Zakapturzona, ubrana na czarno postać zmierzała szybkim krokiem do swojego celu, przedzierając się pomiędzy rzędami odrapanych szczątków wspaniałych niegdyś budowli. Dzieł światowej sławy architektów, teraz przedstawiających sobą tylko obraz niemej rozpaczy tych, którym przyszło za nie zginąć. Za nie, za cały naród, za kraj.
Przesiąknięty chemikaliami deszcz wciąż lał się z szarych chmur, otulających szczelnie każdy skrawek nieba nad tym ponurym, wiejącym śmiercią pustkowiem.
To miejsce ciągle płacze.
Płacz osieroconych, błąkających się bez celu dzieci, owdowiałych żon, osamotnionych mężów i tej opuszczonej ziemi.
Krople kwaśnej wody spływały posłusznie po nieprzemakalnej powierzchni czarnego płaszcza, przewiązanego na klatce piersiowej dwoma szarymi pasami, przytrzymującymi na plecach mężczyzny miecz i dwa grube zwoje. Chlupot rzadkiego błota spod wzmacnianych metalem butów zlewał się z szumem rozbijającej swe krople o gruzy ulewy.
Lalkarz zwinnie wyminął głęboką, częściowo zawaloną dziurę, by po chwili zeskoczyć z hałdy śmieci usypanej tuż przed w miarę prostą ścieżką. Lądowaniu towarzyszyło głośne, obrzydliwe chrupnięcie łamanych kości.
Wyprostował się i spojrzał w dół. Podeszwy jego butów miażdżyły właśnie na wpół zwęglone ciało jakiegoś nieszczęsnego denata, na którego sinych ustach zastygł pełen nadziei, delikatny uśmiech. Mężczyzna przypatrywał się przez chwilę temu osobliwemu zjawisku, zastanawiając się, co też mogło go tak ucieszyć, że umarł z uśmiechem na ustach.
Doskonała groteska. Żałosna nadzieja.
Największa z ludzkich słabości.
Wiatr zawył przeraźliwie, lawirując między zrujnowanymi blokami, kumulując w swoim bezlitosnym, ostrym powiewie lament martwego miasta, strącając z głowy lalkarza ozdobiony szarym skorpionem kaptur. Uwolnione ciemnoczerwone kosmyki włosów rozwiały się, wpadając ich zniecierpliwionemu właścicielowi w czekoladowe, przysłonięte ciężkimi powiekami oczy.
Sasori Akasuna zaklął pod nosem, naciągając kaptur z powrotem na głowę i ruszył ponownie przed siebie. Przecież to tylko martwe ciało. Nic niewarta, gnijąca powłoka. Pełno ich tu wszędzie. Wstyd by było spóźnić się z takiego powodu.
* * *
Brzęk nieustępliwych łańcuchów po raz kolejny wypełnił sterylnie czystą, wyłożoną białymi kafelkami celę bez okien.
Poruszył się jeszcze raz, znów szarpnął rękoma, tym razem agresywniej.
Nic.
Nic, tylko piekący ból otartych, posiniaczonych od kolejnych prób uwolnienia się nadgarstków, przykutych do ściany wysoko nad głową chłopaka. Wstał powoli, wykręcając się dziwacznie, by uniknąć złamania rąk i utkwił spojrzenie dużego, uderzająco błękitnego oka w kuloodpornej szybie tego pieprzonego więzienia. Drugie z oczu zasłaniała całkowicie długa, gęsta grzywka sięgających prawie do pasa blond włosów.
W celi naprzeciw kulił się mały, ciemnowłosy chłopiec, cały pokryty czarnymi plamami układającymi się w dziwne wzory. Blondyn zagryzł wargę i zmrużył oczy, myśląc intensywnie. Do czego to przyporządkować? Ten nieład, a jednocześnie harmoniczna całość…
Ach, tak, oczywiście.
- Abstrakcjonizm – odpowiedział sam sobie, uśmiechając się z zadowoleniem. I tak nikt inny nie słyszał. Spędzając tu całe długie dnie i noce analizował wszystko, co można by podciągnąć pod miano sztuki. Nie mógł przecież pozwolić sobie zapomnieć. Każdy artysta potrzebuje bodźców.
Rozejrzał się z goryczą po wnętrzu, które wciąż i wciąż było takie samo. Twórca tych cel zdecydowanie nie posiadał artystycznego zamysłu. Ta wszechobecna, niezmienna biel wyprowadzała go z równowagi. Czerń mogłaby choć wyblaknąć z biegiem czasu. Z obecnym kolorem nie działo się zupełnie nic. Zero. Nie było tu nawet kurzu, który mógłby osiąść na kafelkach i sprawić, by poszarzały.
Kompletna ignorancja. Słono zapłaci ten, który śmiał zamknąć go tu na tak długi czas.
Jego, Deidarę, najbardziej utalentowanego rzeźbiarza w całej Japonii.
Blondyn prychnął cicho i osunął się ostrożnie na cienki koc, przez który i tak ciągnęło zimno od podłogi. Wolałby tysiąc razy bardziej umrzeć na zewnątrz niż siedzieć tu bez celu i szansy na wydostanie się. Gdzieś z dala trzasnęły drzwi, a on skrzywił się z obrzydzeniem, czując ściekającą po przedramionach ciecz. Konkretniej, ślinę.
Spojrzał na swoje przykute wysoko dłonie i poczuł paradoksalną ochotę, żeby się roześmiać. One naprawdę tam były. Półotwarte, zaślinione, z wywalonymi językami i dwoma rzędami równych, białych ząbków.
Chłopak zagryzł policzek od wewnątrz, skupiając się jak najmocniej i powoli oblizał te dwie zbędne pary ust językami, po czym zamknął je z trudem. Przyszłoby to o wiele łatwiej, gdyby akurat jego ręce od łokci w górę nie były prawie całkowicie odrętwiałe. Teraz widać było tylko cienkie kreski na skórze.
Do jego uszu dotarł odgłos szybko zbliżających się kroków. Po chwili przy szybie stanęła wysoka, obcięta krótko kobieta o czerwonych włosach, ubrana w lekarski kitel. Wstukała kod do zamka, a szyba odsunęła się wolno, wpuszczając do celi przesiąknięte zapachem chemikaliów laboratoryjne powietrze.
- Czego znowu chcecie, hmm?! – odezwał się blondyn natychmiast, wychylając się wyzywająco w przód.
- Badanie kontrolne. Uspokój się – odparła chłodno kobieta, przykładając identyfikator do czytnika zamontowanego w grubych kajdankach, które odpięły się od ściany. Deidara wstał, wciąż mierząc pracownicę nieufnym i zniesmaczonym spojrzeniem, jednak ona odwróciła się do niego plecami i skierowała kroki przez długi, biały korytarz, po obu stronach którego ciągnęły się rzędy podobnych cel, wypełnionych wynikami genetycznych eksperymentów na ludziach.
Chłopak szedł za nią posłusznie, próbując stłumić uśmiech, cisnący mu się na usta od momentu, kiedy wypuszczono go na zewnątrz. Z kieszeni szpitalnych spodni wygrzebał sporą porcję plastycznego szarawego materiału, który wepchnął z lekkim trudem skrępowanymi rękoma do ust na dłoniach. Te od razu zaczęły żuć, a zaraz potem zwinne palce artysty uformowały sporego schematycznego pająka, którego ukrył w dłoniach.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Hannami · dnia 24.06.2012 09:10 · Czytań: 853 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: