GIN WOOD ZOSTAJE W ROCKEFELLER GARDEN
Następnego dnia Gin obudziła się dosyć wcześnie. Z ochotą wyskoczyła z łóżka. Po porannej toalecie weszła do kuchni, gdzie kucharka i podkuchenne szykowały smakowite śniadanie dla całej rodziny. Gin pociągnęła nosem:, co za zapach!
- W czym mogę służyć, jaśnie panienko?- Zapytała kucharka Ida, kiedy zauważyła Gin.
- Och, ja tylko...
- Jesteś nowa?- Dopytywała się młodsza podkuchenna Marta.
Gin zaróżowiła się mocno. Co powiedzieć?
- Ja... przyszłam pomóc...
Twarz Marty rozjaśnił uśmiech:
- To wspaniale! Jeszcze tyle pracy!
Gin potrafiła nieźle gotować, więc z ochotą wzięła się do pracy. Po godzinie wszystko było gotowe do zjedzenia. Gin wnosiła właśnie na stół półmisek z ziemniakami, kiedy do jadalni wszedł William. Dziewczyna zastygła w bezruchu, ściskając w ręku gorące ziemniaki. Nie chciała, żeby uznał, że panoszy się w jego domu, więc nie mówiła nic. Willa zaskoczył widok Gin w jadalni. Żadne z nich nie odzywało się, a Gin ganiąc się w duchu położyła danie na stole i pospiesznie chciała opuścić pomieszczenie, kiedy William zdobył się na odwagę i zapytał nagle:
- Przepraszam, ale czy my się przypadkiem nie znamy?
Gin przyjrzała mu się dokładnie: był wysokim, szczupłym młodzieńcem, dość bladym, z rozczochraną rudą czupryną. Już wczoraj wieczorem zauważyła, że jest bardzo przystojny. Odpowiedziała z szacunkiem:
- Pan, wybaczy, ale nie wydaje mi się, że to możliwe. -Starała się mówić jak prosta, wiejska dziewka.- Pochodzę z Darthmoor, to jest bardzo daleko, a nigdy nie opuszczałam wioski...
Już od chwili przyglądał się jej z uwagą: falujące wczoraj włosy dzisiaj były związane, przypuszczalnie na czas gotowania. Z daleka można było zauważyć piękną zieleń jej oczu. Policzki miała zaróżowione, zapewne od kuchennej pary. Nie była najwyższa, mogła mieć najwyżej sześć stóp wzrostu. Prezentowała się ślicznie, a urody dodawał jej obcisły fartuszek, ukazujący nieskazitelną figurę.
- Och, pani raczy wybaczyć mi tą impertynencję, ale musiałem pomylić ją z kimś innym.
Właśnie wtedy nadeszła reszta rodziny. Gin wyprostowała się. ''Teraz albo nigdy'', pomyślała, a głośno powiedziała:
- Zechcą państwo mi wybaczyć moją inwektywę, ale chciałam podziękować za opiekę, nocleg i troskę państwa...
- Ależ moja droga Gin, toż to żaden kłopot!- Żachnęła się lady Emilia.- Nalegamy, abyś zjadła z nami!
Lady Emilia nie znosiła sprzeciwu, co musiała wyczuć Gin. Zasiadła więc z rodziną do stołu i od razu została zasypana pytaniami.
- Powiedz nam, panienko, skąd jesteś i co tu robisz?- dopytywał się lord Hugon.
Gin, maiła wystarczająco dużo czasu, aby wszystko przemyśleć. Była gotowa na każde pytanie.
- Darthmoor, sir. Jestem z Darthmoor...
- Toż to dwieście mil stąd!- Wykrzyknął przerażony Jakub.
- Wiem, sir. Jechałam z różnymi farmerami, ale koło West-Down-Rose spotkała mnie burza śnieżna, więc dalej szłam pieszo.
- W jakim celu podróżujesz, panienko?- Dopytywał się Edmund.
- Szukam ojca, Jana Wooda. Mieszka w Risington.
- Nigdy nie słyszałam o Risington!- Zdziwiła się Hermione.
Trzeba nadmienić, że lady Hermione miała do tego całkowite prawo, gdyż nie istniała taka miejscowość nigdzie w Irlandii, lecz jedynie w wyobraźni panny Wood.
- Och, przecież każdy doskonale wie, gdzie leży Risington!- Zaperzyła się lady Matylda.
Wtedy właśnie Gin stwierdziła, że nie lubi starej damy.
- A dlaczego szukasz ojca?- pytała Mona.
- Gdyż dwa miesiące temu zmarła moja matka, Jean i chciałam go o tym poinformować. Musiał uciekać, przed niesłusznym wyrokiem, kiedy miałam sześć lat. Niesłusznie posądzono go o ograbienie dworu Menymsonów. - Dodała ze smutkiem. Usposobienie posiadała dość melodramatyczne, ale snuła przypuszczenia, że uwierzą jej na słowo. Chcąc uprzedzić następne pytanie, dorzuciła- Matka zmarła na gruźlicę...- Otarła rąbkiem fartuszka wyimaginowane łzy.
- Powiedz mi, dziecko, ile masz lat?- Zapytała Lidia.
- W kwietniu skończę dwadzieścia dwa, lady.
Nawet lady Matylda stwierdziła, że wie już wystarczająco o gościu.
Po skończonym posiłku pani domu przywołała pokojówkę Annę.
- Czy pokój dla naszego gościa jest już gotowy?
- Tak, lady. Dokładnie tak, jak sobie życzyłaś.
- Eh Bien.
Gin (stawiając lekki opór) została wprowadzona do pokoju gościnnego. Był to duży, przestronny pokój, umeblowany skromnie, lecz ze smakiem. W oczy rzucało się ogromne łoże, toaletka i okno, do którego podeszła Gin. Widok był niesamowity; ogromne wzgórze, porośnięte choinkami, zamarznięty staw i blade słońce przezierające się przez mgłę sprawiły, że na chwilę Gin zapomniała o wszystkich problemach. Właściwie, wszystko zapowiadało się wspaniale- dom był odcięty od świata, a wszyscy jej uwierzyli.
Podeszła do szafy i oniemiała na widok sukien, które w niej były. Ubrała szybko najładniejszą z nich i przejrzała się w lustrze- wyglądała niesamowicie! Nagle, poczuła dziwne mrowienie na karku- przeczucie, że ktoś ją obserwuje. Odwróciła się w stronę drzwi do łazienki, gdzie stał osłupiały wprost William.
- Em, och, ...- wyjąkał zawstydzony.- Ja...ten... myślałem, że... bo ja czasem... mieszkam tuż obok... nie wiedziałem, że zajmiesz pani ten pokój.- Mimo całego zażenowania, nie mógł nie zauważyć, że Gin wygląda olśniewająco.
Powtarzała się sytuacja sprzed śniadania. Gin znowu oblała się rumieńcem, podobnie jak William. Wiedziała, że musi zachowywać się swobodnie. Uśmiechnęła się.
-Och, widzę, że pan często lubi zaskakiwać ludzi!- Powiedziała.- To całe zamieszanie, to wszystko moja wina...
Will uśmiechnął się z ulgą. Może nie jest tak źle! Podszedł powoli do drzwi. I z całą nonszalancją, na jaką mógł się zdobyć, rzekł:
- Tuszę, że będzie ci, pani wygodnie w tym pokoju.
- Och, na pewno! Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknych sukni, nawet u Menymsonów! Służyłam u nich, przez parę lat.-Dodała szybko.
Williama zdziwił nieco ton, jakim wypowiedziała ostatnie słowo. Wyraźnie się zdenerwowała. Może jej ojciec rzeczywiście okradł tych Menymsonów?
- Do widzenia, pani.- Ukłonił się lekko.
- Do widzenia, sir.- Gin dygnęła. William wyszedł.
Kiedy był już u siebie, uderzyło go jeszcze coś innego: przez całą rozmowę Gin miętosiła małą, białą chusteczkę, więc Will miał sposobność, aby przyjrzeć się jej rękom, i nagle zrozumiał, co z nimi było nie tak: piękne, gładkie i wypielęgnowane dłonie, które wyglądały dokładnie tak, jak powinny wyglądać ręce arystokratki, a nie pospolitej wieśniaczki! Nie były to ręce służącej!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Draculina · dnia 09.07.2008 18:41 · Czytań: 813 · Średnia ocena: 2,33 · Komentarzy: 7
Inne artykuły tego autora: