Opowieść o człowieku, który czytał gazetę cz.1 - Aleksander Sarota
Proza » Historie z dreszczykiem » Opowieść o człowieku, który czytał gazetę cz.1
A A A
Zapewne nikt mi nie uwierzy, gdyż sam nie dałbym wiary takiej niezwykłej historii, gdyby komuś innemu niż mi się przytrafiła. Zadziwiająca przygoda spotkała mnie, kiedy, będąc dużo młodszy niż jestem dziś zatrzymałem się w parku, widząc człowieka, który czytał gazetę. Niekiedy sam zastanawiam się czy czasem sobie tego nie ubzdurałem, lub czy owa niesamowita historia nie miała miejsca przypadkiem we śnie. Mogłem także zobaczyć ją w jakimś filmie, albo poznać na podstawie fabuły którejś książki. Wiele ich przecież przeczytałem, uwielbiając te niesamowite czarne kryminały i horrory.
Ale dziś jestem pewien, że historia, którą tu zamierzam opowiedzieć zdarzyła się naprawdę. Przede wszystkim pamiętam moment, kiedy to wszystko miało swój początek, ale czyż zapomniałem jak zdarzenia się toczyły i jaki był ich finał? Skądże! Trzynasty kwietnia 2001 roku był dniem od którego pragnę zacząć, gdyż właśnie w tym dniu upatruję początek tej historii.
Był piątek… Wybaczcie mi dygresję, którą tu zastosuję, bowiem nie wnosi ona wiele do właściwej opowieści pozornie, ale zdaje się, że może jednak zawierać coś wartościowego, coś nad czym warto usiąść i pomyśleć. Powiedziałem, że był piątek. Piątek, 13 kwietnia. Czyż życie nie jest zabawne? Zapewne myśl, iż to wszystko widziałem w którymś filmie wzięła się z daty. Każdy przecież oglądał, albo przynajmniej słyszał o horrorze: „Piątek 13-tego”. Tak, tak mógłbym nazwać swą opowieść, gdybym zamierzał się z nią podzielić z większą grupą ludzi niż wy, jesteście jednak moimi wybrańcami i jako ludzie zabobonni, acz inteligentni, wiecie zapewne iż taki tytuł dla tej historii byłby niezbyt ambitny, mówiąc delikatnie. Nie chciałbym też naruszać cudzych pomysłów. Ktoś już był przede mną i niech tak zostanie.
Przed naszym spotkaniem powiedziałem wam, moi drodzy, że to co usłyszycie opisałem niegdyś w zeszycie, który otrzymałem od mojego psychiatry. Dodałem jeszcze, że historię ową nazwałem mianem: „Opowieść O Człowieku, Który Czytał Gazetę”. Mógłbym oczywiście dać wam po kolei możliwość przeczytać ją, ale czyż nie bardziej wierzycie w to co możecie ujrzeć „na żywo” – widząc przy tym emocje, które mną targają, gdy wracam wspomnieniami do minionej, lecz jakże bolesnej dla mnie chwili? Teraz przynajmniej możecie patrzeć czy kłamię. Patrzcie uważnie, dobrzy ludzie! Obserwujcie każdy gest, a przy tym wsłuchujcie się w każde drżenie głosu, bądź ciała. Przede wszystkim jednak spójrzcie w moje oczy, a znajdziecie w nich cień duszy mej na której wciąż pozostaje, mimo upływu lat, piętno straszliwej zbrodni jakiej dopuściłem się - zbrodni, która po dziś dzień dręczy mnie, gdy ośmielam się zamknąć oczy i dać odpocząć schorowanemu umysłowi. Czyż jednak to nie jest zbyt łagodna dla mnie kara, te koszmary, które tak często mnie osaczają?
Niektórzy ludzie wciąż wierzą, że jeśli w którymś miesiącu dzień trzynasty wypada w piątek to będzie się miało pecha. Wielu z was podziela te obawy. Sam nigdy nie wierzyłem w moc liczb i inne zabobony, typu „czarny kot przekraczający drogę, którą chcę przejść” czy „wstawanie lewą nogą”. Zawsze uważałem to za głupotę i nadal nie zmieniam zdania, choć czasem myślę, że fakt, iż dzień, w którym po raz pierwszy ujrzałem człowieka, który czytał gazetę wypadał akurat w piątek trzynastego dnia miesiąca, czuję jak przez moje plecy przechodzi dreszcz. Może jednak w najbardziej zabobonnych z ludzkich uprzedzeń należy szukać ziarna prawdy?
Obudziłem się o godzinie 6.07 (czyż nie jest zabawną rzeczą, że pamiętamy takie szczególiki sprzed lat, a nie możemy sobie przypomnieć co jedliśmy na śniadanie dziś rano?). Rok szkolny dobiegał powoli końca, a ja mogłem być zadowolony. Słońce świeciło jak w letni dzień, choć wiosna dopiero docierała do Źrenic, miasteczku w którym mieszkałem. Jeszcze tydzień wcześniej owe miejsce było białe od wszechobecnego śniegu. Ostatnie dni to już jednak zupełnie inny czas. Puch topniał błyskawicznie za sprawą wysokiej temperatury. Było gorąco, ale okropnie deszczowo. Za to trzynasty kwietnia został później nazwany najcieplejszym dniem w roku, przebił nawet późniejsze letnie upały. Na niebie nie było ani jednej, najmniejszej nawet chmurki.
Na mój świetny stan ducha nie wpływała tylko piękna pogoda. W rzeczy samej świeciło długo wyczekiwane słońce, a przy tym nie miałem żadnego powodu do zmartwień.
W szkole uchodziłem za prymusa. Przy moim nazwisku w dzienniku klasy II D nie moglibyście dopatrzeć się choćby jednej czwórki, nie mówiąc już o słabszych ocenach. Poprzez wzorową postawą uczniowską byłem narażony na zawiść kolegów i koleżanek z klasy, ale poradziłem sobie z tym problemem. Już na początku liceum wiedziałem jak trzeba postąpić. Z własnego doświadczenia, które zdobyłem w gimnazjum i szkole podstawowej wyciągnąłem odpowiednie wnioski, co zaowocowało w szkole średniej poprzez realizację dobrze przygotowanego i obmyślonego planu. Byłem samokrytyczny, skromny, nie unosiłem się pychą, a do tego każdy zawsze mógł liczyć na moją pomoc, kiedy nie rozumiał jakiegoś tematu z zajęć. Powiecie, że tą wypowiedzią przeczę samemu sobie? Otóż nie, to jest właśnie obiektywizm!
Sukcesy w szkole, także sportowe, a do tego piękna pogoda i wypad całej rodziny na wakacje („bo w kwietniu w Egipcie jest taniej niż w lipcu czy sierpniu”). Żyć, nie umierać – jakby to określili moi rówieśnicy. Państwo Kołodzieniowie, a prywatnie moi rodzice, zabrali ze sobą na dwa tygodnie wszystkie swoje dorosłe dzieci – trzy siostry i dwóch braci – prócz mnie. Rodzeństwo, choć pełnoletnie, z radością przyjęło możliwość lotu samolotem i zwiedzenia kraju Faraonów, Sfinksa i piramid. Nie byliśmy przecież zbyt zamożni.
„Adam, bardzo nam przykro, ale ty musisz zostać. W przeciwieństwie do reszty jesteś niepełnoletni i masz szkołę na głowie. Musisz się uczyć”. Jedyne co naprawdę musiałem to pokiwać głową na znak, że rozumiem, a moja twarz miała za zadanie wyrażać ogromny smutek. Nie, nie mogłem sobie pozwolić na rozpacz, gdyż wtedy zapewne ulitowaliby się nade mną i zabrali ze sobą, a tego przecież bym nie zniósł, prawda? Udawałem wielce nieszczęśliwego, a wewnątrz kipiałem szczęściem. Wolna chata. Zupełnie pusta. Puściusieńka!
Pojechali pociągiem dwunastego kwietnia 2001 roku. Wcześniej zdziwiło mnie to, iż wybierają się do Afryki pociągiem. Przyznam, że miałem spore obawy czy wiedzą o tym, że Egipt nie leży w Europie i oddziela go od Starego Kontynentu Morze Śródziemne. Na szczęście pociąg miał ich zawieść tylko do Włoch, a stamtąd mieli popłynąć statkiem do kraju Faraonów.
Machałem im na pożegnanie wciąż mając na twarzy tę absurdalną minę, jakobym miał być bardzo smutny.
Nigdy już ich nie zobaczyłem.


Zamknąłem drzwi na klucz. Nacisnąłem klamkę i blokada poskutkowała. Czasem lepiej być przezornym, czyż nie? Szczególnie, gdy od najmłodszych lat słuchasz teksty w stylu: „Zamknij drzwi na klucz, by złodziej nie wszedł do domu”. Po pierwsze w Źrenicach nikt nie odważyłby się wchodzić do domu państwa Kołodzieniów, bo po prostu nie było tam nic ciekawego. W 2001 roku nikogo już nie podniecała perspektywa posiadania często psującego się czarnobiałego telewizora Sony, z Bóg wie którego roku. Chyba, że ktoś zbierał antyki do muzeum. Wówczas kradzież najcenniejszej rzeczy z domu Kołodzieniów byłaby uzasadniona. Otóż to, ten grad był więcej wart niż wszystko inne w tym budynku, bo przecież walkmana nosiłem zawsze ze sobą, a nikt nie wiedział o tym, że brzydki zegar „Big Rolex” wiszący w kuchni jest niezwykły. Po drugie przeciętny złodziej i tak wejdzie tam gdzie chce, jeśli na drodze stoi mu kłódka lub jeśli drzwi zamknięte są na klucz.
Do szkoły poszedłem w świetnym nastroju. Parę łyków z butelki starego, mocnego, ojcowego Johnniego Walkera z piwnicy i już człowiek może żyć…
O godzinie 7.32 szedłem ulicą Świetlną, którą pokrywały liczne dziury. Z każdej strony otaczały mnie więc kałuże – skutek trwających tydzień ulew i śnieżnych roztopów. Wtedy po raz pierwszy zastanowiłem się nad wagarami. W przeszłości już nie raz mi się zdarzały, a trzeba przyznać, że powód ich był zawsze taki sam: znudzenie szkołą i oczywiście Lotta.
Lotta była rok starszą ode mnie dziewczyną, z którą spotykałem się już od czasów gimnazjum. Podobnie jak większość moich znajomych nawet nie wiedziałem jak ma naprawdę na imię - kto wie, czy ona sama je znała - ale tak jak każdy wiedziałem jedno: była to głupawa lalka typu emo. Długie, czarne włosy, liczne tatuaże oraz mocno umalowana twarz. No właśnie… Wydaje mi się, że w 2001 roku nikt jeszcze nie używał terminu „emo”, musiałem przypisać ów pojęcie kilka lat później Lotcie. Teraz mogę tylko śmiać się z tej ksywy, ale wtedy podobała mi się, bo była taka… nietypowa. Jednakże muszę przyznać, że na myśl o niej zwykle nie potrafię nawet uśmiechnąć się. Bliżej mi do łez, bo mając przed oczami twarz dziewczyny to postrzegam ją jedynie w czarno-białych barwach.
Odrzuciłem jednak myśl o wagarach, mimo że argumentów przemawiających za nimi miałem sto razy więcej niż podczas wcześniejszych nieobecności w szkole. Nie pozostało mi więc nic innego jak pójść na lekcje tego dnia.
Jako że wciąż byłem nieletni, nie pozwalano mi palić papierosów, nie mówiąc już o mocniejszych używkach. Poza tym, często słyszałem słowa w stylu: „Nie pal. Nie pij. Nie ćpaj. To wszystko może zaszkodzić twojemu nieprzeciętnemu umysłowi”. Cóż za bzdury! Przecież nawet słynny autor „Władcy Pierścieni” J. R. R. Tolkien z lubością wdychał w siebie dym z fajki, a przecież żeby napisać tak wielkie dzieło trzeba mieć co najmniej ponadprzeciętne IQ! Tego dnia wystarczyły mi zwykłe papierosy, które kupiłem w sklepie spożywczym, w którym nigdy dotąd nie dokonywałem zakupów, mimo że w Źrenicach spędziłem całe życie, a od siedmiu lat ów spożywczak funkcjonował. Sprzedawczyni nawet się nie zastanawiała czy ten obcy kupujący jest pełnoletni czy nie. Nie zadawała żadnych pytań. Gdyby wszyscy zajmowali się własnymi sprawami, a nie wtykali nochali w cudze jak ta pani byłoby wspaniale…
Stojąc na chodniku i czekając aż przejedzie brzydkie, żółte volvo, zapaliłem pierwszego papierosa z paczki. Smakował okropnie, ale wmawiałem sobie, że jest nieziemski. Kiedy auto już przejechało, ruszyłem na zebrę, nawet nie zauważając, że wciąż pali się czerwone światło.
Motocyklista był pijany, co wcale nie przeszkadzało mu tego dnia dosiąść jednoślada. Zobaczył mnie w tej samej chwili co ja jego. Miał kask na głowie, ale mogłem dojrzeć oczy... Były przerażone.
Nie zdążyłem uskoczyć na bok; nie zdążyłem nawet drgnąć, kiedy wjechał prosto we mnie z prędkością 70 km/h. Motocykl uderzył z niesamowitą siłą odrzucając mnie do tyłu. Motocyklista przeleciał nad kierownicą i wylądował kilka, może nawet kilkanaście metrów od miejsca wypadku.
Przeżyliśmy. Boże, dlaczego?


Minęło pięć, długich jak wieczność minut. Z trudem stanąłem na nogach i obejrzałem obrażenia. Miałem rozbite kolano i łokieć. Po skroni spływała strużka krwi. Wyglądałem zapewne jak sześcioletnie dziecko, które przewróci się na asfalt. Miałem zbolałą minę, choć właściwie nic mi się nie stało. Zszokowany i trochę zamroczony ruszyłem przed siebie. Minąłem niedopałek papierosa i podszedłem do nieznajomego.
- Żyjesz? – potrząsnąłem nim lekko.
Tamten spojrzał na mnie.
Po pierwsze spodziewałem się, że jeśli w ogóle ciągle żyje to z pewnością jego stan jest ciężki. Myliłem się. U niego ucierpiało to samo co u mnie: kolano, łokieć i głowa. Obrażenia były paradoksalnie niewielkie. Przecież facet spadł na twarz lecąc przez kilka metrów z prędkością przewyższająca rozpędzony motocykl, którym jechał!
Po drugie spodziewałem się wściekłości, bo przecież kto wlazł na zebrę, kiedy jeszcze paliło się czerwone światło jak nie ja? Znów byłem w błędzie. Facet na mój widok parsknął śmiechem.
- Człowieku, czy możesz mi wytłumaczyć jak to możliwe, że oboje żyjemy i mamy się całkiem dobrze? – znów zarechotał i z bez problemu stanął na nogach - Jerzy jestem – poczułem silną woń alkoholu, gdy wyciągnął dłoń ku mnie.
- Adam. – przywitałem się.
- Człowieku… Jak Boga kocham! Muszę to opowiedzieć kolegom, chociaż z pewnością nikt mi nie uwierzy! To… to…
Nie potrafił określić tego słowami. Za to ja znałem jedno całkiem odpowiednie, choć niezbyt wyszukane:
- To niesamowite. Co studiujesz? – wyglądał na dwudziestkę, więc z góry zakładałem, że pewnie uczęszcza na którąś z Uczelni tego świata.
- Fizykę! – zawołał i znów parsknął śmiechem.
Zawtórowałem mu, nie mając pojęcia o tym, że niewiele razy jeszcze przyjdzie mi być w życiu szczęśliwym.


Ten dzień od początku zapowiadał się wyśmienicie. Wypadek, który miał miejsce na ulicy Starej w północno- zachodnich Źrenicach nie zmienił tego ani trochę.
Przez piętnaście minut, które spędziłem na owej drodze nie przejechał żaden samochód, nikt nie widział wypadku, nie było żadnej policji czy karetki. Nikogusieńko. Nie zdziwiłem się ani trochę, kiedy okazało się, że motocykl jest cały. Przecież to był piękny dzień, dzień cudów.
Usiadłem za kierownicą pojazdu, a Jerzy zajął miejsce z tyłu. Wypadek ani trochę nie zmienił jego stanu. Student nie mógł powstrzymać śmiechu i nie pięć piw z samego rana oraz trochę zioła, a konsekwencje „cudownej draki” sprawiały u niego tę niezwykłą radość.
Ja też śmiałem się. Byłem szczęśliwy. Nieletni chłopak, palący papierosa i przechodzący przez zebrę na czerwonym świetle cudem uniknął śmierci w wypadku, a do tego nikt o tym się nie dowiedział! Cały czas nie mogłem w to uwierzyć.
Pojechaliśmy do Akademika Jerzego opatrzyć rany. Zabawiłem tam jeszcze dodatkowe dziesięć minut, bo jego współlokator przyniósł zgrzewkę Żubra i poczęstował mnie jednym piwem. Nie mogłem jednak zostać na libacji alkoholowej, którą Jerzy zrobił dwanaście godzin przed planowanym terminem. Powody miał nader duże ku temu, prawda?
Autobusem pojechałem do szkoły. Spóźniłem się zaledwie dwadzieścia minut na pierwszą lekcję, którą była matematyka. Wspaniały przedmiot, a w dodatku bardzo miła nauczycielka. Nie wyczuła ode mnie alkoholu, a może nie przyznała się do tego... To bez znaczenia, nieprawdaż?
Usiadłem przy otwartym oknie. Z zewnątrz napływały wiosenne klimaty: śpiew ptaków oraz zapach świeżo skoszonej trawy z ogrodu państwa Maciejaków sąsiadującego z terenem szkoły. Po Źrenicach od lat krążyła plotka, że starsze małżeństwo kosi trawę już od pierwszych roztopów… nawet jeśli to jeszcze zeszłoroczna trawa. Nie wiedziałem ile w tym jest prawdy, ale trzeba przyznać, że Maciejakowie zawsze mieli manię na punkcie swojego ogródka. I trochę nie po kolei w głowach. Podobno.
Pierwszy raz w życiu czułem jak lekcja wlecze się niemiłosiernie. Zwykle z pasją rozwiązywałem kolejne zadania, z zainteresowaniem obserwowałem jak kolejni uczniowie są przepytywani. Czysta radość płynąca z tego, że „ja wiem”, a ktoś inny się męczy, znacie to? Teraz było inaczej. Pani magister brała do tablicy kolejne osoby, szczególnie te, którym nie specjalnie szło w obecnym semestrze, a było ich dużo. Ja mogłem być spokojny. Pod względem ilości, jak i jakości ocen przewyższałem niektórych kolegów i koleżanki przynajmniej dwukrotnie.
Wreszcie zabrzmiał dzwonek na przerwę, która miała trwać prawie godzinę, gdyż nauczyciel języka polskiego zachorował na grypę żołądkową, co oznaczało, że lekcja z nim przepada. Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić gościa z doktoratem uczącego w liceum, o nazwisku takim samym jak pewien poeta, rozpychającego swój tłusty tyłek na kiblu i srającego doń co pięć minut. Mój imiennik, doktor Adam Mickiewicz walczył gdzieś tam z grypą żołądkową, a ja miałem dzięki temu wolne. Straszne, czyż nie?
Słońce świeci, Lotta stoi przed szkołą, a ja jestem głodny. Wypad do pizzerii z ukochaną z pewnością jeszcze bardziej poprawi mi humor... Tak przynajmniej wtedy sądziłem. Bez tego już czułem się jak młody Bóg.
Wyszedłem z sali, pocałowałem Lottę na powitanie i złapałem ją za rękę.
- Dokąd mnie prowadzisz? – jej umalowana twarz wyrażała stan mojego ducha, była równie radosna. Druga połówka mego serca.
- Do pizzerii – odparłem krótko.
- O rany!
- Co się stało? – zapytałem czule.
- Nie mam pieniędzy!
Czasami zachowywała się nieznośnie. Wiedząc że ktoś może poczuć się urażony tym co mówi lub tym co robi, w jej ciemnych oczach pojawiały się łzy. Za bardzo przejmowała się wszystkim. Emo, a do tego jeszcze dziecko, mimo skończonej osiemnastki…
- Nie martw się. Ja stawiam. – te słowa, mimo że wypowiedziane radośnie, wcale radością nie napawały, gdyż fundusze miałem dość ograniczone. Ale spokojnie, zastanówmy się. Lotta miała to do siebie, że zawsze spłacała długi, a przecież w nocy miałem mieć wolną chatę, czyż nie?
- Jezusku, dziękuję! – ucałowała mnie lekko i nieśmiało w usta.
Jako wzorowy katolik miałem już na końcu języka przypomnieć jej przykazanie: „Nie będziesz brać imienia Pana Boga twego nadaremno”, ale szybko przypomniałem sobie, że jest zbuntowaną ateistką.
- Nie ma sprawy.- odpowiedziałem.
Przeszliśmy przez zebrę i weszliśmy do parku. Drzewa były wspaniale zielone, uliczki wiły się i przecinały, a co pięć kroków stała ławeczka obok której nie mogło zabraknąć kosza na śmieci.
W środku parku, trzymając się za ręce minęliśmy człowieka, który czytał gazetę i szeptem gadał coś do siebie. Tak oto zapamiętałem istotę, która z czasem stała się moją obsesją, dręcząc mnie i doprowadzając do szaleństwa. Ale powolutku. W tej chwili idę przecież z ukochaną dziewczyną, słońce świeci i jedynie kątem oka spostrzegam osobę siedzącą na ławeczce.
Człowiek, który czytał gazetę.
Boże, dlaczego wciąż dręczysz mnie tym obrazem?


- Chcesz jednego?
- Ty palisz? – zrobiła wielkie oczy. – Od kiedy?
- Powiedzmy, że od dzisiaj – odparłem nonszalancko wkładając papierosa do ust.
- O Jezusku! Pewnie, że chcę!
Paliliśmy zajadając wspaniałą pizzę z szynką i pijając coca-colę. Okna w pizzerii były pootwierane, promienie słońca przedostawały się do środka. Z zewnątrz dobiegał odgłos przejeżdżających samochodów oraz śpiew ptaków. Te drugie obudziły się szybko po długim milczeniu, gdy pogoda nie sprzyjała ukazywania swoich możliwości wokalnych całemu światu.
- Powietrze dziś dobrze smakuje – mruknąłem.
- Słucham? – znów zrobiła wielkie oczy.
- Nie ważne. Wpadniesz dzisiaj do mnie?
Całkiem możliwe, że pytanie, które zamierzałem zadać od dłuższego czasu brzmiało jak „wpadnedzisiadonie”, gdyż zostało wypowiedziane za szybko. Niedobrze.
- Słucham? – wpatrzyła się we mnie wielkimi, czarnymi jak smoła oczami.
Głucha jesteś, czy co?
- Mam wolną chatę przez kilka dni. Może byś przyszła wieczorem? – tym razem było dobrze. Bez cienia błagania i nie od niechcenia. Trzeba tylko coś dodać, żeby nie pomyślała, że jestem „typowym męskim świnią” i tylko o jedno mi chodzi. – Wiesz, mógłbym ci pomóc z tymi zadaniami z matmy, które nie rozumiesz, a w poniedziałek masz kartkówkę i…
- Typowa męska świnia! – roześmiała się niewesoło i zerwała na równe nogi – Jeśli nie wiesz to ową kartkówkę miałam w ten poniedziałek. Mogłeś wymyślić coś innego! A tobie chodzi tylko o seks!
Kolejna zła cecha tej dziewczyny: nie zwracanie uwagi na społeczeństwo w chwilach uniesień emocjonalnych. Teraz wszyscy patrzyli na nas, choć na szczęście w pizzerii były tylko cztery osoby prócz mnie i Lotty. Ale i tak było mi głupio.
- Usiądź kochanie – powiedziałem spokojnie, ale z naciskiem. Po chwili wahania wreszcie zdecydowała się umieścić tyłek na krześle. Rozejrzałem się wokół i przewierciłem poszczególne morderczym wzrokiem osoby siedzące w pizzerii, tak że moje oczy nie tylko widziały ich ciała, lecz również dusze. Owe duszyczki skuliły się pod tym spojrzeniem i w ten sposób zmusiłem ciekawskich do zajęcia się czymś innym.
Odwróciłem się w stronę Lotty i spojrzałem jej prosto w te umalowane oczęta.
– Nie rób mi obciachu przy wszystkich, okay? – zapytałem zdenerwowanym głosem. Niechętnie pokiwała głową. Dobrze, można kontynuować - Masz rację. Chodzi mi o seks. Przecież to chyba lepsze od oglądania czarnobiałego obrazu płynącego z telewizora, prawda? – posłałem jej najlepszy uśmiech na jaki potrafiłem się zdobyć, a po chwili kobieta- emo odpowiedziała tym samym.
Zaklepane.


Wracaliśmy tą samą drogą. Przechodząc przez park ponownie ujrzałem człowieka na którego wcześniej prawie nie zwróciłem uwagi. Cały czas siedział w tym samym miejscu, cały czas szeptał coś pod nosem, cały czas czytał gazetę…
Przystanąłem, a Lotta popatrzyła na mnie z wyrzutem.
- Co ty robisz? Nie zdążysz na lekcje!
Od kiedy robisz za moją niańkę?
- Popatrz tylko!
Dziewczyna spojrzała na miejsce, które wskazałem. Człowiek czytający gazetę nie zareagował, choć pokazywanie kogoś palcem i obgadywanie tejże osoby, stojąc trzy metry od niej jest co najmniej bezczelne.
- No co? Ławka jak ławka.
- Nie mówię o niej! – warknąłem ze zniecierpliwieniem.
- A o czym?
Czy wiesz skarbie, że Bóg dał nam rozumy, nie tylko po to by wypełnić czymś miejsce w czaszce?
- Wcześniej też tu był.
- Kto? – popatrzyła na mnie wielkimi oczami.
- Przestań się wygłupiać! I nie rób ze mnie świra, okej? – byłem wściekły, ale gdy spojrzałem jej w twarz i ujrzałem łzy spływające po policzkach musiałem załagodzić sytuację - Mimo że dziś jest gorąco to nie jesteśmy na pustyni Sahara, więc nie mam fatamorgany, prawda?
Mój żart najwyraźniej stał na wyjątkowo żałosnym poziomie, bo dziewczyna rozpłakała się na dobre.
Tak więc wróciliśmy do szkoły w milczeniu, nie patrząc na siebie. Na nic zdały się próby pocieszania, mówienia, że przegiąłem, że nie powinienem, że zachowałem się strasznie dziecinnie, i tak dalej, i tak dalej. Wróciliśmy do szkoły, każda ze stron poszła swoją drogą, do swoich klas.
Siedziałem w tym samym miejscu co rano, patrzyłem bezmyślnie przez okno na gęste, nieskazitelnie białe chmury, gnane przez wiatr. Wyglądały jak stado owiec, które pasterz prowadzi całą gromadą na obfitujące w soczystą trawę wzgórza. Szczęście wypłynęło ze mnie i nie chciało powrócić, mimo tak uspokajających myśli. Wiedziałem, że utraciłem Lottę i że muszę ją odzyskać. Zrozumiałem, że popełniłem błąd i wkrótce nadejdzie czas by go naprawić.
Lekcje skończyliśmy w tym samym czasie, o 15.15. Spotkałem ją siedzącą na ławce przed liceum z opuszczoną głową i okularami przeciwsłonecznymi, które całkowicie zasłaniały oczy. Znów płakała.
Przeprosiłem i powiedziałem, że żartowałem tylko. Jakież kłamstwa potrafimy wygadywać, kiedy cel uświęca środki! Wówczas przecież cały czas byłem przekonany, że dziewczyna widziała człowieka z gazetą i to ona sobie ze mnie żarty stroiła, twierdząc że tam nic nie ma.
Dziewczyna w końcu łaskawie mi wybaczyła. Odprowadziłem ją do domu inną drogą niż zwykle, wolałem nawet nie mijać parku, w którym, w jej mniemaniu, zachowałem się tak beznadziejnie, gdyż znów mogłaby się rozpłakać, a tego przecież nie chciałem. Moje serce wówczas nie było jeszcze zimnym kamieniem, prawda?
Gdy ucałowałem ją na pożegnanie i z niejakim lękiem przypomniałem o wieczornym spotkaniu w moim domu, ona uśmiechnęła się tylko i rzekła:
- Do zobaczenia, Adam. Do wieczora! – odwróciła się na pięcie i pobiegła do domu. To wystarczyło bym wrócił do domu z uśmiechem na twarzy.
Biedna Lotta. Czasami mam wrażenie, że nim zacisnąłem dłonie na jej małej szyi i wydusiłem życie, naprawdę ją kochałem…
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • E-mail znajomego:
  • E-mail polecającego:
  • Poleć ten artykuł znajomemu
  • Znajomy został poinformowany
Aleksander Sarota · dnia 20.08.2012 08:15 · Czytań: 617 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Komentarze
zajacanka dnia 20.08.2012 14:38 Ocena: Bardzo dobre
Niezłe opowiadanie, zapowiada się całkiem intrygujaco. Podoba mi się lekki, gawędziarski styl i bezpośredni kontakt z czytającym. Czekam na ciąg dalszy :)
Aleksander Sarota dnia 20.08.2012 15:00
Dziękuję za komentarz - cz.2 została wysłana przedwczoraj, więc wkrótce powinna pojawić się na forum :)
Lizabett dnia 20.08.2012 19:05 Ocena: Bardzo dobre
Zaciekawiło mnie i czekam na ciąg dalszy;)
Krystyna Habrat dnia 24.08.2012 11:31
Temat i wykonanie zapowiada się interesująco.
Polecane
Ostatnie komentarze
Pokazuj tylko komentarze:
Do tekstów | Do zdjęć
Agnieszka1986
06/09/2024 10:01
Bogini Nike jest boginią zwycięstwa, a pomnik, który Pan… »
Madawydar
06/09/2024 07:41
Być może. Proszę zatem o wskazówki do tematu. Pozdrawiam… »
Lilah
05/09/2024 22:31
Serdecznie dziękuję, ajw. :) »
Kasia Koziorowska
05/09/2024 18:54
Dar, dziękuję bardzo. Pozdrawiam serdecznie. »
ajw
05/09/2024 15:13
Urocza miniatura. Miło było przeczytać :) »
ajw
05/09/2024 15:10
Brzmi świetnie jak każde Twoje tłumaczenie :) »
ajw
05/09/2024 15:08
Jakby sen we śnie. Dużo się dzieje w Twoim wierszu.… »
Agnieszka1986
05/09/2024 15:00
pachnie brakiem znajomości tematu. Nie pozdrawiam »
ajw
05/09/2024 14:36
Apisie - piękne podsumowanie :) Dziękuję. »
ajw
05/09/2024 14:35
Zajrzałam, myśląc, ze pod wierszem będzie pusto jak nocą w… »
Madawydar
05/09/2024 09:24
Pachnie profanacją warszawskiej Nike - symbol zwycięstwa… »
Madawydar
05/09/2024 08:55
Jak dla mnie brzmi to zatrważająco. Sam bowiem spoglądam z… »
Wiktor Orzel
05/09/2024 08:38
To jest fragment wyrwany z większej całości,… »
ivonna
04/09/2024 21:55
Uuuuaaaa. Witaj, Panie Wiktorze. Właśnie zaczęłam, ale na… »
Wiktor Orzel
04/09/2024 14:53
Kurde, nie pasuje mi ten rozdział. Dużo fajniej można było… »
ShoutBox
  • ajw
  • 20/08/2024 14:13
  • I ja pozdrawiam, Zbysiu :)
  • Zbigniew Szczypek
  • 12/08/2024 22:39
  • "Miałem sen, może i nie całkiem senny, zdało mi się, że zagasnął blask dzienny(...) Ziemia lodowata wisiała ślepa, pośród zaćmionego świata (...)Stało się niepotrzebnym, ciemność była wszędzie
  • Zbigniew Szczypek
  • 10/08/2024 19:12
  • Pozdrawiam wszystkich serdecznie, ciesząc się, że mogę do Was wrócić i że nadal tu jesteście - Zbyś ;-}
  • TakaJedna
  • 28/07/2024 16:41
  • Pozdrawiam niedzielnie!
  • Gramofon
  • 19/07/2024 19:56
  • Dziękuję bardzo Jago, a jakby ktoś nie chciał oglądać na facebooku to jest też już na youtube [link]
  • Jaaga
  • 19/07/2024 14:37
  • Powiem, Gramofon, że poeta jesteś pełną gębą i zaczynasz, jak nie przymierzając, Charles Bukowski, on też był listonoszem. Zrobił na mnie wrażenie zwłaszcza wiersz o dociskaniu. Pozdrawiam
  • Gramofon
  • 18/07/2024 17:51
  • Poproszę o feedback bo znajomi to wiadomo, poklepują po plecach :)
  • Jaaga
  • 18/07/2024 17:32
  • Gramofon, właśnie słucham jak czytasz.
  • Gramofon
  • 18/07/2024 16:44
  • siemanderrro. Jakby ktoś chciał posłuchać jak czytam wiersze i to przedpremierowo przy akompaniamencie gitary to zapraszam [link]
  • Jaaga
  • 18/07/2024 16:38
  • Zapraszam też do siebie, przygotowałam kilka nowych rzeczy, mam nadzieję, że się spodobają i porządnie je skomentujecie. Kształtuję się pod waszym okiem.
Ostatnio widziani
Gości online:0
Najnowszy:Usunięty