Autobus mający zawieźć nas na prom wyruszył punktualnie, czym podpisał na mnie wyrok śmierci.
Ostatnie chwile na wyspie spędziłam szlochając w poły męskiej koszuli i tylko doskonale umięśnione ramiona ratowały mnie od całkowitego załamania.
W końcu udało mi się uspokoić na tyle, by wydukać kilka słów.
- Chciałabym, abyś wziął mój numer telefonu i adres – zaczęłam nieśmiało, zdając sobie nagle sprawę z tego, iż tak naprawdę nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy o szczegółach spotkania po powrocie do kraju. – Jeśli będziesz miał ochotę, znajdziesz mnie, w końcu pochodzimy z tego samego miasta.
- Oczywiście, daj – odpowiedział, całując delikatnie moją pokrytą drobnymi włoskami, wrażliwą skórę na karku. - Wkrótce wyruszę za tobą i któregoś dnia zapukam do twoich drzwi.
- A wcześniej napiszesz? Zadzwonisz? - chciałam go mieć dla siebie tak często, jak to możliwe.
- Napiszę i zadzwonię. Głowa do góry – odpowiedział szybko.
Boże, tak bardzo pragnęłam mu wierzyć, że zatraciłam zdolność dostrzegania ukrytych informacji. Gdybym dokładniej wsłuchiwała się w ton jego głosu, prawdopodobnie zauważyłabym niewielkie wahanie, gdy odpowiadał na moje rozpaczliwą prośbę. Niestety euforia, która nie odstępowała mnie na krok od pierwszej chwili uśpiła intuicję w jednym z najgorszych, możliwych momentów.
Dlaczego nie zwróciłam uwagi na to, że John nie rewanżuje się tym samym? Przecież zupełnie naturalne byłoby, gdyby dał mi na siebie namiary. Wprawdzie przez kilka chwil podobna myśl zaprzątała moją uwagę, jednak szybko o niej zapomniałam. Nie miałam ochoty na marnowanie czas jakimiś niewyraźnymi podejrzeniami. I to był kolejny błąd z mojej – dosyć pokaźnych rozmiarów – kolekcji. Na własne życzenie zapadałam się coraz głębiej.
Wracałyśmy do domu, a ja wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Broniłam się przed tą potworną prawdą, uciekając w świat marzeń. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to koniec. Nie mogłam. Wciąż miałam nadzieję, że to zły sen. Obudzę się za chwilę, wtulona w jego ramiona, a on przytuli mnie mocniej i szepnie:
- Nie bój się maleńka, ze mną jesteś bezpieczna.
Pragnęłam znowu spojrzeć w jego oczy, usłyszeć, dotknąć, poczuć w sobie.
Przecież coś tak pięknego nie może nagle zniknąć, jak przekłuta bańka mydlana – krzyczałam w myślach z całych sił, jednak z mojej zaciśniętej krtani nie wydobywał się nawet najcichszy ton.
Kurczowo czepiałam się obietnicy, że napisze i zadzwoni. Wiara w jego słowa była moją kamizelką ratunkową, utrzymującą mnie na powierzchni. Byłam jak lunatyk, balansujący na krawędzi obłędu.
Jak dotarłam na prom – nie wiem. Pamiętam tylko, że stałam samotnie na pokładzie, wpatrując się martwym wzrokiem w ląd, na którym zostawiałam ogromną część mnie i z każdą minutą czułam pogłębiającą się pustkę. Usychałam jak roślina pozbawiona wody, wystawiona na działanie bezlitośnie palącego słońca i nie potrafiłam wyobrazić sobie powrotu do domu, który przestał mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
Czekałam w bezruchu, aż pokładowa syrena da hasło do rozpoczęcia podróży, z każdą milą oddalającej mnie od człowieka, w którego ręce oddałam serce, duszę i ciało.
Cierpiałam w milczeniu. Dookoła mnie królowało wielkie nic. Nie umiałam myśleć, a mój umysł spowijała pustka, okrywająca go niczym wielka, czarna peleryna. Wiedziałam, że wkrótce pochłonie mnie jak trąba powietrzna przeszkody, które spotyka podczas swej morderczej wędrówki.
Spojrzałam na zegarek. Była dziewiętnasta dwadzieścia osiem.
Zostały jeszcze dwie ostatnie minuty.
Senny wiatr bawił się leniwie moimi włosami, zagarniając na twarz drobne kosmyki.
- Dwadzieścia, dziewiętnaście, osiemnaście – półgłosem rozpoczęłam odliczanie, wspólnie ze wskazówkami zegara.
Wszystkimi zmysłami czułam nadciągający nieuchronnie koniec.
- Siedemnaście, szesnaście, piętnaście.
Serce tłukło się w piersi jak oszalałe i zaczynało brakować mi powietrza.
- Dziesięć, dziewięć, osiem.
Poczułam, jak ziemia osuwa mi się spod nóg i bezwładnie opadłam na kolana.
- Trzy, dwa, jeden.
- Nic ci nie jest? - usłyszałam jak przez mgłę męski głos, po czym ktoś postawił mnie delikatnie na nogi.
Pokiwałam przecząco głową, a bezsilność rozsadzała mi czaszkę.
Zostawcie mnie w spokoju – chciałam krzyknąć ale nie zdążyłam. Nagle ogarnęło mnie ogromne znużenie, któremu poddałam się bez walki. Było mi już wszystko jedno.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
Magicu · dnia 16.08.2012 12:20 · Czytań: 575 · Średnia ocena: 5 · Komentarzy: 6
Inne artykuły tego autora: