Tylko padający deszcz zagłuszał ich kroki. Szli już po tych wzgórzach dobre pół dnia, a nadal bali się przystanąć gdzieś na dłużej. Ciągle mieli w pamięci, jak w nocy przebiegali przez pola Onara, a te obce stwory niemal ich ustrzeliły, z tych dziwnych, wykrzywionych w obie strony łuków.
- Czekaj - wyszeptał jeden z dwójki.
Obaj spojrzeli przed siebie. Pod wzniesieniem, na którym stali, rozciągało się bagno. A na nim, na niewielkiej zielonej wysepce, stał drobny szałas z trzciny. W środku palił się ogień.
-Diabelstwa zdążyły ustawić wartownie.
-Co się dziwisz, Egryk. Jak zajęli dwór, to co za problem postawić szałasy graniczne.
-Słyszałeś, co mówił ten głupi klawisz. Że to coś jest na dużą skale. Że walki trwają także gdzie indziej, więc małe niedopatrzenia mogą się zdarzyć.
-Ludziom to się zdarza, a to nie są ludzie. Widziałem, jak strażnicy zwozili rannych… Co teraz?
-Ty Aller jesteś starszy.
Ten starszy więzień podrapał się po rzadkiej czuprynie.
-Umiesz pływać – bardziej stwierdził, niż zapytał.
-No nie za bardzo.
-Co? Przecież byłeś rybakiem.
-No i miałem łódź.
-Czemu ta strażnicza menda musiała przydzielić mi właśnie taką łamagę?
-Chyba na odwrót. Strażnicy wzięli mnie, bo to właśnie ja znam te strony. - Aler posłał mu wymowne spojrzenie. - No to co wymyśliłeś?
-Nic konkretnego, znajdź jakąś solidną gałąź – żebyś nie utonął – i przeprowadź mnie przez bagno.
Dwa zgarbione cienie zeszły z skalistego wzniesienia i od razu wskoczyły na pierwsze kępy trawy, rysujące się powyżej poziomu wody. Po pierwszych krokach wpadli z głuchym pluskiem do wody. Dobrze że burza się zaczęła i gromy z nieba zagłuszyły ich niezdarny manewr.
Chudy Egryk, trzymał się kurczowo zabranej gałęzi. Drugi, grubszy od niego Aler, utrzymywał się na powierzchni bez żadnych pomocy.
Przemoczeni, zziębnięci przedzierali się przez nie aż tak rozległe mokradła. W czasie wędrówki kusiło ich by pójść się ogrzać do tej chatki, ale z niewielkim wysiłkiem odpierali tą chęć.
-Aler.
-Co?
-Zimno mi i zjadłbym coś.
-Żab w tym bagnie pod dostatkiem. Smacznego.
-A ta chatka nie duża, wielu ich tam nie będzie...
-…a i bez broni wiele w pałacu nie zdziałamy – przyznał, lekko zmartwiony towarzysz. -- Hm, jak myślisz, dużo ich tam jest?
-Szopka licha. Trzech to góra. Więcej ich tam nie będzie siedziało.
-Do czorta z tym. A co jeśli pościg nas ściga?
-Bez żarcia i tak nie będziemy w stanie wrócić nawet jakbyśmy szli zwykłą, wygodną drogą...
-A w dworze prawie na pewno będą nasz ścigać. Rozumiem. Na początku ty na szpicy idziesz.
-Co?
-Broń już masz i podobno za morderstwo siedzisz. To lepiej wiesz jak posługiwać się ostrzem.
-Gałąź mam...
-… i krzepę w ręku. Pamiętasz jak tamtemu dziwolągowi na farmie, zęby wybiłeś.
-Zgoda, ale ty jako kieszonkowiec, bez żarcia mi nie wracaj.
Z chatki wydobywała się poświata ognia. Przy jej świetle Egryk dojrzał dwóch wartowników. Byli przybrani w lekkie zbroje. Obok nich leżały włócznie. Z czego jedna z nich stała przy wejściu do szałasu. Podniósł przygotowany na tą okazje kamień, wybrał na cel obcego, stojącego do niego tyłem. Wycelował w głowę i cisnął kamieniem. Trafił w miejsce poniżej karku. Impet uderzenia rzucił przeciwnika prosto w ognisko. Przy akompaniamencie wrzasków, drugi dziwoląg rzucił się w kierunku Egryka. W biegu pochwycił włócznie i już przymierzył ją do pchnięcia.
Wtem nagle za drzwi, rzucił się na niego Aler. Chwycił jego lewą rękę, w której dzierżył włócznie i zamachnął się prawą, w której on trzymał kamień. Nie trafił w głowę, przeciwnik zgrabnie się wymknął spod uderzenia. Spróbował za to zamknąć najeźdźce w kleszczach ramion i przewrócić na ziemię. Obcy w całej swej furii, odepchnął skazańca i uderzył trzonkiem w opasły brzuch. Na końcu poprawił pięścią w podbródek i Aler upadł u wejścia do chaty.
Egryk wyrwał się z osłupienia i z podniesioną gałęzią pobiegł na przeciwnika. Dziwoląg poprowadził prosty sztych włócznią. Więzień odruchowo uskoczył od ostrza. Zrobił krok, zatoczył półobrót samym tułowiem i wychodząc z niego, smagnął tak mocno wroga że aż gałąź pękła. Obcy ogłuszony cofnął się o krok. Egryk zebrał siły i wyprowadził mocne pchnięcie w brzuch przeciwnika. Tępy koniec badyla nie wywarł wielkich bólów w konfrontacji z pancerzem, ale samo uderzenie powaliło przeciwnika. Skazaniec zbliżył się i kopnął przeciwnika w szyje. Ten nie zdążył się zasłonić.
W chacie skończył się skowyt przypalanego wroga. Obcy zebrał się w sobie i pobiegł na chudego skazańca, bo Aler dotychczas leżał oszołomiony w wejściu i został uznany za wyeliminowanego z zajścia. Ale to właśnie Aler chwycił za włócznie stojącą przy drzwiach i podkosił najeźdźce, gdy ten przebiegał nad nim. Ten runął na ziemie jak długi. Chudzielec przypadł do niego i zablokował mu ramiona w żelaznym uścisku.
-Aler! Szybko! Pomóż!
Zawołany podniósł się i dźgnął przeciwnika dwa razy, trafiając w pancerz. Przewalony przeciwnik rzucał się w złości i Egrykowi było coraz trudniej utrzymać go w władaniu. Aler uderzył trzeci raz, mocniej i złamał drzewce. W końcu zdenerwowany pochylił się nad przeciwnikiem i przyłożył mu trzonek przez głowę. Pociągnął do tyłu i kij zaczął wbijać się w szyje.
Gdy obcy wydobywał z siebie ostatni niemy krzyk, jakaś myśl zaświeciła w głowie Alera. Widział dwie włócznie. Jedną przy dziwolągach, drugą przy drzwiach. Jeden z nich pobiegł z włócznią, drugi także skądś miał, a trzecią ma on...
Z chwili zadumy wyrwała go strzała, która wbiła się w głowę obcego i zakończyła jego walkę o życie.
-Stójcie. Stójcie albowiem nie ręczę za siebie... - powiedział szybko, piskliwym wręcz głosem, młody osobnik innych. Stał z łukiem, w środku szałasu. - Nie ruszać się... bo odstrzelę jednego po drugim. - Założył drugą strzałę.
-Jak kpie obesrany, skoro nie panujesz nad strzałami – warknął Aler.
-Panuje, jeno przewracaliście się i jeden z drugim się mieszał.
-Łajno prawda – poparł towarzysza chudzielec.
-Egryk – wyszeptał grubszy z skazańców – masz jakiś plan?
-Ten dziwoląg – wskazał oczami na ściskanego przez nich trupa - dużo waży?
-Z zbrojom, nieco mniej niż dorosły człowiek bez zbroi.
-We dwóch zmieścimy się za nim?
-Nie tylko jeden.
-To uchodź.
-Co?
-Uciekaj!
Aler jak najszybciej mógł, uskoczył w bok, poza pole strzału łuku. Obcy młodzieniec w srebrnych włosach wypuścił strzałę. Egryk podniósł ciało pokonanego i zasłonił się za nim. Strzała odbiła się od pancerza.
Owe dziwolągi charakteryzowały się tym że ich ciała były raczej chude , wręcz wątłe w porównaniu z ludzkimi. Toteż chudzielcowi udało się bez większych problemów podnieść ciało, by skulonym zbliżyć się do przeciwnika.
Młody dziwoląg wypuścił następne dwie strzały i postanowił zmienić taktykę. Wyjął sztylet za pazuchy i pobiegł w kierunku człowieka. Egryk przeklął w myślach, odrzucił zwłoki i rozejrzał się za czymś do walki. Nie znalazł nic. Wystawił ręce, by przy przypływie szczęścia wykręcić nóż z ręki. Wtem przez ścianę z trzciny wyłonił się Aler i wskoczył na młodzieńca. Swoją masą przygniótł do ziemi obcego. Ten zaczął walić Alera rękojeściom noża po brzuchu i głowie, gdy skazaniec odskoczył od młodego, ten spróbował wyprowadzić cięcie ostrą częścią noża. Ale nie zdążył. Bo włócznia, która przebiła go na wylot, zakończyła to całe zajście.
-Egryk ty głupcze.
-Co? Pomogłem.
-Nie musiałeś go matole zabijać. Dowiedzielibyśmy się czegoś o dworze.
-Aha. Wybacz.
W chacie znaleźli zapas sucharów i nieco wieprzowiny, zarzniętej zapewne z któreś z farm. Obaj wzięli po włóczni. Egryk do tego wziął łuk z kołczanem pełnym strzał, a Aler nóż wzięty od młodzieńca. Nie zabawili długo na tej zielonej wysepce.
Nie narobili dużego hałasu, a od frontu oddalili się już znacząco, ale jednak po co kusić los. Tym bardziej że zadanie czekało.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
kledman · dnia 13.08.2012 07:53 · Czytań: 448 · Średnia ocena: 0 · Komentarzy: 3
Inne artykuły tego autora: