18. października 1. roku edwardiańskiego
- Ale... - zaczęła swą wypowiedź Wera.
Brutalnie jej przerwano:
- Zamknij ryj, Wera!
- Ej... - zaprotestowała, jednak znów usłyszała:
- Oj, weź, zamknij już ten ryj!
- Co ja takiego zrobiłam?
- Ryj...
20. października 1. roku edwardiańskiego
Spieszyłem się. Szybko przedzierałem się przez tłum nastolatków, czterokrotnie powtarzając słowo „przepraszam”. Mimo ogólnego pośpiechu i wielu obowiązków, które czekały mnie tego dnia, byłem na tyle wyczulony na dźwięk swojego imienia, że udało mi się usłyszeć, jak Wera mówi swej koleżance, jaki to ja jestem przystojny... Najwyraźniej kilkudniowy zarost robił swoje.
22. października 1. roku edwardiańskiego
Wera mnie śledziła. To było pewne. Nie mam na myśli tego, że za mną chodziła. Ona po prostu w dziwny sposób była wszędzie tam, gdzie byłem ja. Gdyby ktoś patrzył na to z boku, mógłby pomyśleć, że to ja ją prześladowałem. Ale gdziekolwiek bym się nie pojawił, tam ona musiała być. Spacerowałem po korytarzu – na ławce siedziała Wera zawzięcie zapisując coś w zeszycie. Wychodziłem ze szkolnej kuchni – Wera stała zaraz przy drzwiach, zapewne udając, że czeka w kolejce na obiad. Co ciekawe, wcześniej zawsze towarzyszyły jej wiecznie roześmiane koleżanki. Teraz wszędzie pojawiała się sama. Jakby jej jedynym towarzystwem był zeszyt z brokatową okładką i nieznany jej szkolny stróż. I konserwator. Bo wobec niego też nie pozostawała obojętna.
23. października 1. roku edwardiańskiego
- Cześć – powiedział naturalnym tonem Konrad, jakby miał w zwyczaju witać się ze mną codzienne.
Szok zawładnął moim ciałem. Bardzo chciałem odpowiedzieć, ale straciłem całą swoją odwagę, męstwo, a nawet zdolność wysławiania się. Z tegoż powodu udało mi się z siebie wydobyć jedynie niezrozumiały pomruk.
- Kojarzysz taką dziewczynkę z drugiej klasy – Weronikę? – zapytał, jakby wcale to nie było najbardziej niespodziewane pytanie, jakie mógł mi zadać.
- Yyy... W sumie to tak – wyjąkałem wyraźnie zestresowany.
Sam nie wiedziałem, dlaczego tak było, ale pytania o tę dziewczynę wydawały mi się bardzo niewygodne. Nagle poczułem się tak, jakbym ją co najmniej zgwałcił albo chociaż urodził.
- Dziwne z niej dziecko. Mam wrażenie, że cały czas za mną łazi – rzekł i spojrzał na mnie spojrzeniem wyrażającym nadzieję, że mu to jakoś wyjaśnię. Pocieszające było jedynie to, że wcale nie wydawał się być na mnie zły.
- Faktycznie... Jest dziwna... - przyznałem z namysłem. Wera była dziwna. Ale czyż i ja nie byłem dziwny? Czyż Wera nie była całkiem do mnie podobna pod jakimś chorym względem? Choć jej nie znałem, miałem dziwne poczucie pewnej bliskości z nią. Na tyle bliskiej bliskości, że nie czułem się dobrze, słuchając jak osoba, którą przecież tak bardzo podziwiałem i uwielbiałem, mówiła o niej złe rzeczy.
- Ale to chyba dobre dziecko – dodałem po chwili. – Niby dlaczego miałaby chodzić za szkolnym konserwatorem?
- Może to mi się tylko wydawało. Najwyraźniej mam obsesję – zaśmiał się sam do siebie i odszedł szybkim krokiem w wyraźnie lepszym humorze. Wygląda na to, iż oczekiwał ode mnie odpowiedzi typu „nie martw się, to tylko twoje złudzenia”.
6. listopada 1. roku edwardiańskiego
- Ale o co chodzi? – pytała Wera swoją koleżankę.
Koleżanka Wery miała opuszczoną głowę. Starała się skryć w gąszczu swych włosów.
- I tak cię to nie obchodzi! – odwarknęła w odpowiedzi.
- Oj – zdenerwowała się Wera i zostawiając swą smutną przyjaciółkę, podbiegła do mnie.
- Dzień dobry – powiedziała. Zachowywała się trochę tak, jakby uważała, że jesteśmy już na stopie koleżeńskiej.
- Yhy... - odmruknąłem. Sam nie wiedziałem, czy ta sytuacja mi odpowiadała.
- Lubisz pracę szkolnego stróża? – zapytała.
Na krótką chwilę zamarłem. Mama zawsze mawiała, że starszym powinno okazywać się szacunek poprzez zwracanie się do nich formą grzecznościową „pan”, „pani”, „państwo”. A tu mała, nieznana mi dziewczynka, odzywa się do mnie na ty, a z jej niewinnej minki wynika, iż nie widzi w tym nic dziwnego tudzież gorszącego. Z jej twarzy powoli spełzał uśmiech, gdy wpatrywała się we mnie zastygłego w wyrazie zdumienia i milczącej dezaprobaty.
- To znaczy... - poprawiała się z wyraźną drwiną w oczach - czy pan, panie Edłordzie, lubi pracę szkolnego stróża? – wykrzywiła twarz w sarkastycznym grymasie, który chyba miał być uśmiechem. Patrzyła na mnie wesoło, jakbyśmy jedyni znali jakąś wielką tajemnicę, której nikt inny poznawać nie powinien.
W tamtej chwili po raz pierwszy pomyślałem, że jest w niej coś przerażającego, coś, czego nie udawało jej się skryć pod osłoną nieśmiałego uroku cichutkiej dziewczynki.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Sonrisa · dnia 17.06.2012 19:27 · Czytań: 364 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 0
Inne artykuły tego autora: