„Pierwsze westchnienie miłości to ostatnie westchnienie rozumu”- Kornel Makuszyński
Wstęp
Wszystko zaczęło się pewnego letniego popołudnia, jak w bajce dla grzecznych dzieci, czytanej na dobranoc. Nie pamiętam dokładnie dnia, w którym zobaczyłam go po raz pierwszy – wiem tylko, że było to w połowie sierpnia.
Zawsze wierzyłam, iż to co piękne rodzi się właśnie latem, w promieniach słońca, które sprawiają, że świat jest cudowny a ludzie darzą się szacunkiem i miłością, a to co szkaradne wypełza z ukrycia zimą, w półmroku, gdy mróz skuwa najgorętsze nawet serca.
Niestety, myliłam się.
To co chcę tutaj opowiedzieć, to historia wielkiej miłości, obsesyjnego uczucia, które pojawia się raz na tysiąc lat jak Lucyfer powracający na ziemię w poszukiwaniu kobiety, którą utracił, by po upływie czasu wyznaczonego przez Boga zaszyć się samotnie w Krainie Ciemności, na kolejne tysiąc lat.
Nie wiem, która pierwsza z nas go spostrzegła, gdy siedział przed wynajętym naszej grupie domem, zatopiony w rozmowie z przyjaciółmi, z którymi pracowałyśmy - jednak nie ma to już w tej chwili większego znaczenia. Ważne jest tylko to, że się pojawił.
Nie przypuszczałam wtedy, jak bardzo zmieni się moje nudne, spokojne życie.
Razem poszłyśmy na niego popatrzeć, jak rozchichotane nastolatki na swojego idola. Właściwie wszystko robiłyśmy razem. Olka i ja. Ja i Olka. Jak dwie części tej samej układanki, bez których każdy, nawet najpiękniejszy wzór wydawał się niepełny. Nie istniałyśmy w pojedynkę i wierzyłyśmy, że tak będzie zawsze.
John nie wywarł na Olce większego wrażenia, co mnie wtedy zdziwiło. Dla mnie od pierwszej chwili był najcudowniejszym działem boskiego stworzenia. Wysoki, przystojny, o proporcjonalnej budowie ciała. I te oczy... Wystarczył ułamek sekundy, w którym skrzyżowały się nasze spojrzenia i stałam się jego niewolnicą a wzrok ten prześladuje mnie po dziś dzień.
1.
To były nasze długo oczekiwane wakacje, chociaż z wypoczynkiem niewiele miały wspólnego. Od kilku tygodni pracowałyśmy na ogromnej plantacji truskawek, położonej na wschodzie Szwecji. Rano, w południe, wieczorem nic, tylko truskawki i truskawki, najprzeróżniejszego kształtu, koloru i smaku.
Tego dnia wracałyśmy właśnie z popołudniowej zmiany, jak zawsze brudne, zmęczone i głodne, gdy przed naszym domem, w tumanach kurzu zatrzymał się stary, wysłużony ford escort, należący do jednego z pracowników sąsiedniej farmy. Przez otwarte szyby samochodu dolatywał nas z głośników głos Boba Marley'a, śpiewającego moje ukochane Concrete Jungle.
Już z odległości kilkunastu metrów podziwiałyśmy piękne, białe zęby, rozciągnięte w szerokim uśmiechu na twarzy kierowcy. Coś wisiało w powietrzu – tego byłam pewna. W końcu nikt nie uśmiecha się tak szeroko, bez konkretnego powodu.
- Witam drogie panie bardzo serdecznie – uśmiechnął się mężczyzna jeszcze szerzej, wysiadając z samochodu.
Nie przypuszczałam, że taki uśmiech jest w ogóle możliwy, ale jak widać, mięśnie twarzy człowieka bywały czasami bardzo elastyczne.
- Mam zaszczyt, z całego serca zaprosić panie dzisiaj wieczorem na popijawę. Będzie wesoło, obiecuję – ciągnął, niezrażony brakiem reakcji z naszej strony.
Popatrzyłyśmy na siebie. Wyglądałyśmy makabrycznie. Spocone, zakurzone, z rękoma po łokcie umazanymi błotem.
- Chcesz wystraszyć resztę gości? - mruknęłam pod nosem lecz nie powiedziałam tego głośno.
Czekałam, aż Olka odpowie za nas obie. To ona najczęściej podejmowała tego typu decyzje i taki układ jak najbardziej mi odpowiadał.
- Daj nam dwie godziny, to pomyślimy – Olka w końcu zdecydowała się na jakieś rozwiązanie.
- Będę zaszczycony – ucieszył się jak dziecko – przyjadę punktualnie o dziesiątej
Dziwny człowiek. Coś mi się wydawało, że nasi sąsiedzi cierpieli w czasie wakacji na chroniczny brak płci przeciwnej.
W godzinę później czyste i pachnące wylegiwałyśmy się na trawie przed domem, rozkoszując się ostatnimi promieniami słońca oraz rozważając przedstawioną nam propozycję.
Wyglądało na to, że szykowała się całkiem niezła zabawa.
Już od tylu tygodni pracowałam w pocie czoła na świeżym powietrzu i musiałam przyznać, że powoli zaczynało brakować mi głośnej muzyki w dusznych pomieszczeniach przepełnionych dymem, oparami alkoholu i gwarem rozmów. Dawno nie byłam na żadnej imprezie i miałam wielką ochotę odpocząć sobie z puszką zimnego piwa w ręce. Niestety, jak na złość, tego dnia Olka uparła się, że zostanie i będzie się uczyć. Znalazła sobie odpowiednią porę na naukę.
- Zaraz po wakacjach mam egzamin i muszę się do niego przygotować – powtarzała już od dobrych kilku tygodni, średnio trzy razy na dobę.
Tylko dlaczego akurat w tym momencie postanowiła przestać mówić a zacząć działać?
Do końca życia zostanie to dla mnie zagadką.
W każdym razie byłam zła. Wiedziałam wprawdzie, że ma rację i najrozsądniej będzie jeśli tak właśnie postąpi, jednak ta świadomość wcale nie poprawiała mi humoru.
Mimo, że zawsze nadrabiałam miną to tak naprawdę czułam się bardzo niepewnie w obcych mi miejscach i wśród nieznanych mi ludzi. Może właśnie dlatego, tak dobrze rozumiałyśmy się z Olką. Uzupełniałyśmy się. Ona była duszą towarzystwa a ja jej cichym cieniem i nie mogłam przeżyć tego, że właśnie dzisiaj, w obliczu pociągającej perspektywy zostawiła mnie smokom na pożarcie.
Nic więc dziwnego, że byłam bardzo marudna i nie dawałam za wygraną.
- Idź na tę imprezę i daj mi święty spokój – wysyczała, tracąc w końcu cierpliwość.
Prawdę mówiąc rozumiałam ją. Już od kilkunastu minut próbowała mnie przekonać a ja z uporem godnym największego osła powtarzałam, że sama nie chcę. Wreszcie moja zbolała duma i ochota na piwo wzięły górę nad nieśmiałością.
- Dobrze – powiedziałam obrażona – pójdę.
I była to moja pierwsza, fatalna w skutkach decyzja.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Magicu · dnia 08.08.2012 08:36 · Czytań: 739 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 5
Inne artykuły tego autora: