9. października 1. roku edwardiańskiego
Poczułem dziwny, drażniący nozdrza zapach. Od zawsze, od początków mego istnienia mdliło mnie, gdy tylko poczułem choćby jego nikły, ledwo wyczuwalny cień. Zapach dymu papierosowego. Byłem zgorszony. Szkoła to miejsce, w którym przebywają dzieci. Nie powinny być narażane na bierne palenie. Któż dopuścił się tego czynu w placówce pełnej niewinnych istot? Odpowiedź nadeszła zbyt szybko. Naprawdę wolałem tego nie wiedzieć. Byłbym doprawdy przeszczęśliwy, gdyby tamtędy nie przeszedł. Ale on oczywiście musiał to zrobić i tym samym mnie oświecić. Tym ohydnym palaczem okazał się nie kto inny, tylko Konrad. Swobodnym, szybkim krokiem, odziany w sportową bluzę, przemieszczał się korytarzem nasz dzielny mały konserwator. Gdy mnie mijał, poczułem nasilenie odrażającej woni. Mama zawsze mawiała „Pozory mylą!”. A więc idealna postać Konrada była tylko pozorna? W końcu każdy z nas ma jakieś wady... Ale czy on nie wiedział, że palenie jest bardzo niezdrowe? Niewłaściwe? Nieeleganckie? Mój idol, bo przecież właśnie nim był dla mnie Konrad, nie powinien być uzależniony od papierosów. To kłóciło się z całą moją ideologią pod każdym względem prawej egzystencji. Czyżby życie ze mnie kpiło? A może to nie życie, lecz Konrad ze mnie kpił?
10. października 1. roku edwardiańskiego
Zmieniłem zdanie. To nie były niewinne istoty. Te „dzieci” były potomkami ucieleśnionego zła. Nie miałem na myśli wszystkich dzieci. O nie. W sumie, to diabeł tkwił tylko w jednym z nich. W osobie Łukasza. Łukasz... Łukasz chyba stwierdził, iż zabawnie będzie mnie gnębić. Łukasz nie szanuje dorosłych. Łukasz nie uznaje żadnych autorytetów. Najwyraźniej wtedy, na dyskotece, obrał mnie za swój cel. Wszak jestem tylko mało inteligentnym, nic nieznaczącym stróżem. Sługusem, który równie dobrze mógłby nie istnieć. Zastanawiałem się, czy mu zazdrościłem. Ja w młodym wieku nie byłem tak pewny siebie. Tak pełen młodzieńczej energii. Nie uważałem się za pana świata i nie otaczałem się gronem wiernych przyjaciół. Czy coś mnie ominęło?
Łypnąłem skrzywdzonym wzrokiem na postać Łukasza leżącego na ławce. A dokładniej na postać Łukasza leżącego na swej koleżance, która leżała na ławce. Był bardzo wesoły. Miał w pogardzie wszystkich, którzy nim pogardzali. Nad Łukaszem pochylił się jego przyjaciel. Koleżanka Łukasza krzyczała na nich, jednoczenie śmiejąc się do rozpuku. Czy właśnie tak powinna wyglądać wzorowa szczęśliwa młodość? Łukasz znalazł sposób na to, żeby kolega z niego zszedł. Po prostu go pocałował, a ten natychmiast podniósł się, wyjąc z obrzydzenia.
11. października 1. roku edwardiańskiego
Ciemnowłosa dziewczynka radośnie wyszczerzyła się na mój widok. Znowu. Nie miałem pojęcia, o co chodziło Werze. Czy widziała we mnie coś szczególnie interesującego?
- Przepraszam pana...
Rozwiązanie zagadki było coraz bliżej mnie.
- Czy pan... - ucichła onieśmielona – czy pan… ma na imię Edłord?
- Nie, mam na imię Zbyszek.
- Ach... och... więc przepraszam.
- Edwardzie?
- Słucham?
- Dlaczego ją okłamałeś?
- Nie okłamałem jej.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Sonrisa · dnia 04.06.2012 19:28 · Czytań: 410 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: