Impreza weselna u krasnoludów zaczynała nabierać rumieńców. Panny młode zaróżowione od szczęścia i musującego wina przytulały się czule do boków swoich wybranków. Gbur miał lekko skrzywione usta, ale ci co go dobrze znali widzieli, że z oczu wyziera zadowolenie. Mędr piskliwym głosem opowiadał na ucho jakieś wielkiej wagi tajemnice swojej blondwłosej, świeżo upieczonej żonce, a ta w zachwycie śmiała się całym ryjkiem. Wesoł zdążył już wypić powitalne toasty z większością gości i uściskać co atrakcyjniejsze uczestniczki zabawy. Wzrok jego połowicy zapowiadał, iż po ślubie jednak nie zawsze będzie mu tak wesoło.
Cała impreza odbywała się na przystrojonym w girlandy, serpentyny i rękodzieła sztuki ludowej placu w centrum wsi, przed gospodą. Gwar rozmów, głośna muzyka czterech muzykantów - wieść niesie, że aż z samej Bremy i przekrzykiwania rozochoconych gości dawały się trochę we znaki Podpuszczatorowi. Przypatrywał się uczestnikom zabawy i wielu z nich wydało mu się znajomych, a kilku widząc spoczywający na sobie wzrok machało przyjacielsko ręką, dając znać, że też go poznają. Jedna, całkiem urocza panna, ubrana w odświętną jaskrawożółtą sukienkę puściła oczko wdzięcznie odgarniając nieposłusznego loczka znad czoła. Podpuszcztor odwzajemnił się porozumiewaczym mrugnięciem, nieznacznie prostując się i wypinając pierś. Z tyłu ktoś klepnął go w ramię. Odwrócił się. Przed nim stał w całej okazałości Kot w Butach z ogromnym kielichem w ręku, wspaniale wybłyszczonymi wąsami i wyglansowanym obuwiem. Nawet kapelusz na jego głowie wykazywał, że właściciel zainteresował się nowinkami w dziedzinie modniarstwa.
- Co tam stary wyjadaczu?
- Tylko nie stary - roześmiał się Podpuszczator - spójrz na tę małą pod drzewem lipowym. Tam... - wskazał lekko głową - skoro takie sikorki jeszcze ze mną flirtują, a nie całują w rękę, to starość mi jeszcze nie grozi.
Kot uśmiechnął się i uniósł kielich w geście toastu
- Twoje zdrowie amigo. A gdy już minie czas wesela wpadnij do mnie, to pogadamy o polityce, ekologii, filozofii i innych równie zabawnych sprawach.
- Twoje zdrowie Kocie-huncwocie. Jeśli jeszcze przy tej okazji damy upust naszym nałogom, ty fajeczce, ja gorzałce to z miłą chęcią przyjmuję zaproszenie.
Muzyka na moment ucichła i jeden z panów młodych rozpoczął mowę weselną. O dziwo, nie był to Mędr a Gbur. Stał w postawie świadczącej, że nie tylko w pełni rozumie powagę chwili, ale też moment ten jest jednym z najbardziej podniosłych w jego życiu.
- Mili ludziska... Pierunaaaaa, jakby to? Jestśma wraz z moimi kompanami i naszymi uroczymi żonkami zaszczyceni wielce żeśta chcieli przyjść tu i żeśta honornie potraktowali nas swoim... eeee, swoją obecnością.
Tutaj chwilę gładził odświętnie uczesaną brodę i zastanawiał się nad dalszym równie eleganckim doborem słów.
- Bo to wiecie, nastaje czas, że człeka nachodzi myśl, iż trza babę w życiu mieć i my właśnie, to znaczy ja, Mędr i Wesoł... no żeśmy uradzili, że... tego... A te, oto tutaj urody wielkiej nasze małżonki, tak się złożyło, że nas chciały... więc... W sumie, to głównie podziękować trza komuś specjalnemu... znaczy wtedy, gdy my to uradzili, to w sumie nie wiedzieli jak się zabrać... Pierunaaa...
I tu zamikł, bo albo wena mu się skończyła, albo wzruszenie ścisnęło gardło. Poratował go przyjaciel, wysunąwszy się do przodu lekko uniósł się na palcach i zabrał głos:
- Czcigodni, zebrani goście. Chciałem abyście wiedzieli, że radość dzisiejszego dnia, jaką niewątpliwie odczuwamy w związku z tą podniosłą chwilą pragniemy dzielić z wami, tu zgromadzonymi. Naszą wolą przeto jest, abyście jak i my delektowali się szczęściem na całej płaszczyźnie życia, prócz tego uraczyli się poczęstunkiem i zacnymi trunkami. Dzielcie zatem z nami uciechę, jaką my teraz czujemy poślubiając nasze ukochane.
`Ukochane` stały w szeregu, ze skromnie spuszczonymi oczami i rumieńcem na jasnym obliczu, słuchając tych uroczystych przemów. Ubrane odświętnie, z błyszczącymi raciczkami świnki trzy wyglądały nie tylko bajecznie, ale wręcz apetycznie i niejeden zazdrościł krasnoludom.
- Konkludując - kontynuował Mędr - chciałem oznajmić, iż inicjatorem naszego szczęścia jest przybyły tu we własnej osobie Podpuszczator i z tego to miejsca intencjonuję, aby złożyć mu uroczyste i dozgonne podziękowanie oraz wypić jego zdrowie. Salut!
Goście unieśli dłonie z kielichami i zgodnie i gromko wykrzyknęli: Salut!
Podpuszczator uśmiechając się promiennie wystąpił z tłumu i podszedł do nowożeńców. Złożył najpierw uszanowanie pannom młodym, później uściskał się mocno i serdecznie z krasnoludami.
- No chłopaki, dobrego...
`Chłopaki` krzepko oddały uściski i jeden przez drugiego zaczęli do niego przepijać. Małżonki jednak czujnie wychwyciły niepokojące dla nich oznaki zbyt szczerego `przepijania` i poderwały swoich wybranków do tańca. Podpuszczator stał z boku delektując się kolorowym widokiem rezultatu swojej pracy i kiwał w takt nogą. Rozgardiasz jednak dawał się coraz mocniej we znaki. Pomyślał o poszukaniu miejsca, w którym mógłby chwilę odpocząć od nagromadzonego na odświętnie umajonym placu szczęścia i miłości . Wzrok padł na szyld gospody, lekko zezowatego smoka w bojowej pozycji i o pistacjowej, wypłowiałej barwie, wyszczerzającego ogromne zębiska.
Artysta musiał mieć przebogate wnętrze i ograniczone środki na realizację zamówienia - skonkludował.
Lokal wydawał się być pusty, bo pogoda i impreza weselna wyciągnęła gości na placyk. Zachęcony półmrokiem i ciszą panującą wewnątrz wszedł do tawerny. W kącie gospody siedział wychylając kieliszek za kieliszkiem wódki jegomość w ogromnym kapeluszu, który w przeciwieństwie do nakrycia głowy Kota w butach z modą był lekko na bakier.
Tego też skądś kojarzę... czekaj, czekaj - pomyślał nasz bohater. Podszedł do stolika i grzecznie się ukłonił.
- Można się przysiąść na chwilę?
- Siadaj.
Podpuszczator rozpoznał postać, to Królik, którego kiedyś spotkał w lesie, w dość nietypowych okolicznościach.
- Jak leci kolego? Pogodziłeś się z Alicją?
Długouchy spojrzał spode łba?
- Alicja? Nie kojarzę persony.
- Aaaaa, czyli że się nie pogodziłeś... - westchnął mężczyzna.
- Nie pamiętam takiej, jestem obecnie w bardzo poważnym i dobrze rokującym związku z niejaką Anną. Zapowiada się, że wszystko tym razem potoczy się jak należy. Ona jest nie tylko bardzo grzeczną dziewczynką, ale też świetnie pojmuje, że jeśli coś pójdzie nie tak, to zawsze będzie jej wina. Dogadaliśmy już też, co powinna w sobie zmienić, aby dopasować się do ideału. Zdaje się, że znalazłem czystej wody brylant, którego nie psują nieodpowiednie dla wzorcowej kobiety pomysły, inicjatywy i emocje. Jestem też pewien,że ona ogarnia, iż moja zazdrość wypływa z nieograniczonej miłości, jest tylko jej przejawem, a najgorszą karą będzie gdy jej ją zabiorę.
- Taaaa, ty się chyba nigdy nie zmienisz, co? Dyskusja z tobą to jak podejrzewam niezbyt korzystnie zainwestowany czas. Bywaj przyjacielu, nie moja rola ci tłumaczyć cokolwiek i jak podejrzewam wcale nie chcesz, aby ktokolwiek to robił.
Podpuszczator wstał i zaczął oddalać się w kierunku wyjścia. Zrobiło mu się zimno i smutno. Zapragnął głośnej muzyki, hałasu gości i świeżego powietrza.
- Poczekaj! - okrzyk Królika zatrzymał go. Odwrócił się
- Jeśli kiedyś spotkasz Alicję, powiedz jej... powiedz, że ... dałem jej tyle co nikomu i nigdy... albo, lepiej powiedz jej... trzymaj się i pozostań sobą... albo nic jej nie mów, bo słowa nie są ważne.
Podpuszczator chwilę stał w zadumie przypatrując się smutnemu Królikowi, świętującemu swoje szczęście w samotności i za pomocą alkoholu, nie dzielonego z nikim, potem wyszedł zanurzając się w kolorowym, rozradowanym, roztańczonym i chuchającym gorzałką pitą wspólnie tłumie.
Miłość, cholera, niejedno ma oblicze i do licha wcale nie muszę poznać je wszystkie.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Cristtimm · dnia 01.05.2012 07:48 · Czytań: 767 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: