Hotel "Liman" (VI) - wykrot
Proza » Długie Opowiadania » Hotel "Liman" (VI)
A A A
- Czego nie rozumiesz i dlaczego ci się nie podoba? – Lidka zapytała spokojnie, moszcząc się na sofie. – Uważasz, że chcę cię wyrolować?
- Bo po pierwsze, jakiś LIMAN zabrania mi dojazdu do mojej własności. I od czasu kiedy próbowałem skręcić z drogi głównej, nie lubię tej firmy, a nawet jej obecności obok mojej działki. Jak się jej pozbędziesz z sąsiedztwa, to papier podpiszę. Inaczej nie da rady.
Lidka z Dorotą spojrzały na siebie i widziałem, że zagryzają wargi. Ze śmiechu. I zaraz usłyszałem słodziutki głos Lidki.
- Stefan, ja cię przepraszam za tę cholerną firmę. Powiedz mi tylko jakim autem przyjechałeś?
- Skodą – odpowiedział naiwnie.
- Stefan, kochany, obiecuję ci, że jutro pod tym znakiem będzie tabliczka, że zakaz wjazdu nie dotyczy skody Stefana. Może tak być? Zaakceptujesz to?
Do Stefana dotarło wreszcie, że Lidka kpi z niego w żywe oczy. Najpierw znieruchomiał a po chwili wyprostował się w fotelu. Dorota jednak szybko zareagowała.
- Stefan, rozluźnij się – powiedziała do niego spokojnie. – Wiesz kim jest Lidka?
- Wiem. Twoja i Tomka znajoma – odpowiedział.
- Lidka jest prezesem zarządu i głównym udziałowcem spółki LIMAN. Siedzisz tu i pijesz wódkę ze sprawczynią twoich zastrzeżeń, oraz właścicielką całego twojego otoczenia. A ta droga, to jest wasza wspólna. I zapewniam cię, że żadne zakazy nie dotyczą ani ciebie, ani twoich znajomych, albo tych, których zechcesz gościć.
- A skąd ty to wiesz? – wtrąciłem się.
- Bo to jest zapisane w księgach wieczystych – Dorota popatrzyła mi prosto w oczy. – Brałam czynny udział w tych transakcjach, poza tym ja też jestem udziałowcem spółki LIMAN, jeśli chcesz wiedzieć. A księgi wieczyste są dostępne, możecie to sprawdzić.
- To skąd się wziął ten zakaz dla mnie? – Stefan nie ustępował.
- Daj już spokój – Lidka była zniecierpliwiona, a w jej głosie teraz nie było wesołości. – To zakaz dla zwykłych turystów. Żeby nawet nie zajeżdżali tutaj i nie przeszkadzali. Bo tutaj są ceny nie na ich kieszenie. A poza tym, Stefan, nie zapominaj, że twoja działka jest teraz w moim zarządzie. I mam pełne prawo jeszcze przez dwa lata taki znak postawić, bo w danej sytuacji prawnej, to ja zarządzam całym otoczeniem tej drogi. Od jej początku do samego końca. I mam na to zgodę organów gminy, bo to droga gminna. Dopiero gdy wygaśnie dzierżawa, odzyskasz swoje prawa. A wtedy będziemy się nimi dzielić. I jak zechcesz ze mną od czasu do czasu coś wypić, to problemów nie przewiduję. Ale jak nie będziesz chciał… – roześmiała się – to znowu będziemy musieli negocjować! – zaśmiewała się.

Stefan siedział w fotelu bezwładnie, wyraźnie zaskoczony i chyba nie bardzo wiedział co ma odpowiedzieć.
Tak samo jak ja. Lidka właścicielką LIMAN-a? Tego wszystkiego dookoła??? A my sobie ot tak siedzimy z nią i pijemy drinki? I jeszcze czasem się całujemy?
- Co was tak zmroziło, zjem was, czy co? Tomek, nie lubisz mnie już? – Lidka odzyskiwała humor. – A ja się dzisiaj tak ucieszyłam na twój widok!
- Lidka, ty wiesz, że ja cię kocham – powiedziałem, gdyż jej żartobliwe słowa przywróciły i mnie równowagę. Bo już zaczynałem czuć się głupio. Kim my jesteśmy dla tych dziewczyn? Dwóch niemal bezrobotnych, podstarzałych facetów…
- Naprawdę? Nie obiecuj, bo i tak ci nie wierzę – Lidka uśmiechała się do mnie wesoło.
- Kocham szczerze! Platonicznie wprawdzie, ale jednak. I to, cośmy sobie wcześniej obiecali, postaram się wypełnić. Naprawdę! Wiesz, mnie zakazy wjazdu nie dotyczą, bo ja jestem na piechotę! – zażartowałem. – Ja nie będę marudził o jakiś tam zakaz.
Zrozumiałem, że ten zakaz wjazdu jest drobiazgiem, niewartym wspominania. I niepotrzebnie Stefan w ogóle poruszał ten temat.
- No dobrze – akuratnie odezwał się pojednawczo – zostawmy to na boku.
Chyba doszedł do takiego samego wniosku jak i ja. – Tylko żeby ktoś mi zagwarantował, że to wszystko będzie prawdą. Po tej dzierżawie.
- Stefan! – Dorota odezwała się pewnym głosem. – Jak pamiętasz, John chyba mówił, że mam wszelkie jego pełnomocnictwa do załatwienia tej sprawy. Więc po pierwsze: ja osobiście jestem zainteresowana pełną realizacją tych planów i tak jak dotąd nie zrobiłam ci krzywdy, tak zadbam nadal o twoje interesy, a po drugie – jutro moje gwarancje potwierdzi… Tomek.
- Ja? – nie ukrywałem zdziwienia.
- Tak, ty! Już jutro! – Dorota, patrząc mi w oczy, potwierdziła swoje słowa. – A teraz zróbmy sobie przerwę, bo muszę wyjść. Tylko wcześniej napiłabym się jeszcze trochę koniaku. Z tobą – dodała po chwili patrząc na mnie. Stefan rozmawiał z Lidką.
Kiedy znów napełniłem zagłębienia lampek i chciałem usiąść w fotelu, usłyszałem ponownie jej cichy głos:
- Tomek, nalej mi więcej. I sobie też. Wypijmy i chodź ze mną.
Zdziwiony nalałem porcje zupełnie nieprzyzwoite, czyli prawie do pełna. Dorota bez wahania odebrała mi kieliszek z ręki, ja podniosłem swój i wypiliśmy to na dwa razy. Po czym bez słowa obydwoje skierowaliśmy się do drzwi.
- Dorka, wy gdzie i na jak długo? Co mamy robić? – Lidka zatrzymała nas na chwilę.
- Ja będę z Tomkiem na huśtawce. Idziemy po prostu przez chwilę porozmawiać. A ty opowiedz trochę Stefanowi o swoich zamierzeniach i planach, przedstaw swoją firmę, zresztą możesz złożyć Stefanowi alternatywną propozycję przystąpienia do spółki i objęcia akcji w zamian za działkę, albo róbcie co chcecie. Przecież obiecywaliście, że się upijecie – roześmiała się. – A jak wam się znudzi, to przyjdźcie do nas. Możecie z jakąś butelką – dodała nadal uśmiechnięta i wyszła z salonu. A ja za nią.

Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, ciepło dnia uderzyło mnie z pełna mocą. Dorota ujęła mnie delikatnie pod łokieć i skierowaliśmy się w stronę placu zabaw, zabudowanego luźno różnymi bajerami dla dzieci. A pod sporym jaworem na jego skraju, stała szeroka huśtawka, taka dla dorosłych, gdzie nawet kilka osób mogło jednocześnie kołysać się leniwie w cieniu rzucanym przez gałęzie drzewa. Poszliśmy w jej kierunku. Dorota rozkosznie pachniała niezapomnianą wonią egzotycznych kwiatów.
- Pachniesz tak pięknie, że nie mogę odżałować tego, iż przyjechałem tu bez kwiatów dla ciebie – powiedziałem odważnie, ośmielony wypitym alkoholem i trochę też jej poprzednimi słowami. – Gdybym wiedział, że tutaj jesteś, to na pewno przywiózłbym bukiet godny ciebie.
- Dziękuję ci. Uważam, że te kwiaty właśnie otrzymałam.
- Nie rozumiem…
- A tak to! Bywa tak, że jedno słowo wystarczy… zamiast. Dziękuję ci, że o tym pomyślałeś! – przytuliła się na chwilę do mnie, a potem niespodziewanie, delikatnie pocałowała w policzek.
Było to bardzo miłe i dość dwuznacznie, ale nie zareagowałem. Nie wiedziałem na ile mogę sobie pozwolić, a teraz nie chciałem psuć nastroju.
Usiedliśmy na huśtawce i Dorota lekko nią zakołysała.
- Tomku, to od czego mam zaczynać? – zapytała zwyczajnie.
Nie wiedziałem co mówić. Niby wszystko było normalnie, ale jednak teraz mnie onieśmielała. Była żoną ważnego prezesa… Ale alkohol zadziałał. Odważyłem się.
- Boże, Dorotko, Słoneczko, nie wiem! Cały czas niespodzianka goni niespodziankę. Mówisz tak tajemniczo… przecież teraz zupełnie nie wiem kim ty jesteś. Byłaś wtedy żoną Kamila.
- Dobrze, posłuchaj. Pamiętasz, kiedy jeszcze w lipcu, na początku mojego pobytu, obydwie z Lidką wróciłyśmy z Warszawy i powiedziałam ci, że mam pracę od września? I sama śmiałam się z tego? Sama w to nie wierzyłam, ale jednak pan prezes czekał. Tak jak obiecywał. I zostałam jego asystentką.
- To był John? – zapytałem tknięty przeczuciem. Potaknęła głową
- Nie rozpraszaj mnie teraz, potem odpowiem ci na wszystkie pytania. Teraz tylko słuchaj. Kiedy wyjechałam stąd, okazało się, że Kamil nie wrócił tak, jak zapowiadał. Byłam już w Warszawie, gdy dostałam informację, że jednak nie może przylecieć i zmienił termin powrotu. O tydzień. Sam rozumiesz, że wtedy niewiele się tym przejęłam. Tydzień wcześniej, tydzień później… Żałowałam tylko, że nie zostałam z tobą chociaż te kilka dni, ale mleko się rozlało, było już za późno na powrót do Pokrzywna. I wtedy Romek powiedział mi, że w banku na mnie czekają. Bo Romek właśnie tam pracował, wiesz o tym?
Pokręciłem głową przecząco. Skąd miałem to wiedzieć?
- Miałam wprawdzie oferty ze szkół – kontynuowała – ale sam chyba rozumiesz, że to nie te same pieniądze. Rozpoczęłam pracę w banku, a za parę dni Kamil wrócił. I z mojego żelaznego postanowienia o rozwodzie nic nie wyszło. Nie mogłam tego zrobić. Bo okazało się, że jest poważnie i śmiertelnie chory.
Kamil w swoich badaniach na Uniwersytecie popełnił całą masę błędów związanych z bezpieczeństwem. Zarówno w kraju, jak i potem, w Stanach. Był tak spragniony sukcesu, że nie zwracał uwagi na zabezpieczenia, zasady postępowania i w tajemnicy przed wszystkimi szedł na skróty. A przecież to były prace związane z materiałami radioaktywnymi! Kupiliśmy wtedy mieszkanie w Warszawie, bo przywiózł trochę pieniędzy, zresztą ja też miałam niemało, od ojca. Więc finansowych problemów nie mieliśmy.
Przez parę miesięcy łudziłam się, że może z tego wyjdzie, ale było tylko coraz gorzej. W pracy zdarzyło mi się wtedy parę potknięć związanych zarówno z jakością pracy, jak i z nieoczekiwanymi nieobecnościami. Oczywiście, usprawiedliwiałam się przed Johnem, ale kiedyś wezwał mnie na dywanik i zapytał wprost co się ze mną dzieje. Musiałam mu powiedzieć o wszystkim. Także o tym, że jestem w ciąży. Zupełnie tego nie skomentował ale zaraz zmniejszył mi obciążenie pracą, co faktycznie przyniosło mi sporą ulgę, przede wszystkim psychiczną. Bo ja zawsze swoje obowiązki traktowałam bardzo poważnie. I fatalnie czułam się w sytuacji, kiedy sprawiałam komuś zawód. A przecież w tym banku dobrze mi się pracowało. Tam nie czułam na plecach tego, o czym mówiłam ci kiedyś. Że wszyscy ściągają mi wzrokiem majtki. Może to ty wyleczyłeś mnie z tej obsesji, może sprawiał to mój rosnący brzuch, a może po prostu panowała tam inna atmosfera.
Niestety, wszystkie starania i próby leczenia były na próżno. Nic nie pomogło. Kamil zmarł jeszcze przed urodzeniem się bliźniaków. To Lidka z Romkiem bardzo mi wtedy pomagali, bo chyba bym zwariowała. Pamiętasz, że kiedyś nie chciałam z tobą rozmawiać o teściach. Wiedz, że i wtedy nie mogłam na nich liczyć. Nasze kontakty stały się bardzo chłodne, jakby mnie obwiniali za wszystko. Kiedy już po śmierci Kamila urodziłam Piotrusia i Pawełka, nawet się tym specjalnie nie zainteresowali. Oni czekali, aż ja będę ich prosić. Znowu pomagała mi Lidka z Romkiem, a potem na pewien okres przyjechała moja mama. A chłopcy byli zdrowi, cieszyłam się nimi i powoli dochodziłam do siebie.
I wtedy, gdzieś po czterech, może pięciu miesiącach zadzwonił John. Byłam wtedy nadal na urlopie macierzyńskim, bo ze względu na urodzenie bliźniąt przysługiwał mi dłuższy, więc trochę mnie zdziwił jego telefon. Jeszcze wtedy zupełnie nie patrzyłam na niego tak jak na mężczyznę. I on też jak dotąd nigdy nie dał mi najmniejszych powodów do podejrzeń, że się mną interesuje. Nigdy nie posunął się do żadnej aluzji, czy dwuznaczności. A przecież byłam jego asystentką, wcześniej wiele czasu spędzaliśmy obok siebie, często również poza siedzibą banku, na różnych spotkaniach i w różnych sytuacjach.
John zapytał ogólnie o zdrowie moje i chłopców, podziękowałam, zapytałam co nowego w pracy i wtedy poprosił mnie, żebym w chwili wolniejszego czasu wpadła na chwilę do banku. Umówiłam się z nim na następny dzień. Kiedy przyszłam, zapytał mnie, czy mam możliwość przyjeżdżać czasem, aby nowa asystentka podszkoliła się przy mnie, bo nie daje sobie rady i nie jest z niej zadowolony. Przestraszyłam się wtedy, że planuje mnie zwolnić, ale postanowiłam nie milczeć i z zaciśniętymi zębami zapytałam go o to wprost. Wtedy on z kolei zapytał mnie, czy pamiętam naszą rozmowę, kiedy w połowie lipca przyszłam tu w poszukiwaniu pracy. I czy jeszcze pamiętam to, co powiedział mi na koniec naszej rozmowy, kiedy z rozbrajającym uśmiechem oświadczyłam mu, że teraz jeszcze nie chcę pracować bo mam wakacje i chciałabym ją podjąć dopiero od września. Potwierdziłam, bo pamiętałam jak powiedział mi wtedy, że będzie na mnie czekał. Pokiwał głową, że to się zgadza i niespodziewanie oświadczył, że o żadnym zwolnieniu mnie z pracy nawet nie ma mowy.
On zdaje sobie sprawę z tego, że to nie jest odpowiednie miejsce, ani pora na to, ale chce, żebym wiedziała, że mnie kocha i chciałby żebym… została jego żoną. Nie pozwolił mi nic wtedy mówić, tylko poprosił, żebym nie odmawiała pochopnie, tylko dała sobie i jemu trochę czasu. On rozumie moją sytuację i nie będzie natrętny. Oczywiście, gdy wrócę do pracy, nasze kontakty pozostaną bez zmian i zamkną się wyłącznie na służbowych sprawach. Na koniec dodał, iż wierzy w to, że kiedyś odpowiem „tak”. A potem powtórzył, że nadal będzie na mnie czekał.

Przez tydzień nie pokazywałam się w banku. Byłam zaszokowana. Nawet Lidce o niczym nie powiedziałam. Potem ściągnęłam na parę dni mamę, no i odważyłam się pójść do banku. Akuratnie miałam okazję wykazać się przed następczynią, bo John prowadził rozmowy i asystentka była mu niezbędna. Podziękował mi później grzecznie, poprosił jeszcze żebym załatwiła parę spraw z korespondencją i wyraził nadzieję, że sytuacja pozwoli mi zaglądać częściej. No a kiedy mój urlop się skończył, wróciłam na stałe. I niespodziewanie dostałam sporo przywilejów, takich jak swobodne godziny karmienia, niekontrolowany czas pracy, korzystanie ze służbowego samochodu z kierowcą i różne inne, podobne drobiazgi. Bardzo ułatwiające mi życie. Mogłam też brać część tłumaczeń do domu, w zamian za dni wolne, kiedy nie musiałam zjawiać się w pracy. John był dla mnie miły, ale absolutnie nie zmienił swoich zasad. Żadnych prób intymności, żadnych aluzji, żadnego wracania do tematu naszej rozmowy. On nadal czekał.
I tylko po kilku tygodniach poprosił mnie do gabinetu, przeprosił, że będzie mówił o moich prywatnych sprawach i zapewniając mnie, że to nie ciekawość nim kieruje, namówił mnie, abym mu opowiedziała o Kamilu i o przyczynach jego śmierci. Byłam trochę zdziwiona tym zainteresowaniem, ale wyjaśnił mi, że tak jak każdy inny pracownik korporacji, mogę skorzystać z pomocy prawnej bankowych specjalistów. Bo on usłyszał sugestie, albo też po prostu plotki, że to wszystko stało się również z winy uniwersytetu, więc ja i moje dzieci powinniśmy starać się o odszkodowanie. Każdy Uniwersytet ma przecież ubezpieczenie od podobnych przypadków. Opowiedziałam mu w skrócie całą historię, oczywiście bez szczegółów małżeństwa z Kamilem. Wysłuchał spokojnie i odparł, że jeśli zechcę podpisać pełnomocnictwa, to prawnicy banku w USA zajmą się tą sprawą. Zgodziłam się wtedy. Szybko dostarczyłam mu wszystkie związane z tym dokumenty, podpowiedziałam, że jeszcze jakieś muszą być też na uniwersytecie w USA, bo to tam, po badaniach, sprawa wyszła na jaw. No i podpisałam upoważnienia. Powiedział mi później, po kilku tygodniach, że on oczywiście wszystko przekazał, ale to trochę potrwa i sprawa ucichła. A ja o wszystkim prawie zapomniałam.
Gdzieś tak pół roku później, na koniec dnia pracy, zupełnie niespodziewanie zapytał mnie, czy mogłabym zaprosić go na wieczór do siebie na herbatę. I wtedy go zaprosiłam…

Dorota umilkła. Nie patrzyła na mnie, tylko gdzieś przed siebie, w dal… Ale chyba niczego nie widziała. To jej spojrzenie też znałem. Była teraz absolutnie szczera, nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
- Tomek… – podjęła monolog. – Ja wtedy żyłam jak mniszka. Miałam tylko dzieci i pracę. Od czasu, kiedy wyjechałam stąd od ciebie, nie spotykałam się z nikim. Żadnych wizyt, żadnych rozrywek, żadnych przyjemności. Nawet w kinie nie byłam. Owszem, miałam opiekunkę, która zajmowała się chłopcami w dzień, ale wieczorami byłam zupełnie sama, jeśli pominąć wizyty Lidki i Romka. Wprawdzie na początku próbowali organizować mi jakieś towarzystwo, ale im tego zabroniłam. Świadomie i dobrowolnie ograniczyłam się do bycia matką i to wszystko. Jedynym kontaktem ze światem oprócz pracy był mi telewizor. Nie dziw się więc, że wtedy zaprosiłam Johna.
Przyjechał z ogromnym bukietem kwiatów, butelką wina i z zabawkami dla chłopców. Pobawił się z nimi, wypiliśmy herbatę, skosztowałam nawet wina, chociaż jeszcze karmiłam. Dziwne, ale czułam się swobodnie w jego obecności. Też bawiłam się z chłopcami, wychodziłam do kuchni… normalnie, było niemal jak w rodzinie.
Nie był wtedy długo. Kiedy robiło się późno, grzecznie podziękował, że pozwoliłam mu zajrzeć do siebie i na pożegnanie… pocałował mnie w rękę. Zupełnie nie po amerykańsku!
A w pracy był potem taki jak dotąd: konkretny, miły, uprzejmy i bez zarzutu. Do tematu naszego spotkania nie wracał.

Przerwała, spoglądając w stronę bramy, skąd dobiegały dziecięce głosiki. Poszedłem za jej wzrokiem. W naszą stronę biegło dwóch malców i młoda dziewczyna, która mogłaby udawać piosenkarkę soulową, czy też rockową. Mulatka, czarne włosy miała splecione w dredy, które wesoło tańczyły wokół jej głowy. Śmiała się przy tym i rozrabiała z chłopcami nawet podczas biegu. Dorota wstała z ławki i odwróciła się w ich stronę, wyciągając ręce. Chłopcy podbiegli do niej, a wtedy, wprawdzie z trudem, ale udało jej się podnieść ich obydwu na rękach do góry. Dorota całowała małe, trochę umorusane buzie, a oni śmiali się wesoło z rozpalającymi się iskierkami w oczach i ściskali ją mocno za szyję.
Oczy mają zupełnie jak mama – pomyślałem. Byli bardzo podobni do siebie, na pierwszy rzut oka było widać, że są bliźniakami. Dziewczyna też dobiegła i zatrzymała się niedaleko nas.
- To jest Diana, Tomku, opiekunka chłopców – powiedziała Dorota. – Nie mówi po polsku, więc możemy swobodnie rozmawiać.
Powiedziała coś do dziewczyny po angielsku. Ta ukłoniła się, patrząc na mnie. Ja również jej się ukłoniłem. Po chwili odeszła trochę od nas i przysiadła na stopniach prowadzących na zjeżdżalnię.
- No co, pieszczotki moje, przywitajcie się ładnie z panem Tomkiem. To jest bardzo dobry znajomy mamusi. I na pewno bardzo was lubi – Dorota postawiła ich na ziemi. Jeden z nich popatrzył na mnie i wyciągnął rączkę w moją stronę.
- Dzień dobry panu – zabrzmiał cienki głosik, z wyraźnie wymawianym „r”. Uścisnąłem małą rączkę, zsuwając się z huśtawki i odpowiedziałem, przykucając:
- Dzień dobry! Miło ciebie poznać, tylko nie wiem, jak masz na imię.
- Paul.
- A po polsku Pawełek – sprostowałem. – Tym bardziej mi miło! Jesteś wspaniały!
Odwróciłem się w stronę drugiego chłopca i tym razem sam wyciągnąłem dłoń.
- Dzień dobry! Ciebie też miło poznać!
- A ja jestem Piotruś! – powiedział bez skrępowania, czysto po polsku.
Chłopcy wcale nie czuli żadnego zażenowania obecnością obcej osoby. Podobało mi się to.
- Dzień dobry! Ty też jesteś fantastyczny! I bardzo mi się podobasz!
Tu też „r” było bardzo wyraźne, wręcz podkreślone. Nieczęsto w tym wieku dzieci tak wyraźnie je wymawiają.
- A wie pan, że tam za domem jest jezioro? – padło skierowane pod moim adresem pytanie.
- Wiem, Piotrusiu, ale mam nadzieję, że później i tak sam mi je pokażesz.
- Pokażę – zapewnił chłopiec i przylgnął do Doroty, patrząc jednak na mnie.
- Moje kochane łobuziaki – Dorota mruczała, tuląc ich czule do siebie.
- Mają bardzo ładną polską wymowę – powiedziałem do niej. – Anna mówiła, że ty teraz mieszkasz w Ameryce? – spojrzałem na nią. Pokiwała głową potakując.
- I chłopcy są tam z tobą?
- Tak. Oczywiście, że tak – zapewniła.
- Fantastyczni! – pochwaliłem ich. – Bardzo mi się podoba, kiedy dzieci nie odczuwają lęku przy kontaktach z nieznajomymi w obecności rodzica. Tak wychowywałem Joasię, że nie ma się nikogo bać, kiedy jest ze mną. I potem, już w szkole, kiedy miała zajęcia teatralne, całkiem swobodnie zachowywała się na scenie.
- A co teraz robi?
- Tak dokładnie to nie wiem, bo u niej akuratnie wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Skończyła studia i niby gdzieś coś robi, ale wcale nie jest z tego zadowolona, bo szuka teraz czegoś lepszego. Szczegółów nie znam. A wiesz co? Kiedyś mój Damian w tym wieku też tak wyraźnie i charakterystycznie wymawiał „r”. Jakby chciał to pokreślić. A jak chłopcy mówią po angielsku?
Dorota sadowiła się na huśtawce. Chłopcy wdrapali się tam również i usiedli po obydwu jej stronach, mocno próbując ją obejmować. Ja musiałem trochę się od nich odsunąć, jednak i tak dotykałem jej ręki, którą obejmowała Pawełka. Drugą ręką tuliła Piotrusia.
- Tak? To dziwne – uśmiechnęła się Dorota. – A wiesz, ja po angielsku staram się do nich nie mówić, właśnie dlatego, żeby nie łapali mojego akcentu. Mimo że mieszkam i pracuję w Nowym Jorku, to nie chcę ich uczyć źle. Tylko John i Diana rozmawiają z nimi po angielsku. Annie też zabroniłam. Ale Diana twierdzi, że mówią świetnie. Czystym, amerykańskim językiem.
- Piękne masz dzieci, Dorotko – westchnąłem. – Mądre i bardzo sympatyczne!
Zacząłem wspominać.
- Ech, kiedyś też tak siadałem z synem. Miał takie same ciemno blond włosy, roześmianą buzię i też usiłował wdrapywać się na Martę, albo zjeżdżać po mojej nodze. Jak to wszystko było dawno! – rozmarzyłem się.
- Tak? I mówisz, że też miał taką wyraźną wymowę „r”? – zapytała Dorota, zwracając się do synów. – No, kochani, idźcie teraz do labiryntu. Mama musi porozmawiać i jest zajęta.
Pomogła im ześliznąć się z huśtawki. Szybko pobiegli na plac zabaw.

Patrzyłem jak biegną, jak wesoło i radośnie zaczynają wspinać się na skomplikowane ścieżki drewnianego zamku, z fosami, drabinkami, zjeżdżalniami… mieli tutaj świetne miejsce do zabawy. I doskonale, profesjonalnie wykonane. Tu zadbano o ich bezpieczeństwo.
Patrzyłem na nich i myślałem, że chętnie sam bym się teraz z nimi pobawił. Zostawiłbym za sobą wszystkie problemy, nawet te z Dorotą, z Johnem i zanurzyłbym się razem z nimi w labirynt połączeń zamku, w te korytarze, wyjścia drabinkami, niczym w komputerowej grze, w przerzucone pomiędzy segmentami wąskie kładki, którymi można byłoby się ewakuować…
- Tomek…
Głos Doroty wyrwał mnie z tej obserwacyjnej atmosfery. Spojrzałem na nią mimochodem, jeszcze rozluźniony, rozmarzony i przepojony wspomnieniem własnego dzieciństwa.
- Słoneczko, mogę tak do ciebie mówić? – zapytałem.
- Możesz – odpowiedziała, ale jakoś tak niezbyt zdecydowanie. Schwyciłem jej dłoń.
– Nie gniewaj się! Twoi chłopcy tak mi się spodobali, że aż się rozmarzyłem. Zacząłem wspominać nawet własne lata w krótkich spodenkach…
- Tomek…

Spojrzałem w jej stronę. Miała wzrok utkwiony we mnie, ale nie było w nim żadnej pewności siebie, którą dotąd prezentowała. To był wzrok zranionej sarny. Duże, niepewnie patrzące oczy.
Zamarłem. To nie była Dorota jaką dotąd znałem.
- Tomek… Nie domyślasz się niczego?
- A czego mam się spodziewać?
Podcięła mi skrzydła. Już powoli wychodziłem z tej depresji, która mnie opanowała na jej widok, a tu znowu tajemnice… Ile jeszcze mam dzisiaj przetrzymać? Czułem, że pytanie nie było przypadkowe. Dorota nie blefowała. Coś przegapiłem. Ale co?
- Tomek… – odezwała się znowu, przerywając moje myśli. I szybko dowiedziałem się o co jej chodziło.
- To są nie tylko moi chłopcy. To są także twoje dzieci! To ty jesteś ich ojcem! Tak, Tomku! – powtórzyła, spoglądając mi prosto w oczy. – To są twoje dzieci, twoi synowie! Rozumiesz? To są nasze dzieci!!! Twoje i moje!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
wykrot · dnia 05.07.2012 08:24 · Czytań: 573 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 6
Komentarze
Wasinka dnia 05.07.2012 09:40
Bardzo sielankowo tutaj. Do czasu jednak, bo kto wie, jak zareaguje Tomek na takie nowiny...
Tak ładnie to wszystko wygląda i się rozwiązuje, że aż strach, że znowu jakaś czarna chmura się pojawi.

Pozdrawiam w upalny czwartek.
wykrot dnia 05.07.2012 11:08
A będą, będą... :D Przeważnie tak bywa w życiu.

Pozdrawiam również!
zajacanka dnia 05.07.2012 13:21
No i pięknie! Zaskoczenia (już) nie ma. Tylko żeby teraz Tomasz zawału jakowego ze szczęścia nie dostał! Dzieci w starszym wieku to błogosławieństwo, ale kto wie jak serducho może na to zareagować. ;)

Pozdrawiam serdecznie!
wykrot dnia 05.07.2012 13:44
Jeszcze będą i zaskoczenia! Przecież Marta musi poznać się z Dorotą... a wiadomo kto (zawsze) o pewnych faktach dowiaduje się ostatni. A że czasem nawet wtedy pudłuje...
No i przecież pistolet powieszony na ścianie w pierwszym akcie, wypalić musi! A Tomek nad jezioro jechał długo i nudziło mu się w tym pociągu... Góra z górą...

PS. Życzę miłego lata!
zajacanka dnia 06.07.2012 01:55
PS. Życzę miłego lata! - kurcze, zabrzmiało, jakbyś chciał zrobić przerwę w opowieściach, na co absolutnie się nie zgadzam! Czekając odpowiedzi, biorę do łóżka wcześniejsze teksty. W erotyce były...? :)
wykrot dnia 06.07.2012 08:09
Chyba tak...
Nigdzie nie wyjeżdżam na dłużej, więc chyba przeglądnę początki, bo sam nie pamiętam co publikowałem, a co nie. I rzeczywiście, teraz, pewne fragmenty, mogą być przez to niezrozumiałe.
A lato było długie... :D

No tak, sprawdziłem. Nie ma niczego. Nie wiadomo skąd i jak doszło do tego, że Tomek spotkał Dorotę. Nadrabiam zaległości i wracam do publikacji "Tamtego lata".

:)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Kazjuno
24/04/2024 21:15
Dzięki Marku za komentarz i komplement oraz bardzo dobrą… »
Marek Adam Grabowski
24/04/2024 13:46
Fajny odcinek. Dobra jest ta scena w kiblu, chociaż… »
Marian
24/04/2024 07:49
Gabrielu, dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, wielu… »
Kazjuno
24/04/2024 07:37
Dzięki piękna Pliszko za koment. Aż odetchnąłem z ulgą, bo… »
Kazjuno
24/04/2024 07:20
Dziękuję, Pliszko, za cenny komentarz. W pierwszej… »
dach64
24/04/2024 00:04
Nadchodzi ten moment i sięgamy po, w obecnych czasach… »
pliszka
23/04/2024 23:10
Kaz, tutaj bez wątpienia najwyższa ocena. Cinkciarska… »
pliszka
23/04/2024 22:45
Kaz, w końcu mam chwilę, aby nadrobić drobne zaległości w… »
Darcon
23/04/2024 17:33
Dobre, Owsianko, dobre. Masz ten polski, starczy sarkazm… »
gitesik
23/04/2024 07:36
Ano teraz to tylko kosiarki spalinowe i dużo hałasu. »
Kazjuno
23/04/2024 06:45
Dzięki Gabrielu, za pozytywną ocenę. Trudno było mi się… »
Kazjuno
23/04/2024 06:33
Byłem kiedyś w Dunkierce i Calais. Jeszcze nie było tego… »
Gabriel G.
22/04/2024 20:04
Stasiowi się akurat nie udało. Wielu takim Stasiom się… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:44
Pierwsza część tekstu, to wyjaśnienie akcji z Jarkiem i… »
Gabriel G.
22/04/2024 19:28
Chciałem w tekście ukazać koszmar uczucia czerpania, choćby… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty