Testament
No i rozmontowali my te cacko. Śmielim się z tych profesorków, co to robiły zdjęcia i te różne promienie, że niby to rozebrać się tego nie da. I że z tym ostrożnie trza, że może jakie diabły w tym siedzą, czy tam inne atomy. No racja, Jankowi palca odebrało, ale to pierwszy raz mu się taka przygoda przytrafiła? W zaprzeszłe Andrzejki, jak te race co to studenty przywiozły zaświecił, dwa mu urwało, to się i cieszył jeszcze, bo ZUS groszem sypnął. No to, jak my zdjęli te pokrywkę, to się profesory tak ucieszyły, że nagrody chcieli dawać, wozić jak jaką świnię włochatą po świecie, że niby my dla całej ludzkości tyle dobra zrobili. Jak święte jakie.
Ale Janek, bez palców prawie, ale szpryciarz, dobrze to wszystko wykombinował. Żeby nikomu nie mówić, w klatkach żadnych nie obwozić, pokazywać, my proste ludzie, słów naukowych nienauczone. Żeby nam tylko po buteleczce trunków najlepszych dać, co by popróbował człowiek i tych lepszych. To się profesory jeszcze i bardziej ucieszyły. No i poprzywozili nam. Dwie skrzynki, ze świata całego, a każda butelczyna inna. I kwaśne wina, że niby szykowne, i ryżówkę, a jeden nawet trochę księżycówki, że niby to łyżki jakie, czy co, że mocno warte, ale przecież człowiek od razu wyczuje samopała.
A skąd niby u nas we wsi to ustrojstwo się wzięło? Że blaga?! Przewozili z miasta do miasta, a u nas szosa dziurawa, to im się rozpierniczyło to monstrum, co to targali te ufoludkowe cuda. A że i zasięgu nie ma, to pomagalim im ruszyć i tak jakoś wyszło. Że frajery my? Że grosza trza było brać? Oj, głupi ty, głupi ty jeszcze synku, z dyplomami, a fajfus dymany. Toć mówiłem, że Janek szpryciarz i mędrek, i od tych profesorków lepszy. Boć przecież, jak to cudo otworzył, to nie wszystko im oddał. No i teraz mamy jak w raju, a z księdza opowieści to i lepiej pewnie. Rybki łowim, w karty przytnie człowiek, a do sklepu po berbeluche ganiać nie trzeba. Bo mamy te dwie skrzyneczki od profesorków i to ustrojstwo marsjańskie. Jak my buteleczkę wyciągamy, to tam od razu nowa się pojawia. Że ryplikator? Synek, może i tak. Tylko jedną prośbę mam, bo twoje to będzie, ino ja z naszej braci dziecka się dochował. Żebyś tego ryplikatora wziął, ale dopiero jak my wszystkie już będziem pochowane. No, a teraz pakuj kijki, na rybki pójdziemy.
Dar
Co cie tak nosi, synek, siadaj, bo jeszcze pożar jaki z tego będzie. No byli, byli, nawet i zagraniczne. Jeden to na kaktusach pędzoną przywiózł, to my wrzucilim do skrzyneczki. Była jeszcze jedna baba, co imię miała po chłopie, że niby jakimś mazgaju, a i inne jeszcze. No i postawili nam te rzeźbę, co jak pięć na sankach wyglądała, na samym środku wsi, że niby wzorcowa jaka ona. A wieś przecie jak to wieś, ino że w nocy jakie dziwadło można zobaczyć, gadajom. Pijom ludzie na potęge, to i widzą.
A o te rzeźbę to i sam żem zaczepił, jak z rybek wracalim. W kaleń wpadłem, dwa dni mi waciak się suszył na studni. To trza było co z tym zrobić, ale głupio trochu, bo toć nie zza miedzy to do nas przywlekli, trudna rada. Dopiero Janek, jak z drugiej skrzyneczki pociągnął tej piołunówki, coś tam zakrzyknął, że niby jakie animozje, podskoczył, wyciągnął ten szwiajcarski scyzoryk, co go ze wojska zawinął, i pogmerał coś w tym marsjańskim ustrojstwie. Potem przyniósł te piątke z pomnika, przefiknął do góry nogami, i strzelił takim różowym promieniem. Teraz karmi to ziarnem, a latem to se pływa z innymi łabądkami we stawie. Ino polecieć nie może, bo skrzydło złamane źle my nastawili.
A jak przyjadą te od pomnika, że wstyd że my rozebrali? Toć synek mówiłem, że Janka pomysł, a on i od proboszcza lepszy, i znachora nawet. Ptaszysko na słoninę łase, to Janek wyuczył, że jak słoninową skórkę mu pokaże, to bestja i dwie godziny na głowie przestoi, a sanki od dzieciaków wziąć można. Dobra synek, dość strzępienia po próżnicy, pakuj kijki, na rybki pójdziemy.
Zjazd
A co to synek za obce po wsi się włóczo? Letniki jakie? Że ze sieci? A mówiłem Jankowi, co by zostawił to marsjanine ustrojstwo w spokoju. Się cap uparł, że jakoweś ekstrementa urządza. Jak huknął z tej rusznicy do kukułki, to strach świniaki gnać przez wieś było, bo ptaszysko w hodowlanym tuczniku zasmakowało. Ze dwa metra wagi bydle miało. Jak zakukała, to z sąsiedniej wsi strażaki-ochotniki przyjechali, że święto kura my ogłosili. To potem Janek pająka nadymał. A i owszem, kukułka się złapała, ale policjanty do nas na wieś już chyba nie przyjadom, ze trzy godziny żeśmy ich wyciągali. Toć i dobrze, że pająka ustrzelili, to przynajmniej się we wsi uspokoiło.
To i mówisz synek, że to z onej sieci to blade powyłaziło? Co my srajtkom siatkę na bramkę z tego zrobili? Że z jakiego kunia? Putra? Toć takiego u nas nie ma. Ale cosik w szkole prefesór jeden gadał, że i kraj jaki padł, bo ludziska im z kunia powyłazili. Nie wiem, co to za kraj był, bo jak żem zapytał, którą stroną wyłazili, to mnie uczony człek prześwięcił, że hej.
Ale po co im wieś nasza? Jedyny skarb, to córka sołtysa, ale żeby podstępem ją brać to nie słyszałem. Starcza z radia melodyje zagrać i już do stodoły czy nad rzekę leci. A ty synek mizerny jaki. A chuchnij no! Trzeźwy jak żaba jaka. Pakuj kijki synek, na rybki pójdziemy.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
GaPa · dnia 15.08.2012 19:12 · Czytań: 609 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: