Quasimodo (2) - OWSIANKO
Proza » Długie Opowiadania » Quasimodo (2)
A A A
Od kiedy Mama stwierdziła, że dorosłem i większy nie będę, spece od medycyny poradzili, by mnie przekonała, bym dogadał się ze swoją aparycją i dał sobie siana z wychodzeniem z pokoju. Oznajmili, że mogę się powolutku żegnać z planami na przyszłość i powinienem odmeldować się z marzeń o skokach na trampolinie, bo nadeszła dla mnie właściwa pora na medytację „o czarnych godzinach i najwyższych czasach”; powinienem zająć się przestawianiem zwrotnic z przyzwyczajeniami i studiowaniem nekrologów.

Mówili, że mogło być znacznie gorzej, bo choróbsko nie wybrzydza, zabiera, co jest, i chodu, więc niech nie traci wiary, nie martwi się skoliozą, ostatecznie są jakieś wkładki i nakładki, wyjścia, przejścia i dojścia, sanatoria i domy z opieką. Jeszcze nie ma tak, by nie było wyjścia! Przecież znane są przykłady, iż ludzie powracają do formy, mają remisje, a niektóre są długotrwałe, utrzymują się latami, więc nie trzeba się załamywać, mówić, że już nic i nigdy, i tylko klops.

Powiadali, że koniecznie musi ją wypełniać pozytywna wizja, bo tak już jest: fizyczna utrata staje się psychicznym zyskiem. Należy mnie nakłonić, bym odstawił zmartwienia, przekabacić mnie na zdrowy rozsądek, podszepnąć, bym nie ustawał w wysiłkach, nie opuszczał się w zaufaniu do medycyny i nie zwieszał nosa na kwintę, zacisnął serce w pięść i powiedział sobie: kto tu rządzi.
Ma mnie przypilnować, bym jadł wszystko, co z magnezem, witaminki oraz inne kpinki, ćwiczył ile wlezie, wziął hantle w garść i ruszył na barykady, ale powoli, z rozmysłem, z namaszczeniem, nie pchał się z entuzjazmem, nie pajacował z ćwiczeniami, że nie od zaraz, ale będzie dobrze, a kto wie, czy nie jeszcze lepiej.

Byli nasączeni optymizmem, zbawczymi radami, poleceniami, pociechami, przestrogami, toteż cały mój dotychczasowy, uporządkowany świat skurczył się, złachmycił, zatrzasnął przede mną podwoje z obietnicami, a Mama, jak zwykle – energiczna i nie znosząca sprzeciwu, postanowiła dodać mi otuchy, wypompować ze mnie zgorzkniałą krew i nie dopuścić, bym zwątpił w świetlaną przyszłość.

Od razu też zadbała o kontakty z kumplami z podwórka. Już nie suszyła mi głowy, że przychodzą i brudzą. Nagle była tolerancyjna, przegrzeczna, uśmiechnięta, a niekiedy – taktowna, bo kiedy chcieliśmy zostać sami, wiedziała, gdzie są drzwi.

Ni stąd ni zowąd wpadła na pomysł, że do prowadzenia normalnego życia potrzebuję świeżego powietrza i mniej dusznej atmosfery, czyli wyjścia z domu. Załatwiła mi wieczorówkę, ogólniak dla pracujących i specjalny, akumulatorowy wózek. Miałem mieć zajęcia przez parę godzin w tygodniu. Ale pojawił się problem, bo wymagano zaświadczenia, że pracuję, a lekarze mi zabraniali. Pogadała więc, z kim trzeba, i nikt się nie czepiał.
*
Szkoła była faktycznie średnia i to pod każdym względem: przetłoczona, pedagogicznie posępna i niskobudżetowa. Uczyłem się jednak, bo chciałem do czegoś dojść, coś osiągnąć, wejść na grzędę, zająć czymś zgorzkniały umysł, uspokoić Mamę, że sobie poradzę.

Na początku szło mi pod górkę. Reszta klasowej ferajny trzymała się ode mnie na dystans. Różniłem się od niej. Nie była przyzwyczajona do widoku Quasimoda. Ale do rzeczy: tylko Wiktor godził się na moje towarzystwo. Gdyśmy się poznali, siedział tuż przy tablicy, a ja - stolik za nim, tak że zobaczyłem jego twarz dopiero na przerwie.

Z początku nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Lecz całe to odczucie uległo zmianie, gdy podszedł. Nie powiedział ani słowa o mojej kontrowersyjnej prezencji, tylko, jakbyśmy znali się od lat, poczęstował mnie papierosem.
Przyjąłem bez sprzeciwu, co mnie zatkało, bo, po pierwsze, nie palę, a po drugie, jestem nieoswojony z życzliwością. Bałem się jednak odmówić, obawiałem zaprzepaścić niespodziewaną okazję zawarcia nowej znajomości, toteż udałem, że bez odrazy wdycham dym i dopiero po dzwonku pojechałem na salę.

I wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że byłem zaślepiony krzywdzącymi sądami: upychałem wszystkich do jednej przegródki. Odkryłem, że i wśród zdrowych zdarzają się wyjątki, a przy odrobinie dobrej woli mogę przemóc dotychczasowe uprzedzenia i zaprzyjaźnić się z nimi.

Później wspólny papieros stał się tradycją naszych monosylabowych spotkań. Dopiero po tygodniu odezwał się do mnie. Na lekcjach nie pytano go, bo sprawiał wrażenie, że zna odpowiedź. Inni tak; reszta dyskutowała, popisywała się i wpadała na nieuctwie. Natomiast on stronił od wyrażania poglądów i początkowo sądziłem, że ich nie posiada. A kiedy już zdecydował się odezwać, zyskałem pewność: dysponował niejednym.

O czym mówiliśmy, nie pamiętam, przecież trochę minęło. Może o matmie, bo miał z nią sęki, może o historii, bo to była ta właśnie dziedzina, w której mogłem się wykazać, zwrócić na siebie uwagę; przez moment, dopóki nie uświadomił sobie, że wcale mi nie chodzi o historię, ale o to, by z nim być.

Już następnego dnia przeprowadziłem z Mamą rozmowę. Byłem zasadniczy, nieugięty, pełen skamlącej elokwencji. Przytaczałem argumenty, szermowałem aspektami, apelowałem, przekonywałem, że człowiek musi mieć kogoś, kto by go akceptował. Przecież chce, bym miał znajomych.

Wzruszała ramionami, mówiła, że Wiktor jest „taki jakiś” i nie kończyła – jaki. Co miała na myśli, pozostawało zagadką. Chyba nie godziła się, że zajął moje serce, a może były tego inne powody, nie wnikałem. Wreszcie ustąpiła, wysprzątała mi pokój, prześcieliła łóżko. Przygotowała kawę, były ciasteczka, zezwoliła nawet na muzykę i spotkaliśmy się.
*
Przyszedł odprasowany i ogolony. Dla mnie miał notatki pożyczone od kumpla, coś jakby ściągi z zaległych lekcji, Mamie przyniósł wiązankę, ponudził z nią o upałach i efekcie cieplarnianym. Nie omieszkał też wyrazić się o ekologii. Wspomniał o genach i Emilu Zoli, co było lekkim przegięciem, bo choć Mama czytała to i owo, biedny Emil nie nadawał się do dłuższej konwersacji, a genetyka należała do jej słabszych stron, odniósł więc mizerny efekt.

Naprawił swój błąd, zagadał go przytomnie, szybko i chytrze nawrócił do rozważań o nieśmiertelnej pogodzie, aż Mama zeszła z pomnika i podążyła do kuchni. A gdy nareszcie zostaliśmy sami, mogłem pokazać mu księgozbiór i komputer, zdezelowany odkurzacz pamięci, z którego byłem dumny.

Wyciągnąłem też swoje zbiory. Pokazywałem wielobarwne obrazki z przyrody, śmieszne zwierzątka żyjące w lasach sponiewieranych przez deszcz, a on wyrażał uprzejme zdumienie, prawie podziw i niemal zachwyt nad różnorodnością form istnienia. Lecz już w trakcie oglądania scen z życia ssaków i pluskwiaków, po zapoznaniu go z ich zwyczajami, gdy przeszedłem do bibliotecznych działów z literaturą, malarstwem i muzyką, przerwał mi dotychczasową prezentację i rzekł, że my, jako pasożyty wyposażone w baniak z inteligencją, nieważny bąbel umieszczony na naszym wierzchołku, narośl eufemistycznie nazywaną mózgiem, my, zdobywcy i grabieżcy, nie mamy prawa porównywać się do zwierząt, i gdyby to od niego zależało, zakazałby ludzkiemu robactwu pełzania po Ziemi, a mówi mi o tym jako żarliwy humanista, który, wbrew pozorom, też dużo czyta. Nie mógł rozgryźć, dlaczego musi to aż tak długo trwać, czemu z taką mordęgą przebiegają w nas procesy uczenia się subtelności, szlachetności i człowieczeństwa, natomiast powtarzanie błędów idzie nam gładko i bez zastrzeżeń.

Ludzie, twierdził, nie potrafią żyć bez narzekania. Uwielbiają obnosić się ze swoimi boleściami, gramolić na świecznik dla znerwicowanych palantów, by zaprezentować kreację z męczeństwa. Jego zdaniem, świat nie miał nigdy inklinacji do roztropnych działań, zazwyczaj przedkładał rozpustę chęci nad awitaminozę możliwości. Co wszelako nie przeszkadzało ludziom umierać za jego aktualne hasła, tracić energię i zdrowie w walce o obronę jego transparentów, występować, miotać się i zagrzewać do boju.

W tym celu rzucano przed ludzi ochłapy pieśni nawołujących do wyrównywania krzywd. Jednoczyły armie sprawiedliwych i dawały, komu trzeba, należny odpór. Skrzykiwały armie zmęczonych nędzą i głupotą. Wiadoma sprawa, pechem własnym, a ignorancją wrogów.

Mówił, że niepostrzeżenie zmierzamy do umysłowych jaskiń. Z lubością tworzymy kolejne zsyłki, wygnania, nowe upodlenia i nieszczęścia. Pchamy się we własne sidła. Z upojeniem nurzamy w minionym kombatanctwie. Wystawiamy na pokaz nasz nędzny, nieudany i zapętlony los, jak na licytacji niewolników, razem z przebrzmiałą urodą, popsutym uzębieniem i krótszą nogą.

Nachalnie wdzięczymy się do potencjalnych nabywców naszej niedoli. Zadajemy im zalotne pytanie: kto da więcej za nasze wrzody, kupi nas na dobre czy złe. Czy rozdzieramy szaty w sposób wystarczająco żałosny, a nasz ból jest bardziej twarzowy z profilu lub mniej en face? W jaki sposób mamy się ustawić, aby uzyskać większą cenę?

Wolność nas oszołomiła – kontynuował – przytłoczyła rozmiarami. Nie wiemy, co zrobić z jej nadmiarem. Wyzwoleni od łańcucha wczorajszych norm, reguł, narzuconego stylu i dozwolonej poprawności, zagubieni wśród bezpańskich przyzwyczajeń i pozrywanych więzi, które mówiły nam, jak mamy widzieć, czym się bulwersować, w jaki sposób należy odczuwać, pozbawieni presji bycia średniakami, oderwani od matki-cenzury, tej wewnętrznej, samodzielnej i niewidocznej, a także tej oficjalnej, urzędowej i mysiej, wpadliśmy z deszczu pod rynnę, wdepnęliśmy w nową zależność: tworzenie wspomnieniowych pęt.

Przez lata kazano nam jeść dzieła Marksa na obiad, śniadanie i w biegu do pracy. Nie było od niego zwolnienia. Istniał i po swojemu interpretował. Nawet Historię Starożytną. Wyjaśniał prostym ludziom wredną dolę uciśnionej mrówki. Na deser dawano nam popić z leninowskiej barci. Zamiast modlitwy był Stalin i jego złośliwe radości z cudzych tragedii.

Wszelki nadmiar, przesyt, znieczula, powoduje, że intencje mają odwrotny skutek do swoich pierwotnych zamierzeń. Im więcej namawiano nas do niechcianej miłości, ciągnięto za mózg do obowiązkowej przyjaźni, tym większy narastał w nas sprzeciw i tym bardziej pragnęliśmy wydobyć się z bajora. Obawia się, że gdy już nie ma zagrożenia i wreszcie wolno nam myśleć bez bata, popadniemy w nową zależność i zaczynniemy produkować nowe, tym razem własne obroże. Automatyzmem, nieomal obyczajową powinnością, stało się cierpiętnictwo; jest dobrze, bo źle, a frasunek - uskrzydla. Im bardziej narzekamy, tym mamy zdrowszy sen. Zgryzoty, porażki, smuteczek do kawy, a na przekąskę sąsiad, który stracił pracę, popija, robi awantury, szlaja się po starych, czerwonych czasach, kiedy żyło mu się jak w krowim placku: ciepło, sucho i nad podziw akuratnie.

Trudno nam znieść widok człowieka szczęśliwego. Sąsiad jest co prawda bogaty, ale od razu pocieszamy się, dodajemy z przekąsem, w formie wybaczenia sobie zawiści, że – „ma parchy”. Osobnik zadowolony budzi roześmianą niechęć. Musi potrwać z parę milionów lat, co najmniej tyle, ile trwało schodzenie z drzew, by zaszły w nas mentalne modyfikacje.

Cdn.


Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
OWSIANKO · dnia 11.07.2012 08:32 · Czytań: 693 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 4
Komentarze
mike17 dnia 11.07.2012 10:19 Ocena: Świetne!
Super gawędziarski styl, wciągająca narracja, masa ciekawych detali z życia bohatera, i to, co cenię sobie bardzo wysoko - autor nie wytwarza dystansu z czytającym, skracając go do niezbędnego minimum.

Super!
Dobra Cobra dnia 11.07.2012 14:25
Podoba się!

Ukłony w oczekiwaniu na następną część.


DoCo
dr_brunet dnia 11.07.2012 15:25 Ocena: Świetne!
Kłaniam się nisko - ukłonem tym oddaję cześć:)
Miranda dnia 12.07.2012 07:29 Ocena: Świetne!
Witaj, Marku
Za każdym razem gdy czytam Twój tekst, nie mogę wyjść z podziwu dla słownych ekwilibrystyk. Jesteś mistrzem w wodzeniu czytelnika po zakamarkach i manowcach myśli, bez znużenia, wręcz z rosnącą ciekawością. Powtórzę za wieszczem: "...Ileż tu widoków, ileż scen i i obrazów z samej gry..." - słów.
Zazwyczaj wolimy teksty z dialogami, ale brak dialogów u Ciebie nie przeszkadza, nawet się tego nie zauważa.
Pozdrawiam, Marku i daję najwyższą ocenę.;)
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
Gabriel G.
14/04/2024 12:34
Bardzo fajny odcinek jak również cała historia. Klimacik… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty