Mała, trawiasta plaża przy jeziorze Wolfgangsee w austriackich Alpach jeszcze pusta. Przyjechaliśmy wcześnie, bo nie lubimy pod wodą tłoku. Przy pierwszych promieniach słoneczka (będzie ładna widoczność) i przy papierosku omawiamy plan nurkowania. A plan jest prosty – schodzimy na 30 m, skręcamy w lewo i dobijamy do grzbietu podwodnej grani. Za grzbietem robimy krótki rekonesans, i…do góry. Lekkie, łatwe, niestresowe, turystyczne nurkowano. Niespiesznie się ubieramy, przebieramy w klamotach, wybieramy sprzęt. Jeziorko się rozjaśnia, na tle majestatycznej góry Schafberg wolniutko przesuwa się stylowy bocznokołowiec Franz Josef. Podobno jeszcze oryginalny, z czasów kiedy Jego Cesarska Mość leczył swoje cesarskie hemoroidy w pobliskim Bad Ischl. Stateczki na początku wieku były dwa, ale jeden z nich zatonął zaraz w dziewiczym rejsie z kilkoma oficerami na pokładzie. Nigdy go nie znaleziono, a może nie szukano… Nieważne.
Ostatnia poprawka sprzętu, wymiana „ok” i zjeżdżamy. Woda przeźroczysta, pod nami podwodne granie i inne formacje skalne wszelkiej maści. Wolniutko spływamy do zamierzonej głębokości, przypomina to jakieś bajkowe latanie nad grzbietem Giewontu… Skręcamy w lewo, w kierunku grzbietu. Przy ogromnym pniu drzewa poluje duży szczupak. Naprawdę - duuuuuży szczupak! Podpływamy ostrożnie, szczupak wolno obraca się w naszą stronę i lustruje nasze sylwetki. Chwilę patrzymy na siebie, potem ryba wykonuje ruch jakby do odpłynięcia. Jednak nie – zawraca. Podpływa ponownie, uważniej się przygląda i … dałbym głowę - uśmiecha się! No tak – zauważył, że nie mamy kuszy. Obraca się trochę bokiem, prawą płetwę brzuszną kieruje wyraźnie w naszym kierunku i składa w międzynarodowym geście „fuck you”. Potem majestatycznie odpływa… Czekaj, gnojku! Zapamiętałem cię! Jeszcze tu wrócę – z taaaaką armatą!
Spokojnie. Spo-koj-nie… Płyniemy dalej. Dopływamy do grzebienia grani i wychylamy się „na zewnątrz”. Granat wody ostrzega przed dużą głębokością. Ale nie zajrzeć…? Tak choćby kawałek? Tym bardziej, że w jednym miejscu jakby mniej granatowo. Jaśniej tak jakoś. Paluchem wskazuję partnerowi jaśniejszą plamę i oczami pytam: sprawdzimy? Pokazuje „ok.” ale nie więcej niż 10m. Pieprzony asekurant. Ale zgoda. Pasuje – zjeżdżamy. W miarę pokonywania głębokości plama się nienaturalnie rozjaśnia, ogromnieje.
Jaaaaa… przed nami w pełnej krasie wyłania się biała sylwetka wielkiego bocznokołowca. Na burcie nazwa: ELŻBIETA AMELIA. No tak – kojarzę. Sissi – żona Franza Józefa. Nie mogę! Znaleźliśmy wrak drugiego parowca. Ale numer…!!! Wrak utrzymany wspaniale, lekko tylko przechylony. W bulajach pod pokładem jeszcze palą się światła. PALĄ SIĘ ŚWIATŁA!!!??? Rzut oka na komputer – 37 m. Za wcześnie na narkozę i omamy. A może butle nabili mi jakimiś oparami marychy… Butlę nabijałem w Linzu. No, gdyby w Amsterdamie – to rozumiem. Parzę na partnera – dwa znaki zapytania w miejsce oczu. Czyli – też to widzi.
Tym razem, już bez porozumienia, obaj ruszamy do otwartych, prowadzących pod pokład drzwi. Korytarzyk, następne drzwi, za nimi rzęsiście oświetlone pomieszczenie. Chyba mesa. W kącie pod ścianą, cztery sylwetki przy stole. Grają w karty. Już nawet się nie dziwimy, wpływamy do mesy. Cztery sylwetki jak na komendę zwracają się twarzami w naszą stronę. Wąsate pyski, mundury, szable – ogólnie, lekko chyba pijani. Nie – z pewnością – mocno pijani. Mało się znam na mundurach, ale wygląda mi to na zbieraninę międzynarodową. Rusek, Austriak, jakby Turek, Anglik… Siedzą sobie moczymordy i zgodnie rżną w karty. No tak – dopiero parę lat Najjaśniejszy podpisze akt wypowiedzenia wojny Serbii, dający początek największej dotychczasowej europejskiej zadymie.
Moczymordy chwilę lustrują nas i… wracają do gry. Normalka – pływający po mesie dwaj przebierańcy z automatami to widok powszedni dla takich twardzieli. Zresztą – kto tu powinien być zdziwiony? Podpływam bliżej, rzut oka na stół. Kilka monet, karty, szklanki i butelki. Pula raczej dość mizerna. Jednak twarze szare, zacięte… Grają jakby o cały świat. Może o czyjeś życie. Może o czyjąś śmierć, ziemię , honor, ojczyznę, granice..? Co jest tak ważne, że zapomnieli się w sobie i nie zauważają drobnego dyskomfortu swojego położenia?
Jeden z drabów machinalnie sięga po butelkę. Pusta. Rozgląda się – kiwa na mnie paluchem. Podpływam a on wzrokiem pokazuje mi skrzynię w kącie mesy. Otwieram wieko. Pokaźna jeszcze bateria butelek (Tokaj – a jak!). Łapię za szyjkę jedną flachę i podaję „do stołu”. Moczymorda – panisko, podnosi ze złotej kupki jedną monetę i rzuca w moim kierunku. Łapię w locie, oczami łypię: danke (a może: spasiba) i chowam monetę do kieszonki naszytej na rękawicy. Pasuje. Już się wycieczka do Austrii zwróciła. Z poziomu przechodzę w pion i przyjmuję pozycję „kelnerską”. Partner jednak bezlitośnie szarpie mnie za rękę i puka w manometr. Dobra, wiem … ale jeszcze chwila, ok? Niestety, mój manometr ostrzega tak samo. Robimy wycofkę bez pożegnania. Zresztą, chyba nawet nie zauważyli. Przyrządy zaczynają już na poważnie wariować, więc bez zwłoki pedałujemy najszybciej jak się da ku powierzchni.
Przysiadamy na chwilę na grzbiecie i oglądamy się za siebie. Wraku już nie widać, ciemno tak jakoś…Niemiło…Irracjonalnie… W końcu mamy odwagę spojrzeć na siebie… Ale jazda! Takich omamów jeszcze pod wodą nie miałem. Zresztą, kolega też nie. Trochę się wstydzimy siebie. To było jednak nieprofesjonalne. Może za szybko zeszliśmy, może jedliśmy lub piliśmy wczoraj coś nie teges..? Nieważne… Na oparach powietrza i na granicy bezpieczeństwa wynurzamy się nerwowo. Bez słowa, jakby czemuś winni, pośpiesznie klarujemy klamoty. Trzeba w spokoju w bazie dobrze przejrzeć sprzęt i jadłospis. Może się przebadać… A już na pewno – walnąć lufę.
Nerwowo upycham do bagażnika niedbale sklarowany sprzęt. Z kieszeni jacketu wysuwa się rękawica, uderza o brzeg bagażnika i z kieszonki wyskakuje… złota moneta. Tocząc się w kierunku jeziora podskakuje jeszcze kilka razy na asfalcie. Ostatnie odbicie. Znika w wodzie.
Tak, tak… Koniecznie trzeba walnąć lufę.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Bukowski · dnia 27.05.2012 15:02 · Czytań: 743 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 2
Inne artykuły tego autora: