Czytałem kiedyś, że życie jest jak niebo, a problemy, z którymi przychodzi nam się zmagać, są w tym pięknym porównaniu chmurami, sunącymi przez bezkresny błękit. Inspirujące! Optymistyczne, prawda? Niebo po prostu jest, a drobne obłoczki przychodzą i odchodzą. Wyjrzałem dziś przez okno… Muszę przyznać, że przez chwilę opuściła mnie wszelka nadzieja, zupełnie, jakbym stał przed wrotami dantejskiego Piekła. Wesprzyjcie, muzy, krzep mię, twórcza duszo! – krzyczę w myślach nie swoimi słowami. Niestety, jestem sam, a dusza milczy. Może śpi, może wcale jej nie ma. Coś w środku tylko burczy, jednak jestem silnie przekonany, że to jedynie żołądek domaga się jedzenia. Nakarmimy.
Ukontentowany żołądek leniwie rozpycha się pod moimi żebrami, dając mi tym samym znać jak bardzo się cieszy i jak bardzo jest pełen. Ciężko mi, a przecież niedawno wstałem. Wlokę się w kierunku łazienki. Mam nadzieję, że przemycie twarzy odpędzi zmęczenie. Głupi jestem, codziennie mam tę samą nadzieję. I będę miał, na przekór! Na przekór, bo póki co na nic się nie zdała. Swoją drogą, po czym zmęczenie, od czego? Wstałem i nie mam siły. Nawet, żeby znów się położyć i spać. Gapię się tępo w swoje odbicie. Badam oczy, w których brak światła. Kiedyś były inne, żywsze. Na myśl o sobie-zombie uśmiecham się przelotnie, jednak tylko ustami. Oczy nadal milczą. Zapadnięte policzki, napędzane siłą drobniutkich mięśni (kiedyś poważnie pracujących), unoszą na krótki moment kąciki moich ust. Po chwili jednak te opadają. Twarz znów przypomina martwą maskę. Zarosłeś. Sięgam do wewnątrz po najgłębsze westchnienie, na jakie mnie w tym momencie stać i prezentuję je, sam sobie. Policzki są smutne. Ogolimy.
Nawet pomogło, nawet lepiej, nawet nawet! Być może fałszywie się pocieszam, ale działa. Przecież nie to jest ładne, co jest ładne, a co się komu podoba. Dodało mi to motywacji na około piętnaście sekund, po których uświadomiłem sobie, że nie podobam się nikomu, łącznie z samym sobą. Zrezygnowany opuściłem łazienkę, nie podnosząc więcej wzroku. Pogrążony w myślach ubieram się. Nie muszę patrzeć. Doskonale wiem, w czym będę dobrze wyglądał. Nigdy nie będziesz wyglądał dobrze - podpowiada mi głos w głowie. Dziękuję. Redaguję swą myśl, która teraz przybiera postać: doskonale wiem, jak się ubrać. Taa, wiesz… - głos w głowie irytuje. Pewnie zazdrości, ostatecznie jest tylko treścią bez formy. Zastanawiam się, czy to nie ja powinienem jemu zazdrościć. Właśnie tego. Plastyczności. Może być wszystkim, przez chwilę, to fakt, ale może. A ja mogę być tylko sobą i nie zawsze wierzę, że to akurat najlepsza opcja – mówi mój własny głos. Zazdrościmy.
Ubrany, gotowy stawić czoła kolejnemu dniowi, rozglądam się po pokoju. Dziwnie pusto, chociaż wszystko jest na swoim miejscu. Przykurzone książki, których wszędzie pełno, milczą i udają, że nie ma w nich nic ciekawego. A ja, głupi, wierzę im. Kolekcja płyt chowa się w głębi półki, jakby nie chciała, bym na nią patrzył. Instrumenty, nie mam pojęcia w jaki sposób, sprawiają wrażenie rozstrojonych i niechętnych do gry. Jakby dla potwierdzenia swojej niechęci, gitara poświęca jedną ze swoich strun. Pokój, do tej pory głuchy, wypełnia się krótkim świstem nylonowej żyłki i ponurym brzęczeniem pudła rezonacyjnego. Obserwuję całą tę scenę samozniszczenia w milczeniu. Czekam, aż dźwięki przebrzmieją. Ponownie zapada głucha cisza. Zamykam oczy i widzę nieskończoną otchłań, w którą spadam. Otwieram je, tracąc na moment równowagę. Ostatnim miejscem, w które pada mój wzrok jest mały stolik nieopodal łóżka, a na nim sterta niezapisanych kartek i pióro. A może by tak w końcu coś napisać, co M.? Napiszemy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mattmeister · dnia 24.07.2012 19:05 · Czytań: 680 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: