Nazywam się Adam Rajski. Urodziłem się w małym miasteczku Mikołów, niedaleko Katowic. Byłem pierwszym i jedynym dzieckiem moich rodziców. Bardzo troszczyli się o mnie. Czasem myślę, że aż za bardzo. Dostawałem wszystko, czego chciałem. Zaczynając od najlepszych ciuchów, kończąc na najnowszych grach komputerowych. Uczęszczałem na treningi koszykówki. Kochałem te treningi. Ponadto uczyłem się niezwykle pilnie. Moje świadectwo miało zawsze czerwony pasek. Miałem dużo znajomych, ale tylko jednego przyjaciela. Nazywał się Wojtek Wierzbicki. Bardzo go ceniłem. Byliśmy jak bracia. Pamiętam wszystkie nasze wyprawy po dobro i zło.
Życie mijało, a ja wciąż byłem grzecznym, kochanym chłopcem. Miałem 13 lat i właśnie ukończyłem pierwszą klasę gimnazjum. Do drugiej miałem pójść w innej miejscowości- w Warszawie, ponieważ mój ojciec dostał lepiej płatną pracę, i choć żyliśmy w dostatku, moim rodzicom wciąż było mało. Rozumiem ich sposób myślenia- chcieli mi zapewnić jak najlepszy byt. Marzyli, że gdy dorosnę, będę bardzo bogatym i cenionym prawnikiem- jak tatuś. Nie miałem nic przeciwko ich marzeniom, z jednym wyjątkiem. Nie chciałem być tak zapracowany, jak ojciec. Postanowiłem, że ja, w przeciwieństwie do niego, będę nie tylko dostarczał mojej rodzinie pieniądze i powtarzał, jak bardzo ich kocham, ale też będę spędzał z nimi czas. Tak, brakowało mi spędzania czasu z ojcem. Nie licząc wakacji, właściwie nie rozmawiałem z nim. A teraz miał jeszcze dłużej pracować, ale za większe pieniądze.
Trudno było mi rozstać się z podwórkiem, szkołą, Wojtkiem i innymi kolegami. Mikołów był moim rajem. Wstyd się przyznać, ale w noc przeprowadzki, kiedy już spakowałem swoje rzeczy, pożegnałem się ze wszystkimi i wszystkim, płakałem. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie wrócę tu nigdy więcej. W tą noc postanowiłem też, że nigdy więcej nie będę smutny na myśl o tym miejscu, że będę cieszył się z tego, co było. Odgrodziłem niewidzialną linią w moim umyśle Mikołów od Warszawy.
Przeprowadzka do większego domu z nowoczesnym sprzętem w sumie nie była taka zła. Dekorowanie mojego pokoju, mającego powierzchnię prawie tak dużą, jak boisko do koszykówki na terenie mojej podstawówki, było świetnym przeżyciem. Moi rodzice byli szczęśliwi, widząc uśmiech na mojej twarzy, gdy zobaczyłem swój pokój. „Nigdy ich nie skrzywdzę, mówiąc, że mi się tu nie podoba.”- myślałem.
Nie mogłem też doczekać się pierwszego dnia w nowej szkole: „Ach, co to będzie za przeżycie. Wszyscy będą zaciekawieni moją osobą, będą się ze mną witać. Potem zaczną się pytania: skąd jestem, czym się interesuję, gdzie mieszkam. Opowiem im o moim zamiłowaniu do koszykówki i o Diable- moim chomiku, o Mikołowie, że jest taka górka, na której uwielbiałem siedzieć i rozmyślać, a zimą świetnie zjeżdżało się z niej na sankach, i że jest taki parking, na którym grałem w różne zabawy typu butla i podchody z kolegami i koleżankami. Powiem im o Wojtku- moim przyjacielu, a jak do mnie przyjedzie, to nawet im go przedstawię!” Może takie myślenie było naiwne, ale miałem trzynaście lat, byłem dzieciakiem.
Wreszcie nadszedł 1 września. Założyłem garnitur, który wieczorem wyprasowała mi mama. W podzięce przyniosłem jej kwiatki, zerwane z pobliskiego klombu. Bardzo się cieszyła. Włożyłem notes do kieszeni i wyszedłem z domu, podążając do szkoły. Moje przypuszczenia okazały się słuszne. Wszyscy przywitali się ze mną i pytali, skąd jestem i czym się interesuję.
Mijały tygodnie, a ja czułem się dobrze w nowym miejscu. Nauka nie sprawiała mi kłopotów, a nauczyciel wychowania fizycznego powiedział mi, że mam talent do gry w kosza. Zaprzyjaźniłem się z rówieśnikami. Sielanka miała nie mieć końca.
Pewnego razu na lekcji matematyki otrzymałem kartkę z informacją, która brzmiała tak: „Jest impreza u Roberta, ul. Polna 42, godz. 20:00. Przyjdź.” Pobiegłem po lekcjach do domu i poinformowałem matkę o przyjęciu.
- U Roberta Walczaka?- zapytała.
- Tak- odpowiedziałem.
- Dobrze, idź. Tylko nie wracaj zbyt późno.
Przebrałem się i poszedłem.
Czas mijał wolno. Tańczyłem, a gdy zmęczyłem się, usiadłem. Podeszli do mnie Robert Walczak, Michał Frankowski i Tomek Kruk.
- Super impreza- powiedziałem.
- Trzymaj- Tomek podał mi piwo.
- Nie, dzięki.
- To tylko jedno piwo. O co ci chodzi?- zapytał Michał.
- No weź, nie bądź sztywny. Napij się.- namawiał mnie Robert.
W końcu dałem się namówić. Wypiłem je, tak samo szybko, jak drugie, trzecie i czwarte. Po raz pierwszy w życiu piłem alkohol. Te cztery puszki piwa, sprawiły, że byłem kompletnie pijany. Nie pamiętam, co się ze mną działo.
Ocknąłem się nad ranem, w swoim pokoju. Moja mama przyniosła mi śniadanie, patrząc na mnie chłodno. Nie odezwała się ani słowem, ja też jakoś nie miałem odwagi powiedzieć jej czegokolwiek. Po chwili wszedł tata. Zastanawiałem się, co robi o tej porze w domu. Jakby czytając mi w myślach, powiedział, że wziął sobie wolne przez mój wyskok. Powiedział też, że ich zawiodłem, że nigdy nie spodziewaliby się takiego zachowania z mojej strony. Po policzkach mojej mamy popłynęły łzy. Zacząłem żałować tego, co zrobiłem. Przeprosiłem i zapewniłem, że to się więcej nie powtórzy.
Do teraz nie wiem, co tak naprawdę stało się u Roberta. Koledzy jakoś nie byli zbyt rozmowni. Zrozumiałem, że niczego się nie dowiem, więc po kilku dniach przestałem ich pytać. Życie toczyło się dalej. Nic się nie zmieniło.
Czwartego grudnia Robert, Michał i Tomek zaproponowali mi wagary. W tym dniu nic mi się nie chciało. Miałem dosyć te całej nauki, więc niewiele myśląc, zgodziłem się. Zapewnili mnie, że rodzice się nie dowiedzą. Poszliśmy do lasu, usiedliśmy na ławce, rozmawialiśmy. W pewnym momencie Tomek wyciągnął coś z kieszeni.
- To amfetamina. Daje kopa. – powiedział.
Namawiali mnie, żeby spróbował. Nie, nie mogłem ponownie zawieść moich rodziców, nie mogłem wziąć narkotyku. To byłaby już przesada! Jednak po usilnych namowach moich kolegów i zapewnieniu, że po tym poczuję się lepiej, wziąłem. Mieli rację. Naprawdę nigdy nie czułem się lepiej. Cała przeszłość zniknęła. Liczyło się tylko to, co jest tu i teraz. Czułem się silny i wszystko mnie śmieszyło.
Po kilku godzinach wróciłem do domu. Powiedziałem mamie, że nie jestem głodny. Właściwie krzyknąłem. Następnie zamknąłem się w pokoju. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Chodziłem od ściany do okna, niewiele myśląc. Gdy zrobiło się ciemno, udało mi się zasnąć.
Następnego dnia poszedłem do szkoły i jakoś nic mi nie wychodziło. Dostałem jedynkę z chemii, wychowawczyni oświadczyła mi, że zawiadomiła moich rodziców o wagarach. Michał powiedział, że on w takich sytuacjach bierze tabletkę i po sprawie. Lepiej mu się znosi tę całą gadkę o tym, jaki to jest beznadziejny. Dostałem od niego tę tabletkę- wziąłem. Rzeczywiście nie dotarło do mnie ani jedno słowo, wypowiedziane przez moich rodziców. Nie obchodziło mnie to.
Coraz częściej brałem. Tak było mi łatwiej znieść wszelkie trudy dnia codziennego. Przestałem uczyć się i rozmawiać z rodzicami. Po prostu już nie było mi to potrzebne. Przynajmniej tak myślałem. Przychodziłem do domu i zamykałem się w pokoju. Zacząłem kłócić się z rodzicami. Naprawdę im odbijało, zresztą mnie także.
Z marnymi ocenami, ale skończyłem gimnazjum. Oświadczyłem rodzicom, że kończę z nauką. Nie mam ochoty dłużej się męczyć. Ojciec wrzeszczał, a matka płakała. Powiedzieli, że nie mają już siły, że nie wiedzą, co się ze mną dzieje i że zapisali mnie do psychologa. Tego było już dla mnie za wiele! Do psychologa? A co ja psychicznie chory jestem? Mam się komuś zwierzać? W życiu. Aby tego uniknąć, postanowiłem, że ucieknę z domu. Myślałem, że będę mógł przenocować u któregoś z moich przyjaciół, jednak wszyscy trzej odmówili mi.
- Dobra.- powiedziałem- Nie to nie. Sam sobie poradzę. Spadajcie.
Miałem 15 lat, nie miałem domu, pracy, w końcu zabrakło też pieniędzy na jedzenie i narkotyki. Zacząłem kraść. Co innego mógłbym zrobić? A za pierwsze ukradzione pieniądze kupiłem bilet na pociąg do Mikołowa i wyjechałem. Będąc w moim raju z dzieciństwa, od razu poszedłem do Wojtka. Ten jednak nie poznał mnie. Zatrzasnął przede mną drzwi. Mój najlepszy przyjaciel, a tak mnie potraktował!
Zamieszkałem w starym, opuszczonym budynku. Razem z nowymi znajomymi włóczyłem się do późna po ulicach. Nadal kradłem i inni też, ale ja byłem w tym naprawdę dobry. Nigdy nie zostałem złapany przez policję. Ukradzione pieniądze inwestowaliśmy w jedzenie i kupno kokainy. Nie myślałem o niczym innym, tylko o ćpaniu.
Pewnego dnia wpadłem na ulicy na dziewczynę. Jak się później dowiedziałem, miała na imię Ewa. Była uśmiechnięta, miała długie blond włosy, duże, zielone oczy i smukła sylwetkę. Była taka piękna i delikatna. Zapewniła mnie, że nic się nie stało. Owszem… nic jej nie było. Poszła dalej swoją drogą. Ale ja doznałem obrażeń- zakochałem się w niej. Zacząłem ją obserwować, pytać o nią. Nie należała do mojej grupy. Była grzeczną i ułożoną dziewczyną z dobrego domu, podobnie jak ja kiedyś. Studiowała psychologię. Była cudowna, ale nie mogłem się z nią umówić. Byłem nikim, a ona zasługiwała na coś więcej. Po raz pierwszy od lat poczułem, że powinienem żyć inaczej. Wcześniej nie przeszkadzało mi to, kim się stałem. Teraz chciałem się zmienić, być lepszym człowiekiem. Próbowałem skończyć z narkotykami, ale gdy tylko dostawałem drgawek, poddawałem się. Tak nie mogło być dalej. Musiałem coś ze sobą zrobić! Miałem 19 lat. Kochałem Ewę. Gdybym się zmienił, może miałbym u niej szansę. To wszystko było jednak trudniejsze niż mi się wydawało. Zmarnowany i zawiedziony brakiem silnej woli, poszedłem na rynek. Usiadłem na ławce i patrzyłem na ludzi siedzących obok mnie. Po prawej stronie widziałem rodziców, krzyczących na dzieci, aby nie moczyły stóp w fontannie. Po lewej stronie siedział chłopak i czytał książkę. Naprzeciwko mnie widziałem nastolatków, cieszących się każdą chwilą spędzoną razem. Ci wszyscy ludzie, którzy mnie otaczali, wydawali się zupełnym przeciwieństwem mnie. Oni tacy silni, wspaniali, szczęśliwi, a ja? Ja byłem wrakiem. Byłem nikim. I pomyśleć, że gdyby nie ta jedna, pierwsza, niewinna „tabletka na spróbowanie” to może miałbym teraz dom, zaczynałbym studia prawnicze, a może jakimś dziwnym sposobem odwiedziłbym w pewne wakacje Mikołów i spotkałbym Ewę. To życie, które miałem, to nie było życie, którego pragnąłem. Tam na ławce dotarło do mnie, ile złego zrobiłem. Zacząłem płakać.
Nagle ktoś usiadł obok mnie i podał mi chusteczkę. To był Wojtek.
- Hej, stary… Cóż, dawno się nie widzieliśmy.- był wyraźnie zmieszany i zaskoczony moim fatalnym wyglądem.- Mieszkasz tu? Co się z tobą stało? Boże… miałeś idealne życie. Coś ty zrobił?
- Dlaczego do mnie podszedłeś?- zapytałem, ocierając łzy. Facetowi w moim wieku nie wypadało płakać, ale ja nie mogłem powstrzymać łez.
- No wiesz, jesteśmy przyjaciółmi- odpowiedział mi.
- Nadal?- upewniałem się. Właściwie to powinienem się obrazić, bo przecież kilka lat temu ten przyjaciel zatrzasnął mi drzwi przed nosem, ale jakoś nie czułem żalu. Czułem się, jakby to właśnie on był moją ostatnią deską ratunku.
I naprawdę stał się nią. Najpierw pozwolił mi zostać u siebie na kilka dni, a potem poradził, abym zgłosił się do Centrum Leczenia Uzależnień. Przyjęli mnie od razu. Wszystko szło dobrze. Z początku cierpiałem, ale miałem cel, a myślenie o nim zdecydowanie pomagało mi w chwilach zwątpienia.
Po trzech latach przestałem brać. Nareszcie mogłem wyjść z zamkniętego ośrodka. Pełen niepewności wróciłem do Mikołowa. Znalazłem dorywczą pracę, wynająłem kawalerkę. Nie było to nic wielkiego, ale cieszyłem się z tego. Chciałem jak najszybciej pozałatwiać wszystkie sprawy w Mikołowie i wrócić do Warszawy, do rodziców.
Najpierw musiałem podziękować za wszystko Wojtkowi. Od jego rodziców dowiedziałem się, że się wyprowadził. Dostałem jego nowy adres i następnego dnia po pracy udałem się prosto do mieszkania Wojtka. Mieszkał na czwartym piętrze w bloku na ładnym osiedlu. Ucieszył się na mój widok.
- Boże, udało ci się, stary, udało ci się. To wspaniale. Wchodź. Właśnie zaczynamy jeść kolację. Dołącz do nas.
Zdjąłem buty, i wszedłem do pokoju, lecz to, co zobaczyłem nie było przyjemne. W pokoju, przy stole siedziała Ewa! Nic się nie zmieniła, tylko włosy miała krótsze, i figurę może nieco bardziej zaokrągloną. Byłem w szoku. To dla niej skończyłem z nałogiem, dla niej zmieniłem się, to jej pragnąłem odszukać, a ona była żoną Wojtka! Wybiegłem z jego mieszkania jak oparzony. W rozpaczy kupiłem kilka opakowań leku na uspokojenie. Wziąłem wszystkie tabletki. Marzyłem o śmierci, ale… uratowano mnie.
W szpitalu przed oczami stanęło całe moje życie. Jak w kalejdoskopie przesuwały się kolejno jego fragmenty. Zdałem sobie sprawę, że zbyt często ulegałem pokusom. Zbyt często też podejmowałem pochopne decyzje. Miałem wszystko, ale nie potrafiłem tego docenić. Do szpitala przyjechała po mnie matka. Nigdy nie zapomnę jej wyrazu twarzy. Ten ogromny ból w jej oczach… Ten ból... Widok tego bólu był gorszy niż najsilniejszy ból fizyczny. Zabrała mnie do domu.
Teraz żałuję tego, jak postępowałem. Staram się być dobrym człowiekiem. Naprawiam tzw. ‘błędy młodości’ w liceum dla dorosłych. Rodzice są szczęśliwi, że mają mnie na co dzień po tylu latach rozłąki, a ja czuję, że jestem im potrzebny. Opiekuję się tatą, który jest po zawale, mamy teraz wiele czasu na rozmowy. Mama jest szczęśliwa, że odzyskała syna i z uśmiechem krząta się po domu.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mystique_mylene · dnia 29.07.2012 10:22 · Czytań: 1181 · Średnia ocena: 3 · Komentarzy: 8
Inne artykuły tego autora: