Eleyna
Któregoś dnia podczas ich długiej podróży na Wyspę Snów, Olo przyglądał się słońcu nieśmiało wychylającemu się o świcie zza błękitniejących wzgórz, poukładanych na horyzoncie jakby w wiele stopni wstępujących do nieba znad brzegu zataczającej wielki krąg rzeki, która zdawała się oblewać cały świat. Pośrodku rzeki ujrzał wyspę porośniętą lasem, z głębi którego strzelały w górę mury zamku. Od murów zamkowych po drewnianych balach wbitych w wodę, prowadziła kładka, która łączyła zamek ze znajdującą się na wodzie wieżą. Z wieży tej dobiegał cichy, kobiecy śpiew, o którym Olo starał się zapomnieć, ale nie mógł. Śpiew był bowiem tak przejmująco piękny, że po jego usłyszeniu Olo pozostawał kiedyś przez wiele lat bezbronny i niezdolny do podjęcia swojej najważniejszej podróży.
Był to śpiew Eleyny, która kiedyś, na samym początku najpiękniejszych w jego życiu dni na Wołyniu obiecała mu, że za drewnianego ptaszka w kolorach tęczy, pojedzie z nim nawet na koniec świata, lecz jak się potem okazało, nie dotrzymała słowa. Co gorsza, Olo dość szybko zrozumiał, że nigdy nie zamierzała danego słowa dotrzymać. Wtedy to po raz pierwszy w życiu poczuł się okrutnie oszukany, a ból mu sprawiony był tym większy, że jak się potem okazało, jej sprawiło to przewrotną, wyrafinowaną przyjemność. Teraz jednak na szczęście jej śpiew, jakkolwiek tak samo, a może nawet bardziej aniżeli kiedyś piękny, mógł go już tylko ranić. Toteż kiedy znów słuchał jej śpiewu, poczuł się tak, jakby został po raz drugi oszukany i zabliźniona przez upływ czasu bolesna rana dała teraz znać o sobie ze zwielokrotnioną siłą. Po wielu latach tak bardzo i od nowa ranić go mógł tylko ten jeden, jedyny na świecie śpiew.
Olo przypomniał sobie wyraz twarzy kolegów z piątki, gdy słuchali śpiewu Eleyny. Malował się na nich wyraz tak wielkiego zachwytu, że Olo przeraził się o dalsze losy ich wyprawy. Wszyscy bezwiednie skierowali wzrok ku nieszczęsnej wyspie, z której dobiegał zniewalający śpiew. Żozo, będący wtedy przy sterze, wykonał nagły zwrot ku wyspie i nie usłuchał rozkazu Lulucha, jedynego, który wydawał się być nieczuły na wabiący śpiew i skierował „Arkę” do brzegu, ku rosnącemu zadowoleniu Gena i Rycha. Gdy Żozo przy cichym przyzwoleniu opanowanych już urokiem Gena i Rycha, nie reagował na rozkazy Lulucha, zdesperowany Olo podbiegł do sternika i wyrwał mu ster z ręki.
– Chcecie już nieszczęsnego końca podróży, kiedy tak jeszcze daleko do celu? – zawołał Olo. – Ja ją znam jeszcze z Wołynia, widać teraz przeniosła się tutaj. Przecież kiedyś wam opowiadałem o niej. Ona wabi do siebie, aby naszą wolność zamienić w niewolniczą przyjemność.
Po jakimś czasie z twarzy Rycha i Gena zniknął wyraz zachwytu, jednak twarz Żoza wciąż zdradzała wpływ Eleyny.
Gdy po następnych siedmiu dobach żeglugi obudzili się nad ranem, zauważyli że zniknął gdzieś Żozo, pełniący ostatniej nocy wachtę przy sterze. Łódź dryfowała w okolicach kuszącej i zdradliwej wyspy rusałki Eleyny, unoszona prądem w niewiadomym kierunku. Żozo w pozostawionym liście napisał, że postanowił spełnić swoje własne marzenie, więc ich opuszcza aby na zawsze pozostać na zaczarowanej wyspie. Wraz ze zniknięciem Żoza nie powrócił do gniazda na kominie ich korabla, bociek. Pomyśleli, że ptak musiał polecieć za nim.
– Na pewno popłynął na wyspę, skąd słychać było śpiew. Ona go w końcu pociągnęła za sobą – mówił Olo. Nic innego nie mogło mu się stać. Byli przekonani, że Żozo zostawił ich i łódź na łasce prądu, gdy wszyscy spali, podczas kiedy tylko on jeden, mając wachtę nocą przy sterze miał za zadanie czuwać nad bezpieczeństwem ich i łodzi. Mieli szczęście, że pozostawieni przez kolegę na łaskę prądu rzeki, nie stali się ofiarą jej kaprysów.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Alfeusz · dnia 10.04.2012 10:15 · Czytań: 440 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: