Mały, żółty motylek siada mi na dłoni, poruszając delikatnie skrzydełkami. Nie wykonuję żadnego ruchu, aby go nie wystraszyć i nie zranić. Wpatruję się zauroczna, jak drepcze mi po skórze, badając skrupulatnie grunt.
Po chwili kolejny motyl zatacza koło w powietrzu i ląduje na palcu wskazującym. Wstrzymuję oddech i patrzę, jak owady porozumiewają się obcym dla mnie językiem.
Promienie słońca przedzierają się przez rozłożyste gałęzie, rozbijają się o rozgrzaną ziemię i tańczą wraz z drobinkami kurzu i pyłu, rozsiewanego przez wiatr.
Bosą stopą dotykam tafli wody. Jest zimna, ale i przyjemnie orzeźwiająca, wprost idealna w tak upalny dzień. Siedzisz obok mnie, obejmując mnie w pasie. Niewiele mówisz, błądzisz gdzieś myślami, pomiędzy kosmykami moich włosów, z filuternym uśmiechem w kącikach oczu. Cisza przy tobie jest bardziej wymowna od wszystkich słów, na które się w życiu natknęłam, dlatego milczę, zadowolona z twojej obecności.
Kiedy motyle wzbijają się w górę, niczym kolorowe baloniki, nie mogę oderwać od nich wzroku. Są jak małe cuda natury, które nigdy nie przestają zadziwiać i prawie każdemu kojarzą się z dzieciństwem. Mi na pewno, bo zawsze chciałam być tak wolna, tak niezależna, jak one, i w pewnym sensie dopięłam swego. Wyfrunęłam w świat, nie pytając nikogo o zgodę.
Tymczasem niedaleko nas czteroosobowa rodzina rozkłada koc. Wyciągają z koszyka smakołyki, napoje i układają je w rządku, jeden za drugim. Dzieci zrzucają z nóg sandały i biegną nad brzeg jeziora, tocząc spór o jakieś drobnostki. Rodzice uciszają je, wskazując ręką kaczuszki, moczące się nieopodal w wodzie.
Patrzę na nich z rozmarzeniem.
Czy my też będziemy tak wyglądać za kilka lat?
Podajesz mi rękę, wstajemy oboje, kierując się w stronę kafejki, gdzie zwykle lubimy pić cappuccino. Już marzę o ulubionym cieście marchewkowym, bez którego nie potrafię sobie wyobrazić sobotniego popołudnia.
Wychodzimy na ścieżkę, skrytą wśród zarośli i jeżyn, wspominając z łezką w oku ostatni pobyt w rodzinnym mieście.
Niespodziewanie drogę zastępuje nam pies, który przechylając główkę na prawo i lewo wyraźnie czeka na naszą reakcję. Podchodzę do niego i głaszczę za uszkiem i po grzbiecie, ale on zdaje się być obojętny na pieszczoty.
− Gdzie jest twój pan? − pytam jamnika, rozglądając się wokół. − Zgubiłeś się, tak?
Uwielbiam zwierzęta, szkoda, że nie mogę żadnego przygarnąć. Nie pozwala mi na to praca i styl życia.
− Poszukajmy właściciela, na pewno się martwi.
Po kilku krokach skręcamy w prawo, ale pieskowi to się w ogóle nie podoba. Patrzy na nas małymi ślepkami i szczeka, wyraźnie niezadowolony.
− To chodźmy w lewo!
Tym razem jamnik kroczy przed nami, merdając ogonem. Zaciekawieni nieustępliwym zachowaniem psa maszerujemy tuż za nim i wchodzimy w gęsty las.
Idziemy, odgarniając na boki rosnące zuchwale jeżyny i paprocie, przez które nie łatwo się przedostać. Ścieżka jest wyjątkowo wąska, stąpam ostrożnie, patrząc pod nogi, bo co chwilę trafiam na połamane gałęzie, które grożą niechybnym upadkiem.
− Oby nie wpuścił nas w maliny – żartujesz.
Właśnie, gdy dotykam twego ramienia w poszukiwaniu oparcia, jamnik zatrzymuje się jak wryty.
Uśmiech zastyga na naszych twarzach, gdy na ziemi, między ściętymi gałęziami, dostrzegamy postać mężczyzny. Twarz staruszka jest nieruchoma, pokryta gęsto zmarszczkami przypomina rzeźbę, zagubioną gdzieś na łonie natury.
Pies podbiega do swego właściciela, podnosi jedną łapkę do góry i liże mężczyznę po dłoni. Przez głowę przebiegają mi czarne myśli, ale ty uspokajasz mnie czułym pocałunkiem, tak niestosownym w tej chwili, że przez moment mam ochotę się na ciebie pogniewać.
Podchodzisz do staruszka i sprawdzasz mu puls.
− Nic mu nie jest –na dźwięk twego głosu nieznajomy podnosi ociężałe powieki.
− Co się stało? – słyszymy zdziwiony głos. Staruszek spogląda na nas, jakbyśmy właśnie spadli z kosmosu i wylądowali w jego ogródku.
− Jak się pan czuje? – pytam z niepokojem.
− Dobrze. Musiałem chyba zasłabnąć.
Pomagamy mu się podnieść. Jamnik skacze wokół nas, bardzo przejęty całą sytuacją.
− Może powinniśmy zawiadomić kogoś z rodziny? – staramy się pomóc.
Kiedy na twarzy nieznajomego maluje się niepokój, niemalże panika, natychmiast zarzucamy ten temat. Staruszek odwraca, przepełnione smutkiem oczy, jakby się wstydził, że odkryliśmy drzemiące w nim emocje. Strzepuje ze spodni liście i poprzyczepiane kolce jeżyn, próbując ukryć zakłopotanie.
− Nie ma takiej potrzeby. Nic mi nie jest – mówi drżącym głosem.
Z plecaka wyjmuję butelkę wody mineralnej.
− Chciałby się pan napić?
− Z przyjemnością.
Delikatny wiatr porusza liśćmi drzew, kołysząc nimi na różne strony. Niektóre już spadają, chociaż do jesieni jeszcze daleko.
− Dziękuję wam.
− To jemu powinien pan podziękować – oświadczam, głaszcząc jamnika za uszkiem.
Nieznajomy uśmiecha się, patrząc w oczy wiernemu przyjacielowi.
− Muszę wam to jakoś wynagrodzić. Zapraszam na popołudniową przekąskę w kawiarni – mówi z nadzieją w głosie.
Wyobrażam sobie duży kawałek przepysznego ciasta i już wiem, że ta propozycja bardzo mi się podoba.
− W takim razie chodźmy - wołam, nim zdążysz mnie powstrzymać.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Monia81 · dnia 24.05.2012 08:21 · Czytań: 958 · Średnia ocena: 3,8 · Komentarzy: 10
Inne artykuły tego autora: