Tekst polecany przez redakcję.
Edycja: 5 września 2012
W dużej korporacji był pewien pracownik średniego szczebla – średnio wysoki, średnio przystojny i średnio inteligentny. Trochę pragmatyk, trochę tchórz, trochę lizus i trochę świnia. Podczas wypełniania time sheetu zdarzało mu się zaliczyć do administrative work godziny przegadane na czacie – ale posłusznie chodził na firmowego squasha, a w razie pożaru zostawał w pracy na noc. Kilka razy zdradził swoją żonę (w rok po ślubie jakoś przestało im się układać) i nagminnie flirtował, z kim się dało – ale pamiętał o jej urodzinach i zastanawiał się czasem nad terapią małżeńską. Zbyt rzadko odwiedzał rodziców – ale rozpłakał się, kiedy przejechał wiewiórkę. Podłożył kiedyś świnię koledze z pracy – ale przyjaciele mogli na niego liczyć. I tak dalej, i tak dalej.
Czy nigdy nie sprawdzasz w pracy prywatnej skrzynki email ani nie wynosisz z biura spinaczy i długopisów? Nie wrzeszczysz na swoje dzieci? Nie rzucasz powłóczystych spojrzeń – cudzemu – mężowi albo żonie? A jeśli zakłuje cię sumienie, czy nie uspokajasz go zapewnieniem, że te kradzione godziny i kserówki są częścią „socjalu”, tak jak prywatne ubezpieczenie i karnet na fitness, że bachory trzeba jakoś wychowywać, a niewinny flirt tylko odświeża związek? Zastanowiłeś się? No, to wracamy do Pawła.
Oddział korporacji, w którym pracował Paweł, mieścił się w zabytkowej kamienicy – jak nowoczesny laptop w staroświeckiej walizce. Po drugiej stronie ulicy wznosiła się druga kamienica – równie zabytkowa, ale nieodnowiona i zaniedbana. Tylko jedno okno pstrzyło się wesoło pelargoniami i powojami, których jaskrawe kolory kontrastowały z zakurzonymi ścianami domu. Kiedy po awansie Paweł opuścił open space, przeniósł się do osobnego pokoju, położonego dokładnie naprzeciwko mieszkania z ukwieconym oknem. Gdy odrywał się na chwilę od komputera, lubił się chwilę pogapić w tamtym kierunku – w końcu był po trosze estetą, a w podstawówce miał szóstkę z plastyki i poważnie zastanawiał się nad karierą malarza.
I nagle pewnego dnia wyrafinowane gusta estetyczne Pawła zyskały nową podnietę. Żartuję – dziewczyna nie była pięknością, raczej młoda, świeża i naiwna. A oto jak pojawiła się w życiu naszego mało bohaterskiego bohatera:
Paweł właśnie kończył 15-sekundową kontemplację pelargonii i powojów i miał wrócić do pracy, kiedy zabłysła szyba otwieranego okna i nad doniczkami pochyliła się dziewczyna z konewką. Podlała kwiaty, poprawiła przekrzywiony koszyk z makramy i rozejrzała się po ulicy. Paweł nie spuszczał z niej wzroku: mimo że nie była piękna, natychmiast wygrała z Panią Office. Poczuł ochotę na mały, okienny flirt – ale jak zmusić nieznajomą do spojrzenia naprzeciwko, gdzie czeka On: 35-letni, strategy manager o ustabilizowanej pozycji finansowej, jeszcze bez zaczątków łysiny, a nawet brzucha, wytrawny kochanek, świadomy wagi rocznic i kwiatów „bez okazji” – słowem – superfacet, z którym niejedna poszłaby bez zastanowienia do łóżka?
To jasne, okno! Firma na szczęście nie wymieniła jeszcze okien, Jeśli na ulicy będzie akurat cicho, skrzyp nienaoliwionych zawiasów, chrypienie zamków być może zwrócą jej uwagę. Paweł rzucił się je otwierać, ale skrzyp i chrypienie zagłuszył przejeżdżający samochód, a potem, kiedy można było znów zaskrzypieć i pochrypieć, dziewczyna zniknęła za firanką.
Jak niepyszny wrócił więc do Ms Office, czekającej na niego jak Penelopa.
Następnego dnia Paweł od rana polował na nieznajomą, odsunął nawet biurko, żeby łatwiej było się dostać do okna. Po namyśle je otworzył, uznając, że otwarte bardziej przyciąga uwagę. A jeśli taka strategia zawiedzie, zawsze będzie można je zatrzasnąć z hukiem. A gdy dziewczyna popatrzy w jego kierunku, zainteresowana hałasem – na powrót otworzyć.
Stare okno zostało jednak oszczędzone – trzaskanie nim okazało się zbyteczne, otwarte okiennice przyciągnęły uwagę panienki. Paweł uśmiechnął się i dla pewności pomachał dłonią, ona się trochę zawstydziła, ale odmachała i znajomość można było uznać za zawartą. Chwilę pouśmiechali się do siebie bezradnie – na ulicy było zbyt głośno, żeby rozmowa była możliwa bez krzyku – po czym zdesperowany Paweł zamigał. Nie przypuszczał bynajmniej, że dziewczyna jest głucha, po prostu zrobił to odruchowo. Tak jak człowiek, który zna angielski, próbuje się w nim porozumieć z Chińczykiem (zakładając podświadomie, że obcy język w jakiś sposób rozwiąże problem obcości obcokrajowca), tak dla Pawła miganie było odruchową próbą rozwiązania kłopotów komunikacyjnych. Starszy brat Pawła był głuchoniemy, dlatego nasz bohater nauczył się migać niewiele później niż mówić.
Nie zdążył jeszcze zganić się za ten głupi odruch, kiedy – o, cudzie – dziewczyna odpowiedziała! Ten nieoczekiwany środek komunikacji (przeznaczenie!) podekscytował ich oboje.
Po chwili dwie pary rąk trzepotały w powietrzu jak gołębie – chcieli powiedzieć sobie od razu wszystko.
Ona miała na imię Monika, mieszkała tu z babcią, miała dwadzieścia trzy lata.
Chciał wiedzieć, skąd zna język migowy. Czy jest głuchoniema?
Odetchnął z ulgą, kiedy dowiedział się, że z jej słuchem jest wszystko w porządku, po prostu chce pracować z głuchymi dziećmi.
Spytała, czy mieszka w tym budynku, wyjaśnił, że jego firma wynajmuje tu pierwsze piętro.
A czym się zajmuje? Zamigał z żartobliwym uśmiechem, że przerzuca papiery z jednej strony biurka na drugą.
Zmarszczyła brwi, niezadowolona, że potraktował ją protekcjonalnie, więc poprawił się: przygotowuje strategie promocji dla klientów. Chyba nie do końca zrozumiała, o co chodzi, ale nie drążyła tematu.
Zaczęły się rozkoszne dni, wypełnione najpierw flirtem, a potem poważniejszymi rozmowami. To było lepsze od strony randkowej – wersja video, w pakiecie poczucie ożywczej świeżości i przekonanie, że robi się coś niezwykłego, niebanalnego. Monika wydała się Pawłowi bardzo niewinna, a jej surowe zasady zawstydzały go i sprawiały, że po raz pierwszy od dawna poczuł chęć bycia lepszym człowiekiem. Minęło tylko kilka dni, a on zorientował się, że to, co miało być małym flirtem i być może skończyć się w łóżku, staje się czymś ważniejszym i głębszym, a w jego głowie zaczynają majaczyć jakieś plany. Na razie nie do końca sprecyzowane, ale już wiedział, że rewolucyjne.
Aż tu nagle, kserując jakieś memo na korytarzu, Paweł usłyszał zduszony chichot dwóch koleżanek.
- Nonono, jaki Romeo zamyślony!
Nie on jeden pracował w pokoju z oknem wychodzącym na zaniedbaną kamienicę... Docinki kolegów sprawiły mu zaskakująco dużą przykrość – wyśmiali coś fajnego, coś ładnego. A myśl, że podglądają zza okien Monikę wydała mu się po prostu nie do zniesienia. Zdarzało mu się podśmiewać ze swoich kolejnych zdobyczy, ale Monika przecież b y ł a i n n a (jakże banalni jesteśmy w naszych miłostkach).
Kiedy powiedział jej, że ich powietrzny romans został odkryty, natychmiast schowała się za firanką. Zrozpaczony Paweł przykleił do szyby kartkę, na której wielkimi literami napisał: JUTRO O 5 RANO.
Wschodziło słońce, kiedy pojawił się w biurze. Zaspany cieć wytrzeszczył na niego oczy, ale bez słowa podał klucze. Paweł bał się, że jej nie będzie, ale Monika czekała już w oknie. Wydawała się smutna i przestraszona.
- Cześć, kwiatuszku – zamigał Paweł (nie mówiłam przecież, że był oryginalny. Nawiasem mówiąc, po naszej planecie chodzą miliony kwiatuszków i słoneczek, ale pod względem liczby biją je na głowę misie).
- Spotkajmy się, dobrze? Jeśli możesz, to zejdź teraz na dół, spotkamy się na rogu.
Ku jego zdziwieniu, Monika przecząco pokręciła głową. No tak… Przecież może się go po prostu bać. O piątej ulice są puste, a ona go przecież tak naprawdę nie zna.
- Boisz się, Moniczko? To spotkajmy się o 12, w tej kawiarni na rogu Staromiejskiej. Albo nie, gdzieś dalej. Pod kinem, co?
Ale Monika tylko spuściła głowę. Potem spojrzała na niego żałośnie i zamknęła okno.
Nie pojawiła się w nim ani tego dnia, ani następnego. Paweł łudził się, że w końcu będzie musiała podlać kwiaty, ale potem uświadomił sobie, że przecież może to zrobić w nocy. Pozostawało mu więc tylko zamieszkać w firmie… Wtedy zdecydował się. Kupił okazały wiecheć róż i podczas lunch breaku pobiegł do jej kamienicy. Szybko zorientował się, do którego mieszkania należy ukwiecone okno, wbiegł po wyszczerbionych schodach, o mało nie wybijając sobie przy tym zębów i gwałtownie nacisnął przycisk dzwonka.
Chwila ciszy, a potem starcze: - Kto tam?
- Ja do Moniki! – prawie krzyknął.
Drzwi uchyliły się. Stała w nich niska, gruba kobieta. Paweł spojrzał ponad jej głową i zobaczył Monikę. Siedziała na wózku inwalidzkim, nie miała nóg. Długą chwilę patrzyli na siebie. Paweł otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć… A potem odwrócił się i uciekł, i nigdy nie wrócił. W pracy postarał się o zmianę pokoju. Ma teraz okno wychodzące na podwórze i dobrze mu z tym.
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
fanny · dnia 24.08.2012 08:04 · Czytań: 1094 · Średnia ocena: 3,83 · Komentarzy: 15
Inne artykuły tego autora: