obawiał się, że nigdy się od niego nie odczepię” - płakała Żalina. - „Poszedł do niej, a ja nawet nie wiem kim ona jest”.
Kobieta musiła się wyprowadzić, gdyż nie posiadała pieniędzy na czynsz. Szczęśliwie Zbylut zaproponował jej wspólne zamieszkanie oraz małżeństwo. Ona się zgodziła, gdyż jej ukochany ją zostawił, a na lepszą propozycję nie mogła liczyć.

Małżeństwo Żaliny i Zbyluta ogólnie zaliczyć należałoby do udanych. Szanowali się, nie kłócili, nie zdradzali (to znaczy ona była wierna, a on bawił się sporadycznie i w miarę dyskretnie), mieli dwoje dzieci. Tyle że kobieta męża tylko lubiła, a do śmierci kochała wyłącznie Wolmara: tęskniła za nim, wspominała wspólne chwile, magię, a w czasie seksu wyobrażała sobie, że w ramionach tuli ją ukochany czarodziej. Starała się to ukrywać, nie czuła się szczęśliwa.

Zbylut był typem kibica piłkarskiego i zasadniczo radość sprawiała mu wygrana jego drużyny, a smutek ich przegrana. Poza tym żył plotkami. Nigdy nie miewał ataków myślotoku. Ożenił się, żeby nie płacić za seks i ponieważ wszyscy tak robią (taka tradycja).

Wolmar wyjechał do innego kraju. Schował dume do kieszeni i zatrudnił się w zakładzie produkującym zabawki jako szeregowy pracownik. Szef jednak zauważył, że mężczyzna ma niezwykły talent i wyobraźnie, dlatego wkrótce awansował go na stanowisko projektana zabawek. Pierwsza zaprojektowana lalka miała twarz Żaliny i ubrana została w biały płaszczyk, niebieską sukienkę w złote gwiazdki, naszyjnik z różowych szkiełek, białą torebkę oraz białe pantofelki.
Wolmar nie ożenił się, ale kilka razy próbował z kimś się związać. Nie udawało mu się, bowiem do śmierci pozostał zakochany w Żalinie. Przebaczył jej zdradę i niewdzięczność (gdyż taką rangę nadał niewinnej przechadzce Żaliny z Zbylutem) i myślał o ukochanej tylko w pozytywnym kontekście.

A biały królik? W pierwszą noc na wolności został złapany i pożarty przez lisa. Cóż się dziwić? Był nieprzyzwyczajony do życia w naturze, gdzie trzeba być czujnym, szybko uciekać, samemu zadbać o bezpieczeństwo.

Morał, czy też nacisk selekcyjny.
Kobiety zakochują się we wrażliwych, utalentowanych, mądrych, dobrych i miłych mężczyznach. Tyle że ci mężczyźni muszą wyartykułować własne pragnienia. Nie mogą tonąć we własnych tendencyjnych myślotokach. Muszą uwierzyć, że stanowią spełnienie marzeń swoich ukochanych. Inaczej skazują siebie na cierpienie i kobiety również, które pragnąc dzieci znuszone są wiązać się z tymi jakościowo gorszymi panami.
Oczywiście grubiaństwo, hamstwo, prymitywizm intelektualny, agresja i przemoc skoro występują w przyrodzie musiały przynosić korzyści właścicielom tych cech na którymś tam etapie rozwoju ludzkości - ale przyjmijmy, że ta epoka się kończy; a w każdym razie przy zastosowaniu stosownego nacisku selekcjnego można ją powoli zakańczać. Panowie artyści i mędrcy powinni uwierzyć we własną powalającą atrakcyjność. A panie właśnie ich wybierać na ojców swoich dzieci. Ewentualnie decydować się na samotne macierzyństwo w celu wychowania synów na mężczyzn behawioralnie niepodobnych do swoich ojców.
Nie poprzez rozlew krwi, demonstracje, ale drobnymi kroczkami, po cichu też można zmieniać świat...
- to nie magia, to podstawowa zasada ewolucji -
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
tulipanowka · dnia 29.03.2012 09:06 · Czytań: 567 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Komentarze

Ten tekst nie został jeszcze skomentowany. Jeśli chcesz dodać komentarz, musisz być zalogowany.

Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty