18. września 1. roku edwardiańskiego
- Przepraszam cię na chwilkę…
- Co…? Mama zawsze mawiała, że należy mówić „słucham”… Słucham?
- Dlaczego nic nie napisałeś o tym, co się działo między dniem drugim września, a osiemnastym września?
- Nie pamiętam, co się wtedy działo.
- Przykro mi, ale nie rozumiem, jak to możliwe. Dwa pierwsze dni zapamiętałeś z tak szczegółowo, ale następne dwa tygodnie to dla ciebie czarna plama?
- Tak, właśnie tak. Zacznę jeszcze raz:
18. września 1. roku edwardiańskiego
To miał być ciężki dzień. Wiedziałem to już wtedy, gdy zobaczyłem plakat z wiele znaczącym nagłówkiem „DYSKOTEKA SZKOLNA”.
Mama zawsze mawiała „Nie daj się przeciwnościom losu!”, ale jak mogłem patrzeć na to złowróżbne zdanie, nie popadając przy tym w cichy stan wewnętrznej histerii? Dyskoteka oznaczała dzieci w czasie moich nocnych godzin pracy. Zazwyczaj mogłem liczyć wtedy na względny spokój. Ale nie tym razem.
Wszystko rozpoczęło się już po piętnastej. Drzwi sali gimnastycznej zostały otwarte na oścież. Okna zasłonięto, z głośników huczała okropna muzyka. Ja lubiłem muzykę poważną, kameralną, cichą. To, czego oni słuchali, raniło moje uszy. Od małżowiny aż po bębenki. W okolicy sali zaczęła zbierać się młodzież. Niektóre z dziewcząt nałożyły na swe twarze nieskromny makijaż. Nie powinny tego robić, wszak były czyste, nieskalane. W tych przebraniach wyglądały jak ulicznice. Spojrzałem na nie tylko raz, a potem udałem się powolnym krokiem do kotłowni. Marzyłem o tym, żeby móc skryć się tam bezpiecznie na cały wieczór, ale wiedziałem też, że muszę stróżować przy wejściu. Wcale mi się to nie uśmiechało. Nawet w położonej pod ziemią kotłowni nie dawały mi o sobie zapomnieć okropne dźwięki młodzieżowej muzyki. Po cóż miałem się tam skrywać? Nagle wydało mi się to zupełnie bez sensu. Wróciłem na swoje stanowisko, a raczej miałem taki zamiar, bo gdy odważnym krokiem zmierzałem ku drzwiom wejściowym placówki, zamiast czekającego na mnie samotnego krzesła, ujrzałem oblicze młodzieńca z szyderczym uśmieszkiem na twarzy, diabłem w oczach i roześmianą dziewczyną na kolanach. Stanąłem jak wryty w ziemię. Nie tego się spodziewałem. Ze swą miną „ale jakto?” przypatrywałem się tym dziwnym postaciom. Nie był tam tylko on i dziewczyna. O, nie, to była cała radosna kompania. Trzech chłopców i dwie dziewczyny. Najprawdopodobniej, gdybym opamiętał się sekundę wcześniej i czym prędzej stamtąd odszedł, nie wydarzyłoby się to, co miało się wydarzyć już w następnej chwili. A było to z pozoru nieważne wydarzenie. Ku mojej zgubie, okazało się przełomowe.
- Dzień dobrrrry – prawie krzyknął do mnie, w nienaturalny sposób przeciągając dźwięczne „r”.
Obdarzyłem go ponurym spojrzeniem.
- Kim pan jest? – zapytał, szczerząc zęby. Nie, nie uśmiechał się, on dosłownie je szczerzył.
- Pracuję tu – odrzekłem, spoglądając na niego spode łba.
- Ale tu nie ma latarni – powiedział triumfalnym tonem, na co grupka jego znajomych zareagowała głośnym śmiechem. Ach, cóż za wyrafinowany żart.
Czym prędzej się stamtąd oddaliłem, udając, że nie zwracam uwagi na ich głupie komentarze, na to, że krzyczą coś do mnie, na ich głupie chichoty. Nie miałem ochoty na to patrzeć. Boleśnie przypominało mi to moją przeszłość.
Dzieci tańczące na sali, gawędzący ze sobą nauczyciele, śmiejąca się młodzież na korytarzu, jakaś samotna dziewczyna z wielkim zapałem pisząca coś w zeszycie. To wszystko widziałem jakby istniało gdzieś obok mnie, jakbym nie był częścią tego zintegrowanego ze sobą środowiska. Nie byłem częścią tego świata. Nigdy nie pasowałem do otoczenia. Jak gołe, zimowe drzewo, w soczystozielonym sadzie.
- Dlaczego sądzisz, że nigdy nie pasowałeś do swojego otoczenia? Czy już wcześniej zdarzało ci się czuć takie wyobcowanie?
- Kiedyś… Ale to część mojej historii…
Już we wczesnych latach dzieciństwa moje życie społeczne nie wyglądało zbyt dobrze. Pamiętam, jak nazwano mnie wtedy. Dobrze to pamiętam. IDIOTA.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Sonrisa · dnia 23.05.2012 14:35 · Czytań: 410 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: