Helena budzi się. Sięga ręką po okulary, zakłada na nos i spogląda w kierunku komody, na której stoi duży kominkowy zegar.
- O, Boże, to już po ósmej? - zrywa się z posłania. - Znowu zaspałam... Nie zdążę do kościoła, nie ma mowy - mruczy niezadowolona i na bosaka idzie do kuchni nastawić wodę na kawę. Zawsze rano pierwsza jest kawa, potem dopiero śniadanie i garść leków, takich na wszystko. Lubi chodzić boso po domu. Wieczorem ściera na mokro podłogi w kuchni i w łazience, żeby mogła rano postawić stopy na czystej podłodze. W pokoju ma dywan, ale marzy jej się podłoga z desek, takich surowych, pachnących lasem. Helena wie, że to marzenie się nie spełni, ale lubi marzyć. Marzenia dają nadzieję. Dawniej marzyła o kominku. Nawet kupiła w desie piękny, mosiężny kominkowy zegar, a mąż obiecał na jej sześćdziesiąte urodziny zrobić kominek. Był fachowcem od wszystkiego. Lubił dłubać po pracy w domu. Meble w kuchni, wystrój przedpokoju, regał na książki, to wszystko jego robota. Zrobił projekt, kupił materiał i, na tym się skończyło. Zamiast kominka na urodziny... Ech, to były najgorsze urodziny w jej życiu. Cały dzień przesiedziała w szpitalu przy mężu i kiedy już pod wieczór odzyskał przytomność, ucieszyła się, że zagrożenie minęło, jednak to była złudna nadzieja. Maleńka chwila. Chwila, w której zdążył pożegnać się z nią świadomie i na zawsze. Od tamtego dnia Helena już nie obchodzi urodzin i przestała marzyć o kominku. Tylko ten zegar pozostał...
Od paru miesięcy zdarza jej się coraz częściej rano przysypiać. Kiedyś mówili o niej „skowronek”, a teraz... Teraz już nie ma kto mówić, nie ma do czego się spieszyć, na kogo czekać. Niekiedy wstawać jej się nie chce, bo i po co. Roboty w domu nie ma za wiele, jej najbliżsi już po tamtej stronie tęczy, a dalsza rodzina na drugim końcu Polski, przyjaciele się wykruszyli, toteż tkwi samotnie w swoim azylu, nikomu niepotrzebna. Sama dla siebie. Dryfująca na mieliźnie rozbita łódź . Jedyną rozrywką jest niedzielna msza. Nie dlatego, że taka pobożna, ale dlatego, że to dogodna okazja do spotkania po mszy kilku znajomych, posłuchania ploteczek i ciekawostek z okolicy. Przy okazji spacer na cmentarz, odwiedzenie grobów; rodziców, męża, siostry, a potem drobne zakupy w sklepie. Kiedy wraca do domu od razu nastawia obiad, włącza telewizor i z pilotem w ręce zapada w fotel. Jak dają coś ciekawego, to ogląda z uwagą, a zdarza jej się zdrzemnąć. Nieraz przypaliła się zupa, wygotowała woda w garnku, a ona spała jak niemowlę. Dlatego kupiła czajnik bezprzewodowy, taki co się sam wyłącza. Szkoda, że nie ma takich garnków. Może są, ale czy warto kupować, na pewno dużo kosztują.
Kawa już wypita, śniadanie zjedzone, Helena rozgląda się po pokoju, rozmyślając czym wypełnić tak niefortunnie rozpoczętą niedzielę. Włącza telewizor, przelatuje po kanałach i zaraz wciska czerwony guziczek.
- Nic ciekawego, wszędzie bajki dla dzieci - burczy zdegustowana - jakby tylko dzieci chciały oglądać. Co tu robić? - zadaje sobie pytanie. - Może coś poczytam? Tak, to dobry pomysł - odpowiada i podchodzi do regału. Lubi czytać książki, a tak dawno nic nowego nie kupiła. Kiedy pracowała, kupowała książki z każdej wypłaty, dzięki temu ma pokaźną bibliotekę, ale już wszystkie przeczytała. Nowości żadnych, bo teraz książki drogie, a emerytura... wiadomo, ledwo starcza na życie.
Bierze z półki starą, zniszczoną książkę. Gładzi palcami wytartą okładkę, potem siada w fotelu, otwiera i kartkuje. Nie czyta, tylko kartkuje. Zna ją na pamięć. To jej pierwsza książka, kupiona za pierwszą pensję. Ileż to lat minęło, ileż przeprowadzek, a ta książka wciąż z nią, jak najwierniejszy przyjaciel. Uśmiecha się do książki, do swoich myśli, bo przypomniała sobie, jak pewnego dnia, gdy zasłabła i mąż wezwał pogotowie, gdy ją zabierali do szpitala, poprosiła go, że gdyby umarła, to chciałaby, aby włożył tę książkę do jej trumny. Mąż się wyśmiał z tej prośby, ale obiecał, że jakby nie daj Boże, tak się stało, to spełni życzenie. Nie musiał, bo wyzdrowiała, a teraz mąż nie żyje, a ona nie ma kogo o to poprosić.
Odkłada książkę na półkę, obrzuca spojrzeniem regał zapchany książkami i ciężko wzdycha.
- Co z wami będzie, gdy mnie zabraknie? Kto was będzie czytał? Kto odkurzał? Jaki los was czeka, moje kochane? - szepcze czule.
Książki milczą, ale Helena ma wrażenie, ba, jest pewna, że ją rozumieją, że też się smucą.
I nagle tę intymną chwilę zakłóca ostry dźwięk dzwonka telefonu. Nie lubi tego jazgotliwego dźwięku. Od razu dostaje drżączki, z obawy, że nadchodzi zła wiadomość
- Pewnie pomyłka - myśli z nadzieją, biorąc słuchawkę do ręki.
- Dzień dobry, Heleno - słyszy chrapliwy głos swojego kuzyna. - Zmarła moja żona, pogrzeb w środę. Jak możesz, to przyjedź.
- O, Boże, tak mi przykro, współczuję ci, Janku. Taka jeszcze młoda, szkoda mi jej... Ale co się stało? Coś nagłego, bo przecież nie chorowała...
- Hela, co ty gadasz, jaka młoda? Hanka przecież w zeszłym miesiącu skończyła siedemdziesiątkę. To jak, przyjedziesz?
- Janku, oddzwonię, muszę się zastanowić, bo to szmat drogi, a wiesz, że mam już swoje lata. Dużo więcej od ciebie.
Odkłada słuchawkę. Dość długo stoi przy stoliku, zapatrzona w aparat telefonu i nagle ogarnia ją bezbrzeżny smutek. Uświadamia sobie, że coraz częściej odbiera telefony
z informacjami o pogrzebach. Już nie pamięta kiedy ktoś zadzwonił z pytaniem o jej zdrowie albo tak po prostu, żeby tylko pogadać.
Podrywa się i idzie do kuchni.
- Trzeba zrobić jakiś obiad - decyduje. - Muszę przyrządzić coś, co mi poprawi nastrój.
Zawsze, gdy dopada ją przygniębienie, gotuje swoje ulubione potrawy. Teraz ma ochotę na kotlet schabowy z ziemniakami i surówką z kiszonej kapusty. Nie powinna tego jeść, bo ma dietę, ale w takiej chwili, kto by myślał o diecie.
- Dopóki żyję, będę jeść to, co lubię - mówi z przekonaniem, energicznie ubijając tłuczkiem mięso.
Po chwili śmieje się głośno, patrząc na skwierczący na patelni kotlet.
- Po śmierci będę na ścisłej diecie, po wsze czasy - dodaje.
Milknie zawstydzona swoim śmiechem.
- Hanka nie żyje, a mnie się zbiera na głupie żarty. O, matko! Teraz moja kolej - szepcze z trwogą. - Jestem najstarsza w rodzinie, jestem najstarsza w rodzinie, jestem najstarsza - powtarza, załamując ręce.
Helena boi się śmierci. Nie chce umierać, czuje się jeszcze młoda, mimo swoich siedemdziesięciu pięciu lat. Ciało się postarzało, zmieniło, zwiędło lecz jej umysł jest sprawny, sił też nie brakuje. Kiedy tylko pomyśli, że może się rano nie obudzić, od razu włącza radio abo telewizor, żeby zagłuszyć, odwrócić złe myśli. Od lat na noc włącza po cichutku radio i maleńką lampkę. Czuje się wtedy bezpieczna i lepiej śpi. Nawet gdyby już w nocy przyszła śmierć, to lżej będzie odchodzić przy muzyce i świetle. Nikomu o tym nie opowiada, bo wie, że to dziwactwo i nie chce narazić się na śmieszność.
Po skończonym obiedzie siada przy biurku. Wyjmuje dużą białą kartkę, długopis i zaczyna pisać. „Moja ostatnia wola”, pieczołowicie kaligrafuje nagłówek
- Muszę to napisać - mruczy pod nosem. - Muszę, bo nie wiem ile jeszcze czasu mi zostało, ile takich niedziel przeżyję, na ile mszy nie dojadę, ile zjem kotletów, ile kaw wypiję... To wszystko, co mam w domu, nie może się zmarnować, moje ukochane książki, obrazy, fotografie, porcelana, cenne bibeloty... Jest tego trochę - odwraca głowę, spoglądając z dumą i troską w głąb mieszkania.
Kartka zapełnia się równym, wyrobionym pismem. Co parę linijek, Helena odkłada długopis, zamyśla się, czasem uśmiecha, patrząc w okno. To znów jej twarz tężeje w zasmuceniu. Wierzchem dłoni ociera łzę i pisze dalej.
Kiedy kończy, ostatnie błyski słońca przedzierają się przez korony drzew przed domem. Czuje zmęczenie i smutek. Zostawia zapisaną kartkę i wychodzi przed dom. Na klombie pysznią się bordowe piwonie, jej ulubione kwiaty. Wyciąga rękę i delikatnie gładzi palcami aksamitne płatki.
- Za parę dni stracicie swój urok, zwiędnięcie, znikniecie, tak jak wszystko co żyje - szepce, pochylona nad klombem.
Gdzieś z oddali dobiega krzyk dzieci, śmiech, ujadanie psów.
Helena prostuje plecy, nasłuchuje odgłosów i jej twarz łagodnieje. Mimo wszystko kocha swoje życie.
- Dzień się kończy, ale będą następne, muszą być - rzuca przed siebie, butnie zadzierając głowę.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Miranda · dnia 11.05.2012 18:43 · Czytań: 905 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 9
Inne artykuły tego autora: