Wykopki. Ludzie czy szakale? - FrauleinFeldgrau
Proza » Inne » Wykopki. Ludzie czy szakale?
A A A
Wykopki
Ludzie czy szakale?

Detektorzyści. Jakże wąska i głęboko zakonspirowana, a jednocześnie zróżnicowana grupa! Kto nigdy o nich nie słyszał nieprędko zrozumie o co właściwie im chodzi. Jednakże wyobraźcie sobie państwo, że podczas popołudniowego spaceru przez las czy łąkę spotykacie takiego osobnika. Stereotypowo powinien mieć na sobie polowy mundur w mniej lub bardziej współczesnym kamuflażu, przy pasie łopatkę saperską, z ramion będą mu zwisać szelki plecaka na ewentualne łupy, a w uszach tkwić słuchawki - podłączone do owej dziwnej maszynki, którą detektorzysta dzierży w dłoni. Nie, to nie jest kosiarka, chociaż laik widząc ją z daleka mógłby tak pomyśleć. To właśnie detektor, czy jak kto woli, wykrywacz metali. Człowiek, który z takim skupieniem i zaciętością bada nim metr po metrze runa leśnego, polnej gleby i zarośniętych burzanów to detektorzysta. Być może jest rekonstruktorem, która swą podróż przez dekady i wieki postanowił wzbogacić o kontakt z tą wciąż oczekującą odkrycia przeszłością, być może to eksplorator uzupełniający swe odkrycia o mikroskalowe poszukiwania, a może to nieco ekscentryczny kolekcjoner albo jeszcze inna odmiana miłośnika przeszłości. Niestety! I w tej dziedzinie znajdują się hieny - rzec można, prawdziwe hieny cmentarne - przez które rozmaite instytucje często ścigają Bogu ducha winnych detektorzystów, a samo poszukiwanie balansuje na granicy prawa. Jednak kto raz tego spróbował łatwo nie odpuści. Nic to, że poszukiwania są żmudne, męczące i często po prostu ryzykowne, kiedy odkrywszy w szczerym polu jeden guzik można, niczym etruski wróżbita, z tej niepozornej bryłki metalu wyczytać mnóstwo informacji... A potem - zaczyna się szukać dalej, by dowiedzieć się jeszcze więcej i historia powoli wyłania się z zapomnienia...

Tego dnia pogoda zdawała się sprzyjać detektorzystom. Mimo wczesnej pory słońce delikatnie przygrzewało, jednak nie był to upalny żar, bo co chwila od strony pola dął rześki wietrzyk. Bezchmurne niebo miało iście włoski kolor i gdyby nie to, że liście powoli zaczynały się ścielić u nóg, a na polach panował już względny spokój po dożynkach można by pomyśleć, że to najpiękniejsza, majowa wiosna.
-Idziecie dalej? - zapytałem z nutą nadziei w głosie, łakomie spoglądając na pole.
-Nie idziemy, to pole mam załatwione z gospodarzem. - mruknął Tomek wyciągając z plecaka wykrywacz i rozkładając go.
-To jak to tak? Będziemy sobie nawzajem pod łopaty wchodzić?
-Ech, no tak, przecież ty pierwszy raz z nami! No, nie bój się, z pustymi rękoma tak łatwo nie wrócisz. Młody zbiera monetki - numizmatyk, Ola bierze militarkę polską i radziecką. Ciebie, tak samo jak mnie interesują fanty niemieckie, ale jeśli ten cynk jest prawdziwy to będzie tego tyle, że starczy dla nas obu. - uśmiechnął się i nie czekając na dalsze pytania wcisnął mi w dłoń peemerkę.
-Jakby co, to będziemy w kontakcie. Koło południa wróć na obiad.
-No, w porządku... - wydukałem, pomijając fakt iż obsługiwanie peemerki przekracza moje umiejętności techniczne.
-Darz dół! - rzucił Tomek i z wykrywaczem w ręce wyruszył przeczesywać z góry upatrzone pozycje.

Przystaję na środku zagonu i wyciągam z plecaka wykrywacz metali. Przez dłuższą chwilkę szamocę się z żelastwem, by z kilku rurek i paru elektronicznych elementów zmontować sprawnie działający detektor. Może moja maszynka do najlepszych ani najnowszych nie należy, może ja nie jestem zbyt dobrym poszukiwaczem, ale bądź co bądź, zdarzyło mi się znaleźć już parę ciekawych fantów. Jednak dzisiaj, przy grzejącym słoneczku i szumiącym monotonnie lesie w tyle, za mną, ogarnia mnie błogie rozleniwienie. Odrzucam od siebie natrętne myśli o drzemiących w ziemi skarbach i spokojnie spaceruję, machając wykrywaczem na prawo i lewo bez większego przekonania. Szybko też zapadam we właściwą sobie zadumę.
Wykopki to "biznes" bądź co bądź niebezpieczny. Niebezpieczeństw jest wiele. Każdego roku jakiś detektorzysta odchodzi do krainy wiecznych poszukiwań, wysłany tam przez niespodziewanie wyorany z ziemi niewypał. Są też tacy, którzy zbytnio zapamiętali się i niebezpieczne znaleziska zabierają ze sobą do domu. Tam prędzej czy później odwiedzają ich panowie w niebieskich mundurkach... Jeszcze inni zaliczają nieprzyjemne przygody gubiąc się podczas poszukiwań w lesie, uciekając w popłochu przed wściekłymi tubylcami z widłami, albo spotykając w lesie wilki czy niedźwiedzie... Poszukiwacze, którzy nieopatrznie zapuszczają się w tereny Gór Sowich, mogą zostać wyeliminowani przez legendarnych, nieuchwytnych strażników hitlerowskich sztolni "Riese"... Czasem zdarza się, że ktoś rozkopie stanowisko archeologiczne, czy rezerwat rzadkiego gatunku - za co zazwyczaj odbywa podróż w błyszczących bransoletkach połączonych łańcuszkiem...
Eh... Ciężki "biznes"... A ja chodzę po polu machając detektorem bez żadnego rezultatu i brak nawet jakiegokolwiek niebezpieczeństwa na horyzoncie. Nie ma nawet fałszywego alarmu, który przynajmniej podniósłby nieco ciśnienie...

Drzewa zagajnika graniczącego z polem gną się na wietrze, który w szaleńczych porywach targa ich gałęzie. Szumią, tak jak szumiały siedemdziesiąt lat temu... One mogły by mi sporo powiedzieć.
Podchodzę w stronę zagajnika - nie wiem czemu mam nadzieję, że uchyli mi rąbka jednej ze swych tajemnic. W cieniu drzew da się dostrzec przysypane piachem, zarośnięte resztki rowu. Jego kształt coś mi przypomina...

-Schnell, schnell, schnell! - wydziera się jak opętany żołnierz w mundurze oberscharfuhrera. Mundur jest brudny i potargany, twarz żołnierza zarośnięta, wykrzywiona głębokim grymasem strachu, desperacji i zaciętości. Gestem ręki ponagla drużynę biegnącą skokami przez zagajnik.
-Klaus! - młody fahnrich w bluzie maskującej wskakuje do okopu i klepie go w ramię.
-Was? - oberscharfuhrer nie spuszcza z oka drużyny w zagajniku.
-Idą od strony lasu! - fahnrich stara się przekrzyczeć karabin maszynowy co chwilę prujący seriami w pole. Tuż za ich plecami kilku żołnierzy przedzierającej się przez zagajnik drużyny wpadło do okopu i od razu zaczęło przeładowywać karabiny.
Oberscharfuhrer odwrócił się. Widać było że pobladł i nie wie, co właściwie powiedzieć. Pustym wzrokiem wpatrywał się w twarz towarzysza przeciętą grubą wstęgą na wpół zakrzepłej krwi. Kula weszła u nasady nosa i wyszła policzkiem zapewne przestrzeliwując zatoki, ale nie wyrządziła większej szkody fahnrichowi.
-Klaus! Co z tobą? Powiedz coś!
-Co?... Nic. Nie wytrzymamy... Znajdź sanitariusza, niech cię ktoś opatrzy...
-Nie teraz, to drobnostka. Musimy się wycofać, przebić, cokolwiek... - gorączkował się fahnrich.
-Nie da rady. - Oberscharfuhrer przygryzł wargi. Strach sprowadził na niego niecodzienny spokój. - Mamy odciętą drogę ucieczki.
-Tamtych jest jeszcze więcej! Klaus, musimy coś zrobić, wystrzelają nas jak kaczki...
-Nie wystrzelają, pójdziemy do niewoli... - oberscharfuhrer mówił spokojnym, ale zimnym, apatycznym głosem.
-Ja nie pójdę do niewoli! - ryknął wściekle fahnrich. - Po moim trupie! Zresztą, oni nie biorą do niewoli! Nie takich jak ty!
-Idioto! - oberscharfuhrer uderzył fahnricha otwartą dłonią w twarz, aż głowa młodego odskoczyła do tyłu. - Głupi! Pójdziesz do niewoli, a potem wrócisz do domu! Masz do czego wracać, nie zostaniesz tutaj!
Fahnrich poczerwieniał ze złości, ale uspokoił się nieco.
-A jeśli oni pójdą naprzód i nie zostanie już nic?... I nie będzie do czego wracać?... - szepnął i wyskoczył z okopu. Oberscharfuhrer milczał, ale po chwili krzyknął w ślad za nim:
-A Rosemarie?!

Nagle z zadumy wyrywa mnie sygnał. Długi i wyraźny. Coś jest! Coś znalazłem! Czyżby w końcu mi się poszczęściło? Sprawdzam jeszcze raz. Wykrywacz piszczy, gdy przesuwam go wzdłuż bruzdy ziemi. Wygląda na to, że znalazłem coś długiego na prawie dwa metry - choć sygnał nie jest ciągły, jednostajny... Może to kilka przedmiotów?
Nie ma się co dłużej zastanawiać. Saperka w dłoń i do roboty! Mam tylko nadzieję, że nie wykopię zardzewiałego pługa czy kawałka brony...

-Herr fahnrich! Wycofują się! - krzyknął któryś z żołnierzy.
-A jednak! Gott mit uns, chłopcy! - fahnrich uśmiechnął się dziarsko do swych żołnierzy. - Wittmann, Wehrwitz i Steiner na zmianę do karabinu maszynowego! Chłopcy, zbierać się, zbierać całe oporządzenie! Gdzie sanitariusze? - fahnrich krząta się wśród swoich wydając rozkazy, oglądając pole i okolicę.
-Hans!
-Kogo ja widzę?! - fahnrich ze zdumieniem spojrzał na stojącego nad okopem oberscharfuhrera. - I co, negocjowałeś już warunki poddania? - warknął z pogardą.
-Hans, nie wygłupiaj się, idioto! Chodzi o oddział majora Wischa...
-Co z nim? Nadchodzi nam z pomocą? - fahnrich spojrzał z nadzieją.
-Nie. On już nie istnieje. Zostaliśmy sami. Odcięci. - oczy oberscharfuhrera błyszczały szaleńczą gorączką. - Będzie dobrze, jeśli uda nam się jakimś cudem przedrzeć do reszty pułku...
Fahnrich zamarł.
-Żartujesz?...
-Nie żartuję. Teraz możemy już tyl...
Słowa oberscharfuhrera utonęły w huku, który nagle ich owionął. Wokół rozprysnęły się grudki ziemi, w powietrze wzbiły się drzazgi wyrwanych z korzeniami drzew. Ktoś tuż obok krzyczał, ktoś jęczał ranny. Piekło stanęło otworem.
Fahnrich nie słyszał nic. Upłynęła chwila nim zdał sobie sprawę że leży na ziemi, a wokół poniewierają się jakieś krwawe strzępy. Spostrzegł coś, co wyglądało na oderwaną od ciała dłoń, obok, na skraju okopu rozlewały się czyjeś trzewia...
Wstał, lecz niemal natychmiast podmuch kolejnego wybuchu ponownie przygniótł go do ziemi. W uszach piszczało coś niemiłosiernie, ale to oznaczało, że słuch wraca. Rozejrzał się, tylko po to by stwierdzić, że jego oddział właśnie przestaje istnieć.
-Zurück! Zurück! Do lasu!! - zawył, w ogóle nie kontrolując swojego głosu. Próbował uklęknąć, ale kolana rozjeżdżały mu się jak na lodzie. Nie poczuł nawet, gdy czyjeś ramiona uniosły go i pociągnęły w stronę lasu. Po prostu nastała ciemność.

Ciężko wbić łopatkę w wysuszoną słońcem, ubitą ziemię, nawet jeśli wspomaga się podkutymi, wojskowymi butami. Po kilkunastu minutach kopania mam przed sobą jedynie mały dołek, wyglądający jak dziura wykopana w piaskownicy.
Kopię dalej, a pot ciurkiem spływa mi po plecach. Ręce zaczynają mdleć, a mięśnie niemiłosiernie pieką - nigdy nie miałem zbyt dobrej kondycji...
Mam przed sobą dół głębokości niecałego metra. Jeszcze trochę, trochę głębiej...

-Herr fahnrich! Żyjecie?
Z razu nie poznał nachylającej się nad nim twarzy. Jakiś żołnierz... Skądś poznaje ten mundur, tę szarozieloną bluzę, charakterystyczny kształt hełmu... Jaka to armia? I w ogóle co się dzieje, gdzie jest? Co właściwie do niego mówią?
-Hans, wstawaj, nie wygłupiaj się! - oberscharfuhrer wcisnął mu manierkę w dłoń. - Nie mamy czasu!
-Sytuacja?...
-Wzięli nas w dwa ognie. Musimy przedrzeć się na północ... - powoli, z namysłem nakreślał oberscharfuhrer.
-Herr Gott! Idą! - okrzyk przerażenia wyrwał się z czyjegoś gardła i momentalnie poderwał na nogi wszystkich żołnierzy, którzy go słyszeli.
-Skąd?! - spytał oberscharfuhrer, ale odpowiedź zagłuszyła seria z karabinu maszynowego. Teraz, gdy stawka była jak nigdy tak wysoka, bo szło przecież o ich życie - a jednocześnie tak niska, bo przecież nie mogli już zmienić losu wojny - nikt nie czekał na rozkazy.
Fahnrich poderwał się z ziemi, chwycił leżącego obok MP-40 i nie oglądając się na oberscharfuhrera pobiegł do swych żołnierzy.

Saperka zazgrzytała o metal i zatrzymała się. Zamarłem. Jeśli to pocisk? Jeśli kopiąc nieostrożnie uszkodziłem zapalnik? Odczekałem chwilę z walącym sercem, ale żaden wybuch nie nastąpił. Wbiłem więc łopatkę w ziemię jeszcze raz, wygarniając okruchy ziemi, starając odsłonić to, co wykopałem. W dole przede mną trudno dostrzec coś konkretnego - grudy gliny oblepiają znalezisko maskując jego kształt, jednak wprawne oko spostrzeże drobinki rdzy i nietypowy kształt glinianej bryły. A więc jest! Wbijam ostrze saperki, by oddzielić mój skarb od podłoża. Rozlega się niespodziewane, dziwne chrupnięcie, od którego dreszcze przebiegają mi po plecach, ale oto już trzymam świeżo wykopany fant w rękach.
Kładę go przed sobą, kucam przy nim i delikatnie opukuję saperką, by pozbyć się nadmiaru gliny. Cóż to jest?
Hełm. Brud, ziemia i rdza skrywają szczegóły, nie wiem więc jaki to wzór, ale wyraźnie widać charakterystyczny kształt niemieckiego hełmu. I coś jeszcze...
-O Boże! - z okrzykiem przerażenia, jak oparzony wyrzucam hełm z dłoni. Ręce mi się trzęsą, kolana są jak z waty... Głęboko oddycham, by się uspokoić. Nic się nie stało, po prostu się tego nie spodziewałem. Chwytam peemerkę i wytężam cały swój zmysł techniczny, by skontaktować się z resztą towarzystwa.
-Tomku, słyszysz mnie? - naciskam po kolei wszystkie przyciski i wreszcie słyszę upragnioną odpowiedź:
-Słyszę, odbiór!
-Pod zagajnikiem znalazłem coś ciekawego, chodź!
-OK, zaraz tam będę. Bez odbioru. - w głosie Tomka nie czuć było nawet grama zainteresowania, ale wydaje mi się, że specjalnie silił się na obojętność, by nie okazać, że zazdrości mi znaleziska.

-No no, ładnie. Chyba podzielisz się z kolegą? - Tomek wbił łakomy wzrok w wykopaną przeze mnie dziurę.
-Czym się mam podzielić?
-Skarbami, które znalazłeś. Hełm, empik, puszka na maskę... Widzę, że nawet ładownice się zachowały! I... Zaraz, zaraz, to chyba będzie eisernes kreuz!
Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedziałem co rzec. Przysiadłem na wystającym z ziemi kamieniu i milczałem. Tak, znalezisko piękne, istny skarb... Szkoda tylko, że Tomek zapomniał o jednym. Całe to oporządzenie ciągle miał na sobie żołnierz. Żołnierz, który leżał tutaj od prawie siedemdziesięciu lat... Ten wyraźny sygnał detektora pochodził od jego broni i całego żelastwa, które było elementami jego rynsztunku. To dziwne chrupnięcie, kiedy wyjmowałem z ziemi hełm, to chrzęst pękających kręgów szyjnych...
Tomek nachylił się nad dziurą, wyciągnął rękę, przez strzępy zetlałego sukna zanurzył dłoń pomiędzy połamane, pokryte gliną żebra i chwycił leżącą między nimi grudkę rdzy.
-Tak, to krzyż żelazny! Hmm, za wiele nie widać, ale jak się go odczyści... Będzie cacuszko! - zachwycił się.
-Człowieku, odłóż to! Czyś ty hiena cmentarna? - wstałem z kamienia, czując jak krew burzy mi się w żyłach.
-Hiena cmentarna? Przecież to nie cmentarz! - Tomek był wyraźnie zdziwiony.
-To nie gra roli, odłóż to!
-O co ci chodzi?! Nie chcesz się dzielić to nie, po prostu powiedz. - spojrzał na mnie z pogardą podrzucając w dłoni rdzawą grudkę.
-Żartujesz sobie? To nie o to chodzi! Przecież ten tutaj, to też człowiek! Też czuł i żył! A ty go chcesz okraść i zakopać jak psa! - wypaliłem jednym tchem powoli tracąc panowanie nad sobą.
-Pff! - Tomek skwitował całą sprawę. - Słuchaj, jak ma nieśmiertelnik to możesz się bawić z Czerwonym Krzyżem, Samarytaninie. - zarechotał.
Nieśmiertelnik! To jest myśl! Nie wdając się z nim dłużej w dyskusje z nim pochyliłem się na dołem. Gdzie szukać nieśmiertelnika? Nosili je zawieszone na szyi, pod bluzą - powinien więc być teraz w okolicy mostka, albo między żebrami... Przełamałem wrodzoną strachliwość i wrażliwość, czując jak coś przewraca mi się w żołądku zacząłem przetrząsać oporządzenie żołnierza i ziemię wokół szczątków. Starałem się zablokować zabobonny nieco strach przed trupim jadem i jeszcze bardziej irracjonalne lęki przed duchami. Nagle wyczuwam pod palcami oczekiwany kształt - cienką, owalną blaszkę.
-Jest!
-Jest? - mruknął nieco rozczarowany Tomek. - Pokaż.
Zerwałem poplątaną, zetlałą dratwę na której wisiał nieśmiertelnik, wydobyłem go na światło dzienne i... oniemiałem.
-Ha! - krzyknął Tomek. - Ale numer!
-Tego jeszcze nie widziałem... - szepnąłem. Kula, która zabiła tego żołnierza przeszła przez nieśmiertelnik, na samym środku przebijając go na wylot. Blaszka, z której nie dało by się odczytać żadnej informacji była zupełnie bezużyteczna.
-No to już go sobie zidentyfikowałeś. - Tomek syknął przez zęby nie bez satysfakcji. - Dzielisz się, czy nie?
-Niczym się nie dzielę, zakopię go tak, jak jest.
-Aha, czyli hełm i krzyż zostawiasz? - ucieszył się Tomek.
-Nie! - wyrwałem mu z dłoni krzyż i wraz z nieśmiertelnikiem położyłem na dnie wykopu. Następnie sięgnąłem po hełm, w którym nadal tkwiła czaszka... Widać było ranę wlotową po kuli u nasady nosa i wylotową poniżej oczodołu, na kości policzkowej, ale to chyba nie to go zabiło...
-Te, Hamlet! - warknął Tomek - Jak już nie chcesz się dzielić, to przynajmniej się streszczaj, wypadałoby wreszcie iść na obiad.
-Idź sam. Ja mu jeszcze krzyżyk postawię - zbyłem go, kładąc hełm w miejsce, gdzie powinna znajdować się głowa żołnierza. Chwyciłem za saperkę i zacząłem przysypywać z powrotem swoje znalezisko. Kątem oka spostrzegłem jak Tomek odchodzi w tym samym kierunku, z którego przyszedł.
Zakopanie dołu zajęło mi znacznie mniej czasu, niż wykopanie go. Z dwóch grubych gałęzi, odrąbanych saperką od powalonej przez wicher brzozy, zrobiłem krzyż. Przymocowałem ramiona krzyża kawałkiem paracordowej linki, którą akurat znalazłem w kieszeni i wbiłem go w ziemię u "wezgłowia" wojennej mogiły.

-No i mówię wam, wykopał soldata! - Tomek niemal zachłysnął się piwem obrazowo opisując towarzyszom moją przygodę.
-Soldata mówisz? - zaciekawił się Młody.
-Soldata, jakbyś go z posterunku zdjął. Tylko taki trochę... zdefasonowany był. - towarzystwo wybuchnęło śmiechem.
-Gdzie go masz? - Ola spojrzała na mnie zdumiona.
-Nigdzie. Co miałem, żołnierza wziąć?
-Właśnie to chciałem wam powiedzieć. - wtrącił się Tomek. - Że ten pajac zakopał go razem z całym szpejem. Z dobrymi paroma tysiącami! - zaszlochał teatralnie.
-Tysiącami czego? - nie zrozumiałem.
-Tysiącami nowych złotych polskich, idioto! Jakbyś to odczyścił, to sam hełm puściłbyś za parę stówek! A ten krzyż żelazny? A puszkę? Maskę? Bagnet?...
-Lepiej zakopać, niż gdyby miał cię potem po nocach straszyć, co? - Ola puściła do mnie oko.
-Mnie jakoś nic nie straszy! - burknął Tomek. - Chyba że rzeczywiście ty taki strachliwy jesteś?
Milczałem. Towarzystwo z początku zaciekawione prędko znalazło sobie kolejny temat. Co chwila ktoś podkładał do ogniska, co chwila ubywały też kolejne butelki spod namiotowego tropiku. Na niebie nie było już śladu słońca, jedynie gwiazdy były widoczne tak wspaniale, jak jest to możliwe tylko daleko, daleko od świateł miasta. Oczy powoli zaczynały mi się zamykać, w żyłach rozlewała się alkoholowa niemoc...
-A ty gdzie? - Młody podniósł głowę i spojrzał na Tomka, który choć porządnie się zataczał chwycił plecak i szykował się do wyjścia.
-Do wsi, do sklepu. Piwo się skończyło. - wybełkotał Tomek.
-Tu nie ma sklepu. A w ogóle widziałeś gdzieś we wsi całodobowy sklep?
-Jak nie ma to pójdę do tego miasteczka, które mijaliśmy. - Tomek nie dawał za wygraną.
-To idź. - Młody skapitulował.
-To idę.
-Puścisz go samego? - przestraszyła się Ola.
-A co ja, jego niańka?
-Po co ci ta saperka? - zdążyłem jeszcze krzyknąć za oddalającym się Tomkiem, gdy dojrzałem łopatkę zawieszoną na jego pasie.
-Do samoobrony... - odkrzyknął i zniknął gdzieś w zaroślach.

Wkrótce wieczorny chłód, brak kolejnych butelek pod tropikiem i zmęczenie po dniu ciężkich poszukiwań zmusiły nas do zakończenia imprezy i udania się na spoczynek. Co prawda Ola, poczuwająca się nieco do matkowania nam, czekała jakiś czas na Tomka, ale i ją wkrótce zmógł sen. Jednak nim zdążyłem porządnie zapaść w objęcia Morfeusza wybudziła mnie nagła i nie cierpiąca zwłoki potrzeba. Tylko dzięki silnej woli wygrzebałem się jakoś ze śpiwora, po długiej szarpaninie odpiąłem namiot, nałożyłem glany nie zawiązując nawet sznurówek i ruszyłem w las. Gdzie właściwie szedłem? Nie wiem. Po prostu kierował mną jakiś ludzki odruch, by nie oddawać się mikcji w miejscu, gdzie się je i śpi. Przedarłem się przez krzaki na granicy polanki, gdzie był rozbity nasz namiot, przeszedłem parę metrów ścieżką wydeptaną w runie leśnym i nagle niespodziewanie i spektakularnie runąłem kilka metrów w dół ze stromej skarpy. Nawet nie zdążyłem krzyknąć, gdy spadając kilkakrotnie okręciłem się, odbiłem od paru kamieni i wylądowałem na rozświetlonej blaskiem księżyca lewadzie.
-Dlaczego? - wychrypiałem tylko czując, że rano będę miał feerię siniaków na całym ciele, a potem zapewne zapadłbym w pijacki sen, gdyby nie to, że wyraźnie zobaczyłem kogoś stojącego nie dalej jak metr ode mnie.
-Tomek, to ty? - syknąłem w jego stronę konspiracyjnym szeptem. Nie odpowiedział, ale wiedziałem już, że to nie może być Tomek. Mój inteligentny inaczej kolega miał na sobie współczesny polowy mundur i plecak na ramieniu, a ten, kto stał przede mną... Poczułem jak włosy stają mi dęba, w mgnieniu oka zerwałem się i nie czekając na odpowiedź nieznajomego przypuściłem szturm na skarpę.
Niestety. Niezasznurowane buty znowu mnie uziemiły. Staczając się ze skarpy wprost do nóg nieznajomego mogłem mieć tylko nadzieję, że nie jest seryjnym mordercą. Ani co gorsza tym, o czym właśnie szeptała mi moja wybujała wyobraźnia. Milczałem, czując jak serce podchodzi mi do gardła i czekałem na dalszy rozwój sytuacji. Nieznajomy stał nieruchomo i także milczał. Ostrożnie zbierałem się z ziemi, starając nie wykonać żadnego gwałtownego ruchu.
Polskie spodnie wojskowe wz. 93 mają na prawej nogawce specjalną kieszeń na nóż. Sięgnąłem do niej, tak by nie zauważył tego nieznajomy. Na szczęście nie była pusta. W razie czego będę miał szansę obrony.
-Przepraszam? - by przerwać tę dziwną sytuację zagadnąłem jak potrafiłem najgrzeczniej, zupełnie jakbym pytał kogoś o drogę do muzeum, a nie odzywał się do potencjalnego mordercy w środku nocy, w lesie.
Nieznajomy nie odezwał się, ale podniósł głowę przechylając ją nieco na bok i wbił we mnie przenikliwe spojrzenie lśniących w świetle gwiazd oczu. Od tego spojrzenia dreszcze przebiegły mi po plecach. Miałem ochotę uciekać jak najdalej stąd, ale nogi jakby wrosły mi w ziemię - zresztą i tak pewnie zaraz zaliczyłbym kolejne bliskie spotkanie z glebą.
-Ktoś ty? - warknął nieznajomy. Jego głos brzmiał dziwnie miękko, nie wzbudzał echa, nie burzył leśnej ciszy...
-Ja? Ja stamtąd... - zająknąłem się wskazując na szczyt skarpy. - Namiot mamy rozbity...
-Nie pytam skąd, tylko kto. - nieznajomy mówił zimnym głosem, pozbawionym emocji. Przy tym niemal w ogóle się nie poruszał.
-Ja jestem... eksplorator. Ze stowarzyszenia takiego... Zajmuję się trochę historią... - język nieco mi się plątał. Nie bardzo wiedziałem co w ogóle myśleć o tym dziwnym typie, który w środku nocy urządzał mi przesłuchanie na leśnej lewadzie. Nie miałem jednak warunków do ucieczki, więc postanowiłem przynajmniej go nie rozdrażnić.
-Eksplorator? Ubrany jesteś jak żołnierz. - warknął podejrzliwie.
-Nie jestem żołnierzem. - postarałem się, by mój głos brzmiał jak najbardziej niewinnie i przekonująco.
-Co tutaj robisz? - dociekał dalej nieznajomy.
-Nic takiego. - wypaliłem nieco za szybko - Interesuję się historią. Chodziłem trochę po polu z kolegami, oglądaliśmy teren i kopaliśmy w ziemi... Nic szkodliwego. - głos trochę mi się łamał, ale starałem się zagrać grzecznego historyka-amatora i nie podpaść w niczym nieznajomemu.
-To ty zrobiłeś? - zapytał.
-Co? - nie zrozumiałem.
-Chodź, pokażę ci. - skinął na mnie dłonią i ruszył pod górę skarpy.
Błyskawicznie wcisnąłem sznurówki do butów i zacząłem wspinać się w ślad za nim, chociaż resztki zdrowego rozsądku szeptały mi, że robię głupotę. Może on chce zaciągnąć mnie w krzaki, a potem zabić, albo... brr! Coś jednak kusiło mnie, by iść za nim. No i oczywiście - bałem się mu sprzeciwić. Było w nim coś dziwnego - jego głos był stanowczy, niecierpiący sprzeciwu, spojrzenie władcze... Nawet na jasnej od gwiazd i księżyca lewadzie nie widziałem dobrze jego sylwetki - tylko oczy błyskały gdy strzelał nimi wokoło. Wydawało mi się, że ma na sobie hełm i polową "panterkę", ale to musiał być już wytwór mojej wyobraźni.
Weszliśmy na szczyt skarpy i ruszyliśmy leśną ścieżką w stronę pola.
-Nazywasz się jakoś? - nieznajomy zmierzył mnie wzrokiem, ale pogarda w jego głosie była już znacznie mniej wyczuwalna niż wcześniej.
-Tak. - odpowiedziałem zaskoczony.
-No? - nieznajomy prychnął jakby chłodnym śmiechem.
-Janek.
-A nazwisko masz? - dociekał.
-Mam. Dobrucki.
-Polak? - stwierdził z lekkim zdumieniem nieznajomy, jakby było w tym fakcie coś dziwnego.
-A pan się nazywa?... - zebrałem się na odwagę i teraz ja zadałem pytanie.
-Hans.
-Bez nazwiska? I po niemiecku? - zdziwiłem się.
-Po co ci to wiedzieć? - spławił mnie nieznajomy.
Wyszliśmy z lasu na pole. Nieznajomy kierował się w stronę zagajnika - tego, pod którym dziś - a właściwie już wczoraj - kopałem. Dalszą drogę przebyliśmy w niemal całkowitym milczeniu.
-To tutaj. - nieznajomy wskazał mi dłonią miejsce, gdzie znalazłem "skarb".
Wyglądało zupełnie inaczej niż kiedy je opuszczałem. Krzyż, który zrobiłem leżał skrzywiony w zarośniętym okopie na skraju zagajnika. Mogiłę, na której stał ktoś ponownie rozkopał i nie licząc się wcale z szacunkiem dla zmarłego wywlókł część kości na pole. Czaszka leżała odrzucona kilka kroków dalej, odarta z hełmu. Szkielet w mogile ktoś przewrócił na bok i zdarł z niego większość żołnierskiego oporządzenia...
-To ty zrobiłeś? - odezwał się nieznajomy.
-Nie... Ale chyba wiem kto. - przygryzłem wargi na wspomnienie Tomka wychodzącego gdzieś z saperką przy pasie.
Nieznajomy westchnął ciężko i tak jakoś... boleśnie. Podparł głowę dłonią.
-No nic. Skoro mówisz, że to nie ty...
-Wydaje mi się, że to po części moja wina. Ja to naprawię. A rano przyniosę wszystko, co ta hiena zabrała.
Nie czekałem na odpowiedź nieznajomego. Po prostu czułem się winny to temu żołnierzowi - skoro już nieświadomie rozkopałem tę mogiłę, a potem na dokładkę pokazałem ją Tomkowi. Zagryzłem zęby i starając się zapomnieć o strachu i obrzydzeniu ułożyłem szkielet w mogile, tak jak leżał poprzednio. Chodziłem po polu znosząc rozrzucone kości z powrotem do dołu. Nieznajomy stał nad mogiłą i patrzył na mnie w lekkim szoku.
-Dlaczego to robisz? Jesteś Polakiem, a przecież widzisz, że to Niemiec... - zapytał mnie zdumiony.
-Przecież to nie gra roli...
-Nie robi to dla ciebie różnicy? - W głosie nieznajomego wreszcie wyczułem jakieś emocje.
-To żołnierz. Szacunek należy się każdemu mundurowi. Każdemu żołnierzowi...
-Nawet najeźdźcy? - zdziwił się nieznajomy.
-Przecież to nie SS-man. Musiał iść to wojska, więc szedł. Może nawet chciał, ale niekoniecznie był nazistą. - wyjaśniłem.
-No tak. Ale nie spodziewałem się tych słów z twoich ust...
-1 listopada palę świeczki Rosjanom, pochowanym w moim mieście. Nie przeszkadza mi to obchodzić święta 11 listopada... Przecież wszyscy to ludzie.
Skończyłem znosić kości do mogiły. Chwyciłem jeszcze tylko czaszkę żołnierza.
-Musiało boleć... - wskazałem nieznajomemu ślady po kuli, nim włożyłem kość do grobu.
-Nie... Raczej nie. - jego głos niespodziewanie zadrgał.
-To dziwne, że pochowali go w takim miejscu...
-To dziwne, że go pochowali. Wiesz ilu ich leży na tym polu, przykrytych tylko pyłem nanoszonym przez wiatr, kolejnymi bruzdami zaorywanej ziemi? A temu wykopali byle jaką, ale jednak - mogiłę...
-Dlaczego akurat jemu? - zapytałem, zdumiony nieco wiedzą nieznajomego.
-Może dlatego, że był fahnrichem? - odpowiedział nieznajomy.
-Skąd wiesz?
-Spójrz na jego mundur. - zaśmiał się. - A myślałeś, że skąd wiem?
Rosnące we mnie od jakiegoś czasu napięcie gwałtownie opadło. Głupio było przyznawać mi się przed samym sobą, ale przez chwilę naprawdę myślałem, że mój tajemniczy towarzysz mógł czerpać wiedzę o tym z innych - nieco bardziej "naocznych" źródeł. Zszedłem do okopu, by podnieść krzyż i po raz trzeci tej nocy wylądowałem twarzą na ziemi. W nocnej ciszy coś metalicznie zabrzęczało...
-Żyjesz? - zaniepokoił się nieznajomy.
-Tak... I chyba znalazłem zguby.
Na dnie okopu leżało wszystko, co hiena zrabowała z mogiły. Wygarnąłem oblepione gliną, pordzewiałe oporządzenie na powierzchnię i zacząłem składać je w mogile - mniej więcej w tych miejscach, gdzie powinno się znajdować. Puszka na maskę - do boku. Bagnet - przy pasie...
-Ciekawi mnie, dlaczego ta hiena cmentarna to zostawiła?... - pomyślałem na głos.
-Może coś go postraszyło? - uśmiechnął się nieznajomy.
-Przydałoby się!
Został już tylko hełm. Gdy go chwyciłem z wnętrza wypadła przestrzelona blaszka identyfikacyjna.
-Paskudne trafienie. - skrzywił się nieznajomy biorąc ją do ręki.
-Nawet na filmach takiego nie widziałem.
-Filmy? Życie pisze znacznie ciekawsze scenariusze.
Włożyłem czaszkę do hełmu i położyłem w mogile. Nieznajomy podał mi nieśmiertelnik.
-Weź go. Jestem pewien, że on - wskazał na szkielet w mogile - nie miałby nic przeciwko. A ty będziesz miał pamiątkę. Historyku... - głos nieznajomego wypogodził się nieco.
-Nie powinienem...
-Weź. - włożył mi blaszkę do kieszeni bluzy. - Dasz radę go zakopać?
-Nie mam łopaty, ale z zakopywaniem poradzę sobie jakoś rękoma.
Pół godziny później wbiłem już tylko krzyż na mogiłę. Nieznajomy przestał mi się wydawać tak straszny, jak wtedy gdy spotkałem go w lesie. Nadal jednak nie wiedziałem kim właściwie jest i co tu robi.
-Chyba czas już na mnie... - zacząłem nieśmiało.
-Co? Ach, tak. - widocznie wyrwałem go z zadumy. - Dziękuję ci. Dziękuję. Wracaj już, Janku.

-Te! - poczułem jak ktoś szturcha mnie w ramię. - Zamierzasz dzisiaj wstawać?
-Nie Olu, daj mi spać - wychrypiałem nieprzytomnie i nakryłem głowę śpiworem.
-Wstawaj! Koniec spania, trzeba się zbierać! - niecierpliwiła się dziewczyna.
-Zbierać? Już?
-Chyba dopiero!
Sięgnąłem po telefon. Zegarek na wyświetlaczu potwierdził jej słowa. Zrezygnowany wywlokłem się z namiotu. Słońce stało już wysoko na niebie.
-O ludzie... - z trudem otworzyłem butelkę wody i siadłem przy wygaszonym ognisku usiłując zebrać myśli.
-Co, nie wyspałeś się? - odezwał się Młody. - Nic dziwnego, w środku nocy słyszałem cię jak przechodziłeś koło namiotów i gadałeś sam do siebie.
-Sam do siebie? Nie jestem wariatem! - oburzyłem się, ale nie czułem się jeszcze wystarczająco na siłach, by opowiadać im o nocnej przygodzie. - A gdzie Tomek? - ogarnąłem wzrokiem obozowisko i spostrzegłem, że brakuje jego samochodu -Zebrał się skoro świt i pojechał, nawet nie powiedział o co chodzi.
No tak. Już w nocy zauważyłem, że musiało stać się z nim coś dziwnego. Nagłe nawrócenie? Delirium?
Wstałem od ogniska i chwiejnym krokiem wybrałem się na krótki spacer na rozbudzenie. Już z dala widziałem krzyż na mogile na polu. Coś mi się przypomniało... W kieszeni bluzy namacałem blaszkę nieśmiertelnika. Podszedłem bliżej mogiły sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
Wszystko było dokładnie tak, jak wtedy gdy zostawiłem to miejsce w nocy. Nawet ślady butów wyraźnie odcisnęły się w mokrej glebie, tam gdzie staliśmy z nieznajomym. Ślady jednej pary butów...
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
FrauleinFeldgrau · dnia 13.08.2012 18:45 · Czytań: 3928 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 6
Komentarze
Magicu dnia 14.08.2012 16:10
Chociaż taki rodzaj literatury nie należy do moich ulubionych, to muszę przyznać, że twój tekst przeczytałam na jednym wdechu i bardzo mi się podobał.
Po pierwsze - fascynuje mnie zajęcie "detektorzystów" i sama chciałabym wybrać się kiedyś na takie poszukiwanie skarbów.
Po drugie - mieszkam w Niemczech od kilkunastu lat i ta wieczna nienawiść między Polakami, Niemcami i Żydami oraz temat II wojny światowej i tego, co, kto, komu nie daje mi spokoju. Mam nadzieję, że doczekam dni, w których większość będzie myśleć: "Szacunek należy się każdemu (...)" i "Przecież wszyscy to ludzie."

Pozdrawiam i czekam na kolejne teksty :)
zajacanka dnia 15.08.2012 12:47 Ocena: Bardzo dobre
Bardzo dobre opowiadanie, czyta się gładko, wciąga historia niemieckiego żołnierza. Dużo fachowych militarnych określeń, których nie znałam, za co ukłon bo i opowiadanko uczy :)

Przyjrzyj się jednak zapisowi dialogów, bo często robisz w nich błędy. Np tytaj:

-Nie robi to dla ciebie różnicy? - w głosie nieznajomego wreszcie wyczułem jakieś emocje. - brak spacji po myślniku, W głosie powinno być z dużej.

-Nie Olu, daj mi spać. - wychrypiałem nieprzytomnie -spacja jw i bez kropki po spać.

Pozdrawiam serdecznie :)
FrauleinFeldgrau dnia 16.08.2012 15:20
Dziękuję za komentarze! Cieszę się bardzo, że opowiadanie Wam się spodobało. Dziękuję też za zwrócenie uwagi na błędy, poprawię je i postaram się nie popełniać w kolejnych tekstach :) Mam nadzieję, że inne moje opowiadania też się spodobają, choć będą raczej utrzymane w nieco innej tematyce. Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam serdecznie! :)
Wasinka dnia 29.08.2012 23:16
Tytuł zapachniał felietonem, początek również, ale potem zrobiło się już beletrystyczniej. I dobrze, bo historia mnie zainteresowała. Weszłam w nią, nie wiedząc, czego się spodziewać (to znaczy jakieś tam oczekiwania były, wiadomo), a tu taka opowieść. Lubię.
Wciągnęłam się.

iście włoski kolor i gdyby nie to, że liście - iście się zrymowało z liście

-Nie idziemy, to pole mam załatwione z gospodarzem. - mruknął Tomek(,) wyciągając z plecaka wykrywacz i rozkładając go. - podkreślone do wyrzucenia, w nawiasie - do wstawienia

starczy dla nas obu. - (U)śmiechnął się i nie czekając na dalsze pytania(,) wcisnął mi w dłoń peemerkę. - duża litera i przecinek

Zostaliśmy sami. Odcięci. - (O)czy oberscharfuhrera błyszczały szaleńczą gorączką.

nie cierpiąca zwłoki potrzeba - niecierpiącą

a nie odzywał się do potencjalnego mordercy w środku nocy, w lesie. / Nieznajomy nie odezwał się - powtórzenie nieco wpada na siebie (nie odzywał się/nie odezwał się)

To takie tylko maluchy przykładowe; przejrzyj pod tym kątem, bo jest tegoż więcej nieco.

Pozdrawiam księżycowo i witam z uśmiechem na PP.
FrauleinFeldgrau dnia 30.08.2012 20:26
Cieszę się bardzo, że opowiadanie się spodobało i dziękuję za uwagi co do interpunkcji. Muszę przyznać, że ona akurat sprawia mi czasem problemy. Ale poprawię to wszystko jak tylko znajdę chwilkę.
We wstępie na początku opowiadania starałam się trochę przybliżyć o co chodzi, bo bałam się, że bez tego całość mogłaby być kompletnie nieczytelna dla niezorientowanego w temacie odbiorcy... Mam nadzieję, że nie psuje to aż tak drastycznie efektu całości?
Dziękuję jeszcze raz i pozdrawiam!
Wasinka dnia 30.08.2012 22:29
Drastycznie to oczywiście, że nie. To subiektywne wrażenie, pewnie dlatego, że tytuł jest typowy dla spojrzenia publicystycznego, a początek też jest w tym stylu pisany; owo rozróżnienie ludzi i szakali jest wprost wyłuszczone, dopiero później pojawia się sytuacja beletrystyczna (czy jak ją tam nazwać), z której sami możemy wyciągnąć wnioski.
Ale, jak mówię, to jeno moje odczucie co do tego i nie ma nic wspólnego z tym, że ogólnie historia mnie przyciągnęła i czytałam zainteresowana do samego końca.

Pozdrawiam księżycowym błyskiem.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
ks-hp
18/04/2024 20:57
I taki autor miał zamysł... dziękuję i pozdrawiam... ;) »
valeria
18/04/2024 19:26
Cieszę się, że przypadł do gustu. Bardzo lubię ten wiersz,… »
mike17
18/04/2024 16:50
Masz niesamowitą wyobraźnię, Violu, Twoje teksty łykam jak… »
Kazjuno
18/04/2024 13:09
Ponownie dziękuję za Twoją wizytę. Co do użycia słowa… »
Marian
18/04/2024 08:01
"wymyślimy jakąś prostą fabułę i zaczynamy" - czy… »
Kazjuno
16/04/2024 21:56
Dzięki, Marianie za pojawienie się! No tak, subtelnością… »
Marian
16/04/2024 16:34
Wcale się nie dziwię, że Twoje towarzyszki przy stole były… »
Kazjuno
16/04/2024 11:04
Toż to proste! Najeżdżasz kursorem na chcianego autora i jak… »
Marian
16/04/2024 07:51
Marku, dziękuję za odwiedziny i komentarz. Kazjuno, także… »
Kazjuno
16/04/2024 06:50
Też podobała mi się twoja opowieść, zresztą nie pierwsza.… »
Kazjuno
16/04/2024 06:11
Ogólnie mówiąc, nie zgadzam się z komentującymi… »
d.urbanska
15/04/2024 19:06
Poruszający tekst, świetnie napisany. Skrzący się perełkami… »
Marek Adam Grabowski
15/04/2024 16:24
Kopiuje mój cytat z opowi: "Pod płaszczykiem… »
Kazjuno
14/04/2024 23:51
Tekst się czyta z zainteresowaniem. Jest mocny i… »
Kazjuno
14/04/2024 14:46
Czuję się, Gabrielu, zaszczycony Twoją wizytą. Poprawiłeś… »
ShoutBox
  • Zbigniew Szczypek
  • 01/04/2024 10:37
  • Z okazji Św. Wielkiej Nocy - Dużo zdrówka, wszelkiej pomyślności dla wszystkich na PP, a dzisiaj mokrego poniedziałku - jak najbardziej, także na zdrowie ;-}
  • Darcon
  • 30/03/2024 22:22
  • Życzę spokojnych i zdrowych Świąt Wielkiej Nocy. :) Wszystkiego co dla Was najlepsze. :)
  • mike17
  • 30/03/2024 15:48
  • Ode mnie dla Was wszystko, co najlepsze w nadchodzącą Wielkanoc - oby była spędzona w ciepłej, rodzinnej atmosferze :)
  • Yaro
  • 30/03/2024 11:12
  • Wesołych Świąt życzę wszystkim portalowiczom i szanownej redakcji.
  • Kazjuno
  • 28/03/2024 08:33
  • Mike 17, zobacz, po twoim wpisie pojawił się tekst! Dysponujesz magiczną mocą. Grtuluję.
  • mike17
  • 26/03/2024 22:20
  • Kaziu, ja kiedyś czekałem 2 tygodnie, ale się udało. Zachowaj zimną krew, bo na pewno Ci się uda. A jak się poczeka na coś dłużej, to bardziej cieszy, czyż nie?
  • Kazjuno
  • 26/03/2024 12:12
  • Czemu długo czekam na publikację ostatniego tekstu, Już minęło 8 dni. Wszak w poczekalni mało nowych utworów(?) Redakcjo! Czyżby ogarnął Was letarg?
  • Redakcja
  • 26/03/2024 11:04
  • Nazwa zdjęcia powinna odpowiadać temu, co jest na zdjęciu ;) A kategorie, do których zalecamy zgłosić, to --> [link]
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty