Spacer! Spacer, spacer! Psica szaleńczo macha ogonem. Kiedy zbliżam się do niej rzuca się na mnie, o mało nie przewracając! Spacer! Tak, psico, spacer. Super, świetnie, hurra! – tyle do powiedzenia ma zwierze. Założenie obroży okazało się trudniejsze niż sądziłem, jako że „spacer, spacer!”. Po kilku dłuższych chwilach odniosłem jednak sukces (a jakże!). Dopięcie smyczy. Ok, już możemy… Nie zdążyłem dokończyć myśli szarpnięty w przód przez zwariowaną suczkę. To nic, nikt nie widział. Mogłabyś się uspokoić, proszę? Nawet nie zwróciła uwagi. Pozbierałem się, otrzepałem i po raz kolejny poczułem silne szarpnięcie. Coś chrupnęło w barku, na szczęście tym razem się nie przewróciłem. Zwariowałaś?! Patrzy na mnie. Jak w obrazek. Oczy pełne nadziei i metronom ustawiony na 240 zamiast ogona. Dobra, chodź…
Piętnaście minut później dochodzę, doszarpany, na plac zabaw. Jesteśmy ogrodzeni, nikogo nie ma w pobliżu do uszkodzenia, mogę Cię puścić. Hurra! Tak, tak, puścić! – autonomia psich kończyn zadziwia mnie. Jakim cudem to zwierze utrzymuje się wciąż w jednym kawałku, skoro każda część zdaje się chcieć iść w osobną stronę…? Każda!
Zanotować na przyszłość, nie odczepiać smyczy bez uprzedniego przygotowania. W jednej krótkiej chwili rozbiegane psie elementy, połączone wspólnym mózgiem (mam nadzieję…), obrały wspólny kierunek. Mnie. To taka zabawa? – patrzę pytająco. Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Bieganie! – powiedziały wariackie oczy. I poleciały. Razem z resztą psa. Uff! Nie zdążyłem pomyśleć więcej, bo wróciły, z całym impetem uderzając w moje powstające z ziemi ciało. Piłeczka! Nie nadążam za tym zwierzęciem… Piłeczka! – szturchnięcie mokrym nosem w twarz. Drugie. Nie mogę wstać, a szorstki język obślinia moją twarz. Masz! – z desperacją rzucam w bok piłeczkę dobytą z kieszeni. Piłeczka! – tętent (tętent!) oddalających się łap pozwala zebrać mi myśli. I zebrać się z ziemi też.
Po upływie trzydziestu minut nie jestem pewny, jak się nazywam. Ramiona nie są moje i, co gorsza, odmawiają współpracy. Piłeczka! Dość, starczy! Wybiegałaś się już. – wykrzykuję. Piłeczka! – odnoszę wrażenie, że płaszczyzna porozumienia w tym wypadku nie istnieje. W każdym razie ja nie potrafię jej znaleźć, a psica nieszczególnie zawraca sobie tym głowę.
Kolejne dziesięć minut upłynęło mi na gonitwie za zwierzęciem, które moje plany zaczepienia smyczy wzięło za przednią zabawę. Wracaj tu! Bieganie! Bieganie za mną! Bieganie! Boże… O, ludzie. Jasne, śmiejcie się…
Wracamy. Udało się psicę zakotwiczyć. Po dogonieniu jej trochę poturlaliśmy się po ziemi, bo, zdaje się, to kolejna świetna zabawa, podrapaliśmy (Hurra!) i pogryźliśmy. Nie chcę o tym mówić… Wracamy, to najważniejsze. Nie ciągnij! – spojrzenie obłąkanych oczu przeraża mnie. Nie, nie bawimy się już! Jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko odpiąć i mogę uciekać. Jestem gotowy... Odpinam. Udało się. Z ulgą odchodzę, nieopatrznie odwracając się do zwierza plecami. Sekundy po tym czuję na plecach dwie łapy zaopatrzone w całkiem ostre pazury. Dzięki!
Poleć artykuł znajomym
Pobierz artykuł
Dodaj artykuł z PP do swojego czytnika RSS
mattmeister · dnia 24.08.2012 19:09 · Czytań: 751 · Średnia ocena: 4 · Komentarzy: 4
Inne artykuły tego autora: